Bolszewicy/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Bolszewicy
Podtytuł Dramat w trzech aktach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1922
Druk Tłocznia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



AKT DRUGI

Salon w Miłowicach. Obszerny pokój, wysłany pięknym ciemno-zielonym dywanem w deseń brunatno-żółtych astrów. Mahoniowe wyściełane meble w stylu Cesarstwa, obite zielonawo perłowym adamaszkiem. Na ścianach szaro-srebrne obicie ze złotym u góry szlakiem. Obrazy włoskiej szkoły, kolorowane sztychy angielskie, na słupkach rzeźby z alabastru i bronzu. Pośrodku wielki stół, zasłany wspaniałym, ciężkim kobiercem, na nim biały obrus i bogata porcelanowa zastawa do herbaty. W rogu pokoju na prawo pod oknem kosztowny hebanowy fortepian, na nim pusty kryształowy wazon, nad nim makata japońska w blado różowe ibisy; na lewej stronie sceny w rogu również pod oknem jasne (nie do garnituru) palisandrowe łoże — duże, małżeńskie, wysoko zasłane poduszkami i pokryte jedwabną, haftowaną kapą. Obok łóżka między oknem i drzwiami (do garnituru łóżka) jasna, palisandrowa gotowalnia z wielkiem owalnem lustrem oprawnym w srebro. W nogach łóżka duży kufer, tuż niedaleko wygodny fotel. Przez szklanne drzwi pośrodku ściany, mieszczące się między dwoma oknami, widać taras, a za nim kwietnik i dalej w dole wielkie jezioro z wyspą pośrodku. Na wyspie dęby, graby, jesiony, wierzby, brzozy i leszczyna tworzą zwartą, ale rozmaitą ścianę zieleni. W ścianie prawej pokoju — drzwi otwarte, przez które widać zrujnowaną bibljotekę z grudami ksiąg, porzuconych na ziemi. W ścianie lewej oszklone drzwi prowadzą do stołowego pokoju, równie zrujnowanego i zaśmieconego.

SCENA PIERWSZA
Sonia, później Sypniewski
Sonia Krongold, w czerwonej jedwabnej bluzce, czarnej równie jedwabnej spódnicy, w czarnych jedwabnych pończochach w złote muszki, w ślicznych lakierowanych pantofelkach ze złoconemi sprzączkami, ze złotemi bransoletkami na obnażonych rękach, wychylających się z powiewnych rękawów, poprawia włosy przed lustrem i nuci:

Tiebia zdieś niet,
No ty sa mnoju,
Twaja ruka w mojej rukie
I wsio napołnieno taboju
W majom ukromnom ugałkie!
Pust’ stoniet wichr,
Pust’ płaczet wjuga,
Taskuja w sumrakie nacznom,
Ty dla mienia, czto niebo juga,
Tiepło i swiet w tiebie, w tiebie
Adnom...[1]

(Z bibljoteki wchodzi i zamyka drzwi za sobą Sypniewski z bukietem w ręku)
SONIA

Ach, jakie cudne kwiaty!

SYPNIEWSKI (wręczając bukiet Soni)

Istotnie śliczne. Jeszcze na nich rosa nie obeschła...

SONIA
(ze znaczącem spojrzeniem i zalotnym uśmiechem)

Prawda: nie obeschły!... Dziękuję! Ach jak pachną!...

(wącha bukiet)
SYPNIEWSKI
W pobliżu domu wszystko stratowane. W oranżerji — kupa skorup... Ale w dalekich kątach ogrodu jeszcze trochę ocalało. Sam je zrywałem...
SONIA
(wkładając bukiet do kryształowej wazy na fortepianie)

Tak będzie ładnie... Nieprawda, Felo, co?... Postawić je na stole...

(przenosi kwiaty i stawia pośrodku stołu)
SYPNIEWSKI

Nie, nie!... One wyłącznie dla Ciebie, postaw je na tualecie...

SONIA
(przenosi bukiet na tualetę, obraca się, zbliża się do Sypniewskiego, zarzuca mu ręce na szyję i przytula się doń.)

Więc... kocha? Siadaj... Chcę, żebyś mię popieścił!

(ciągnie go w stronę łoża)
SYPNIEWSKI
(z lekka uchyla się, siada ciężko na fotelu, Sonia sadowi mu się na kolanach i przegina lubieżnie przez ramiona. Sypniewski robi dłonią poza jej plecami gest rozdrażnienia i niechęci, jakby ją chciał powstrzymać, jednocześnie mówi:)

Drzwi otwarte, Soniu, jeszcze nas kto zobaczy!

