Ciemne siły/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Grabiński
Tytuł Ciemne siły
Podtytuł Willa nad morzem
Wydawca Wydawnictwo Polskiej Książnicy Naukowej w Przemyślu
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Zagajewskiego i Łazora
Miejsce wyd. Przemyśl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT I.

Wnętrze wytwornie urządzonego salonu. W głębi przez otwarte drzwi widać biały, marmurowy taras spadający stopniami w ogród dookoła willi. Od tarasu w głąb prowadzi deptak wysypany piaskiem i żwirem; po lewej i prawej w ogrodzie rabaty kwiatów i dwie fontanny. Ogród zamyka w głębi czerwony mur z żelazną bramką naprzeciw tarasu ponad murem widać rozkołysane morze.
Ciepłe, nagrzane słońcem popołudnie.

SCENA 1.

Róża gra na pianinie „Palomę“, meksykańską pieśń Yradier’a. W ciągu gry wchodzi Norski i niespostrzeżony przez żonę staje o parę kroków za nią, jakiś czas pali w milczeniu papierosa oparty o futrynę drzwi wychodzących na taras i morze. Po twarzy jego wyżółkłej i znużonej przebiegają co chwila nerwowe drgania, błąka się gorzki uśmiech. Od czasu do czasu potrząsa głową ze smutno-ironicznym wyrazem, jakby mówiąc: — Tak, tak...
Gdy Róża bierze powtórnie altissimo części drugiej utworu, Norski niecierpliwie przesuwa ręką po czole, jakby pasując się ze sobą i wkońcu wybucha:
Norski.
Różo!
(Róża drgnęła i natychmiast przerywając grę, zwraca ku niemu głowę).
Norski.
Wiecznie ta sama przeklęta melodja! Codziennie ją słyszę po kilka razy. Czy nie możesz grać innych rzeczy?
Róża (w egzaltacji patrząc w przestrzeń).
Kocham ją — z pieśnią tą płyną najgłębsze akordy mej duszy...
Norski (wściekle).
Wspomnienia!...
Róża (mocno).
Tak! Wiesz o tem.
Norski.
Wiem, wiem — aż nadto dobrze. Nie starasz się nawet z tem ukryć przedemną. To jego ulubiona pieśń — grywał ci ją często w moim własnym — cha, cha, cha! w naszym, w naszym domu... A miewał przytem twarz tak natchnioną, tak wniebowziętą, że omal nie klękałaś przed nim z uwielbienia w mojej obecności, żono — moja żono — ...
Róża.
Ryszardzie!
Norski.
Może mi nie wolno tak o nim mówić? Masz słuszność — był przecież poetą — wielkim poetą — a poetom przysługują szczególne przywileje, nawet w cudzem gnieździe. Nieprawdaż, Różo?...
Róża.
Tak, Ryszardzie — tobie nie wolno tak mówić. Biorąc mię za żonę, wiedziałeś dobrze, co mię przedtem z nim łączyło. Sama ci to wyznałam przed ślubem. Graliśmy w otwarte karty. Mimo wszystko nie dałeś się odstraszyć.
Norski. (namiętnie).
Kochałem cię, Różo.
Róża.
Z chwilą, gdy zostałam twoją żoną, przestał być moim kochankiem. Ja ciebie nie zdradziłam Ryszardzie.
Norski.
Pragnę uwierzyć. Ale kochać go nie przestałaś. Musiałaś go widywać od czasu do czasu...
Róża.
Ostrzegłam cię przed zawarciem naszego małżeństwa. Nie mogłam go zapomnieć i wyrzec się zupełnie jego widoku. To był jeden z warunków naszej przedślubnej umowy. Przystałeś nań, gdy dałam słowo, że nie przekroczę granicy. Widywałam go, lecz zawsze w twojem towarzystwie. Zresztą przygotowałam cię i na drugą ewentualność: mogłam zniknąć nagle, bezpowrotnie z twego domu, gdyby tęsknota nieprzezwyciężona powlokła mnie za nim...
Norski.
I chwila taka nadeszła rzeczywiście. Chciałaś uciekać z nim za morze. Wiem i o tem, Różo.
Róża.
Tak, ty wiesz o każdym mym ruchu, zamiarze. (pogardliwie:)
Otoczyłeś mnie szpiegami.
Norski (tryumfująco:)
On tymczasem widocznie zmienił zamiar; odjechał bez ciebie i zatonął w drodze.
Róża.
Marny tryumf. Zawiodłeś się w nadziei, że śmierć jego zbliży nas ku sobie.
Norski.
Myślałem, że czas wszystko zmieni, że zapomnisz i zwolna zajmę jego miejsce niepodzielnie. Zresztą dopiero rok minął od wypadku. (błagalnie:)
Nie odbieraj mi nadziei, Różo.
Róża.
Nie chcę cię łudzić — takich ludzi nie zapomina się nigdy. Mam mocną pamięć, Ryszardzie — dozgonną.
Norski.
Okrutną jesteś, Różo.
Róża.
Nie — tylko wierną sobie.
Norski (po chwili:)
A jednak sam los wskazał ci drogę, którą pójść powinnaś: rozdzielił was na zawsze; on zginął — ty zostałaś przy mnie.
Róża.
Mam dziecko.
Norski.
Los usunął go z mej drogi.
Róża. (patrząc nań przenikliwie:)
Los?... A może twoje potajemne pragnienie?... Ty masz silną wolę, Ryszardzie? Nienawidziłeś go!... Ty umiesz nienawidzieć! (patrząc nań z wyrazem lęku) życzyłeś mu tej śmierci!... Ja się ciebie chwilami boję, Ryszardzie...
Norski (czule, wyciągając ku niej ramię).
Różo, droga, jedyna! Dla ciebie mam tylko jedno uczucie...

