Chusta Świętej Weroniki (Lagerlöf, tłum. Markowska, 1905)/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Chusta Świętej Weroniki
Pochodzenie Legendy o Chrystusie
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Markowska
Tytuł orygin. Den heliga Veronikas svetteduk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

W kilka tygodni później wędrował jeden z niewolników cesarza do samotnej chaty w górach Sabińskich. Wieczór nadchodził. Winiarz z żoną swoją stali na progu chaty i poglądali ku słońcu, które daleko na zachodzie gasło. Niewolnik zszedł z drogi i z pozdrowieniem zbliżył się ku nim. Potem wyjął ciężki mieszek z za pasa i podał go robotnikowi.
— Przysyła ci to Faustyna, stara niewiasta, której miłosierdzie okazałeś — rzekł niewolnik. — I to ci powiedzieć każe, byś sobie za te pieniądze własną winnicę kupił i dom wybudował, już nie tam, gdzie orły się gnieżdżą.
— Żyje więc jeszcze stara Faustyna? — pytał robotnik. — Szukaliśmy jej w bagnach i rozpadlinach. Gdy do nas nie wracała, mniemałem, że śmierć ją zaskoczyła w górach.
— Czy nie pamiętasz — przerwała niewiasta, — żem w śmierć jej uwierzyć nie chciała? Czy ci nie mówiłam, że do cesarza powrócić musiała?
— Tak było — rzekł robotnik. — Tak mówiłaś, ja zaś cieszę się bardzo, że spełniły się słowa twoje, nie dlatego przecież, że Faustyna tak dziś jest bogatą, by nas z biedy wybawić, ale żal mi było cesarza.
Niewolnik zaś chciał ich zaraz pożegnać, by przed zapadnięciem mroku do miejsc zamieszkanych powrócić; na to jednak małżonkowie zgodzić się nie chcieli.
— Pozostań do jutra z nami — mówili. — Jakże możemy dać ci odejść, nim nam wszystko o Faustynie opowiesz? Dlaczego powróciła do cesarza? Jakie było ich spotkanie? Czy szczęśliwi są teraz, że znów się połączyli?
Niewolnik uległ ich prośbom. Wszedł do chaty, a zasiadłszy do wieczerzy, zaczął prawić o chorobie cesarza i powrocie Faustyny.
A gdy powieść swoją skończył, ujrzał, że mąż i niewiasta siedzą bez ruchu, zdumieniem wielkiem zdjęci. Wzrok ich zwrócony był ku ziemi, jakby zdradzić nie chcieli wzruszenia, które opanowało oboje.
Aż podniósł oczy mąż i rzekł do niewiasty:
— Zali nie sądzisz, że to zrządzenie boże?
— Zaprawdę — odparła ona — dlatego bóg nas z za morza do chaty onej przyprowadził. I wola jego była w tem, gdy starej niewieście drogę do drzwi naszych ukazał.
A po tych słowach niewiasty, winiarz znów zwrócił się do niewolnika.
— Przyjacielu — rzekł — ponieś-że poselstwo odemnie Faustynie! Powtórzysz jej to słowo w słowo! Oto co ci śle przyjaciel twój, winiarz z gór Sabińskich. Znasz młodą niewiastę, która żoną jest moją. Czy nie zdała ci się piękną i zdrowiem kwitnącą? A przecież niewiasta owa złożona była tą samą niemocą, która teraz Tyberjusza opanowała.
Zdumiał się niewolnik, winiarz atoli prawił z coraz większym naciskiem.
— Jeśli Faustyna nie zechce dać wiary słowom twoim, tedy powiedz jej, że żona moja i ja pochodzimy z Azji, z Palestyny, z kraju, w którym choroba owa często opanowuje ludzi. I prawo tam istnieje, że trędowatym we wsiach i miastach przebywać nie wolno, muszą oni na pustkowiach, w jaskiniach i wąwozach schronienia szukać. Powiedz tedy Faustynie, że żona moja od chorych rodziców pochodzi i w grocie skalnej zrodzoną została. Jako dziecię zdrową była zupełnie, skoro przecież w dziewicę urosła, wnet ją opanowała choroba.
