Cyd (Corneille-Wyspiański)/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Corneille
Tytuł Cyd
Podtytuł Tragedya w pięciu aktach
Wydawca nakład tłumacza; skład w Księgarni Gebethnera
Data wyd. 1907
Druk Drukarnia W. L. Anczyca
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Stanisław Wyspiański
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SCENA 1.
DON GOMEZ, DON ARIAS.

DON GOMEZ
Wyznaję, przyznać muszę,

żem uniósł się nad miarę.
Gdy obelżywą mową
marne mi rzucił słowo,
spłaciłem dług z powrotem.
Rzecz, skoro już się stała,
nie mówmy więcej o tem.

DON ARIAS
Przychodzę z woli króla,

w imieniu króla mówię.
Król zajął się tą sprawą
i wielce rozgniewany,
wyrzekł o tobie hrabio
że mimo twą powagę,
zasługi i znaczenie, —
choć on sam trud twój wielbi, —
znać musisz jego prawo.


DON GOMEZ
Niech król sam, jako zechce,

mem życiem rozporządzi.
Samowola go łechce,
Biada, jeśli pobłądzi.

DON ARIAS
«Jaką wymierzę karę,

przyjąć ją będzie trzeba.
Chcę, aby był posłuszny
królewskiej mojej woli.
Chcę! — Posłuszeństwa żądam.»

DON GOMEZ
W myśli jego nie wglądam.

Jestli tak małoduszny?
Ślepego posłuszeństwa
niech król nie szuka u mnie.

DON ARIAS
Mówicie hrabio dumnie,

ostrą i twardą mową. —
Czy to ostatnie słowo?

DON GOMEZ
Nie gnę przed nikim czoła. —

Jak sąd królewski padnie;
Don Fernand, jeśli zdoła,
niech po mą głowę sięgnie.
Obaczym, czy nie pęknie
strop na tronowej sali:
czyli wraz ze mną Państwo
w ruinę się nie zwali,
nad mym grobem płaczące nie klęknie?

Czyli w domowej wojnie,
gdy wstanę przed nim zbrojnie,
to hydra się nie zlęgnie,
co stu szczękami kąsa.
Przed grozy tej obliczem
król, co się na mnie dąsa,
co chce mnie zgnieść swem prawem:
król się okaże — niczem. —

DON ARIAS
Więc lżysz Majestat tronu?!

Z jakiem-że to obliczem
szedłbyś na dwór królewski?
Wszak to wyraźna zdrada.

DON GOMEZ
Sądowi memu biada!

Ja się nie lękam zgonu.
Potrafię w mocy mojej
wstrząsnąć posadą tronu;
Niech król mnie nie bezcześci;
(miłe mu tronu blaski)
bo jeźli berło pieści,
to może z mojej łaski.

DON ARIAS
W tej burzy, co nadchodzi,

wy się lękajcie gromu;
by piorun was nie spalił.
Czyście ponad rozumy?
Czy już nie znacie sromu?
Winniście łasce króla
sławę waszego Domu.


DON GOMEZ
Nie mierz mnie swoją miarą.

Jestem wyższy nad tłumy.
Gróźb serce się nie lęka,
ani nie lęka gromu.
Czyjaż go rzuci ręka?
Mogą mię losy skazać
na nędzy cierpką dolę,
lecz to zachowam zawdy:
honor i własną wolę.

(Don Arias odchodzi).
SCENA 2.
DON GOMEZ, DON RODRYGO.

DON RODRYGO
Dwa słowa hrabio.


DON GOMEZ
Słyszę.


DON RODRYGO
Don Diego ci znany?

Wszak to wiesz: jak powinien być poszanowany?

DON GOMEZ
Wiem. Być może.


DON RODRYGO
Być może? To wam i przypomnę:

jako ramię Don Diega bywało niezłomne;
Jako był rówien tobie.

DON GOMEZ
Być może — nie pomnę.