SCENA 2.

Jan (wchodząc:)
Jaśnie Panie, jakiś pan przybył z wizytą. (podaje bilet Norskiemu).
Norski (rzuciwszy okiem na kartę, radośnie:)
A! Wrocki, Władek Wrocki!
Róża (ożywiając się:)
Władek!?... (do Jana:) Prosić. Naturalnie prosić!
(Wchodzi z lewej Wrocki).

SCENA 3.

(Wrocki oddaje walizkę podróżną Janowi, który odchodzi. Norscy spieszą mu na spotkanie).
Norski.
Co za niespodzianka!
Róża.
Nareszcie po latach przypomniałeś nas sobie — niedobry. (podaje mu rękę, którą Wrocki całuje; potem gość wita się serdecznie z Ryszardem).
(Siadają dookoła stołu Norski w międzyczasie dzwoni na lokaja).
Norski do wchodzącego lokaja )
Podwieczorek! (sługa odchodzi).
(Podczas toczącej się z kolei rozmowy lokaj nakrywa do podwieczorku stolik w środku pokoju naprzeciw wyjścia na taras, dokąd się później towarzystwo przenosi od stołu większego po lewej stronie salonu)
Norski.
Gdzieżeś się podziewał przez czas tak długi? Widzieliśmy się po raz ostatni w dzień naszego ślubu z Różą.
Róża.
Spełniwszy należycie obowiązki drużby, nazajutrz wyjechałeś z Warszawy. Odtąd minęło lat 13.
Wrocki.
Przedsięwziąłem dłuższą podróż po świecie. Byłem lat parę w Anglji, studjowałem medycynę. Potem odbyłem pielgrzymkę do Paryża, a stąd wraz z ekspedycją naukową pojechałem do kolonji w północnej Afryce. Teraz, w powrocie do kraju, przeczytawszy w liście przyjezdnych w jednym z tutejszych dzienników wasze nazwisko, postanowiłem was odwiedzić.
Róża.
Co było twoim świętym obowiązkiem.

