Czarny miesiąc/Tom I/Część pierwsza/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Czarny miesiąc
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1930
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Thérèse Dunoyer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ I.
I.
PRZEPOWIEDNIA.

Od zachodu wieje wściekły, zimny wiatr; czarne chmury pokrywają niebo, słońce zachodzi w krwawej aureoli, rzucając bladawe światło, smutne, jak ostatnie pożegnalnie, na granitowe skały Bretanji.
Ocean huczy, noc zbliża się powoli; zielone bałwany tracą swą matową przezroczystość, ciemnieją i stają s:ę bardziej jeszcze wzburzone — rozbijają się z hukiem i piana ich bieleje, w miarę, jak ciemność okrywa wody.
W dali od brzegu, który bałwany obsypują pienistym śniegiem, widać lekką szalupę, ginącą w nieskończoności rozigranego morza.
Niekiedy żagiel tej łupiny, miotany wichrami, schyla się, aż dotyka szczytu bałwanów, wielkich, jak góry — potem z powrotem stacza się w otchłań, potem znów wyskakuje na grzbiet fali, a za chwilę znowu spada w ciemną przepaść.
W miarę jak się ściemnia, wiatr huczy coraz mocniej i morze coraz burzliwiej się pieni. Wśród zapadającego zmroku można jeszcze dojrzeć dwóch ludzi w łodzi, która, nim dopłynie do brzegu, zostanie chyba, zdawałoby się, ze dwadzieścia razy pochłonięta przez burzliwe morze.
Jeden z nich trzyma silną ręką ster; człowiek ten nazywa się Mor-Nader, jest zaś sternikiem, z pobliskiej wyspy Sein[1].
Powiadają, że Mor-Nader ma dar przewidywania i lękają się go. Przepowiada on przyszłość, zaś przepowiednie jego są przeważnie smutne i prawie zawsze się sprawdzają. Mówi językiem poetycznym, jak język bardów Aroryki[2], których pieśni do dziś żyją.
Mor-Nader jest już stary; białe włosy, któremi wiatr powiewa, okrywają mu głowę; cała powierzchowność jego robi wrażenie szorstkie; piersi i ręce ma obnażone, twarz to dzikim wyrazie — oczy ma okrągłe, siwe, jakby nieszczęście wróżące, głos zaś jego, donośny, grobowy, rozlega się wśród burzy i huku bałwanów. Wraz z niebezpieczeństwem, grożącem łodzi wzrasta jego zapał i śpiewa smutną, złowróżbną pieśń w starem narzeczu galijskiem, które do dziś przechowało się na tym niegościnnym brzegu[3];

Evid aonn mé nam eur ket,
Meur ked aonn da vout laret

Evid aonn mé nam eur ket,
Armrev awaléh er — onn me bet.

(Nie wiem, co znaczy bojaźń, ani trwoga; mnogie lata już przeżyłem; nie wiem, co znaczy bojaźń, ani trwoga i nie straszą mnie drogi, które mam jeszcze przebyć na tym ziemskim świecie).

Drugim człowiekiem, siedzącym na przodzie łodzi, jest młodzieniec — nazwisko jego brzmi — Ewin de Ker-Elliot.
Młodzieniec ten jest panem starego zamku Treff-Harttog, który wznosi śpiczaste dachy i granitowe, potężne mury w pośrodku mgieł na szczycie samotnej Czarnej Skały.
Zamczysko to groźnie spogląda na zatokę Topielców i na rafę Konania — takie są nazwy topograficzne w tym posępnym kraju.
Ewin jest młody; wiatr miota jego czarnemi włosami; rysy ma męskie, surowe, wzrok wlepił w oblicze Starca..
Młody pan słucha ponurych pieśni Moir-Nadera, słucha ciekawie i z trwogą. Smutny, lecz przyjemny uśmiech łagodzi niekiedy posępność jego twarzy.
Sternik ukończył pierwszą zwrotkę ponurej pieśni; wówczas Ewin rzekł mu:
— Powiedziałeś mi, że teraz dowiem się o swem przeznaczeniu? Rozum mi wskazuje, że w rzeczywistości nic o niem nie wiesz, jak wogóle o wszystkiem co jest tajemnicą dla reszty ludzi — rozum mi powiada, że mnie zwodzisz, a jednak jestem tak słaby, że z niecierpliwością czekam twych słów. Dlaczego mówiłeś, że przepowiesz mi /przyszłość dopiero na morzu? Mów, mów; burza już się zbliża i będziemy musieli myśleć o łodzi, jeżeli nie chcemy, aby nas czarci wzięli.
Mor-Nader, jakby odpowiadając na pytanie Ewina, zaczął znów śpiewać:

Deuz fors pérra a chvarvezo
Pez a zo Mlet, a vezo;
Red é d’aun holl mervell tor gwes,
Kent évid arzew eun — divez.


(Cóż mię obchodzi me przeznaczenie — niepodobna cofnąć go, ani zmienić; czy śmierć imię czeka bliska, czy daleka, niepodobna mi przed nią uciec).