DON RODRYGO
Spojrz mi w oczy, wszak widzisz, że ogień w nich płonie.

Ogień ten po mym ojcu, pali się w mem łonie.

DON GOMEZ
Nie wiele mnie obeszło.


DON RODRYGO
Ku temu was zmuszę!


DON GOMEZ
Tak o sobie rozumiesz?


DON RODRYGO
O to się pokuszę.

Chociem młokos, jak prawda, lecz kształcę mą duszę,
bym niedorosły latmi, lata ubiegł czynem, —
by mnie ojciec mógł poznać godnym siebie synem.

DON GOMEZ
Sięgasz ku mnie, zuchwały? O próżność bez miary!

Któż ciebie widział z mieczem, byś miał tyle wiary?

DON RODRYGO
Tacy, jak ja, dwa razy poznać się nie dają.

Cios na cios. Pierwszą chwilę mistrzem sobie mają.

DON GOMEZ
Miarkuj się!


DON RODRYGO
Tak?.. Być może. Kto inny, zapewne

spieszyłby się ustąpić, żeś brwi zmarszczył gniewne.
Czyli z pod lauru, co czoło twe wieńczy,
twe oczy w śmierć skazały zapał mój młodzieńczy?


Uderzam dzisiaj śmiały w to zwycięzkie ramię;
wierzę, że śmiałość moja sile mej nie skłamie.
Ojca jeno mam w myśli, że ma być pomszczony!
Nie zwyciężono ciebie, będziesz zwyciężony!

DON GOMEZ
Odwaga! Nie od dzisiaj odgadłem ją w tobie.

Wierząc w to, że ojczyzny szczęście w niej złożone,
spokojny, córkę moją dawałem za żonę.
Znam twą miłość a jednak widzę to z radością,
żeś obowiązek twardy stawił przed miłością.
Lituję się nad tobą, młodości lituję;
zwolń mnie z nierównej walki, gdy kres jej zgaduję.
Zbyt mały zaszczyt dla mnie: pastwić się nad tobą;
abym miasto trofejem, czoło krył żałobą.

DON RODRYGO
Litość podłą przydajesz memu pohańbieniu!

Cześć odbierasz a życie me ważysz w sumieniu.

DON GOMEZ
Oddal się ztąd!


DON RODRYGO
Mów ciszej. Nie odstąpię krokiem.

Godzina mnie lub tobie śmiertelnym wyrokiem.

DON GOMEZ
Masz-li już dosyć życia?


DON RODRYGO
Trwogę znasz daremną!?

Czyli się śmierci boisz?

DON GOMEZ
Idę.

DON RODRYGO
Idź przedemną!
(wychodzą).
SCENA 3.
INFANTKA, SZIMENA, ELEONORA.

INFANTKA
Szimeno, bądź spokojna.

 

SZIMENA

Spokojna? Ja? Tej chwili,
gdy się rodzice nasi
tak nagle powaśnili?
Rodryga ojciec tak zelżony
bezwzględnie, popędliwie;
przepełnia serce moje trwogą,
że dług nie będzie niespłacony
i że Don Diega przyjaciele
zapłacą odwet zemstą srogą.

INFANTKA
Szimeno, bądź spokojna.

Sroga dwu domów kłótnia,
sroga dwu domów wojna
zakończy się weselem.
Król jest wam przyjacielem
i mocno wziął do serca
ten zatarg tak niemiły.
Znajdzie więc tyle siły,
by kres położyć zwadzie.
Obiecał nawet radzić
o tem w królewskiej Radzie.

Niech tylko hrabia Gomez
trudności nie przymnoży
i niech się, gdy obraził,
przed Diegiem upokorzy.

SZIMENA
Don Gomez, hrabia Gormas,

miałby się upokorzyć?
Któż śmiałby ojcu memu
kajdany te nałożyć?
I przed kim?

INFANTKA
Przed Don Diegem.

Wszak to ojciec Rodryga.

SZIMENA
Mój ojciec upokorzon?!

