Chłopski mecenas/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Chłopski mecenas
Podtytuł Sztuka ludowa w 5 obrazach ze śpiewami i tańcami
Data wyd. 1880
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT IV.

We wsi — ulica — płoty — w oddaleniu widać chałupy wiejskie — po lewej stronie krzaki, po prawej krzyż.


SCENA I.
Drapiszewski sam.
Drapiszewski (trochę pijany).

Uf, fatalne gorąco! (ziewa) Czort wie co — spać się chce.... głowa jakoś boli... to wszystko z gorąca.... zapewne że z gorąca.... powiadają że w takich miesiącach pić niedobrze... do głowy uderza... No, ja wprawdzie nie piłem wiele ale zawsze trochę... Zresztą cóż znowu, przecież człowiek nie bydlę, więcej niż pół wiadra nie wypije, a cóż znaczy wiadro w porównaniu z nieskończonością... bo nieskończoność jest bez granic i nie znosi apelacpoyi;[1] nieskończoności idzie śmierć, co nie zna opozycyi. — Czytałem kiedyś Tajemnice dworu madryckiego, śliczny romans (ziewa), tam jest wiele zdań rzeczywiście wzniosłych.... Ah! (ziewa) Co to jest sen? Jest to stan w którym człowiek śpi....

Śpiew.

Bywa i tak,
Że gdy się człek
Do pracy ciężkiej imie,
Chyli się w znak
I pisma bieg
Przerwawszy, słodko drzymie.

(ziewa).

I sprawy bieg
Przerywa człek
Przez dziwną ociężałość,
Justycja śpi
A mnie się śni
Klijentów moich żałość!

(ziewa).

Ale dziś świat
Niebardzo rad
Zajmować się procesem;
Gdyby nie spryt,
Na wielki wstyd
Przepaść bym mógł z kretesem.

(ziewa).
(Po odśpiewaniu ostatniej zwrotki Drapiszewski siada na klocu, opiera głowę o płot i zasypia).


SCENA II.
Drapiszewski — Bartłomiej.
Bartłomiej.
(Ubrany jak do roboty, z siekierą na ramieniu, przechodzi przez scenę i zatrzymuje się nie widząc śpiącego).

Jak jutro żydowi pieniędzy nie oddam — to mnie wyrzucą z chałupy.... O ciężka moja dola! toć w onej chałupie za pańszczyzny jeszcze dziad mój siedział — ojciec siedział, urodziłem się w niej, ożeniłem, całe życie przesiedziałem pod tym słomianym dachem, pod tą niziuchną strzechą. Byłem gospodarzem, naród mnie szanował, za wójtowskich sądów bez trzy roki byłem ławnikiem, a dziś.... na starość, torbę przyjdzie wziąść na grzbiet i chodzić po proszonym chlebie, w kruchcie kościelnej z babami zasiąść.... O cyganie! cyganie! coś mnie obałamucił ciemnego, żeby ci na zły koniec przyszło, żebyś zmarniał gorzej niż nas pomarnowałeś, pijawko!!

(Spostrzega śpiącego Drapiszewskiego).

Ha! ty śpisz gadzino, zalawszy pałkę wódczyskiem — a ja nie znam co spanie! Ty śmiejesz się przy kieliszku — a ja oblewam łzami kawałek chleba suchego.

(Waha się chwilę, powoli zbliża się ku Drapiszewskiemu i mówi patrząc na niego).

Złe cię tu przyniosło, niechże piekło weźmie co swoje, zaśnij tu na zawsze.

(zdejmuje siekierę z ramienia i probuje ostrza).

Ostra, o ostra! nie jednego dęba, nie jedną sosnę zwaliła ona w boru, niech się ostatni raz na twoim czerepie poszczerbi!.

(Zamierza się siekierą nad głową Drapiszewskiego, ogląda się, a spojrzawszy na krzyż rzuca siekierę daleko od siebie i pada na kolana).

