Cień ponurego Wschodu/Widma z Apokalipsy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Widma z Apokalipsy
Pochodzenie Cień ponurego Wschodu
Wydawca Książki Ciekawe
Data wyd. ok. 1923
Druk Zakłady Graficzne Zygmunt Sakierski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Widma z Apokalipsy.

Podczas wrzącej, zaciętej walki sił reakcyjnych z siłami rewolucyjnymi, walki, w której zarówno reakcja, jak i rewolucja przeoczyły zjawienie się nowego ogólnego wroga: — komunizmu, — na horyzoncie politycznym Rosji wyrastały jakieś widma, które zrodzić się mogły tylko w wyobraźni twórcy Apokalipsy.
Pierwszym z nich był dawny złodziej koński pijak i rozpustnik — Griszka[1] Rasputin. Samo nazwisko Rasputina, — co znaczy „rozpustny” już się zdawało nie nadawać do tej roli, jaką odegrał tajemniczy awanturnik, i do tych przydomków, jakie sobie wkrótce zdobył: święty starzec, duchowny ojciec, cudotwórca, „czara błogości“ etc.
Chłop z gub. tobolskiej na Syberji, niepiśmienny i nałogowy pijak, Rasputin trudnił się wraz z bandą cyganów kradzieżą koni i był kilka razy ścigany i przez chłopów i przez policję. Nareszcie, pewnego razu, po nieudanej wyprawie, był już prawie schwytany, lecz w ostatniej chwili wymknął się i skrył się w odosobnionym klasztorze, gdzie był przeorem surowy, ascetyczny i niezupełnie normalny psychicznie mnich Pimen.
W klasztorze trochę nauczono „brata Grzegorza“ czytania i pisania, lecz do kapłaństwa z braku wykształcenia, a także z braku pociągu do obyczajów powściągliwych dopuszczony jednak nie był.
Istniały legendy o romantycznych wyprawach Rasputina do okolicznych wsi, o jego powodzeniu u kobiet i o jego umiejętności przemówienia do każdego w zupełnie odmienny sposób.
Gdy przeor Pimen czuł potrzebę zasiłków pieniężnych, to zwykle posyłał do bogobojnych, a bogatych kupców tobolskich i tarskich Rasputina, który zawsze potrafił namówić ich do ofiarności. To bardzo ceniono w rozpustnym „braciszku“ i posługiwano się nim jako dyplomatą klasztornym.
Jednakże wieści o pijaństwie, hazardowej grze w karty i rozpuście Griszki nadchodziły ze wszech stron. Opowiadano o całych orgjach, urządzanych przez „braciszka“ po każdem pomyślnem zakończeniu dyplomatycznej wyprawy po pieniądze dla klasztoru; mówiono o udziale Rasputina w śmiałych napadach złodziei końskich za Uralem.
Nareszcie buchnęła wieść, że podczas jakiejś miłosnej wyprawy do wsi wynikła bójka na noże, i że Griszka Rasputin zabił jednego z napastników. Po tej historji Rasputin już do klasztoru się nie zjawił, lecz w ubraniu mnicha długo błąkał się po Syberji, aż się dostał nareszcie nad Wołgę, gdzie wkrótce zasłynął jako „święty“ „Boży człowiek“ śród przestarzałych dewotek z klasy bogatych kupcowych.
Oczywiście nie można było odmówić temu człowiekowi niektórych nadzwyczajnych zdolności. Jego przenikliwe, ostre, jak u żbika, pałające oczy zaglądały, zdawało się, do mózgu i wdzierały się do duszy.
Mógł zrozumieć i ocenić każdego człowieka z pierwszego rzutu oka. Był wielkim znawcą ludzi, ich charakterów, psychologji i życzeń. Nadto był bardzo silnym hypnotyzerem, miał nieprzepartą władzę sugestjonowania innych i wywierał wpływ zarówno na pojedyńcze osoby, jak też na większe ilości ludzi. Miał siłę władzy i przekonania w głosie, w tym głuchym, groźnym głosie, podobnym do ponurego szmeru drzew w dziewiczym lesie syberyjskim, w którym tak romantycznie i burzliwie spędził swoją młodość.