Serce się wstrętem wzdryga.

INFANTKA
Zaślepiony w swej dumie

twój umysł, lękiem strwożon,
rozpoznać już nie umie:
czem hrabia jest zagrożon?
Jakie niebezpieczeństwo
grozi mu każdej chwili
a nikt go nie przestrzega — ?

SZIMENA
Od kogo!?


INFANTKA
Syn Don Diega:

Rodrygo, który jeszcze
swej nie próbował szpady.

Rycerz pełen ogłady, —
rycerz pełen honoru,
kwiat kastylskiego Dworu.

SZIMENA
Nie będzie śmiał, — zbyt młody.

Słucham cię z przerażeniem. — — —

INFANTKA

Za ojca pozwoleniem,
by sunąć powody
mej troski i obawy, —
zanim król nie uzyska
załagodzenia sprawy, —
Rodrygo, jako więzień,
tu będzie zostawiony.
Więc możesz być spokojna,
bo będzie rozbrojony.

SCENA 4.
INFANTKA, SZIMENA, ELEONORA, PAŹ.

INFANTKA
Pobiegniesz za Rodrygiem. Najdź mi go tej chwili.


PAŹ
Hrabia i Don Rodrygo przed chwilą tu byli.


SZIMENA
Dobry Boże!


INFANTKA
Drżysz czego?


SZIMENA
Litości nad nami.

INFANTKA
Więc widziałeś ich razem?


SZIMENA
Mów, czy byli sami?


PAŹ
Przed chwilą, razem spiesząc, pałac opuścili.

Może mnie się zdawało...

INFANTKA
Co?


PAŹ
Że się kłócili.


SZIMENA
Składają się. Zda mi się — szpady w uszach dzwonią..!

Czyli ich ręce moje od ciosów osłonią!?

(wybiega)

SCENA 5.
INFANTKA, ELEONORA.

ELEONORA
Księżniczko, co jest tobie,

że ręce własne ściskasz;
w trwodze je załamujesz;
oczyma dziwnie błyskasz?
Czy mnie ty okłamujesz,
udając raz wesołą —
to znowu nagłym smutkiem
marszcząca brew i czoło?

INFANTKA
Ja dziwną mam nadzieję:

jakąś nadzieję straszną.

W królewskim dyjademie,
w mych szat królewskim stroju —
uwierzysz? — mnie za ciasno. —
Ja nie wiem na co czekam,
gotowam pragnąć złego!
I dzieło, co jest moje,
com sama go pragnęła,
cieszę się, — że los zwleka
pozornie wbrew mej woli.
Czy los tak igra może
z tem, co człowieka cieszy,
z tem, co człowieka boli?
Dopiero blizkie były
młodych obojga śluby, —
już domy się zwaśniły.

ELEONORA
O czem księżniczko mówisz?

Kogóż to masz na myśli?
Czyli Rodryga znowu?

INFANTKA
Los dziwne koła kreśli.

I to mnie zastanawia;
to naraz mnie zadziwia,
i naraz mnie zabawia.
Nadzieję mam okrutną
i tę ci wyznać muszę:
że w walce tej Rodrygo
zabije Don Gomeza!

ELEONORA
Jak możesz pragnąć tego?

INFANTKA
Pragnę, na moją duszę!

Mówiłam: sama nie wiem
dlaczego pragnę złego?

(wychodzą).

SCENA 6.
DON FERNAND, DON ARIAS, DON SANSZO.

DON FERNAND
Co?! Hrabia mnie zadziwia.