O Boże miłosierny przepuść! Ja robak nędzny chciałem mu wydrzeć życie i swoją duszę do reszty zagubić: zabaczyłem że Ty Wszechmogący jesteś tam na niebie i każdemu wedle zasługi sąd i sprawiedliwość czynisz!.

(Chwila milczenia)

Dziej się wola twoja święta Panie!

SCENA III.
Ciż — Sołtys.
Sołtys.

Bartłomieju! Bartłomieju!

Bartłomiej.

A co chcecie rzec mój Walenty?

Sołtys.

Jakieści panowie podobno aż z Warszawy szukają was po całéj wsi.

Bartłomiéj.

Może chcą kobylinę do kolei wynająć, żebym ich odwiózł, ale wieta sołtysie, że kobylina poszła do ludzi...

Sołtys.

Nie wiem co oni tam chcą, jeno dopytują się gdzie jest Bartłomiej Łopata. Porządne panowie jakieś i grzeczne, jeden grubaśny — stary — a drugi chuderlawy na gębie i młodszy.

(Lolo — Fonsio — Jaś (nadchodzą).


SCENA IV.
Lolo, Fonsio, Jaś, Bartłomiej, Sołtys, Drapiszewski.
Bartłomiéj.

Może to te panowie?

Sołtys.

E, nie te, jeno insze — chodźta do nich — dyć was nie zjedzą.

(wychodzą).


SCENA V.
Drapiszewski, Lolo, Fonsio, Jaś.
Fonsio.

Tu byłoby wcale nie źle na wsi, tylko brakuje drynd, cukierni i bilardu.

Lolo.

Dodaj jeszcze Kuryerka.

Jaś.

A nadewszystko niema ani jednéj szwaczki; obleciałem całą wieś proponując dziewczętom, czyby która nie uszyła mi pikowej kamizelki, ale to dzicz!

Lolo.

Nie chciała uszyć?

Fonsio.

Chciała go zfastrygować miotłą...

Jaś.

Cóż to za hańba dostać miotłą od ładnej kobiety i do tego jeszcze w psiej Woli. Ale patrzcie, jakiś obywatel tu śpi.... (bierze Drapiszewskiego za ramię.)
Obywatelu! otwórz oczy! Obywatelu obudź się!.

Fonsio.

Obywatelu przerwij sny!.

Jaś.

Obywatelu wróć do przytomności!.

Drapiszewski (zrywając się pospiesznie).

Do usług szanownych panów, przepraszam, zaspałem.... ale jestem gotów.... Czy idzie o obelgi czynne? Jakie dowody? visum et repertum, świadectwo od powiatowego lekarza...

Jaś.

Co pan mówisz? za kogo nas pan bierzesz?

Drapiszewski.

Przepraszam, nie poznałem. (do Fonsia) Ach! to pan co wczoraj babę postrzelił. Pan dobrodziej jest na wolnym areszcie... Żałuję mocno, że tego rodzaju sprawy nie podlegają jurysdykcyi sądów gminnych.. w okręgowym niemam praktyki, obroniłbym pana zupełnie.

Jaś.

Ciekawy jestem w jaki sposób.

Drapiszewski.

Nawet gdyby baba była zabita na śmierć, to powiedziałbym tak: prześwietny sądzie — w zabitej spółeczeństwo traci babę, która by nie była niczyją żoną, ponieważ by jej nikt nie chciał, — ani też niczyją matką z przyczyn wyłuszczonych powyżej — w skazanym zaś społeczeństwo traci człowieka młodego, zdatnego do pracy fizycznéj i umysłowej, więc należy go uwolnić.

Jaś.

Dobry argument.

Drapiszewski.

Taki jurysta jak ja, obroni najstraszniejszego zbrodniarza; ma się rozumieć, jak zechce i jak go w sposób odpowiedni wynagrodzą... Wracając naprzykład do pańskiej sprawy, gdyby powyższy argument nie wzruszył sędziów, pozostałby nam jeszcze dowód niepoczytalności.

SCENA VI.
Ciż, Dębiński, Migalski.
(Dębiński — Migalski zbliżają się do mówiących).
Drapiszewski.