Kiedyś w Petersburgu jechałem tramwajem. Była godzina poranna i publiczności było mało. Czytałem gazetę i naraz poczułem wprost fizyczne uderzenie w głowę. Szybko obróciłem się na prawo i spotkałem się z oczyma wysokiego, chudego człowieka o ascetycznej nieruchomej twarzy. Był ubrany bogato, we wspaniałe futro sobolowe i takąż czapkę, lecz krój ubrania był dziwny i przypominał sutannę mnichów. Nie wiedziałem co myśleć, gdyż spostrzegłem wysokie buty z cholewami, a gdy, wyjmując chustkę do nosa, rozpiął futro, mignęła na chwilę zwykła rosyjska koszula z czerwonego jedwabiu. Znowu uczułem potrzebę patrzenia w oczy dziwnego człowieka. Naraz z przerażeniem zauważyłem, że te oczy znikły, a na ich miejscu krzyżowały się i jeżyły jakieś świetlane promienie, zasłaniające odemnie jego oczy i część twarzy.
Naraz oczy znowu się ukazały i na twarzy nieznajomego zjawił się pogardliwy i szyderczy uśmiech. Zrozumiałem, że robił na mnie doświadczenie swej hypnotycznej siły. Postanowiłem więcej na niego nie patrzeć i wytrwałem. Gdy wychodziłem, musiałem przejść obok nieznajomego. Dotknął mię ręką i rzekł:
— Wiem, że jesteś literatem! A tymczasem nie chcesz patrzeć na mnie? Przecież jestem Rasputin, Grzegorz Rasputin — „Boży człowiek“!
Takie było moje pierwsze spotkanie się z Rasputinym. Drugie było „półmistyczne“. Została otwarta wystawa obrazów w Akademji Sztuk Pięknych w Petersburgu. Całe tłumy gromadziły się i cisnęły do smutnego niedokończonego obrazu znanego w Anglji malarza rosyjskiego, Mikołaja Rajewskiego. Portret wyobrażał wysokiego, chudego człowieka w czarnym półmnisim ubraniu, o suchej, wynędzniałej twarzy, o długich czarnych włosach, spadających na czoło i o powichrzonej czarnej brodzie. W katalogu było oznaczone „Nr. 144. Portret nieznajomego“.
Lecz nie ubranie, nie twarz, nie czarne włosy i nawet nie jakaś nieokreślona tajemniczość portretu przykuwały do niego uwagę tłumu. Wszyscy patrzyli w czarne przenikliwe oczy, żywe i czujne, jak u zwierza, przygotowanego do napadu niespodziewanego i niebezpiecznego. Gdy spojrzałem z kolei, podszedłszy bliżej do portretu, oczy znikły za świetlną zasłoną, która wynurzyła się z czarnej tajemniczej głębi tych przenikliwych źrenic.
— Djabeł, a nie człowiek! — wykrzyknął ktoś z widzów.
— To Rasputin! — objaśnił ktoś inny. — Czegoż chcecie?
— Czarna siła! — westchnęła jakaś bogobojna dama.
— Święty potężny, „boży człowiek“! — zaprotestowało naraz kilka głosów. Tłum zaczął się rozpraszać. Podchodzili inni widzowie.
Trzecie spotkanie moje z Rasputinym było przy fatalnych dla niego okolicznościach.
Reporter dziennika, który redagowałem, zatelefonował do mnie i oznajmił, że zabito Rasputina i, że zwłoki jego są poszukiwane przez władze. Po paru godzinach dowiedziałem się, że zwłoki zostały wykryte. Pojechałem na miejsce wypadku. Właśnie w tej chwili z przerębla na powierzchni zmarzniętej rzeki M. Newy wydobyto ciało Rasputina. Był ubrany we wspaniałe futro i w czarną jedwabną koszulę; na jednej nodze na lakierowanym bucie spostrzegłem wysoki, wojłokowy kalosz. Był bez czapki. Miał rozbitą twarz, uszkodzone oko i wyraźne ślady palców, duszących go za gardło. Była to ofiara politycznej, a może i osobistej zemsty, jaką dokonali wielki książę Dymitr, hr. Sumarokow-Elston i poseł do dumy państwowej, Włodzimierz Puryszkiewicz.
