Chusta Świętej Weroniki (Lagerlöf, tłum. Markowska, 1905)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Chusta Świętej Weroniki
Pochodzenie Legendy o Chrystusie
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Markowska
Tytuł orygin. Den heliga Veronikas svetteduk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W jednem z ostatnich lat panowania cesarza Tyberjusza, stało się, iż pewien biedny winiarz wraz z żoną swoją zamieszkał w samotnej chacie wysoko w górach Sabińskich. Obcymi tam byli i w samotności wielkiej życie wiedli, nigdy żadnych nie przyjmując odwiedzin.
Jednego ranka, gdy robotnik ów drzwi chaty otwierał, ujrzał ze zdumieniem wielkiem, że stara jakaś niewiasta zgarbiona siedzi na progu. Owinięta była w prosty szary płaszcz i zdawała się być bardzo biedną. A przecież, gdy powstała i podeszła ku niemu, wydało mu się, iż w postaci tej wszystko do dziwnego szacunku zmusza. Przyszło mu na myśl, co podania prawią o boginiach, które pod postacią starej niewiasty ludzi nawiedzały.
— Przyjacielu — rzekła niewiasta do winiarza — niech cię nie dziwi, że noc dzisiejszą na progu chaty twojej przespałam. Rodzice moi ongiś tu mieszkali, tu na świat przyszłam przed dziewięćdziesięciu prawie laty. Mniemałam, że chatę ową samotną i opuszczoną znajdę. Nie wiedziałam wcale, że ludzie znów ją w posiadanie wzięli.
— Nie dziwi mnie to, żeś za samotną i opuszczoną uważać chciała chatę, która tak wysoko śród skał odludnych stoi — rzekł winiarz. — Aleć i ja, i niewiasta moja z dalekich stron pochodzimy, biedni i obcy nie mogliśmy znaleźć lepszego schroniska. Tobie zaś, która po onej długiej wędrówce, w tak podeszłych leciech przedsięwiętej, głodna być musisz i znużona, milej chyba, że w chacie tej ludzie osiedli, nie zaś wilki gór Sabińskich. Znajdziesz w niej przecież teraz i łoże, na którem spocząć możesz, i czarę koziego mleka, i kęs chleba, jeśli niemi nie pogardzisz.
Uśmiech ukazał się na ustach starej niewiasty, ale uśmiech tak przelotny, że nie zdołał rozpędzić chmury ciężkiej troski, która zasępiła jej oblicze.
— Młodość moją całą spędziłam tu wysoko w górach — rzekła. — I dziś mi jeszcze nie obcy sposób, jak wilka wypędzić z jaskini.
A tak silną i krzepką zdała się, że robotnik nie wątpił ani na chwilę, iż mimo lat podeszłych nie zbraknie jej mocy, by dzikim zwierzętom leśnym wojnę wypowiedzieć.
Powtórzył jednak zaprosiny swoje i stara weszła do chaty. Zasiadła z biedakami do posiłku i jadła z nimi bez żadnego wahania. A chociaż wielce zdawała się zadowoloną, że jeść może gruby czarny chleb, rozmiękczony w mleku, robotnik ani żona jego nie przestawali myśleć nad tem: skąd też stara ona wędrownica przychodzić może? Zaprawdę, musiała ona częściej bażanty ze srebrnych mis pożywać, niżeli pić mleko kozie z glinianej czary.
Ona zaś chwilami podnosiła oczy od stołu i rozglądała się, jakby chcąc znowu uczuć się po domowemu w chacie. Ubogie otoczenie, nagie gliniane ściany i udeptana ziemia miast podłogi, niewiele się zmieniły. Mogła nawet gospodarzom swoim pokazać na ścianach ślady psów i jeleni, które ojciec jej ongi narysował, by sprawić uciechę dzieciom. A tam wysoko na policy, zdało jej się, stoją jeszcze skorupy glinianego naczynia, w które sama zwykła była doić mleko.
Robotnik zaś i żona jego myśleli:
— Jużcić prawdą być może, że się w tej chacie zrodziła, aleć w życiu inną pono miała pracę, niż dojenie kóz, robienie masła i sera.
I to wnet zauważyli, że myśli jej często daleko gdzieś błądziły, a gdy się znów opamiętała, ciężkie i troski pełne westchnienia ulatywały z jej piersi.
Powstała wreszcie od stołu. Uprzejmie za gościnę podziękowała i ku drzwiom podeszła.
Wtedy zdała się winiarzowi tak pożałowania godną, tak biedną i samotną, że zawołał głośno:
— Prawdąć chyba będzie, gdy powiem, że gdyś się tu nocą wczoraj wdzierała na górę, nie postało ci w myśli, byś chatę oną zaraz opuścić miała. Jeśli naprawdę tak biedną jesteś, jak nam, się wydaje, tedy pewnie zamiarem twoim było, by lata, które ci jeszcze przeżyć pozostało, tu właśnie spędzić. Teraz przecież odejść chcesz stąd, my bowiem, ja i niewiasta moja, wzięliśmy już w posiadanie chatę.
Nie zaprzeczyła stara prawdzie słów winiarza.
— Aleć chata owa, co już lat tyle pustkami przestała, tak samo do ciebie jak i do mnie należeć może. Żadnego nie mam prawa, by ci ją odbierać.
— Zawszeć to chata rodzicieli twoich — rzekł winiarz — więcej masz do niej praw, niźli ja. My młodzi, a ciebie starość gniecie. Ostań tedy, a my pójdziemy.
Usłyszawszy słowa takie, niewiasta zdumiała się wielce. Zwróciła się już od proga i oczy utkwiła w robotniku, jakby nie rozumiejąc tego, co powiadał.
Ale teraz i młoda niewiasta przemówiła.
— Jeśli mię posłuchać zechcecie — rzekła do męża — tedy prosiłabym ciebie, byś starej onej niewiasty zapytał, zali nie przyjęłaby nas jako dzieci swoje, zali nie pozwoliłaby nam ostać u siebie i być jej opieką w starości? Cóżby jej przyszło z tego, gdybyśmy oddali jej nędzną tę chatę i w pustce samą ją zostawili? Boć strasznem byłoby dla niej samotnie przebywać w tej głuszy. I jakżeby żyć miała? Uczynilibyśmy nie inak, jedno, jakbyśmy ją śmierci głodowej oddać chcieli.
Stara zaś niewiasta postąpiła krokiem ku robotnikowi i żonie jego, długo i badawczo na nich poglądała, aż rzekła:
— Czemu tak do mnie przemawiacie? I czemu miłosierdzie okazać mi chcecie? Przecież obcemi jesteście.
A młoda odrzekła jej:
— Dlatego, że nam samym raz wielkie okazano miłosierdzie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Maria Markowska.