(obserwując go)

Zdaje mi się jednak — twoja dawna wrażliwość nie zmniejszyła się — i nerwowy jesteś, jak dawniej!
Wrocki.
Masz słuszność, Różo. Najlepiej mi o tem nie przypominaj, bo mnie wprawiasz w mimowolne zakłopotanie. (przegarnia ruchem szybkim włosy, poczem wstaje i nerwowo przechadza się parę razy po pokoju, dotykając po drodze ręką sprzętów. Róża i Norski obserwują go w milczeniu uśmiechnięci. Po czasie Wrocki zatrzymuje się przed stołem i wyciągnąwszy chusteczkę z wierzchniej kieszeni tużurka, ociera ruchem ostrym, gwałtownym czoło).
Róża (uśmiechnięta).
W niczem prawie nie zmieniłeś się, Władku; taki z ciebie niespokojny duch jak dawniej; meblom nawet nie dasz ustać spokojnie.
Norski.
Znać to zwłaszcza z gestykulacji twojej; ruchy masz ostre po staremu, niby cięcia lancetu.
Wrocki (śmiejąc się).
Co mi też zjednało wśród kolegów parę niebardzo pochlebnych przezwisk i przydomków.
Norski (po chwili).
Czy przypominasz sobie nasze eksperymenty z suggestją?
Wrocki.
Czy przypominam sobie? Rozumie się. Byłem twem najlepszem medjum, Ryszardzie; odgadywałem w lot poddane mi przez ciebie myśli i obrazy. Czy wypróbowujesz siłę swego spojrzenia i nadal Ryszardzie?
Norski.
Nie — zarzuciłem te doświadczenia. Zbyt teraz stałem się nerwowy.
Róża.
Podróżując po Wschodzie, musiałeś widzieć zapewne niejedną sztuczkę fakira lub cudowne łamańce wojowniczych derwiszy?
Wrocki.
Widziałem rzeczy istotnie niezwykłe i — wierzcie mi — nabrałem szacunku dla tych półdzikich, obdartych filozofów pustyni i puszczy. Moja skłonność do poddawania się obcej suggestji omal nie zamieniła mnie w niewolnika jednego z czarnoksiężników Sahary.
Norscy.
Szczególne!
Róża.
Gdy odetchniesz po niewczasach podróży, opowiesz nam dokładnie swe przygody. Czasu będzie dość; bo przypuszczam, że nas chyba tak prędko nie porzucisz?
Wrocki (niezdecydowanie:)
Radbym jednak...
Norski (przerywając mu).
Rozumie się — niema tutaj żadnych wymówek. Zostaniesz u nas i to na parę tygodni, a gdy ci się tu podoba, to choćby do końca sezonu.
Wrocki.
Ależ ja muszę być z końcem tego miesiąca w Warszawie. Mam zdać sprawę z podróży w Towarzystwie Lekarskiem — zapowiedziałem odczyt i druk elaboratu.
Róża.
Jakoś to się ułoży — tymczasem proszę do podwieczorku.
(Przenoszą się do nakrytego stołu).

Róża (wychylając się przez balustradę tarasu w głąb ogrodu).
Adasiu! Adasiu!
Wrocki.
Więc macie syna?
Norski (zimno:) Tak — Róża ma syna.
(Wrocki patrzy nań, trochę zdumiony tonem).
Norski (wstając i patrząc gniewnie w ogród).
Pewnie znów w altanie. Uparty i krnąbrny chłopak!

SCENA 4.

(Po schodach wbiega zadyszany Adaś, szczupłe 12-letnie, nerwowe dziecko o jasnych kędziorach spadających na ramiona i ciemnych aksamitnych oczach).

Adaś (instynktownie tuląc się do matki, z trwogą).
Jestem, tatusiu.
Norski.
Gdzie byłeś tak długo? Czemu się kryjesz ciągle po kątach?
Adaś.
Byłem w altanie, tatusiu; czytałem książkę.
Norski.
Tyle ci razy mówiłem, żebyś się bawił tu, na słońcu. Nieposłuszny jesteś Adasiu.
Róża (popychając go ku Norskiemu).
No, idź, przeproś tatusia i przywitaj gościa. Ten pan, to nasz krewny, Adasiu. Będziesz go nazywał wujem.
(Adaś całuje rękę Norskiego, poczem milcząco wita się z Wrockim).
Norski.
A teraz idź i przebierz się, bo pójdziemy na plażę. Podwieczorek wypijesz w jadalni z mademoiselle.
Róża (biorąc go za rękę).
Choć Adasiu — każę ci wszystko przygotować. (odchodzi z Adasiem).