SONIA

A niech zobaczy!... Czyż nie wiedzą? Czyż nie jestem wolnym człowiekiem... Pluję na ich opinję... Wszystko fałsz!... Co piękne, musi być szczere i otwarte... Nie mamy się czego wstydzić rzeczy naturalnych...

SYPNIEWSKI

Zapewne, lecz są okoliczności... bardzo...

SONIA

Pieść mię!... Nic niema... Widujemy się tak rzadko i tak rzadko jesteśmy sami, że gdyby się z tem wszystkiem liczyć...

(głucho i namiętnie)

Pieść mię!...

(zamyka oczy...)
SYPNIEWSKI (całuje ją)
SONIA (w rozmarzeniu)

Tęsknię, ach, tęsknię... Szczególniej ostatniemi czasy... Zaniedbujesz mię!... Pieść!...

SYPNIEWSKI
(znowu ją całuje, gładzi włosy, szyję, piersi)

Słuchaj, Soniu, od czasu jak znalazłem się w granicach mojego kraju, pali mię jakaś gorączka... Żal mi czasu dla siebie... Chciałbym cały ten entuzjazm, którym tyś mnie zaraziła, przelać w moich rodaków... Wizje wielkiej poezji, słonecznej przyszłości i istotnie mocarnego życia...

SONIA
(bawiąc się jego wąsami)

Tak, ale przedtem długo będzie musiała dyktatura najlepszych z proletarjatu trzymać w ryzach człowieka-reakcji, leniucha, głupca i samoluba... Długo będzie musiała kształcić i utrwalać w chłopskim, mieszczańskim motłochu nowe uczucia, pojęcia i obyczaje...

SYPNIEWSKI (patetycznie)
Tak, trzeba walczyć! Nic bez wysiłków!...
SONIA

Trzeba będzie nieraz nawet w robotnikach wypalać żelazem starą burżuazyjną gangrenę. Pieść mię!... Mocniej!...

SYPNIEWSKI

Któś idzie!...

(wstaje)
SONIA
(osuwając się niechętnie na nogi i poprawiając spódnicę)

A co!... Tak zawsze!... Dlaczego nie przyszedłeś dziś w nocy?...

SYPNIEWSKI

Byłem w sztabie. I tutaj... te drzwi...

(wskazuje na szklane drzwi jadalni)

...na wszystkie strony... otwarte... Bez kluczy, z ułamanemi klamkami... zamknąć nie można...

SONIA

Dziś jeszcze każę przybić haczyki i zawiesić zasłonę...

(kiwa głową wchodzącemu z biblioteki Sarnowskiemu z teczką pod pachą)

A, to wy!? W porę przychodzicie, zaraz będzie herbata!

(naciska guzik elektrycznego dzwonka przy drzwiach na lewo)
SCENA DRUGA
Ciż, Sarnowskij.
SARNOWSKIJ
(patrzy z pod oka na Sonię, potem na Sypniewskiego, wzdycha zlekka i siada przy stole)
Ładna pogoda! Przysłano kilka nowych rozporządzeń i dekretów, które trzeba będzie jak najszybciej wykonać!
SONIA

Mianowicie?...

SARNOWSKIJ (niechętnie)

Ech, żeby nie powtarzać przeczytam, gdy się wszyscy zbierzemy. Gdzie Razin?...

SONIA

Nie wiem. Wciąż się spóźnia. Chce nas zgnębić swoją pracowitością!...

(dzwoni znowu)

Cóż ten samowar?

(Wbiega Wojciechowa z drzwi na lewo, niosąc kipiący samowar)
SCENA TRZECIA
(Ciż, Wojciechowa)
SONIA

Cóż tak długo?

WOJCIECHOWA

Nie mogłam... Wciąż wpadali te sołdaty z czajnikami i zabierali wodę gorącą... Ja krzyczałam, że komisarska, ale oni tylko mi nieprzyzwoitości odpowiadali... Ciągiem nieprzyzwoitości...

(zakrywa oczy fartuchem i buczy)
Takie chamy! I źrą jak szarańcza... Wszystko zeżarli... kawy, herbaty ani szczypty nie zostało...
SONIA

No, no; przestań ryczeć! Herbatę mam, podaj imbryk!

( Wojciechowa opuszcza fartuch, idzie do stołu, bierze imbryk i podchodzi z nim do Soni, która wyjmuje z kufra srebrną puszkę i nabiera z niej łyżeczką herbatę)
WOJCIECHOWA
(spogląda na puszkę i wykrzykuje żywo)

Nijak to nasze!...