Artysta malarz Rajewski, który malował portret Rasputina[2], bardzo się interesował tą tajemniczą osobistością i dużo opowiadał mi o „bożym człowieku“. Z tych opowiadań można było wywnioskować, że Rasputin posiadał dla kobiet nieprzeparty urok. O jego miłosnych awanturach mówiono wszędzie. Ten złodziej koński przedostawał się do alkowy najwybitniejszych arystokratek petersburskich z taką samą łatwością, z jaką romansował w skromnych mieszkaniach podstarzałych wdów kupieckich lub z artystkami „Variété“ w „Willi Rodé“. Umiał być porywającym, płomiennym, żywiołowym. Często mawiał:
— Kobieta jest stworzona dla przyjemności i sławy mężczyzny!
Ludzie nabożni opowiadali, że Rasputin posiadał niezrównany talent modlenia się. Modlił się w prostych, niekulturalnych nawet słowach, modlił się płomienną namiętnością, poezją i natchnieniem. Zdawało się, że widzi przed sobą oblicze Boga i, że mówi do niego ludzkiemi, prostackiemi i zrozumiałemi słowami. Nerwowe drżenie ramion, rąk, spazmy w głosie, pełne męki i prośby kurczowe ruchy twarzy, łzy i ogień oczu wywierały straszliwe wrażenie na nabożnych, mistycznie nastrojonych widzach. Głuchy, groźny głos tego złodzieja końskiego nabierał takich tonów, dźwięczał z taką namiętnością i siłą, że wydawało się, iż ktoś inny, czysty i pełen błogości, mówi ustami tego człowieka.
Często zwracał się do świętego obrazu, wyciągał ręce i mówił błagającym i rozkazującym zarazem głosem.
— Zwróć Twe oczy ku nam i daj znak, iż słyszysz!
I modlącym się wydawało, że oczy obrazu poruszały się i patrzyły na tłum.
Rajewski opowiadał, że pewnego razu, gdy Rasputin pozował mu do portretu, ktoś z bardzo znanych arystokratów zajechał samochodem i, wbiegając do pracowni, zawołał, padłszy na kolana przed Rasputinym.
— Ojcze, brat mój umiera! Ratuj...
Rasputin natychmiast wstał i, nie narzucając futra, zaczął zbiegać schodami na dół, szepcąc:
— Boże, Boże, Twórco życia, pozwól zdążyć na czas!
W pałacu Rasputin znalazł już starszego człowieka w straszliwym ataku astmy, wzmożonym przez atak sercowy. Chory był już bez przytomności. Rasputin długo wpatrywał się mu w twarz, a potem zawołał, czy ściślej mówiąc, zawył, jak wyje przerażony pies w długie, zimowe noce:
— Dlaczego nie wołasz o pomoc Boga?! Dlaczego nie prosisz Go: „Odwróć odemnie chorobę moją i daj mi, Twórco, siły, chwalić Imię Twoje przesławne“! Obudź się i powtórz te słowa modlitwy mojej! Obudź się!
— Czy może pan sobie wyobrazić? — opowiadał Rajewski, — że hrabia poruszył się, otworzył zdziwione oczy, przycisnął ręce do serca i słowo w słowo powtórzył tę krótką, lecz niezupełnie zwykłą modlitwę. Co do mnie byłem zdumiony!
Inny znowu mój znajomy, znany rosyjski krytyk i poeta A. A. Izmajłow opowiadał mi tak:
— Z wielkim trudem udało mi się dotrzeć do Rasputina, chciałem mieć z nim interwiew, ale oznajmiłem, że chcę pomówić o wspólnych znajomych z Wołgi. Gdy wszedłem, siedział w fotelu i badawczo patrzył na mnie. Uśmiechnął się pobłażliwie i szepnął:
— Dziennikarz? Poco chcecie mnie oszukać?
Zamilkł. Milczałem też, gdyż widziałem nienawiść Rasputina dla dziennikarzy, którzy psuli mu dużo krwi.
Co miałem mówić, gdyż po jego słowach zdradziłem się swojem zmieszaniem?
