Chytry prenumerator

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Hałaciński
Tytuł Chytry prenumerator
Pochodzenie Złośliwe historje
Wydawca „Kultura i sztuka“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia „Prasa“
Miejsce wyd. Lwow — Warszawa — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CHYTRY PRENUMERATOR.





W biurze, za stołem redakcyjnym, założonym stosami gazet, korespondencji, sprawozdań i innej niepotrzebnej bibuły, siedział naczelny redaktor, pełen troski o los pisma, które nie miało dotąd zdecydowanego kierunku. Z tym kierunkiem to także była prawdziwa bieda, bo gdy ukazał się jakiś zasadniczy artykuł w piśmie, zaraz koledzy po piórze krzyczeli w innych pismach, że jest zdrajcą, zaprzedańcem, hańbą narodu i zakałą dziennikarstwa.
I tak było ciągle w kółko — ale że to było w Ameryce, więc nas to nic nie obchodzi, bo to... i tak daleko!... gdzieś za morzem!
Do drzwi redakcyjnych ktoś zapukał bardzo dyskretnie, raz, drugi i trzeci...
— Proszę wejść!
Wszedł mężczyzna młody, o błyszczących oczach i chytrym wyrazie twarzy.
— Czy mam honor z naczelnym redaktorem?
— Tak!
— Właśnie to sprawa nie redakcyjna, ale administrator robi mi trudności w przyjęciu ogłoszenia, więc przychodzę prosić pana naczelnego redaktora o polecenie, aby mi anons wydrukowano.
I podał ogłoszenie tej treści:
„Julio, gdy wrócisz, wszystko ci przebaczę! Ernest“.
— Administrator mówi, że to prywatna korespondencya, a on takiej nie umieszcza. To jest przecież barbarzyństwo. Są bowiem chwile w życiu człowieka, że takie ogłoszenie decyduje....
— A cóż to ogłoszenie kryje za sobą? — zapytał redaktor ze współczuciem, widząc przed sobą bolem złamanego człowieka.
— Powiem wszystko panu redaktorowi, gdyż, jako roczny stały prenumerator jego pisma, mam prawo do tego — a przytem ta jego poczciwa twarz...
— Mów pan!
— Na imię jest mi Ernest...
— Tak, jak i mnie — mruknął redaktor.
— Żonie mojej Julia...
— Tak, jak i mojej! — westchnął znowu.
— Mieszkamy na Noble Street 12.400, 16 piętro.
— Na tej samej ulicy co i ja, tylko numer inny!
— Otóż żona moja, to ukochanie, wyjechała dziś z innym w niewiadomym kierunku. Ja tę kobietę tak kocham, że wszystko jej przebaczę, gdy wróci! Rzeczą serca jest, aby pismo, którego jestem rocznym prenumeratorem, pomogło w tem nieszczęściu!... Julia, gdy przeczyta, ani chwili się nie zawaha...
— Masz pan racyę!... Oto mój podpis. Proszę oddać w Administracyi, a za godzinę ujrzy pan swoje ogłoszenie wydrukowane.
— Niech Bóg pana błogosławi i w cierpieniu pocieszy i pomoże tak, jak mnie pan pomogłeś, zacny panie redaktorze!
I kłaniając się uniżenie, opuścił zadowolony redakcyjny pokój.
A redaktor rozparł się w fotelu i myślał.
— Boże drogi!... Co za potęgę mam w rękach!... Kilku słowami mogę złamanemu człowiekowi oddać przysługę, o jakiej się filozofom nie śniło!
Zapalił wonne cygaro i pogrążył się w zadumie rozkosznej — a unoszący się dym tworzył jakieś dziwne, powłóczyste postacie w powietrzu, które to obejmowały się, to bujały, to znów ginęły... — a to wszystko w takt warczenia maszyny rotacyjnej, która w tysiącach egzemplarzy wyrzucała pismo w świat, w ręce łaknącego wiadomości tłumu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Godzina 5-ta, więc redaktor wyjechał windą na 16-te piętro, aby u boku swej ukochanej żoneczki zjeść smaczny obiadek.
Na progu przywitała go zapłakana sługa, podając mu list tajemniczy...
Drgnął... Redaktor bowiem nie lubiał listów tajemniczych, podawanych mu przez płaczące sługi.
Rozerwał kopertę i błędnym wzrokiem począł wodzić po zapisanym papierze.
A było tam napisane w ten szatański sposób:

„Mój drogi! Właśnie pan Ernest, sąsiad nasz z przeciwka, z którym znam się od dłuższego czasu, przyniósł mi twoją gazetę z ogłoszeniem, że jak wrócę, to mi wszystko przebaczysz!... Zawsze byłeś szlachetny i ta Twoja szlachetność aż bije z tego ogłoszenia!... To zdecydowało o wyjeździe z Ernestem, który bardzo na to nalegał... Mając zapewnione przebaczenie — wkrótce wrócę, bo Ernest, jakkolwiek młodszy od Ciebie, nie ma w twarzy tej szlachetności, co Ty!.. Bądź więc dobrej myśli i myśl o mnie!...“

Redaktorowi czarno się zrobiło w oczach, przez zaciśnięte zęby wyszeptał ostatnie słowo: „Żmija!“ — i, zatoczywszy się, spadł z 16-go piętra na parter, po to, aby wyzionąć ducha ku pouczeniu wszystkich redaktorów, aby nie umieszczali prywatnej korespondencyi w ogłoszeniach swego pisma.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Hałaciński.