SCENA 5.

Wrocki.
Śliczny chłopaki Tylko znać nerwowe bardzo i wątłe dziecko. Dlaczego właściwie zabraniasz mu bawić się w altanie? Chłodnik wcale miły, zwłaszcza w dzisiejszy upał.
Norski (niechętnie).
Boję się, czy właśnie tam nie będzie dlań za chłodno. W tamtym kącie pod murem jest utajona wilgoć, a on bardzo na to wrażliwy.
Wrocki.
Masz słuszność. Lecz coś go widać ciągnie w tę stronę; dziwny chłopak.
Norski (przyciszonym tonem).
Czy uwierzysz? Ja się tego dziecka boję. Przejmuje mię bezwiednym lękiem. Jest mi całkiem obcy.
Wrocki.
To dziwne.
Norski.
Czy nie uważasz, że w niczem niepodobny do mnie? Rysy twarzy i oczy zupełnie przejął od matki.
Wrocki.
Zastanawia mię ten szczególny, nerwowy skurcz koło ust. Gdzieś go widziałem...
Norski (żywo).
Nieprawdaż? — — I mnie on uderzył... Lecz... (ciszej, widząc w głębi ukazującą się Różę) on nie należy do Róży...

SCENA 6.

Róża (zbliżając się ku nim).
Dlaczego nie pozwoliłeś Adasiowi pozostać z nami? Czuję, że mu to sprawiło wielką przykrość.
Norski.
Był nieposłuszny. Zresztą dziecko nie powinno przysłuchiwać się ciągle rozmowom starszych. I tak jest nad wiek rozumny i poważny. Będziemy swobodniejsi. Siądź z nami, Różo. Władek zapewne niejedno ma nam do powiedzenia.
Wrocki (patrząc na taras i morze, z uśmiechem).
Pięknie tu u was. Mieszkacie jak para królewskich kochanków. Wszystko tu upaja, czaruje.
Norski.
Podoba ci się — to pięknie.
Róża.
Istotnie wygodne mieszkanko na lato.
Wrocki (uderzając się w czoło, z namysłem).
Dziwne skojarzenie! Wiecie — to morze, ten taras i park na dole przypomniały mi bajeczny sztafaż, w którego ramach rozgrywa się tragiczna historja jednej z ostatnich nowel nieodżałowanego Prandoty.
(Norscy drgnęli i rzuciwszy sobie krótkie spojrzenie, wpatrują się uważnie we Wrockiego).
Norski.
To szczególne!
Wrocki (do Norskiego).
Czy widziałeś się z nim przed tą fatalną podróżą? Podobno odbijał od tutejszej przystani?
Norski (obojętnie).
Tak — był u nas w dzień wstąpienia na pokład. Zjedliśmy w trójkę obiad...
Róża (przerywa mu).
Chciałeś powiedzieć: w dwójkę — ani mnie ani Adasia o tej godzinie w domu nie było.
Norski.
Ach tak — przypominam sobie — wyjechałaś wtedy na godzinę autem w okolicę. Drobnostka. — Otóż zjedliśmy razem obiad, poczem on, nie mogąc doczekać się powrotu Róży, ponieważ statek odchodził za kwandrans, pożegnał mię i odjechał.
W dwa tygodnie potem dowiedzieliśmy się, że parowiec „Albatros“, którym żeglował ku brzegom południowej Ameryki, w drodze zatonął podczas burzy.
Wrocki.
Czy nikt się nie uratował?
Norski (twardo).
Ani żywa dusza. Zginęli wszyscy.
Róża.
Podobno parę osób spóźniło się w ostatniej chwili na statek i pozostało w porcie...
Norski.
Lecz nazwisk nie wymieniono. W liście pasażerów pozostawionej w porcie przez kapitana statku umieszczono na czele jego nazwisko.
Wrocki.
W każdym razie nikt odtąd nigdzie Prandoty nie widywał, nikt o jego ocaleniu nie słyszał. Przepadł jak kamień we wodzie.
Norski.
O śmierci jego zgodnie mówiły wszystkie dzienniki.
Wrocki.
Tak. Czytałem parę nekrologów. Zginął młodo, budząc powszechny żal.
Norski.
Biedny chłopak! Tak mu do twarzy było w tym fantastycznie na ramię zarzuconym płaszczu, który przywdział do podróży.
Wrocki (patrząc nań z przykrem zdumieniem, poważnie).
Strata niepowetowana. Jestem najgłębiej przekonany, że kiedyś objawiłby się w nim światu pierwszorzędny pisarz i artysta. Co za siła, co za szczerość uczucia!
Róża (z wdzięcznością w głosie do Wrockiego).
Nieprawdaż, Władku? Był to talent rzadki, wyjątkowy — zdobył nawet uznanie za granicą. Pojawiło się parę tłómaczeń na język francuski. Czytałam w „Revue Blene“ obszerną recenzję jego pierwszego tomiku; krytyk francuski unosił się nad oryginalnością pomysłów, świeżością formy i mocą ekspresji. — A jest to dopiero drobna cząstka jego utworów — nie znają rzeczy większych, wydanych już u nas lub pozostałych w rękopisie.
Norski (wypuszczając kłąb dymu z papierosa — cedzi:)
Zdaje mi się — przesadzacie trochę. Nigdy zbyt wysoko nie ceniłem tego talentu. Był zmanierowany i za sentymentalny. (do Wrockiego:) Czy nie miałbyś ochoty przejść się trochę po plaży? Pora wymarzona, a do kolacji jeszcze sporo czasu...
Wrocki (maskując przykre zdumienie).
Owszem.
Róża (z szyderskim uśmiechem do Wrockiego).
Powrócimy jeszcze do naszego tematu. Teraz idę się przebrać, (wstaje i ściskając mu rękę:) Dziękuję ci, Władku. (odchodzi).


