Calandrino przy nadziei

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Calandrino przy nadziei
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ III
Calandrino przy nadziei
Doktór Simone, nauczony przez Bruna, Buffalmacca i Nella, wmawia w Calandrina, że jest w stanie odmiennym. Calandrino, nie chcąc rodzić, ugaszcza swych towarzyszy kapłonami, daje im pieniądze, a potem wstaje z łoża słabości, nie wydawszy potomka na świat

Gdy Eliza opowieść swoją skończyła, wszyscy złożyli dziękczynienie Bogu, że młodą zakonnicę od prześladowania zawistnych sióstr klasztornych ocalić zechciał, poczem królowa wezwała z kolei Filostrata, który, nie czekając aż rozkaz powtórzony zostanie, w te słowa zaczął:
— Piękne damy! Głupi sędzia z marchji Ankońskiej, o którym wam wczoraj opowiedziałem, nie pozwolił mi ucieszyć was jeszcze jedną opowieścią o Calandrinie. Ponieważ wszystko, co o nim powszechnie opowiadają, jest w najwyższym stopniu krotochwilne, tedy opowiem wam historję o nim, którą już wczoraj opowiedzieć zamierzałem, mimo to, iż wiem dobrze, żeśmy o nim i o jego towarzyszach siła anegdotek już przytoczyli.
Dobrze już wiecie kim był Calandrino, a takoż i inni ludzie, o których teraz mówić zamierzam. Dlatego też nad wiadomemi rzeczami się nie szerząc, zacznę od tego, że umarła jedna z ciotek Calandrina, zostawiając mu w spadku dwieście srebrnych dukatów. Odebrawszy te pieniądze, Calandrino jął rozpowiadać w sądzie, że zamierza za nie wiejską posiadłość nabyć, przyczem wszedł w porozumienie ze wszystkimi stręczycielami i pośrednikami we Florencji, jakby conajmniej sumą dziesięciu tysięcy dukatów rozporządzał. Ilekroć przychodziło jednak do ceny sprzedażnej posiadłości, targ zawsze na niczem się kończył.
Bruno i Buffalmacco przedstawiali mu nieraz, że lepiejby uczynił, przehulawszy te pieniądze w ich kompanji, niż kupiwszy ziemię, z której chyba, na podobieństwo dzieci, gałki dla zabawy będzie lepił. Wszystkie te dobre rady odbijały się od niego jak groch od ściany. Nawet na skromną ucztę namówić go nie zdołali. Drażniło to ich niezmiernie. Pewnego dnia, gdy o uporze Calandrina rozmawiali, nadszedł właśnie jeden z ich towarzyszy, stręczyciel, imieniem Nello. Wszyscy trzej jęli się głowić nad tem, coby tu przedsięwziąć dla uraczenia się choćby raz jeden kosztem Calandrina. Wkrótce stosowny sposób do głowy im przyszedł. Umówili się szczegółowo, co każdemu z nich uczynić wypadnie i nazajutrz rano, w godzinie, kiedy Calandrino zwykł był z domu wychodzić, ustawili się obok drzwi. Po chwili ukazał się Calandrino. Zaledwie kilka kroków postąpił, zaszedł mu drogę Nello, witając go:
— Dzień dobry, Calandrino!
Calandrino odparł na to życzeniem, aby Bóg Nella dobrym dniem i dobrym rokiem obdarzył. W trakcie rozmowy Nello przystanął i jął się pilnie Calandrinowi przyglądać.
— Dlaczego mi się tak przypatrujesz? — zapytał zadziwiony Calandrino.
— Czy ci się dzisiaj coś w nocy nie przytrafiło? — rzekł Nello. — Całkiem niepodobny jesteś do siebie.
Calandrino przeraził się i zawołał:
— Biada mi! Cóżby to być mogło? Jakież to zmiany dostrzegasz we mnie?
— Wydajesz mi się wielce zmienionym — odparł Nello. — Zresztą to... czego się domyślam...
Rzekłszy te słowa, odszedł żywo. Calandrino ruszył dalej, mocno zaniepokojony, choć najmniejszej dolegliwości nie czuł. Wtem nawinął mu się Buffalmacco, który w trakcie całej rozmowy trzymał się nieco opodal i widział jak się Nello oddalał. Buffalmacco pozdrowił uprzejmie Calandrina, poczem spytał się go z wielką troskliwością, zali nie jest chory.