A gdy winiarz skończył, niewolnik pochylił głowę i rzekł doń z przyjaznym uśmiechem.
— Jakże chcesz, by Faustyna temu uwierzyła? Toż żonę twoją w kwitnącem zdrowiu i urodzie oglądała? A wie przecież, że leku nie masz na chorobę oną.
Lecz winiarz odpowiedział:
— Najlepiej by dla niej było, gdyby mi uwierzyła. Mogę przecież na świadków się powołać. Niech pośle ludzi do Nazareth w Galilei. Tam człowiek każdy da świadectwo prawdzie słów moich!
— Zali niewiastę twoją bóg jakiś przez cud uzdrowił? — pytał niewolnik.
— Rzekłeś — odparł robotnik — było, jako powiadasz.
Dnia jednego śród chorych, którzy na pustyni mieszkali, rozeszła się wieść:
— Słuchajcie, oto prorok wielki pojawił się w Nazareth, mieście galilejskiem. A mocen jest mocą ducha bożego i uleczyć może chorobę waszą, skoro wam czoła dotknie swą dłonią.
Lecz chorzy w nędzy i niemocy swojej wieści onej wiary dać nie chcieli.
— Nic nas uleczyć nie zdoła — mówili. Od dni wielkich proroków nie znalazł się taki, coby choć jednego z nas z niedoli mógł wybawić.
Była przecież między niemi jedna dzieweczka młoda, która uwierzyła. I odeszła od nich, by szukać drogi do miasta Nazareth w Galilei, gdzie przebywał prorok. A dnia jednego, gdy przez równiny dalekie kroczyła, spotkała męża wysokiego wzrostu, o bladej twarzy i kruczych kędziorach. Ciemne jego oczy jaśniały niby gwiazdy i pociągały ją ku niemu. Nie zbliżała się przecież, ale zawołała nań zdaleka:
— Nie podchodź do mnie, bowiem nieczystą jestem, powiedz mi jeno, gdzie znaleźć mogę proroka z Nazareth?
Lecz mąż ów szedł wciąż ku niej, gdy zaś przed dzieweczką stanął, rzekł:
— Poco szukasz proroka z Nazareth?
— Szukam go, by dłoń swoją na czole mojem położył i z niemocy mię uleczył.
A wtedy mąż ów przysunął się i położył jej dłoń swoją na czole.
Ona zaś rzekła:
— Czemuż to czynisz i dłoń swoją na czole mojem kładziesz? Nie jesteś przecież prorokiem?
A mąż ów odrzekł z uśmiechem:
— Idź do miasta i pokaż się kapłanom.
Chora zaś dzieweczka myślała:
— Szydzi oto ze mnie dlatego, iż wierzę, że uleczoną być mogę. Nie dowiem się od niego tego, co wiedzieć pragnę.
Szła tedy dalej. Aż dostrzegła jeźdźca, który przez szerokie pola na łowy podążał. Gdy tak się już zbliżył, że głos jej usłyszeć mógł, zawołała:
— Zdaleka odemnie, bowiem nieczystą jestem! Powiedz mi jeno, gdzie szukać mam proroka z Nazareth?
— Czego żądasz od proroka? — pytał ów mąż i wolno podjeżdżał ku niej.
— Chcę, by mi dłoń swoją na czole mojem położył i z niemocy uleczył.
A mąż ów był wciąż bliżej.
— Z jakiejże to choroby chcesz zostać uleczoną? — zapytał. — Nie trzeba ci przecież żadnego lekarza.
— Czy nie widzisz, że nieczystą jestem? — dzieweczka na to. — Z chorych rodziców pochodzę i w jaskini skalnej zrodzoną zostałam.
Jednako mąż ów nie przestawał zbliżać się ku niej, piękną bowiem i wdzięczną była, niby świeżo rozwinięty kwiat.
— Najpiękniejszą jesteś z dziewic Judei! — zawołał.
