Było ich dwoje/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Było ich dwoje
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1881
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Mimo oporu posadzono go do bryczki, w któréj ekonomowa na przedzie sobie siedzienie wymówiła, i Maryś, niecierpliwa aby uwieźć swą zdobycz, dała znak żeby konie ruszyły...
Przez całą podróż Staszek więcéj płakał niż mówił.
Ekonomowa, ile razy samnasam z nim pozostała, starała się go wywieść z tego stanu pognębienia, lecz ani jéj ani Marysi, która wesołość sobie nakazywała, nie udało się ślepego uspokoić.
Jakieś rozpaczliwe myśli wirowały po głowie jego, ale pilnowano go ciągle, a ślepota nie dopuszczała mu nic przedsięwziąć.
Tak dnia trzeciego nareszcie zamiast do Szerokiego Brodu, Maryś wprost zawiozła go, nic o tém nie mówiąc, do Kraskowa. Tu zostawiwszy przy nim Rzepkowę, sama do łowczowstwa pośpieszyła, szukając u nich pociechy i rady...
Gdy w ganku, wybiegłszy na jéj spotkanie, łowczanki zobaczyły rozgorączkowaną i zapłakaną, domyśliły się łatwo, iż ze smutną wiadomością wracała.
— O! pani moja droga, padając do kolan łowczyny zawołało znużone dziewczę — pani moja — Stach mój! życie moje... ślepy! Oczy mu Bóg oblókł ciemnością...
Łowczanki pochwyciły osłabłą — zemdlała.
Od Marysi niewiele się co mogli dowiedzieć państwo łowczowstwo... musiano wezwać Rzepkowę, aby opowiadała.
Starą Rzepkowę wiek i temperament czynił nader prozaiczną istotą, nie mogła więc ani zrozumieć ani pochwalić postępowania dziewczyny, tak samo panny i łowczyna, choć dobrych serc istoty, całe życie pojmowały inaczéj; znajdowały więc, że jużci litość nad swym narzeczonym powinna była mieć Maryś, naznaczyć mu ordynaryą, dać chłopca do posług, chatkę w Kraskowie, ale wychodzić za ślepego człeka! to się im w główkach pomieścić nie mogło.
Rzepkowa miała dziewczę za nie spełna przy rozumie.
— Powiadam pani dobrodziejce, prawiła, że tak się nad nim rozpadała przez całą drogę, jakgdyby jéj mężem był; a on sam przecie ma tyle rozumu, że powiada iż mu się z nią żenić nie godzi i jéj świat zawiązywać — ona zaś ani chce słuchać.
Panny patrzały jedna na drugą. Miłości takiéj dla kaleki pojąć nie mogły, Maryś i im się wydawała się co najmniéj dziwaczną.
— Z tego oczywiście nic nie będzie — rzekła łowczyna, dziewczynie się wyperswaduje. Dobre serce ma, ale w głowie pstro... Słowo dawała zdrowemu, prosta rzecz, że kalectwo ją zwalnia.
Gdy tak rozprawiano we dworze, dziwując się dziewczęciu, Maryś drugiego dnia, zdrowszą się czując, już była na nogach; — nic nikomu nie mówiąc, rozgorączkowana naprzód pojechała do Kraskowa, aby Stachowi dozór i wygody obmyśleć; potém udała się do proboszcza.
Był nim ksiądz Prochor, już nie młody kapłan, poczciwy i zacny człek, ale wyziębły i skutkiem ciągłego stykania się ze społeczeństwem ostygłém, sam téż sprawy tego świata sądzący ze stanowiska ludzkiego.
Maryś go znała dobrze.
Ze łzami w oczach poczęła mu opowiadać całą historyą swoję i Staszka, chcąc na nim wymódz, aby potwierdził jéj przekonanie o obowiązku zajęcia się losem chłopca i połączenia się z nim ślubem jaknajprędzéj.
Była pewną, że ks. Prochor stronę jéj trzymać będzie; tymczasem proboszcz znalazł się nadspodziewanie zimno.
— Moja panienko — rzekł — jesteś młoda, sama siebie nie znasz i nie wiesz jaka cię przyszłość czeka. Kaleka ci zacięży, — będzie przykrym, — ludzie źli zechcą korzystać z tego i z jego ślepoty. To prosta droga do grzechu. Nie mogę więc sumiennie ci pomagać do małżeństwa takiego, i owszem odradzam.