— Nie wiem — odparł coraz bardziej zatrwożony Calandrino — oto właśnie przed chwilą powiedział mi także Nello, że pozór mój jest całkiem inny niż zazwyczaj. Ach, bylebym tylko istotnie chory nie był!
— Czyś chory tego nie wiem — odparł Buffalmacco — aliści oblicze twoje nic dobrego nie wróży. Wyglądasz mi na pół trupa.
Na te słowa Calandrino w całem ciele gorączkę poczuł. Nieborak jeszcze się opamiętać nie zdołał, gdy na raz w oddali ukazał się Bruno i dał znak, aby się zatrzymali. Bruno, zbliżywszy się, odskoczył od Calandrina i zawołał:
— Jak ty wyglądasz, Calandrino? Masz minę raczej trupa, niż żywego człowieka. Co ci się stało?
Calandrino, dzięki tym trzem powitaniom, najmocniej przeświadczony, że chorym być musi, począł się trząść całem ciałem i zapytał:
— Co mi zatem radzicie, przyjaciele?
— Ha — rzekł Bruno — wydaje mi się, że najlepiejbyś zrobił, wracając zaraz do domu. Kładź się do łoża i każ się dobrze przykryć, a potem, nie mieszkając, poślij wodę swoją do mistrza Simona, który, jak ci wiadomo, wszystkim nam bardzo sprzyja. On ci powie zaraz, jak masz złu zaradzić, my zasię będziemy ci towarzyszyli i pomożemy w czem będzie potrzeba.
Po drodze spotkali Nella, który się do nich przyłączył, i w tej to kompanji powrócił Calandrino do domu. Pełen dusznej niespokojności wszedł do swej sypialnej komnaty i zawołał na żonę:
— Chodź tu i przykryj mnie dobrze, gdyż czuję się bardzo chory.
Gdy go do łoża położono, posłał natychmiast wodę swoją przez małą dziewczynkę do mistrza Simona, który się właśnie w sklepie swoim „Pod melonem“ na Mercato Vecchio znajdował. Gdy dziewczyna odchodziła, Bruno odezwał się do swoich towarzyszy:
— Zostańcie tutaj przy nim, a ja skoczę do doktora, aby jego orzeczenia wysłuchać. Jeżeli zajdzie potrzeba, wnet go tutaj z sobą przyprowadzę.
— O tak, uczyń to dla mnie, zacny mój druhu — rzekł do niego Calandrino — idź i przynieś mi jaknajspieszniej wiadomość o stanie moim, czuję bowiem w całem ciele jakąś słabość, której nazwać nie umiem. Bruno wyszedł pospiesznie i, przybywszy do mistrza Simona jeszcze przed dziewczyną, niosącą wodę, uprzedził go o całym stanie rzeczy. Gdy dziewczyna stanęła na progu, doktór przyjrzał się wodzie uważnie i rzekł:
— Biegnij z powrotem i powiedz Calandrinowi, aby się jaknajcieplej trzymał. Ja wkrótce tam przybędę i poradzę mu coś na jego dolegliwość.
Dziewczyna powtórzyła te słowa swemu panu. Po chwili przybył Bruno wraz z doktorem, który, usiadłszy poważnie na brzegu łoża, począł Calandrinowi puls macać. Dokonawszy tego, rzekł doń w przytomności żony Calandrina, oczekującej z trwogą na orzeczenie doktora.
— Słuchaj, Calandrino, jeśli chcesz, abym ci wszystko szczerze, jak na przyjaciela przystało, powiedział, to rzeknę, że jesteś brzemienny.
Calandrino, usłyszawszy te słowa, zaczął jęczyć żałośliwie, poczem zawołał do żony swojej:
— Biada mi, Tesso, to tyś mi tego zła narobiła, bowiem zawsze chcesz być na wierzchu! Przecież nieraz cię przestrzegałem.
Pani Tessa, białogłowa nader obyczajna, spłonęła rumieńcem, spuściła oczy i, nie rzekłszy ni słowa, wyszła z komnaty.