Mówisz, że nieposłuszny,
że w gniewnym słów porywie
przyjął cię opryskliwie?
Prośbie mej się sprzeciwił,
a groźbę za nic ważył?
Tem hrabia mnie znieważył,
że nie wiem dokąd zmierza
w zamiarów swych zapędzie.
Liczyć nań już nie mogę.
Straciłem w nim żołnierza.
Upłynie czasu wiele,
nim inny go zastąpi,
nim jemu równy będzie.
Niechaj mnie zwą tyranem, —
nie będzie praw mych burzył,
uznać mnie musi Panem.
Przyganię, jak zasłużył.
Łagodnym byłem zrazu,
przemocy nie użyłem; —
teraz nic mnie nie wstrzyma,
bym nie wydał rozkazu:

Niechaj go straż poima.
Sądzon będzie do razu.
Ta głowa, co się dumnie
ponad koronę wznosi,
upokorzyć się musi,
choć setne laury nosi.

DON SANSZO
Bo może nazbyt nagle

rygor nań przykry spada, —
jeśli Don Gomez hrabia
tak szorstko odpowiada.
Lepiej byłoby może
ostawić rzecz czasowi?

DON FERNAND
Don Sanszo, milcz! — W tym sporze,

jeźliś niebacznie stanął
po stronie Don Gomeza,
jesteś przeciw — królowi.

DON SANSZO
Przez litość jednak proszę,

pozwól się za nim wstawić.

DON FERNAND
Słucham. — Jakaż to litość

i jakie to wstawianie?

DON SANSZO
Nie błagam o to, Panie,

byś karał go łaskawie;

lecz pozwól, by się rycerz
mógł po rycersku sprawić:
z bronią w ręku. Los wtedy
gdyby dlań był pomyślny, —
zamiast ludzkiego sądu
dałby — ułaskawienie.

DON FERNAND
Miarkuj się. — Lecz wybaczam

młodej odwadze, śmiałej.
Jako król, mam w pamięci
myśl o Ojczyźnie całej:
tej jeno służę Sprawie.
Tej krwi szanować muszę,
co mej Ojczyźnie służy.
Jak sternik nawę wodzi
wśród mętnej morskiej burzy.
Na słowa twe żołnierza
mówię odpowiedź króla:
Ktokolwiek mnie posłuszny
pod mą się skłania wolę,
ten może ufać pewny,
że swej nie szkodzi sławie.
że równo mnie dosięga
cios, który weń uderza.
Toż samo Gomez hrabia, — Lecz więcej nie mówmy,
nad ważniejszą się sprawą teraz zastanówmy:
Wieść ta, chociaż niepewna, wieść to wielkiej miary:
Dostrzeżono okrętów nam wrogich sztandary,
jak nocą w gardło rzeki pełzały bezczelnie.
Wypadnie czujność zdwoić.


DON ARIAS
Moc twoja i siły

znaną Maurów potęgę przed tobą skłoniły.
Zwyciężon tyle razy, Maur, już serce traci;
nie tak się łatwo z nami zwycięztwem wzbogaci.

DON FERNAND
Zazdrość ich jadowita tem się zapaliła,

że niegdy Andaluzję dłoń ta przykłoniła
pod władzę mą; że berło zawładło tym krajem.
Kraj ten ich chciwym oczom, dziś straconym rajem.
Powód to był jedyny, bym w Sewilli tworzył
stolicę, żebym tronu podstawę położył
tu dla całej Kastylli; bym z blizka stąd badał,
jakieby Maur na przyszłość podstępy zakładał.
Abym go z blizka śledził i głosząc orędzie,
zamysł ledwo poczęty w puch rozbijał wszędzie.

DON ARIAS
Obawy Wasze próżne.


DON FERNAND
A próżność w ufności.

Zbyteczna ufność sama ściąga gromy.
Wam chyba nie od dzisiaj bieg rzeczy wiadomy,
że pełnem pędząc morzem, sama morska fala
ich okrętom aż tutaj dopływać pozwala.
Gdy jednak ledwo pierwsze mam o tem nowiny,
nie chcę nadmiernym gwałtem ściągać na się winy,
iżem zbyteczną trwogą w noc gród wstrząsnął cały.
Starczy wysłać zdwojoną straż w przystań na wały.
Starczy zdwojona czujność...