To było pierwsze straszne słowo; Maryś się rozpłakała.
— Ojcze dobrodzieju! zawołała — ale ja go kocham! Ślepy i kaleka jest mi jeszcze droższy, ja go nie mogę opuścić... umarłabym i zatęskniła się myśląc o nim.
Dlatego do ojca przybyłam, ażeby prosić i błagać, żebyś nas jaknajprędzéj połączył i pobłogosławił, bo nie mogę ciągle przy nim siedzieć i pilnować, aby ludzie nie obgadywali; a na cudze ręce nie chcę go zdawać.
Proboszcz się trochę opierał, lecz w końcu to poczciwe przywiązanie, to pragnienie poświęcenia, wzbudziło w nim i szacunek i podziwienie i współczucie.
Kilka słów jeszcze i napomnień dorzucił i widząc że to nie pomaga, — obiecał ślub dać, byle się formalności spełniły.
On także, jak Rzepkowa i dom cały państwa łowczych, wielce był zdumiony postępowaniem Marysi, tém bardziéj że Staszek teraz wymizerowany, zbiedzony chorobą, wcale ponętnym nie był.
Wiedziała Maryś, że dopóki ślubu nie wezmą, dopóty ciągle przy nim w Kraskowie siedzieć jéj nie wypada. Obyczaj tak chciał, który poszanowania wymagał, aby narzeczeni nie żyli jak poślubieni.
Maryś jeździła do Kraskowa na godzin kilka i powracała do Szerokiego Brodu, a Rzepkowę posadziła na swém miejscu przy ślepym, który, pomimo szczęścia jakie go spotkało, pogrążony był w sobie i smutny.
Maryś ani o wyprawie swéj, ani o żadnych przygotowaniach do wesela nie myślała, chciała tylko jaknajprędzéj ślubu, aby módz zasiąść przy nim i pilnować go, a życie mu osłodzić.
Staszek jedyną w tém ulgę znajdując, stał się nadzwyczaj pobożnym. Po całych dniach Rzepkowa musiała mu czytywać albo żywoty Świętych lub modlitwy.
Cała ta historya, jakby z tysiąca i jednéj nocy, stała się plotką na kilkadziesiąt mil wokoło obiegającą, powtarzaną, komentowaną różnie i tłumaczoną złośliwie.
Niepoczciwi ludzie zapis uczyniony przez nieboszczyka Kalasantego, uważali jako zadośćuczynienie sumieniu, a ślepego Staszka jako człowieka, który winę cudzą miał wziąć na siebie. Przyśpieszenie ślubu zdawało się to czynić prawdopodobném.
Napróżno łowczyna, która się o téj bajce dowiedziała, z oburzeniem protestowała, gniewała się, — ludzie prawili swoje... To tylko było dobrém w zmyślonéj złośliwie plotce, że wiadomość o oślepieniu nagłém chłopca zwróciła uwagę na różne sposoby leczenia w takich wypadkach; Maryś się dowiedziała, że w Warszawie i zagranicą znajdowali się lekarze, którzy umieli w takich razach łuskę zdejmować, nawet od dawna już ociemniałym.
Otucha wstąpiła w serce biednéj dziewczyny. Ślubu więc conajrychléj żądała, aby potém Stacha wywieźć zaraz do stolicy, a bodaj na drugi koniec świata i wzrok mu przywrócić.
Ile razy przyjeżdżała do Kraskowa, nie mówiła tylko o tém, cieszyła się i pocieszała go, zaręczając, że u Boga tę łaskę wymodli... i że on oczy odzyska...
Na Staszku to jednak najmniejszego nie czyniło wrażenia, był jéj wdzięcznym, padał przed nią, ale jakby w szczęście nie wierzył, na chwilę nie wychodził ze swojego stanu rozpaczliwego.
Rzepkowa opowiadała późniéj, iż prawie słowa z niego dobyć nie mogła, choć nieustanném paplaniem starała się go pobudzić do rozmowy.
Gdy mu mówiła o przyszłém weselu — ruszał ramionami tylko, zdawał się i w to nie wierzyć.
Ponieważ do formalności przedślubnych potrzebne były i metryki i papiery, po które posyłać musiano — mimo nalegań Marysi smutne owo wesele przeciągnąć się musiało.
Smutek ów i niewiarę Staszka Maryś sobie tém perswadowała, że po ślubie ona ciągle przy nim będąc — rozpędzić je potrafi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.