Chusta Świętej Weroniki (Lagerlöf, tłum. Markowska, 1905)/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Chusta Świętej Weroniki
Pochodzenie Legendy o Chrystusie
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Markowska
Tytuł orygin. Den heliga Veronikas svetteduk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Stara Faustyna wylądowała na Capraei i pośpieszyła do cesarza. Opowiedziała mu całą podróż swoją, a mówiąc, nie miała odwagi podnieść oczu na niego. Podczas jej nieobecności choroba straszne uczyniła postępy, ona zaś myślała:
— Gdyby bogowie niebiescy miłosierdzie znali, daliby mi umrzeć, zanim temu nieszczęsnemu umęczonemu człowiekowi powiem, że niemasz już nadziei.
Lecz ku wielkiemu jej zdumieniu, Tyberjusz słów jej zupełnie obojętnie słuchał. A gdy opowiadać zaczęła, że wielki cudotwórca ukrzyżowany został tego dnia, gdy ona do Jeruzalem przybyła, że wcześniej mogła go była uratować — ciężki ból łzy jej z oczu wycisnął. A Tyberjusz powiedział tylko:
— Naprawdę więc dlatego się smucisz? O Faustyno, czyliż całe twoje życie w Rzymie nie zdołało cię pozbawić wiary w czarowników i cudotwórców, którą dzieckiem w górach Sabińskich wyssałaś?
Wtedy zrozumiała stara niewiasta, że Tyberjusz nigdy nie czekał pomocy od proroka z Nazaret.
— Czemuż tedy pozwoliłeś mi odbyć tę drogę do dalekiego kraju, jeśli ją cały czas za bezowocną uważałeś?
— Jesteś mi przyjacielem jedynym — rzekł cesarz. — Dlaczegóż więc miałem odmówić twej prośbie, jeśli jeszcze było w mej mocy uczynić jej zadość?
Lecz Faustyna pogodzić się nie mogła z myślą, że cesarz tak ją podszedł.
— Widzisz — wybuchnęła — to znów ta podstępność twoja, znów to, czego znieść w tobie nie umiem i nie mogę.
— Nie powinnaś była powracać do mnie — rzekł Tyberjusz. — Należało ci raczej w górach twoich pozostać.
I zdawało się przez chwilę, że znów przyjdzie do wybuchu między dwojgiem tych ludzi, co tak często ścierali się z sobą; ale gniew opuścił wnet starą niewiastę. Minęły czasy, gdy tak gwałtownie spierać się mogła z cesarzem. Zaraz też zniżyła głos, nie mogła przecież wyrzec się odrazu wszelkiej próby, by jej słuszność przyznano.
— Jednakże człowiek ten był naprawdę prorokiem — rzekła. — Widziałam go. A gdy oczy moje wejrzenie jego spotkały, pomyślałam, iż musi on być bogiem. I szał rozpaczy ogarnął mię, gdy go na śmierć powlekli.
— A ja rad jestem, żeś mu umrzeć dała — odparł Tyberjusz. — Obraził majestat cesarski i burzycielem był.
Faustyna ledwie zdołała powstrzymać wybuch gniewu.
— Mówiłam z wieloma jego przyjaciółmi w Jeruzalem — rzekła — nie popełnił on zbrodni, o które go pomawiano.
— A choćby nawet tych właśnie zbrodni nie popełnił, nie lepszym był pewnie od innych — odparł cesarz zmęczony. — I gdzież jest człowiek, któryby w życiu swojem po tysiąc razy na śmierć nie zasłużył?
Te słowa cesarza skłoniły Faustynę ostatecznie do uczynienia czegoś, co do tej pory wahanie w niej budziło.
— Chcę ci oto dowód jego potęgi okazać — rzekła. — Mówiłam ci już, żem chustę swoją do twarzy jego przyłożyła. Mamci ją teraz w ręku. Chceszże na nią popatrzeć przez chwilę?
Rozłożyła chustę przed cesarzem, a ten ujrzał na niej widmowy zarys twarzy ludzkiej.
Głos starej niewiasty drżał ze wzruszenia, gdy dalej opowiadać zaczęła.
— Widział człowiek ów, że miłuje go serce moje. Nie wiem, jak to sprawił, by mi obraz swój zostawić. A oczy moje napełniają się łzami, kiedy nań poglądam.
Cesarz pochylił się i patrzeć zaczął na ten obraz dziwny, na który złożyły się łzy, i krew, i czarne cienie bólu. Powoli zaczęła się przed nim wyłaniać cała twarz, tak jak odcisnęła się na chuście. I widział krople krwi na czole, i kolącą koronę z cierni, i włosy krwią zlepione, i usta, których wargi w niemej boleści drżały.
I coraz bardziej pochylał się nad obrazem. I coraz wyraźniej rysowało się przed nim umęczone oblicze. Z widmowych jego kształtów spojrzały nań nagle oczy, jakby życiem utajonem płonące. I mówiły mu one o bólu najstraszliwszym, ale mówiły zarazem o takiej godności i czystości, jakich cezar dotąd nie napotkał w życiu.
Na łożu swojem leżał i obraz ów pił oczami.
— Jestże to człowiek? — wyrwało się cicho i powoli z ust jego. — Jestże to człowiek?
I znowu leżał w milczeniu i na obraz poglądał. Aż łzy gęste zaczęły mu spływać po jagodach.
— Nad śmiercią twoją płaczę, o nieznajomy... — wyszeptał. — Faustyno! — zawołał nagle. — Czemuż umrzeć mu dałaś? On byłby mię uzdrowił.
I znowu źrenice swoje w obrazie utopił.
— O ty, Człowieku! — rzekł po chwili — jeśli mi już nie czekać ratunku od ciebie, tedy przynajmniej pomścić cię mogę. Ciężką będzie ręka moja dla tych, którzy mi cię ukradli!
I znowu była chwila milczenia, aż zsunął się cesarz na posadzkę i przed obrazem na kolana upadł.
— Tyś jest Człowiekiem! — rzekł. — Tyś jest, czego nigdy nie miałem nadziei oglądać.
I ukazał na siebie, na twarz swą zeszpeconą, na gnijące palce.
— Ja i wszyscy inni jeno zwierzętami dzikiemi i potworami jesteśmy, ty zaś jesteś Człowiekiem.
I tak nizko głowę przed obrazem pochylił, że czołem ziemi dotykał.
— Zmiłuj się nademną, o nieznajomy! — rzekł, a łzy jego padały na kamienie posadzki.
— Gdybyś żył, sam widok twój byłby mię uratował — mówił.
A biedna stara niewiasta wylękła się niezmiernie tego, co uczyniła.
— Lepiejby było cesarzowi obrazu tego nie pokazywać — myślała.
Boć spodziewała się, że wielkim będzie ból jego, gdy oblicze owo zobaczy.
W trwodze i żalu nad rozpaczą cesarza, pochwyciła obraz, jakby go przed oczyma jego ukryć chciała.