Calandrino ani na chwilę nie przestawał jęczyć i wołać:
— Biada mi, nieszczęsnemu! Cóż ja teraz pocznę; jak to dziecię i którędy na świat wydam? Ach, widzę dobrze, że ta przewrotność żony mojej życia mnie pozbawi. Bodajby ją Bóg zatracił! Wówczas umarłbym z niejaką pociechą. Gdybym był zdrów, pobiegłbym za nią i wszystkie kości jej pogruchotał. Ale dobrze mi tak, gdyż nie powinien był jej nigdy na wierzch puszczać. Jeżeli wyjdę cało z tej biedy, to żona moja umrze pierwej z żądzy, nim jej na coś podobnego pozwolę.
Bruno, Buffalmacco i Nello, słysząc te brednie Calandrina, o mało się że śmiechu nie zadusili, pohamowali się jednakoż i poważne miny zachowali. Mistrz Barania Głowa śmiał się zato z całego gardła, tak iż wszystkie zęby można mu było policzyć. Po chwili Calandrino począł zaklinać doktora najsłodszemi słowy, aby mu w tem nieszczęściu pomocą i radą służyć zechciał.
— Nie dręcz się i nie lękaj, Calandrino — odparł na to doktór — poznaliśmy się bowiem, dzięki Bogu, odrazu na twojej chorobie. Mam nadzieję, że bez wielkich trudności w ciągu kilku dni uwolnić cię od niej zdołam. Radzę ci jeno, abyś nie wzdragał się z wydaniem pieniędzy, na różne leki przeznaczonych.
— Ach, oczywista, że je wydam, drogi mistrzu — odparł Calandrino — tylko ratuj mnie, na miłość Boską. Posiadam dwieście dukatów, za które dom sobie kupić chciałem. Jeśli potrzeba, zabierz je wszystkie, ale nie dopuść, abym zległ, nie pojmuję bowiem jakbym to nawet uczynić zdołał. Słyszałem nieraz, jak wrzeszczą białogłowy przy porodzie. Jeżeli one tak cierpią, aczkolwiek wszelką możność rodzenia mają, cóż dopiero ja znosićbym musiał? Jestem upewniony, że umarłbym pierwej, nimbym dziecię na świat wydał.
— Uspokój się — rzekł doktór — każę ci przyrządzić niezwykle skuteczny napój, który w ciągu trzech dni usunie twoją niemoc bez śladu, tak iż będziesz znowu zdrów jak ryba. Obawiam się jeno, abyś na przyszłość do podobnych niedorzeczności żonie swojej nakłonić się nie dał. Co się zaś owego trunku tyczy, to do przyrządzenia go trzeba trzech par tęgich i tłustych kapłonów. Na te ingredencje daj jednemu z obecnych tutaj pięć dukatów. Pieniądze niech mi przyniosą do sklepu, ja zasię przyślę ci jutro napój, który natychmiast kielich po kielichu przyjmować zaczniesz.
Calandrino, wysłuchawszy tych słów, zawołał:
— Zgadzam się, oczywiście! Zajmijcie się mną tylko szczerze, mój drogi mistrzu!
I wydobywszy natychmiast pięć dukatów oraz sumę, potrzebną na kupno kapłonów, wręczył te pieniądze Brunowi, zaklinając go, aby w imię miłości i przyjaźni dla niego, podjął się załatwienia tych wszystkich spraw.
Doktór wróciwszy do domu, kazał wina z korzeniami przygotować, poczem posłał je Calandrinowi. Bruno tymczasem, w towarzystwie doktora i dwóch pozostałych kompanów, zjadł tłuste kapłony i inne przysmaki, kupione za pieniądze Calandrina.
Calandrino pił przez trzy dni wino z korzeniami. W czasie choroby przyjaciele ciągle go odwiedzali. Wreszcie czwartego dnia doktór macając mu puls rzekł w te słowa:
— Jesteś już całkiem zdrów, mój Calandrino, tak iż jeszcze dzisiaj możesz wyjść na miasto za swemi sprawami.
Calandrino, pełen niewysłowionej radości, podniósł się natychmiast z łoża i, wyszedłszy na miasto, wysławiał przed każdym, kogo tylko napotkał wiedzę mistrza Simona, który go w ciągu trzech dni bez najmniejszej boleści od płodu uwolnił. Bruno, Buffalmacco i Nello cieszyli się tymczasem niezmiernie, że skąpego Calandrina w pole wyprowadzić zdołali. Głupi Calandrino nie podejrzewał, że z niego tak zadrwiono, natomiast pani Tessa, zmiarkowawszy figiel przyjaciół męża, długo mu jego głupoty darować nie mogła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.