Ujrzawszy ptaszek chłopczyka, Jak się z siatkami przymyka, Skoczył po rozum do głowy I temi zaśpiewał słowy:
Widzę, masz na mnie chrapkę, ślęczysz nie daremnie; Lecz cóżby ci przyszło ze mnie?
Zbawiłbyś mię swobody, zamknąłbyś mnie w klatkę, A ja mam matkę. Matkę, którą kocham tkliwie, Teraz słaba, ja ją żywię, Pośród wygód w twojej klatce, Myślałbym tylko o matce. A udręczon z każdej strony, Zginąłbym osierocony. Pomyśl, gdyby rozbójniki, Nie dbając na płacze, krzyki, W swej złości zapamiętali Od matki cię oderwali.
Gdyby cię to nieszczęście w tej chwili spotkało, Jakby ci się też wydawało?
Bóg mi dał życie; na życia osłodę Przydał swobodę.
Cieszę się z tego daru, nie chciałbym umierać,
A ty biednej ptaszynie chcesz życie wydzierać!...
— Nie — rzekł chłopczyk wzruszony — żyj ptaszku kochany, Nie doznawaj w szczęściu zmiany, Bądź pociechą drogiej matki, Poniszczę już moje siatki. I ty i twoi towarzysze mili, Będziecie spokojnie żyli. Niechaj ci piórka odrosną, Ucz się śpiewać, wzbijać w górę; A z każdą wiosną
Nowym wdziękiem swych pieni ożywiaj naturę.