Otóż dowiódłbym że obwiniony jest waryatem....

Fonsio.

No... no.. tylko bez przycinków....

Drapiszewski.

W sprawie wszystko wolno. Powiedziałbym..... Sędziowie! całe życie mego klienta było pasmem głupstw, pokażcie mi czy zrobił kiedy co rozsądnego?.

Jaś.

Jabym się tego nie podjął....

Fonsio.

Tylko proszę cię — wiesz że czasem bywam bardzo gwałtowny...

Drapiszewski.

Powiedziałbym dalej! Sam fakt wyjścia ze strzelbą, strzelanie do baby jest najwymowniejszym dowodem nie melancholii ale furyi przechodzącej w delirium....

Dębiński (przerywając).

Niech że nam wolno będzie zapytać o godność tak znakomitego jurysty?

Drapiszewski.

Leonidas syn Achacego Drapiszewskiego — do usług.

Migalski.

A gdzie pan dobrodziej kończył studya?

Drapiszewski.

Właściwie.... to jest.... ja nie kończyłem.... okoliczności...

Dębiński.

Ale zawsze musiał je pan gdzieś zaczynać.

Drapiszewski.

Panie... życie jest kaprysem fortuny — to co umiem, zawdzięczam samemu sobie.

Dębiński.

Więc pan jest autodydaktyk?

Drapiszewski.

Nie panie — ja jestem Leonidas, jakem to miał zaszczyt wyżej nadmienić.

Dębiński.

Wybacz pan naszą natrętność, tylko chęć bliższego poznania tak znakomitego człowieka, skłania nas do zapytania gdzie pan przepędziłeś młodość?.

Drapiszewski.

Bywało się tu i owdzie, służbę zacząłem w sądzie powiatowym — nie powiodło się — wypędzili; — potem byłem pisarzem w pułku — dali dymisję; — potem pisałem u adwokata — niechciał; — ot, jak los weźmie kogo prześladować....

Fonsio.

A tutaj dobrze panu idzie?

Drapiszewski.

Połatawszy.... tylko że chłopstwo głupie, spraw mało.

Dębiński.

To teraz zapewne pan się stara o praktykę?

Drapiszewski (n. s.)

Co to za figura? co to za śledztwo... (głośno) Przepraszam, pilne interesa....

Fonsio.

Zapewne jeszcze będziemy mieli przyjemność oglądania szanownego pana?

Drapiszewski.

Zbyt wiele zaszczytu, zbyt wiele.

(wychodzi).


SCENA VII.
Ciż sami bez Drapiszewskiego.
Migalski.

A to jakiś mydłek ten pan Drapiszewski.

Dębiński.

Plaga ciemnego ludu, pijawka.

(Marya, Petronela wchodzą).


SCENA VIII.
Ciż sami, Marya i Petronela.
Dębiński.

Jakżeż się paniom wieś podoba?

Marya.

Cudownie — nocleg w stodole miał dla mnie urok niewypowiedzianej nowości.

Petronela.

Żaby śpiewały nam przez całą noc... potem odzywał się słowik i nad ranem piały koguty.

Lolo.

To bardzo poetycznie... szczególniej to ostatnie... mają głos zachwycający.

Marya (do Dębińskiego).

Panie Janie, a mój prezent ślubny.

Dębiński.

Zajmuję się nim od rana.

Marya (podając mu rękę).

Dziękuję.

Fonsio (do Lola).

Jest zabawnym widok dwojga narzeczonych.

Lolo.

Zabawniejszym byłby widok trojga narzeczonych, bo to się rzadziej trafia.

Fonsio.

Zawsze przerywasz, mówię że zabawny, bo się tak mizdrzą do siebie.

SCENA IX.
Ciż sami, Fajbuś.
Fajbuś (wchodząc).

Chwała Bogu, wszystkie państwo jest, i panienki, i pan Radcego, i wszystkie panicze, i wielmożny pan zbójca.

Fonsio

Mógłbyś mnie pan inaczej nazywać.