— A więc przepowiadasz mi bliską śmierć? — zawołał Ewin.
— A cóż to kogo może obchodzić... wszakże jestem starym cymbałem i oszustem... — odpowiedział starzec z dziką ironją.
— Mów, mów!
— Nie... przecież jestem kłamcą? nie, nie, ja nie mogę wyczytać przecież tak bliskiej śmierci z tak młodocianych rysów.... — Powiesz może...
— A gdybym powiedział: Ewinie de Ker-Eliot, módl się, albowiem za chwilę morze cię pochłonie — na coby ci się taka przepowiednia przydała... przecież wcalebyś mi nie wierzył. Lepiej ci powiem: Ewinie, będziesz żył długo, szczęśliwie, będziesz miał żonę, dobrą, jak baranek, łagodną, jak gołębica i będziesz patrzył w spokoju i radości na zabawy swych wnucząt. Takim przepowiedniom to ludzie wierzą...
I starzec znowu dziko się roześmiał.
Młodzieniec, mimo całej swej odwagi, trwożliwie spojrzał na starca; myślał, że już wpada pod wpływ jego ponurego szaleństwa i żałował, że się jemu właśnie powierzył.
— Co chcesz powiedzieć, Mar-Naderze? jeżeli rzeczywiście zagraża ani jakie niebezpieczeństwo, to wytłumacz mi, jak się należy.
Wówczas starzec zawołał straszliwym głosem:
— W jakim miesiącu umarł dziad twój, Ewinie de Elliot?
— W czarnym[4] — odpowiedział Ewin.
— A w jakim miesiącu umarł twój ojciec, Ewinie de Ker-Elliot?
— W czarnym — odpowiedział młodzieniec, drżąc mimowoli.
— A jaki teraz miesiąc mamy, jaki, Ewinie de Ker-Elliot?
— Czarny — odpowiedział Ewin półgłosem, po chwili zaś zawołał:
— Sterniku, sterniku, patrz — czy widzisz tę ogromną falę?... Czyżbyś chciał zatopić mnie, wraz ze sobą.. czyżbyś chciał teraz...
Nie mógł dokończyć; olbrzymi bałwan uderzył w szalupę, napełniając ją wodą.
Mor-Nader nie wypuścił steru, ze spokojnem czołem, z bacznem okiem, niezatrwożony ani na chwilę, wytrzymał okropne wstrząśnienie.
— Jeszcze jeden! — zawołał Ewin na widok drugiej fali, jeszcze większej. — Doprawdy, jutro ciała nasze znajdą na piasku wybrzeża.
— Tak, zapewne... zimne twoje ciało znajdą na piaszczystym sztrandzie... wodorosty obwiją twe skronie... i to będzie twój wieniec pogrzebowy... — odrzekł starzec — jeśli masz zaraz umierać, to zaraz umrzesz... czarny miesiąc zawsze będzie czarnym miesiącem...

I znowu zanucił jakąś dziwną pieśń, głośniej jeszcze, niż przedtem:

Mé wel as mor waorh émp tout,
Ken a gren am aot gant ar spont
Hen trem gwenn ewid and erc‘h gann
Em hé benn kerno a avyaut


(Wychodzi mi ima spotkanie koń morski[5],
Wszystko na brzegu drży przed nim...
Biały jest, jak śnieg, rozbija fale,
Rogi ma lśniące, jak ze srebra).


Umilkł, a ster prawie wypuścił z ręki.
Wtem nowy bałwan, jeszcze silniejszy od poprzednich, omal nie wywrócił czółna dnem do góry.
Ewin, obalony uderzeniem., podniósł się i groźnie huknął ma starca:
— Cóżto ma znaczyć — czy chcesz mnie zatopić, nędzniku?... Och, biada mi, biada! — po co ja się wdałem z tym obłąkańcem?
— Ależ nie, bynajmniej! — z ironją odparł sternik — przecież jestem tylko oszustem... przecież nie mogę widzieć iw obłokach tajemniczego pogrzebu tych, co mają wkrótce rozstać się z tym światem... nie, przecież ja nie mogę widzieć, jak śmierć ku nim ręce wyciąga... Ewinie de Ker-Elliot, czy kiedy, wpadając w otchłań, będziesz słyszał nad sobą huk bałwanów, to też nazwiesz mnie oszustem?... Ewinie de Ker-Elliot, czy widzisz, przy ostatniem światełku wieczora, ten ogromny bałwan, czarny bałwan, który leci, rycząc i potrząsając pienistą grzywą? — Oto zbliża się... huczy i mówi, grożąc: Nie, Mor-Nader nie jest oszustem, on to mnie przywołał, abym mógł wchłonąć w swe wnętrzności martwe ciało... Gdzież ono jest, o, już je widzę!...
Szał sternika doszedł do szczytu;’podniecony strasznym widokiem burzy aż do wściekłości, zaślepiony dziką dumą, gotów był poprostu do poświęcenia swego życia, byle przekonać Ewina o prawdziwości swej złowrogiej przepowiedni; Opuścił więc ster i stanął, wyprostowany, w tyle czółna.
Z rękami, założonemi na nagiej piersi, ze wzrokiem, jakby natchnionym, z czołem, groźnie zmarszczonem, zdawał się być złym duchem rozszalałego morza.
Krucha łódź, pozbawiona kierownictwa, po dwakroć stoczyła się w przepaść; rozległ się głuchy łoskot — coś białego zabłysnęło i znikło w głębokiej pomroce — to wiatr zerwał żagiel.
— Jesteśmy zgubieni! — wrzasnął Ewin.
I z rozpaczliwą wściekłością rzucił się na starca, usiłując pochwycić ster.
Szaleniec odepchnął go gwałtownie.
Zaczęła się pomiędzy nimi walka nad otchłanią, która w każdej chwili gotowa była pochłonąć ich wraz z łodzią.
Ewin zdołał ranić starca w czoło, aż mu krew popłynęła, lecz po chwili dostał taki raz w czoło wiosłem, że padł nawpół omdlały na dno szalupy. Przymknął oczy, poleciwszy się Bogu, leżąc, oczekiwał nieuchronnej śmierci w falach.
Szalupa, pozostawiona łasce Bożej, przeskakiwała tu i owdzie nad bałwanami.
Mor-Nader, z zakrwawionem czołem, z obłąkanemi oczyma, ukląkł, podniósł ręce i zaintonował jakiś ponury hymn:

Movvrangoz — lé lavar d‘i — me
Pétra c‘choavi gan, ou amé?
— Tal ann prenn — lu choavi gan in
He raoulag ru a fel d‘in
He raoulagard a yrapann net
Abék da cé enn deur tennet.

(Kruku morski, co trzymasz w dziobie?
Pewno głowę rycerza, abym mu ślepia
Wydarł, jak niegdyś on wydarł tobie,
Gdy cię pochwycił na wybrzeżu...

— Sterniku... djabelski sterniku!... Czy mię do piekła prowadzisz? — bełkotał Ewin, czując, że szaleństwo Mor-Nadera poczyna go opanowywać. — Gotów jestem umrzeć, czegóż ci jeszcze potrzeba?...
— No, co... czy oszust ze mnie... czym kogo zawiódł?... — mówi starzec, schylając pokrwawione czoło nad swą ofiarą, rozciągniętą nadal na dnie kołysającego się słabiej już czółna.
— Litości, litości... nie jesteś oszustem, bynajmniej nie jesteś!... Nim jednak zginę, ty, co wiesz wszystko, popisz się przede mną całą swą djabelską nauką — powiedz mi coto za tajemniczy portret... ta postać z czarnemi oczyma i bladem czołem, którą ujrzałem, jak widziadło i której wspomnienie ściga mnie bezustannie, jak wyrzut sumienia?
— To kwiatek czarnego miesiąca... jest to grobowy kwiatek... więcej nie dowiesz się... przed czasem... — odpowiedział sternik.
Wtem nowa fala runęła na czółno. Ewin, zalany wodą, przywalony do dna, stracił wszelką możność ruchów; łódź znowu była bliska zatonięcia.
Wtem głośniej jeszcze zabrzmiał znowu dziwaczny, ponury śpiew Mor-Nadera:

Na te louarnne tarar di — mé,
Petru c‘ hoavi gan — ou a mé?
He galon a c‘ choavi gan — i?
Oa — Ken d‘ gwiv vel ma hani...
Na te lavav d‘i — me tousek
Petru rez aré korn hereck?
Me a zo ana‘ nem laket
C’hontoz he ene da zonet...

(A ty wilku, co masz w paszczy?
Wydarłem jego serce...
Okrutne, nieczułe serce junaku...
A tobie, jaszczurko, co się dostało.
W twój chytry pysk?...
Jego dusza — oto wszystko.

Nowa góra wodna, wznosząc się z potwornym łoskotem, uderzyła na czółno, zatapiając je. Ewin uczuł, jak spada w przepaść...




  1. Wyspa na zachodnim brzegu Bretanji, w pobliżu zatoki Douarnenez.
  2. Anmoryka — tak rzymianie nazywali Bretanję, której nazwa datuje się dopiero z VI w. po Chr.
  3. Ludność Bretanji do dzisiejszego dnia mówi starym językiem celtyckim, wypartym z całej Galji przez łamaną łacinę, z której wytworzył się francuski; język ten przechował się jedynie w Bretanji i na przeciwległych wybrzeżach Anglji, wśród ludności, której przodkowie mówili, zdaje się, językiem nie aryjskim (był to lud t.zw. liguryjski, zbliżony do dzisiejszych basków) i którzy przyjęli mowę starych Gallów może już w rzymskich czasach.
  4. Listopad — miesiąc, przynoszący, według przesądu bretończyków, nieszczęście. Wogóle bretończycy są jednym z najprzesądniejszych ludów świata.
  5. Koń morski — rodzaj wielkiej foki z ogromnemi kłami, obecnie spotykany na wybrzeżach mórz podbiegunowych — przed Wiekami, zwierzęta arktyczne (foki, wieloryby, narwale) dochodziły aż do zatoki Biskajskiej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.