A wtedy podniósł głowę Tyberjusz. I oto zmiana zaszła w rysach twarzy jego, i stał się takim, jakim był przed chorobą swoją. Rzekłbyś, niemoc ta źródło swoje miała w nienawiści i pogardzie ludzi, które w sercu jego mieszkały, i uchodzić musiała, skoro tylko ozwały się w nim miłość i litość.

∗             ∗

A na drugi dzień trzech posłów wyprawiał Tyberjusz.
Pierwszy śpieszył do Rzymu z rozkazem, by senat zbadał natychmiast, jak sprawuje urząd swój wielkorządca Palestyny, i by go ukarano surowo, jeśliby okazało się, że lud uciska i niewinnych na śmierć skazuje.
Drugi goniec podążył do winiarza i jego żony, by im podziękować i nagrodzić za radę, daną cesarzowi, a zarazem opowiedzieć, jak się wszystko stało.
Gdy zaś ci wysłuchali do końca, łzy ciche nabiegły im do oczu, a robotnik powiedział:
— Wiem, że teraz przez życie całe myśleć będę o tem, coby się stać mogło, gdyby spotkali się ci dwaj.
Żona zaś jego rzekła:
— Nie, nie mogło być inaczej. Zbyt wielka była to myśl, by zeszli się ci dwaj. Bóg wiedział, że świat unieśćby jej nie zdołał.
A trzeci goniec do Palestyny pośpieszył i stamtąd kilku uczniów Jezusa przywiózł na Capreaę, by na wyspie tej naukę Ukrzyżowanego głosili.
Gdy zaś uczniowie owi na Capreaę przybyli, stara Faustyna leżała właśnie na łożu śmierci. Zdążyli przecież jeszcze uczynić ją przed zgonem uczennicą wielkiego proroka i obmyć ją wodą chrztu.
A na chrzcie nadano jej imię Weronika, bowiem jej przeznaczonem było, by ludziom prawdziwy obraz Zbawiciela przechowała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Maria Markowska.