Fajbuś.

Ny — to wielmożny pan rozbójnik... ale nie prawdziwy rozbójnik — tylko tak od śmiechu rozbójnik. Ja wielmożnego państwa zaprosić będę na wesele; moja córkę Sure będzie sobie dziś orzeniała z tym Siapsiem, co jest Jankla syn, tego Jankla suchego arendnika. — Ja chciałbym żeby takie godne osobe było na nasze wesele. Państwo zrobi wielkie grzeczność jak nie odmówi Fajbusiowi takiego honoru.

Migalski.

Ale i owszem, panie Fajbuś, będzie nam bardzo przyjemnie.

Dębiński (do Maryi).

Majówka nasza obfita jest w niespodzianki — czy widziała pani kiedy żydowskie wesele?

Marya.

Nigdy.

Jaś.

Ja tańczę w pierwszą parę mazura z panną młodą.

Fonsio.

To ci się nie uda, bo żydówki nie tańczą z męzczyznami.

Jaś

A z kimżeż one tańczą

Fonsio.

Z żydówkami.

Jaś.

Też głupi obyczaj; jabym tam nigdy w życiu z tobą naprzykład nie tańczył.

Fajbuś.

Państwo mi zrobią tego honoru, ja tu każę zamiatać, bo w izbie to trochę duszno jest; ja tu każę przynieść malowane krzesła i wypichane kanape z włosami, żeby wielmożne państwo miało swoje wygodność.

Dębiński.

Dobrze, my temczasem pójdziemy się przejść trochę — zobaczymy okolice.

Fajbuś.

Okolice — to jest bardzo ładne, jak malowane. Woda jest, troche lasek, za laskiem troche piasek, potem znowu troche lasek... bardzo ładne okoliczność, jak na landszaftu.

(Wszyscy wychodzą, na scenie pozostaje sam Fajbuś).


SCENA X.
Fajbuś.

Córkę mieć — to jest kiepski interes — wesele trzeba zrobić — posag dać i jeszcze żywić przez trzy lata temu panu młodemu za to, że on sobie ożenił, że ma swoje wygodności. Wołałbym mieć syna.

(Drapiszewski i Kurocapski wchodzą).


SCENA XI.
Ciż, Drapiszewski i Kurocapski.
Drapiszewski.

Winszuję panie Fajbuś, no winszuję...

Kurocapski.

Będziesz miał porządnego zięcia.

Fajbuś.

A co pan myśli, on do interes to jeszcze głupi jest, ale zato on jest bardzo uczony w księgi — on nawet z bardzo wielkiego familie — bo ten Magit wielki rabin.... pan słuchał od niemu?

Kurocapski.

Słyszałem....

Fajbuś

To ten wielki rabin, to jest Jankla starego ciotka.

Drapiszewski.

Aha.... ale wiesz panie Fajbuś, co to za figury, ci z Warszawy?.

Fajbuś.

Bardzo godne osoby... targowałem od nich dużo.

Drapiszewski.

Zdaje mi się, że oni tu coś myślą.

Fajbuś.

Co oni mają miśleć, oni tu siedzą dopóki naczelnik nie przyjedzie, bo wójt nie chce temu paniczowi wipuścić co Jacentową z tyłu zabił.

Drapiszewski.

Ale powiadam ci że coś myślą; byli u Michała w chałupie i u Bartłomieja, koniecznie ich chcieli pogodzić, może nawet i pogodzili, bo baby... Michałowa i Bartłomiejowa, podobno spotkały się we wsi i nie nawymyślały sobie.

Kurocapski.

Prawda — na własne uszy słyszałem jak jedna do drugiej powiedziała: jak się macie kumo?

Drapiszewski.

Ciekawym co im na tem zależy, żeby to chłopstwo żyło z sobą w zgodzie?

Fajbuś.

Nu — oni teraz mogą sobie żyć we zgodzie — nasz pan mecenas tak ich oporządził, że już się nie mają zaco kłócić: jeden jest goły jak bik, i drugi także goły.