— O żadnych moich sprawach nie będę z tobą rozmawiał — odezwał się nareszcie Rasputin — lecz chcę mówić o tobie. Gdy miałeś 11 lat śmierć groziła ci tuż ponad ziemią. Widzę to wyraźnie. Powiedz, jak to było?
— Oczywiście — opowiadał Izmajłow — gdy miałem lat 11, wraz z bratem staraliśmy się upolować zająca, który przychodził do naszego ogrodu warzywnego. Brat miał strzelać, ja zaś wypłoszyć zająca. Gdym szedł pomiędzy grzędami, zawadziłem o coś nogami i upadłem. To mi uratowało życie, gdyż jednocześnie wyskoczył zając, brat strzelił i nabój przeleciał nademną nie zraniwszy mię tylko dlatego, że uchroniła mię wysoka grzęda...
Gdy Rasputin wysłuchał mię, rzekł:
— Strzeż się małej ulicy, gdzie stoi czerwony dom o dwóch wieżach. Pamiętaj o tem, a teraz idź sobie.
Nie wiem czy skorzystał Izmajłow z przestrogi Rasputina, czy nie. Nie mam żadnej wiadomości o nim, pozostał w Sowieckiej Rosji i mógł z łatwością zginąć w jej krwawym wirze.
Alfred Rodé, właściciel słynnej „Willi Rodé“, i paru oficerów byłej carskiej gwardji opowiadali mi o orgjach, urządzanych przez Rasputina, o ich wyuzdaniu, cynizmie i grubiaństwie. Często pozwalał sobie obrażać biesiadników, wyśmiewać ich przekonania i sposób zachowania się. Pewnego razu, chełpiąc się bliskim stosunkiem do dworu Carskiego, pokazał wyszytą jedwabiem koszulę i zawołał ze śmiechem i urąganiem:
— To „Saszka“[3] wyszywała.
Wybuchnął straszny skandal. Jeden z oficerów gwardji rzucił się na Rasputina i rozpoczęła się bójka, w której oficer butelką zranił „bożego człowieka“ w głowę.
Gabinety „Willi Rodé“ były świadkami ohydnych orgji Rasputina i jego towarzystwa, kompromitujących arystokratyczne panie i panny, skandalów, tajnych rozmów politycznych, zamachów, spisków. Była to jakaś tajemnica „Dworu Madryckiego“ w XX wieku, a w centrum tej tajemnicy stał „koniokrad“ „święty“ Griszka Rasputin.
Rasputin wiedział o przygotowujących się na niego zamachach, kilka z nich przeżył, wiedział, że czeka na niego prędka śmierć i bał się jej straszliwie. Kiedyś w napadzie tej strasznej tęsknoty w oczekiwaniu śmierci, siedząc przy łożu carowej, wyjącej z bólu i męki, otoczonej przez łkające córki, zawołał w uniesieniu:
— Włos wam z głowy nie spadnie do czasu, aż będą z wami moje portrety i część mego ubrania. Pamiętajcie!
Musiało to tak być, bo w połowie 1916 r. po zamachu na Rasputina nagle kazano fotografowi Ocupowi przybyć do mieszkania Rasputina i zrobić siedem[4] dużych zdjęć portretowych „starca“ i w obecności sekretarza Rasputina dokonać wszystkich operacyj i oddać mu kliszę. W tym samym czasie z pałacu Carskosielskiego wyszła wiadomość, która wprawiła wszystkich w zdumienie. Dowiedziano się bowiem, że po długiej rozmowie z carową i jej córkami, Rasputin we łzach opuścił apartamenty Aleksandry i udał się do swoich pokojów, gdzie się przebrał, a później powrócił, niosąc porwaną na siedem kawałków swoją jedwabną, czarną bluzę.
Mistyka, gra na nastrojach i przeczuciu bliskiej klęski, sugestja, wprawne wykorzystanie sytuacji, w tem była siła Rasputina. Na Syberji, gdzie nienawidzono Griszki, obecnie już za panowania bolszewików szepczą:
— Pies był Rasputin, a silny, niesamowity człowiek! Przepowiedział Mikołajowi czarne dnie po swojej śmierci i — stało się! Przepowiedział, że będą żyli Romanowie do chwili póki będą przy nich jego portrety i skrawki bluzy — i żyli, a gdy komisarz Jurowskij odebrał to od nich, — zostali zamordowani. Silny, niesamowity był Griszka! Antychryst, sługa djabła...
