Ciernistym szlakiem/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wanda Grochowska
Tytuł Ciernistym szlakiem
Wydawca Wydawnictwo Księży Pallotynów
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia Archidiecezjalna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Północ już była gdy Krasnodębski dojeżdżał do swojej siedziby. Deszcz z wiatrem smagał niemiłosiernie, koń brnął po błocie, ciemność i pustka zewsząd go ogarniała. Nie zwracał na to uwagi, było mu jakoś miło i ciepło. Puścił koniowi wodze, a sam w myślach pogrążony, odtwarzał w duszy obraz Krystyny i ważył każde jej słowo. Nie krył tego przed sobą, że silne na nim sprawiła wrażenie, nietyle powabem swych wdzięków, co widoczną z całego jej zachowania i każdego wyrażenia, pięknością duszy. Nie znalazł u żadnej z panien w okolicy tego właśnie, co najbardziej cenił, co w nim czci uczucie budziło. Rad był ze zbliżenia i marzył, obojętny na wszystko inne w tej chwili, aż rżenie konia obudziło go z zadumy. Wjechał w aleję do dworu prowadzącą. W domu już wszyscy spali, na górze tylko w jednem oknie słabe błyskało światełko.
— Tak późno, a matka jeszcze nie śpi i czuwa... zawsze się czegoś niepotrzebnie obawia, myślał z pewnem niezadowoleniem.
Oddał konia stróżowi, by go do stajni zaprowadził, a sam, zrzuciwszy burkę, podążył na górę.
— Że też mama jeszcze nie śpi! zawołał z wyrzutem, gdy do niego wyszła na powitanie. Jakżeż można tak o swem zdrowiu nie pamiętać.
— Janinka jakaś chora, ma silną gorączkę, muszę przy niej czuwać.
Ucałował jej ręce i do fotela poprowadził.
— Biedna mateczko, ileż to trudu i troski z mojemi dziećmi przenosisz! Gdybyż ci można ulżyć choć trochę!
— Chętnie podejmuję wychowanie dzieci, bo je kocham, ale mimo to powitałabym z radością zastępczynię swoją w domu i gospodarstwie w osobie twej żony, na którą dawno należało się zdecydować.
— Nie spotkałem do dnia dzisiejszego osoby, odpowiadającej moim pragnieniom i wymaganiom.
— A dziś?... Widzę, że wracasz w wesołem usposobieniu... Krystyna Bilecka jakże ci się podobała?
— Muszę przyznać, że niema przesady w tem, co o niej słyszeliśmy. Jest piękna, rozumna, ma szlachetne serce i dążenia. Z taką kobietą warto iść przez życie.
Matka popatrzyła z uśmiechem na jego twarz rozjaśnioną, na oczy zapałem błyszczące.
— Rada słyszę, że nareszcie znalazłeś kobietę według swego upodobania, mówiła pieszcząc przytuloną do swego ramienia ukochaną głowę jedynaka, ale posłuchaj mnie i bądź rozważny. Pierwsze wrażenie omylić może, a tobie nietylko żony, lecz i matki dzieciom potrzeba.
— Pamiętam o tem i właśnie dlatego Krystyna zdaje się odpowiadać naszym zapatrywaniom. Chciałbym, żebyś ją poznała, mateczko.
— Sam wpierw postaraj się lepiej ją poznać, mnie twoje zdanie wystarczy.
— Połóż się, mamo, czas na odpoczynek. Ja zajrzę do dzieci i gdyby tego była potrzeba, zastąpię cię przy nich do rana.
Rozstali się, nową myślą zajęci, do snu przecież obojgu się nie spieszyło. Matka nie ruszyła się z fotela, ale, wsparłszy głowę na ręku, dumała nad czemś głęboko, a nagła jakaś troska posępną chmurą zaciemniła pogodne jej czoło.
— Co począć? wyrwały się z jej ust słowa, powiedzieć Stefanowi?... Nie, nie, toby go zupełnie od zamiaru ożenienia odwiodło, a tu ja nad grobem, dzieci maleńkie i on sam na świecie bez życzliwej koło siebie istoty — to mię zastrasza. Nic mu tymczasem nie powiem.. A jak dojdą? wyszperają? Ha, na to w ostatniej chwili sposób się jakiś znajdzie, znaleźć musi. Nim umrę, jedno jeszcze wyżebrać muszę u Boga: zacną, poczciwą żonę dla Stefana, troskliwą opiekunkę dla jego dzieci.
Podniosła się z fotela, uklękła przy łóżku i do wiszącego na ścianie obrazu Matki Bożej ręce wyciągnęła.
— Matko strapionych, Ucieczko nieszczęśliwych, wesprzyj... dopomóż... ratuj nas!
Długo się modliła, przedstawiając Królowej niebios, tak potrzeby swoich najbliższych, jak i ucisk nieszczęsnego narodu. Z modlitwą, ze łzami spływał powoli gniotący jej duszę ciężar niedoli, o której codzień słyszała, i obaw, które tak często biednem jej sercem miotały. Wreszcie z sił wyczerpana, ale spokojniejsza i pełna ufności w sprawiedliwość Bożą, do snu się utuliła.
Tymczasem Krasnodębski, siedząc przy łóżeczku swej starszej pięcioletniej córeczki, snuł w myśli piękne plany i poddawał się urokowi rozkosznego upojenia, jakie nim owładnęło. Zdawało mu się, że Krystynę zna już dawno, że staranie o jej rękę nie powinno się długo przeciągnąć i — gdyby dobrze poszło — w karnawale mógłby już wprowadzić pod swój dach ukochaną przez się kobietę. Tak, nie krył tego przed sobą, że mu się bardzo podobała, a że ją widział szlachetną i dobrze myślącą, sądził, iż matce da w niej córkę o jakiej nieraz marzyła, a dzieciom pożądaną opiekunkę i matkę.
Janinka spała spokojnie, obok przez ścianę była na zawołanie służąca, oddalił się więc do swego pokoju na dole. Nie zdążył jeszcze światła zapalić, gdy w ogrodzie rozległo się hukanie sowy. Podszedł do okna, otworzył je i czekał. Z gęstwiny drzew wynurzyła się jakaś postać i cicho, do ziemi przychylona, podpełzła do okna.
— Kto tam? spytał szeptem Krasnodębski.
— To ja, Waszczuk, o poratowanie proszę.
— Mówcie, czego chcecie.
— We wsi naszej dwoje dzieci przybyło, u mnie i u sąsiada, trzeba je ochrzcić, póki się strażnicy nie dowiedzą. Stary Maciej śmierci się spodziewa, o spowiedź prosi, ze dwoje chorych jeszczeby się znalazło.
— Za dużo naraz, no, ale zobaczymy, poproszę księdza proboszcza. Jutro o północy we młynie tylko pojedyńczo, z największą ostrożnością... brzegiem lasu i krzakami nad rzeką.
— Niech wam Bóg miłościwy zapłaci, wielmożny dziedzicu.
Postać bez szelestu prawie od okna się odsunęła. Krasnodębski patrzył i nasłuchiwał. Upłynęła dłuższa chwila, cisza zupełna panowała. Upewniony, że wieśniak wydostał się szczęśliwie z ogrodu, przez nikogo niedostrzeżony, zamknął okno, z gorącem westchnieniem:
— O! Matko Boża, miej nas w swej opiece, abym, pomagając tym nieszczęśliwym, siebie i dzieci swych nie zgubił.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wanda Grochowska.