Drapiszewski.

Ale zawsze, co im do tego; słuchaj no kolego, powiedz ty wójtowi żeby ich o paszporta zapytał.

Kurocapski.

Jużem to zrobił — ale nic nie poradzisz, wszystko mają w porządku....

Fajbuś.

O co chodzi — niech oni ich pogodzą — to nawet dobrze będzie, bo co takie dwa kapsony mają sobie kłócić, czy nieprawda jest, panie mecenasie?

Drapiszewski.

Dobrze — ale tu idzie o zasadę: poco ma się kto wtrącać w cudze atrybucye...

Fajbuś.

Jakie dystrybucye, kto tu ma zakładać dystrybucye?

SCENA XII.
(Kilku żydziaków przynoszą krzesła i ustawiają na przodzie sceny, daje się słyszeć jakby zdaleka kilka taktów marsza grywanego zwykle na żydowskich weselach, Fajbuś wybiega pospiesznie. Jankiel, w sobolowej czapce, ubrany odświętnie, kłaniając się nisko wprowadza Maryę — Petronelę — Migalskiego — Dębińskiego — Fonsia — Lola i Jasia, ci zajmują miejsca, muzyka odzywa się coraz głośniej. Drapiszewski i Kurocapski rozmawiając i gestykulując odchodzą powoli w głąb sceny.)
Jankiel.

Niech wielmożne państwo będą zdrowi i szczęśliwi, że nam zrobili tego honoru.

Migalski.

Ale owszem z przyjemnością, bardzo nam przyjemnie, panie kupiec.

Jankiel.

U nas to bardzo dobrze jest, jak takie godne osobe znajdują sobie na weselu.

SCENA XIII.
(Muzyka coraz głośniejsza, orszak weselny wchodzi, naprzód idą muzykanci, później kilku żydów i żydówek ubranych odświętnie, panna młoda z twarzą zasłoniętą, z nią pan młody, Fajbusiowa, Janklowa, Fajbuś, żydzi i żydówki, przed panią młodą idą tyłem, w takt muzyki podskakuje stara żydówka trzymając w ręku ogromny placek — orszak weselny przechodzi trzy razy naokoło sceny, za orszakiem biegną dzieci chłopskie i żydowskie, kilku chłopów przypatruje się zboku).
Chór.

Kiedy żyli w raju
Tata Adam z Ewem,
Zrobili wesele,
Wzięli ślub pod drzewem,

Kiedy Adam z Ewem
W raju sobie żyli,
Wzięli ślub pod drzewem,
Wesele zrobili.
Adam sobie ubrał
W sobolowe czapkiem
I tańczył w ogrodzie
Pod rajskiego jabłkiem!
I skakała Ewa
Swojem drobnem nóżkiem
Ale on pod jabłkiem
A ona pod gruszkiem

Fonsio.

A to doprawdy wielka szkoda.

Fajbusiowa.
(zbliża się do siedzących niosąc na talerzu piernik).

Niech państwo będzie łaskawe.

Jaś.

Co to jest — zdaje mi się że to piernik z migdałem, panie Fajbuś.

Fajbuś.

Ny.

Jaś.

Zdaje mi się że pan się nazywa Piernik.

Fajbuś.

Fajbuś Piernik, tak jest...

Jaś.

A ojciec pańskiego zięcia Migdał.

Jankiel (kłaniając się).

Jankiel Migdał.

Jaś.

Więc ten piernik z migdałem jest symboliczny.

Jankiel.

Niech pan pożytkuje zdrów, on i trochę cytwarowy jest.

Jaś (biorąc kieliszek od żyda roznoszącego wino na tacy).
Śpiew.

Niechaj żyje para młoda
Z teściem suchym arendnikiem,
Wiwat Migdał nasz z Piernikiem.
Niechaj żyje para młoda
W szczęściu, zdrowiu doskonałem,
Wiwat Piernik nasz z Migdałem.

Chór.
(Migalski — Dębiński — Jaś — Lolo — Fonsio — Petronela i Marya).