SONIA (surowo)

Było, a teraz... rządowe! Bułeczki do herbaty masz?...

WOJCIECHOWA

Jakie tam bułeczki?! Powiedziałam, że wszystko zziarli...

SONIA (groźnie)

Co?... Czegoś im dała? Uprzedzałam cię, że ty odpowiadasz... Dość tej komedji! Mają być zaraz... Inaczej dostaniesz pięćdziesiąt plag!

WOJCIECHOWA

Ja?...

SONIA

Ty. Won i wracaj z bułkami!

WOJCIECHOWA
(bierze się pod boki)

To wy takie komunisty?! Wy nie komunisty, wy poprostu... łapserdaki! Pójdę, pójdę, ale już nie wrócę... Do żołnierzów pójdę!...

(wybiega na lewo)
SONIA
(wstaje i tupie nogą)

A to łotrzyca!

SCENA CZWARTA
Ciż (bez Wojciechowej) Razin.
RAZIN
(który tymczasem wyszedł z bibljoteki na prawo)

Zostawcie, towarzyszu Sonia! Nie warto! Mam jeszcze w kuferku paczkę sucharów, zaraz przyniosę...

(zawraca i wychodzi przez te same drzwi)
SONIA (namiętnie)

Nie o suchary chodzi, a o posłuszeństwo, o zasadę władzy proletarjackiej! Co ona powiedziała, szelma?!... Ich trzeba trzymać krótko, wtedy będą cisi i słodcy jak cukierek. Ja ich znam, tych polskich kontr-rewolucjonistów. Ich trzeba, ot, jak!.

(zaciska pięść)
SARNOW5KIJ (kiwa głową)

Słusznie!

SONIA
(do Sypniewskiego, który nagle wstaje)
Ty dokąd, Felo? Czyż nie napijesz się z nami herbaty?
SYPNIEWSKI

Zaraz wrócę. Mam kilka pilnych spraw do załatwienia.

(wychodzi przez drzwi na prawo)
SCENA PIĄTA
Sonia, Sarnowskij, później Razin.
SARNOWSKIJ (cicho do Soni)

Trudno tu będzie rządzić! Wszyscy wokoło spiskują obyczajem polskim. Wy, Sofja Abramowna, jesteście za szlachetna dla tych stosunków. Wy nic nie podejrzewacie, nie widzicie jak i wśród nas samych szerzy się jad reakcji... Powtarzam wam wciąż, że liczyć na pewno można jedynie na ludzi związanych bardzo mocno z naszą sprawą bardzo mocnym interesem...

SONIA

Wciąż to słyszę, ale to dla mnie... zbyt wąskie!

SARNOWSKIJ

Wąskie czy nie wąskie, lecz prawdziwe. Cóż robić? Przykro, pewnie, dla duszy delikatnej jak wasza, ale... ludzie są ludźmi! Przesądy religijne, rasowe, obyczajowe są silniejsze od wszelkich programów politycznych. Wy, jako żydówka, musicie to odczuwać najlepiej. Ja bo wciąż spostrzegam ukrytą niechęć i pogardę... Nawet ten Razin... A co się tyczy Sypniewskiego...

SONIA (spokojnie)
Nieprawda.
SARNOWSKIJ

Przekonasz się sama... Nawet mógłbym...

(Wchodzi z drzwi na prawo Razin, niosąc torbę z sucharami)
RAZIN

Poleciała baba, gada z żołnierzami... Rozumie się, że to nic ale... zawsze... narobi niepotrzebnego mątu...

SARNOWSKIJ

Należy ją aresztować.

SONIA (do Razina)

Siadajcie, towarzyszu!

(rozlewa i rozdaje herbatę)
RAZIN
(pijąc i zagryzając sucharami)

Cóż!... Dlaczego nie!? Można aresztować!... Choć ja mam bardzo wyraźne instrukcje, żeby unikać małostkowych zatargów... Bardzo tu klasowo niewyrobiony naród... Ogromnie trudno... Jeszcze dobrze, że trochę po polsku pamiętam z białoruskiej służby... Jedynie lokaj coś nie coś rozumie. Zrobiłem go miejscowym komisarzem, ale bardzo głupi!