SCENA 7.

Wrocki (patrząc za znikającą postacią Róży).
Dlaczego Róża nie nosi stroju o żywszych barwach? Czyżby zarzuciła już dawną, bajeczną kombinację kolorów, w których tak jej było zawsze do twarzy? Wygląda w tej czerni zbyt surowo i poważnie.
Norski (szydersko).
Róża nosi żałobę.
Wrocki.
Czy straciłeś kogo ze swej rodziny?
Norski (wściekle).
Po nim — jakżeś niedomyślny, kochany kuzynie! — po nim przywdziała żałobę i obiecuje nie zrzucać jej do końca życia. Pietyzm zdumiewający w XX wieku, nieprawdaż kochany Władku? — Moja żona nosi żałobę po wielkim, przedwcześnie zgasłym poecie. Cha, cha, cha! — Czyżbyś nie zauważył tych ogni, jakie miotały jej oczy, gdy słyszała z ust twoich słowa uwielbienia dla twórczości Prandoty? A ten ciepły, wdzięczności pełen uścisk przed chwilą?... Dziękowała ci za gorącą filipikę w obronie jej ideału, (z goryczą:) Wesołe mam życie — nieprawdaż, Władku? — rozkoszne... otoczony kultem dla tamtego, potrącający co dzień, co chwilę o liryczne wspomnienia o nim... A — a — a...
Wrocki (w posępnem zamyśleniu).
Więc nie zapomniała... A ja właśnie sądziłem, że małżeństwo z tobą wyleczy ją z tego chorobliwie egzaltowanego uczucia.
Norski.
Stało się wprost przeciwnie. — Na wiadomość o rozbiciu statku dostała nerwowego ataku, który powtarzał się przez parę tygodni; myślałem, że dostanie obłąkania... Gdy powróciła do zdrowia, włożyła tę przeklętą czerń żałoby. — Śmierć jego wzniosła w jej duszy kaplicę pamięci dozgonnej; pali się w niej wieczysta lampa uwielbienia bez granic i tęsknoty. On zginął — lecz zabójczy jad, który zatruł mi życie, nie przestał działać i po jego zgonie.
Wrocki.
A jednak trudno uwierzyć. Ty — niegdyś lew salonów, wytworny kawaler i świetny fechtmistrz, o którego względy ubiegały się wszystkie piękności stolicy — ty nie umiałbyś zdobyć serca choćby Róży Wrockiej?
Norski.
Żona moja nigdy mnie nie kochała.
Wrocki.
Dlaczego więc oddala ci rękę?
Norski (uśmiechając się zagadkowo).
Była kobietą ekscentryczną, ulegała swym fantazjom, a ja byłem jej stałym, niczem nie zrażającym się wielbicielem. Wystarczyło jedno skinienie jej ręki — byłem już u stóp. — Zostałem jej mężem. — Dlaczego? (ironicznie) Ona ci to lepiej potrafi wytłómaczyć. Musiała mieć widocznie swe specjalne powody, o których czasem wolę nie myśleć. — Oświadczyłem się i zostałem przyjęty.