Zacny Migdał z cnym Piernikiem,
W zdrowiu szczęściu doskonałem,
Szynkarz z suchym arendnikiem,
Zacny Piernik z cnym Migdałem.

Chór żydowski.

Niech te dwa osobie.
Długo żyją sobie...
Niech sobie kochają,
Szczęście w handlu mają...

Fonsio.

Piję za zdrowie panny młodej, wiwat!

Żydzi.

Wiwat!

Fonsio.

Ale coś pan młody jakoś nie w humorze.

Jankiel.

Bo on jeszcze głupi jest, on ma dopiero siedemnaście lat... on sobie pierwszy raz żeni, nie wie dobrze co to za interes jest — to on sobie trochę wstydzi.

Marya (do Dębińskiego).

Czy też ładna ta panna młoda?

Dębiński.

Zobaczy pani... już z niej zdejmują zasłonę.

(Żydówki zdejmują zasłonę z panny młodej).
Stara żydówka (obchodząc z tacką pomiędzy gośćmi).

Dla państwa młodych na szczęście.

(wszyscy rzucają drobną monetę).
Fajbuś.

Żebym znalazł tysiąc złotych na drodze, to bym tak sobie nie ucieszył, jak z tego wesela. No... trzeba sze weselić — Tanz!

(Muzyka gra, żydzi po prawej, żydówki po lewej stronie tańczą z sobą).
Fonsio.

Dlaczego panowie nie mają zwyczaju tańczyć z damami?

Fajbuś.

To już u nas taki obyczaj jest.

Śpiew.

Adam sobie ubrał
W sobolowe czapkiem,
I tańczył w ogrodzie
Pod rajskiego jabłkiem.
Ewa też skakała
Swojem drobnem nóżkiem,
On sobie pod jabłkiem
A ona pod gruszkiem.

No, widzi pan, jak on był pod jabłkiem a ona pod gruszkiem, to trudno mieli razem robić tańcowanie.

(Dalej tańce, żydzi powiewają chustkami, zapalając się coraz bardziej).
Jeden z chłopów.

Kumie... a to widać prawdziwie ludzie powiadają: zapalony jak żyd do tańca...

Drugi chłop.

A musi że prawdziwie.

Fajbuś (do Kurocapskiego).

Panie sekretarzu, jutro niech pan wypędzi Bartkowi z izba, bo jutro jest termin, a ja chce tam zrobić sklep dla państwa młodych... ja się będzie umiał znać na rzeczy.

Fonsio (z kieliszkiem w ręku.)

Wnoszę zdrowie dam — wiwat!.

Żydzi.

Wiwat!

Fajbusiowa.

Pan jest bardzo grzeczny, ja nawet nie wiem dla czego te łajdaki powiedzieli, że pan chciał zabić stare Jacentowe, to nie prawda jest, to nie może być.

Fonsio.

Zawsze ta Jacentowa...

Jaś (zbliżając się do jednej z żydówek).

Mocno żałuję że nie nazywam się Fajbuś...

Żydówka.

Za co tak?....

Jaś.

Zaraz starałbym się o względy tak pięknej osoby jak pani... Sprawił bym sobie racimorowy żupan i wziął w Pępkowie pacht w dzierżawę — ożenił bym się z panną...

Żydówka.

Fe! głupstwo jest, co pan sobie kpi odemnie.

Chór.

Kiedy Adam z Ewem
W raju sobie żyli,
Wzięli ślub pod drzewem
Wesele zrobili.
Kiedy żyli w raju
Tate Adam z Ewem,
Zrobili wesele
Wzięli ślub pod drzewem...

I nasz miody Szapsia
Taką ma naturę,
Poprosił Fajbusia,
Wziął za żonę Surę.
I jak kiedyś w raju
Tate Adam z Ewem,
Zrobili wesele,
Wzięli ślub pod drzewem.

(Tańce).
(Zasłona spada)






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; najprawdopodobniej ten fragment miał brzmieć nie znosi apelacyi; po nieskończoności





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.