(uśmiecha się)

Wciąż mię dręczy pytaniami... Cóż kiedy niema lepszego. Wszyscy ci chłopi, parobcy, oficjaliści bardzo swoją panią chwalą... Żadnego klasowego pojęcia. Szkoła jest, ochronka jest, szpital jest... Obchodzono się z nimi dobrze, płaca dobra... Wszystko dobre... Proszą nawet, żeby ich panią wypuścić!...

SONIA (gniewnie)
Niewolnicy!
RAZIN
(jedząc, głośno mlaska ustami)

Nu, wiadomo! Ale tu trzeba politycznie. Tu kultura! W dodatku ta burżujka nie uciekła... A dlaczego nie uciekła niewiadomo... Może jej żal było swego, a może co innego?... Ba! Gdyby się ją dało przekonać?! Ja sprobuję... Byłaby to wielka wygrana, gdyby ona przeszła na naszą stronę...

SONIA (odtrącając filiżankę)

Skłamie. Nie warto się cackać!

RAZIN

Nawet pozornie na początek, niech się podda...

SONIA (niecierpliwie)

Ach, wszystko mi jedno! Za dzień za dwa już nas tu nie będzie. Płock wzięty, Łomża wzięta... Wojska nasze wciąż idą naprzód... Pewnie i my...

SARNOWSKIJ (jedząc)

Przeciwnie. Mam wiadomości, że zostaniemy tu czas dłuższy... Przyszedł również ze sztabu rozkaz, żeby Morską niezwłocznie przesłuchać...

RAZIN

Można przesłuchać! Dlaczego nie? Ale chyba później, bo zaraz mam z sołtysami naradę...

SARNOWSKIJ
W takim razie w nocy. W tym tu pokoju... Dobrze?.
SONIA

O, co to to nie!! Tu w żadnym razie. Własnego nie mogę mieć kąta?

SARNOWSKIJ

Tu jednak najdogodniej. Gdzieindziej niema ani takiego stołu ani tyle miejsca...

SONIA

Nie zgadzam się.

(Wstaje, poprawia włosy przed lustrem i zanurza twarz w bukiecie kwiatów)
SARNOWSKIJ
(śledząc ją wzrokiem)

W takim razie zaraz, teraz... Skończymy śniadanie i zawołamy ją... Sołtysi poczekają.

SONIA (po namyśle)

No, niech będzie!

RAZIN
(w czasie rozmowy ogląda się na Sonię i spostrzega bukiet)

Ach, jakie cudne kwiaty! Kto wam je przyniósł, Sofja Abramowna?

(wstaje i podchodzi do tualety)

Kultura, wysoka kultura... Tu tylko będzie można stworzyć prawdziwy komunizm... Jest z czego...

SONIA
(podchodzi do fortepianu, uderza kilka akordów i nuci półgłosem;)

Cwiety skażytie jej
O lubwi majej...

SARNOWSKIJ

Zagralibyście Marsyljankę robotniczą, Sofja Abramowna.

SONIA

Ech, nie mam ochoty!

SARNOWSKIJ

W takim razie ja...

(wstaje, idzie do fortepianu, siada i gra hymn komunistyczny „Międzynarodówkę“. Za oknem słychać ruch, z za krawędzi tarasu z dołu wysuwają się głowy bolszewików)
SONIA
(krzyczy w ich stronę)

Dlaczego nie śpiewacie, towarzysze?

RAZIN

Wy by im ruską, narodną, a to wciąż marseljeza i marseljeza... Nadajeło!

SCENA SZÓSTA
(Ciż, chór bolszewików, później Sypniewski)
(Sarnowskij bierze akord, poczem zaczyna grać coraz głośniej „Wniz pa matuszkie, pa Wołgie...[2]“ Wśród bolszewików na dworze znów poruszenie, kilka głosów zaczyna nucić, wkrótce przyłącza się do nich cały chór.)

W niz pa Matuszkie, pa Wołgie
Pa szirokomu razdoliju...

(prześpiewać całą strofę)
RAZIN
(kołysząc się do taktu)

Ach, sławno! Zupełnie jak na Wołdze!... Jezioro jak rzeka... blask słońca... dal wody... jęk pieśni... samowar... Ach, zupełnie, zupełnie... Saratowska gubernia!... Nieprawda, Sofia Abromowna?

SONIA (sucho)

Nie wiem. Nie byłam...

(spostrzega Sypniewskiego, który już dobrą chwilę jak ukazał się we drzwiach na prawo, zatrzymał się na progu, słuchał pieśni, poczem obrzucił scenę wzrokiem. Twarz wykrzywia się mu zlekka bólem, podnosi rękę do oczu i czoła)
SONIA
(podchodzi do niego i pyta z troską)

Co ci, Felo? Znowu migrena...?