(Chwila milczenia. Norski nachyla się w krześle ku ogrodowi i wciąga długo nozdrzami powietrze; do chwili pojawia się na jego twarzy odcień niepokoju).
Norski.
Czy nic nie czujesz w tej chwili?
Wrocki.
Jakto? Nie rozumiem.
Norski.
Czy naprawdę nie czujesz specjalnej woni?... Płynie stamtąd — od ogrodu...
Wrocki.
Jeśli chodzi o woń kwiatów, jest istotnie wspaniałą symfonją.
Norski (niecierpliwie).
Ależ nie. To coś całkiem innego, (węszy). Więc nie czujesz nic specjalnego?
Wrocki.
Ani trochę. Zdaje mi się, że jesteś trochę przeczulony. To złudzenie.
Norski (opadając w krzesło).
Być może. Szczególna! Zwykle w tej porze doznaję podobnych złudzień.
Wrocki.
Nerwy, wszystko nerwy. (patrzy nań uważnie) Jak ty się od tej pory zmieniłeś! Nie do poznania! (Po namyśle) No, tak — spory kawał czasu: 13 lat.
Norski.
Pod jakim względem? Czy tak się postarzałem?
Wrocki.
To — nie. Lecz twoja dawna energja zda się nadwątlona. Może zresztą jest to wynikiem chwilowego przygnębienia z powodu świeżych przejść z Różą. Wtedy jednak, przed laty, gdy rozłączeni losami rozjeżdżaliśmy się w dwa przeciwne krańce świata, uniosłem z sobą głęboko wyryty w duszy twój obraz: byłeś dla mnie wtedy uosobieniem męskiej energji i niezłomnej woli.
Norski (w zadumie).
Piękne czasy. Byłem jeszcze wolny, młody i pełen wiary w przyszłość.
(Po chwili:) Dobrze, żeś przyjechał, Władku. Będzie z kim pomówić, zapomnieć o codziennej zmorze. Uważasz — ja tu (oglądając się trwożnie) od jakiegoś czasu boję się sam przebywać. A nie mam z kim mówić. Jestem właściwie kompletnie odosobniony i zdany na siebie. Ha, ha. Splendid isolation...
Z Różą — rozumiesz — w jej obecnym nastroju nie mogę rozmawiać bez narażania się przy każdej sposobności na przykre sceny. — Adaś — to dziecko nad wiek nerwowe. Umyślnie unikam z nim styczności z obawy przed pytaniami, które lubi zadawać; bywają nieraz dziwne, niekiedy ścinają krew mrozem. Czuję przed nim instynktowny lęk, niemal strach zabobonny; czasami zdaje mi się, że powinienem się go wystrzegać, że spotka mnie od tego dziecka coś złego. Niesamowity chłopak.
Wrocki.
Mówisz to w tak szczególny sposób. Przecież to twój syn.
Norski.
No tak — to syn mojej żony.

SCENA 8.