SCENA 7.
DON FERNAND, DON ARIAS,
DON SANSZO, DON ALONZO.

DON ALONZO
Hrabia padł.

Wnet syn Don Diega hańbę rodu zmazał.

DON FERNAND
Odkąd mi znany cios ciężkiej zniewagi,

wyrządzonej domowi zacnego rycerza,
gdym hrabiemu Don Diega przeprosić rozkazał,
gdy hrabia do słów moich nie przykładał wagi
i nie spieszył się wcale Don Diega przeprosić, —
co więcej: bardziej hardo głowę począł nosić,
w butności swej nie przyjął mnie za pośrednika,
przewidywałem koniec: znalazł przeciwnika,
co go prześcignął w gwałcie dumnej samowoli. —
Ale cóż to za wrzawa?

DON ALONZO
To Szimena woła,

by ją do cię wpuszczono. Rozpaczą wiedziona,
skargę przed króla niesie. Prosto tutaj zmierza.
Biegnie tuż Don Diego, o syna strwożony.

DON FERNAND
Niechaj wejdą. Rycerzy moich wódz stracony.

Dziś, gdy go potrzebuję w tak niepewnej chwili;
gdy trzeba, aby wszyscy w chorągwie spieszyli,
hrabia padł. — Czyja wina; i kto tutaj błądzi,
gdy Ojczyzna w nieszczęściu, niech rzecz Bóg sam sądzi.
Któż z ludzi tylu klęskom grożącym podoła?


SCENA 8.
DON FERNAND, DON ARIAS, DON SANSZO,
DON ALONZO, DON DIEGO, SZIMENA.

SZIMENA
Królu, sprawiedliwości!


DON DIEGO
Sprawiedliwy królu!


SZIMENA
Do nóg twoich przypadam, w żalu, w nędzy, w bólu.

Najznaczniejszy z rycerzy twych dla cię stracony.
Wysłuchaj oskarżenia!

DON DIEGO
Wysłuchaj obrony!


SZIMENA
Skarzesz, Panie, junaka, skarcisz szalonego!

Ojca mojego zabił!

DON DIEGO
Pomścił Ojca swego!


SZIMENA
Winien jesteś poddanym całe serce twoje!


DON DIEGO
Słusznej pomsty nie karać!


DON FERNAND
Powstańcie oboje.


SZIMENA
Panie, krew ojca przed memi oczami

płynie z okropnej rany! Litości nad nami.
Nad ojcem, nad rycerzem, który razy tyle
zyskał zwycięztwo bitew w niezrównanej sile.

W boju winien był zginąć, nie z ręki Rodryga.
Przybiegłam, darmo ręka głowę stygłą dźwiga.
Wybacz boleść.

DON FERNAND
Odwagi córko. W twej żałobie

twój król, gdy brakło ojca, ojcem będzie tobie.

SZIMENA
Panie! — —


DON FERNAND
(zwracając się do Don Diega)
Odpowiedź twoja Diego?


DON DIEGO
Jestem winny.

Na mój rozkaz jedynie — syn był tutaj czynny.
On jedynie mój rozkaz i wolę wykonał.
W woli mej bezlitośny byłem dla cię synu;
sam nie byłbyś się nigdy rwał do tego czynu.
Jeśli Szimena żąda kary sprawiedliwej, —
ja będę ukarany, syn zostanie żywy.
Oddam żywot bez żalu, gdy cześć ocalona;
przyjmę, jaka mi dola będzie przysądzona.

DON FERNAND
Sprawa jest wielkiej wagi, więc na pełnej Radzie

rzecz rozważać będziemy o dwu domów zwadzie.
Tymczasem, nim rzecz jasno będzie rozsądzoną,
Szimena pójdzie do dom, pod Sansza osłoną.
Don Diego pozostanie; — słowom jego wierzę.
Niech mi znajdą Rodryga, gdziekolwiek się kryje.
Złożę sąd. Sprawiedliwość, jak słuszna, wymierzę.












Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.