Zamachów na Rasputina było kilka, lecz bez żadnego rezultatu. Najważniejsze były dwa: Jeden na Syberji, kiedy mnich Heliodor posłał do niego jakąś półobłąkaną kobietę wiejską, która zadała mu kilka ran nożem w brzuch. Rany były dość poważne, lecz Rasputin wyżył.
Za drugim razem, gdy jechał sankami z Petersburga do Carskiego Sioła razem z przyboczną damą Carowej i jej najbliższą przyjaciółką, panią Wyrubową, sanki zostały wywrócone przez jakiś samochód, któremu udało się zbiec. Wyrubowa miała po tym wypadku połamane nogi, Rasputin był tylko lekko potłuczony.
Na czele organizacji, walczącej z Rasputinem stali metropolita Moskiewski Makary, biskup Samarski Pimen i mnich Heliodor, mając za sobą paczkę wpływowych i bogatych ludzi z prawdziwie nacjonalistycznych sfer.
Po ostatnim zamachu, który się zakończył śmiercią Griszki, rozpacz carowej i córek nie miała granic. Noszono nawet żałobę po nim. Zwłoki „starca“ były pochowane we wspaniałej kaplicy, wzniesionej z tego powodu w parku Carskosielskim, a codzienne pielgrzymki rodziny cara dowodziły głębokiej żałoby po „świętym ojcu“, którego życie tak mistycznie związane było z losami dynastji.
Mówiąc o jakimś tajemniczym łączniku pomiędzy dynastją Romanowych, a Grzegorzem Rasputinem, przypominam sobie istniejącą i bardzo w dawnej Moskwie popularną legendę, która była żywo omawiana w czasach wojny 1812 r., po zdobyciu przez Napoleona Moskwy.
Gdy obrano na tron rosyjski dynastję Romanowych w osobie młodocianego cara Michała Teodorowicza, ta uroczystość odbyła się w klasztorze Ipatjewskim, wybudowanym przez rodzinę bogatych kupców Ipatjewych, w Kostromie. Podczas procesji jeden z licznych epileptyków, czyli „klikusz“, imieniem „Griszka“, wpadł w obłęd i zaczął wykrzykiwać przepowiednie:
— Długie wieki panować nam będzie ten ród! Do sławy i potęgi dojdzie... Zginie pod dachem Ipatjewskim po Griszce...
Historja dynastji odpowiada temu proroctwu, narazie niezrozumianemu przez współczesnych.
Oczywiście dłużej niż 300 z górą lat panowała dynastja, doszła do sławy i potęgi, a zginęła po Griszce (Rasputinie) pod dachem domu Ipatjewych w Jekaterynburgu, dokąd z Kostromy przenieśli się niegdyś potomkowie założyciela Ipatjewskiego klasztoru.
W roku 1812 w Moskwie zjawił się jakiś prorok Griszka który przepowiedział zgubę Rosji i dynastji. Wtedy to przypomniano legendę, tembardziej, że wojska rosyjskie częściowo cofały się na Kostromę i z niemi miał być car Aleksander I. Lecz policmajster Moskwy, posłyszawszy o proroctwie Griszki, kazał go schwytać i zatłuc batami.
Proroctwo Griszki „bożego człowieka“ i „epileptyka“ z przed dwóch stuleci odrodziło się na sto z górą lat, po to tylko, aby się spełnić w bardziej ponury i straszliwy sposób po Griszce — złodzieju końskim, a też „bożym człowieku“ podług pojęć dworu, i niektórych arystokratów rosyjskich, w XX wieku.







  1. Lekceważące skrócenie imienia Grzegorz.
  2. Na żądanie carowej Aleksandry, portret ten był usunięty pierwszego dnia z wystawy.
  3. Pogardliwe, skrócone imię Aleksandra, jakie nosiła carowa.
  4. Rodzina cara Mikołaja składała się z 7 osób.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.