(Wchodzi Róża z Adasiem. Oboje ubrani do wyjścia. Obaj mężczyźni podnoszą się od stołu).
Róża.
Jesteśmy gotowi.
(Adaś zbliża się ku ojcu, chcąc mu podać rękę. Norski, udając, że tego nie widzi, usuwa się nieznacznie półobrotem do stołu i przytłumia dopalający się papieros w popielniczce).
Róża (spostrzegłszy to, do Norskiego z wyrzutem:)
Ryszardzie!
Norski (odwracając się do niej, z przesadną grzecznością:)
Służę ci, Różo.
Róża (niecierpliwie:)
Chodźmy już.
Norski.
A — chodźmy.
(Wrocki bierze Adasia za lewą rękę i wraz z Różą schodzą po stopniach tarasu w głąb. Za nimi powoli Norski. Po drodze, gdy Wrocki zeszedłszy w dół, zmierza w lewo, Norski woła za nim:)
Norski.
Nie — nie tędy — prosto, ścieżką główną!
(Dochodzą do bramki w murze w dole. Norski otwiera ją kluczem. Na ścieżkę między murem a tarasem i na jego dolne stopnie wpada z plaży pomarańczowy odblask. Widać przez otwór bramki wybrzeże i roztrącające się o nie cicho fale morza. Róża z Wrockim i Adasiem posuwają się powoli ku brzegowi, gdy Norski zamyka za sobą bramę).

SCENA 9.

(Przez chwilę scena pusta. Po jakimś czasie wchodzi do salonu z prawej Jan i zaczyna uprzątać stół. Po chwili drzwiami z lewej wkrada się obdarty włoski żebrak i spostrzegłszy Jana, wyciąga rękę).
Żebrak.
Un povero mendicante! Un povero mendicante!
Jan (szorstko).
Państwa niema w domu. Zabieraj mi się stąd zaraz, włóczęgo! Którędy też wśliznąłeś się aż tutaj? Dalej! (wypycha go) Ruszaj stąd!
(W tej chwili schodami tarasu wraca Norski. Jan zauważywszy pana, pozostawia Żebraka po lewej, a sam przechodzi na prawą stronę pokoju zwrócony twarzą ku Norskiemu).
Norski (do Jana).
Poszukaj parasolki pani. Gdzieś tu ją zostawiła.
(Podczas gdy Jan szuka po kątach, Żebrak niko pochylony zbliża się z wyciągniętą ręką ku Norskiemu).
Żebrak.
Alcuni soldi per un poveretto, signore! Alcuni soldi...
(Norski zdumiony nagłem pojawieniem się Żebraka, wyciąga portmonetkę i dobywszy pieniądz, podaje mu. W tej chwili Żebrak podnosi nań oczy, spojrzenia ich spotykają się. Nagle żebrak przerażony czyni parę kroków wstecz, cofając równocześnie wyciągniętą ręką i nie chce przyjąć widocznie jałmużny. Wpatrzony w Norskiego mówi z dziwnem przerażeniem:)
Żebrak.
Grazie, signore, molte grazie! Non accetterò niente.
(czyniąc ruch wzbraniania się, wciąż weń wpatrzony:) Lei ha un viso terribile!
Jan (znalazłszy parasolkę, niemo przypatruje się całej tej scenie; po ostatnich słowach żebraka, do Norskiego:)
Co on mówi, ten włóczęga?
Norski (zmieszany i przerażony, nie spuszczając oczu z żebraka:) Mówi, że nie przyjmie jałmużny odemnie, gdyż mam twarz okropną. (z obłąkaniem w oczach:) Może on ma słuszność, mój stary?
Żebrak (cofając się ku drzwiom).
Un viso terribile! Una faccia strana, molto strana.
(Jan zamierza się nań, lecz wstrzymuje go gest Norskiego. Żebrak znika w drzwiach).
Norski (przeciąga ręką po czole jakby zbudzony z przykrego snu).
Jan.
Jaśnie Panie! (podając mu parasolkę) Proszę — oto jest.
Norski (odsuwając lekko podawany przedmiot — w roztargnieniu, wciąż zajęty poprzednią sceną).
Zaniesiesz sam pani na plażę; powiesz, że głowa mię boli i zostałem w domu.
(Jan kłania się i odchodzi z parasolką tarasem ku bramce).
Norski (sam).
Czyżby on?... (Nie kończąc, patrzy w osłupieniu w stronę, gdzie zniknął żebrak. Po chwili milczenia, mówi półgłosem:)
Dziwny żebrak...

(Zasłona).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Grabiński.