— Nie szydź i ty ze mnie — odrzekła. — Wiem, że gnije twarz moja, a głos mój jest jako wycie dzikiego zwierza.
On zaś głęboko spojrzał jej w oczy i mówił:
— Głos twój dźwięczny jest jak głos strumienia, co z wiosną po głazach szemrze, a lice twoje gładkie jest niby chusta jedwabna.
I tak blizko do niej podjechał, że odbicie twarzy swej w lśniących mosiężnych ozdobach siodła niby we zwierciadle zobaczyć mogła.
— Przejrzyj się — powiedział do niej.
Uczyniła tak i ujrzała lice tak miękkie i gładkie, jak świeżo rozwinięte skrzydła motyla.
— Cóżto widzą oczy moje? — zawołała. — Zaiste, nie moje to lice!
— A jednak twojem jest — odparł jeździec.
— Czyż głos mój nie jest jako rzężenie? Zali nie brzmi tak, jakoby wozy po kamienistej drodze jechały?
— Głos twój brzmi niby najsłodsze melodje harfiane — odpowiedział jeździec.
Ona zaś odwróciła się i ukazała ku drodze.
— Zali wiesz, kim jest ów mąż, co właśnie tam między dwoma dębami znika? — zapytała jeźdźca.
— On ci jest, o którego pytałaś przed chwilą — to prorok z Nazareth — odpowiedział.
Wtedy w zdumieniu wielkiem uderzyła w dłonie, a oczy jej łzami się napełniły.
— O święty! o mocą boską obdarzony! — wołała. — Tyś to mię uleczył!
Jeździec zaś wziął ją na siodło i pośpieszył ku miastu, na zboczu góry leżącemu. Przed starszych i kapłanów ją wiódł i o spotkaniu opowiadał. A ci wypytywali o wszystko, aż dowiedziawszy się, że dzieweczka w skalnej jaskini z chorych rodziców zrodzona była, uwierzyć nie chcieli, by uleczoną być mogła.
— Powracaj, skąd przybyłaś — powiedzieli. — Bo jeśli chorą byłaś, musisz nią przez życie całe pozostać, i nie waż się do miasta przychodzić, by zaś innych chorobą swoją nie zarazić!
A ona odrzekła im:
— Wiemci, że uleczoną jestem, bowiem prorok z Nazareth dłoń swoją na czole mojem położył.
Ci zaś usłyszawszy to, wołali:
— Któż jest, który nieczystych czystemi mógłby uczynić? Wszystko jest jeno sprawą złych duchów. Powracaj do twoich, byś nam wszystkim zaguby nie przyniosła!
I nie chcieli jej za uleczoną ogłosić i w mieście jej przebywać zabronili. I rozkazali, by każdy, kto jej życzliwość okaże, za nieczystego obwołany został.
A gdy kapłani wyrok ów ogłosić dali, dzieweczka zapytała męża, który ją za miastem na polu spotkał:
— Dokądże mi pójść teraz? Zali powrócić muszę do chorych na pustynię?
Mąż ów zaś znowu na siodle ją posadził i rzekł:
— Nie powrócisz do chorych w jaskiniach skalistych, ale ujdziemy oboje daleko stąd, za morze, do ziemi, gdzie nie masz praw dla czystych i nieczystych. A ona...
Tu przerwał niewolnik opowieść winiarza, powstał i rzekł:
— Możesz mi już nic więcej nie powiadać. Powstań raczej, a przeprowadź mię kęs drogi, ty, co znasz góry, bym podróż mą tej nocy jeszcze mógł zacząć i jutra nie potrzebował czekać. Boć ani cesarz ani Faustyna nie otrzymają tych wieści zawcześnie.
Gdy winiarz niewolnikowi drogę ukazał i do chaty powrócił, czuwała jeszcze żona jego.
— Nie mogę usnąć — rzekła. — Myślę wciąż o tem, że zejdą się ci dwaj. Ten, który wszystkich ludzi miłuje, i ten, który ich nienawidzi. I jest mi, jakoby spotkanie owo świat z posad ruszyć miało.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Maria Markowska.