SYPNIEWSKI

Ach, nie! Lekki zawrót... Stanowczo jestem przepracowany.

(zbliża się do stołu)

Towarzysze, wielka nowina: wojska nasze wzięły Radzymin!

SARNOWSKIJ

Urra!

SYPNIEWSKI

Tak!

(uroczyście)
Za chwilę proletarjat Warszawy poda rękę proletarjatowi Wszech-Rosji.
(wszyscy poruszeni, wykrzykują: urra!... Sarnowskij uderza ponownie kilka akordów Międzynarodówki)
SYPNIEWSKI
(mówi dalej pompatycznie)

Mam w dodatku i dla was, komisarzu Razin, specjalnym rozkaz...

(podaje Razinowi papier, komisarz rozwija go czyta)
RAZIN

Aaa!... Nic szczególnego. Stare rozporządzenie Sownarkomu[3], żeby nie rozdrabniać wielkich majątków w dobrej kulturze, nie pozwalać chłopom rozkradać, ani narzędzi, ani inwentarza, lecz tworzyć z nich komunistyczne folwarki... Ja dobrze pamiętam, bo to moja myśl i dawno ją już stosuję...

SYPNIEWSKI

Zwróćcie jednak, towarzyszu, uwagę na podpis. Tam jest potwierdzenie tego dekretu dla Polski

(z naciskiem)

przez nasz Tymczasowy Rząd Rewolucyjny... To też coś warte!

RAZIN
A tak, tak: jest podpis. Ja nawet chcę w myśl tego naznaczyć tutejszą obywatelkę administratorem dawnego jej majątku... Tak będzie najlepiej, zna tu wszystko... Tylko że ona... bardzo ostra!
SARNOWSKIJ

Ee, da się utemperować!

SONIA

Jeżeli chcecie, towarzysze, ją tutaj badać, to wynoście się zaraz... każę trochę sprzątnąć...

(dzwoni dwa razy dzwonkiem przy drzwiach na ganek)
RAZIN

Ot, sławno! Przejdziemy się tymczasem po tym ślicznym ogrodzie!

(wychodzi razem z Sypniewskim przez drzwi na ogrodowy taras)
SYPNIEWSKI (idzie ostatni)

Czy wy, Sofja Abramowna, przyjdziecie do nas.

SONIA (niedbale)

Owszem.

(znowu dzwoni)
(Wchodzi Zosia z drzwi na lewo)
SCENA SIÓDMA
Sonia, Zosia.
SONIA

Dowołać się was nie można.

ZOSIA
Dużo roboty, proszę pani. Oba piętra obsługiwać kazano. Wszystkie pokoje zajęte.
SONIA

Sprzątnij ze stołu i zawieś portjerą te tutaj drzwi!

(wskazuje na oszklone drzwi od stołowego na lewo)
ZOSIA

Mój Boże! Skąd ja wezmę portjerę?... Kawałka materji żołnierze nie zostawili w domu, wszystko rozdrapali!...

SONIA

Co to mię obchodzi!... Bierz skąd chcesz, choć ze spódnic uszyj, ale być musi... A spiesz się, bo zaraz wracamy!

(wychodzi do ogrodu)
SCENA ÓSMA
Zosia, Marcinek, później Klemens
ZOSIA (chwyta się za głowę)

Rany Boskie!

(biegnie do stołowego pokoju na prawo, wołając)

Marcinek, Marcinek!...

(wraca, bierze samowar, idzie do drzwi na lewo i znika tam na chwilę)
MARCINEK
(wyskakując z drzwi na prawo)

Czego Zośka?

ZOSIA
(wraca z pustą tacą, zbiera filiżanki ze stołu, płacze i wyciera nos fartuszkiem)
U... u... u...! Pędzają jak nieboskie stworzenie... dychnąć nie ma człowiek czasu!... A tu jeszcze tę zasłonę kazali na drzwi wieszać!... Skąd ja ją dostanę, nieboga?... Marcinku, kochany... już ty pomyśl... urządź jakoś...
MARCINEK

Ani myślę. Powiedz, że niema i tyle!

ZOSIA

Łatwo ci radzić! A oni mnie za to zakatrupią. Ty nie wiesz, co ja cierpię!...

MARCINEK

Nasza pani więcej cierpi i nic. A starszemu panu to te pocwary źdźbła jedzenia nie dają. Tyle mamy, co sam ukradnę!...

ZOSIA

To ty? Marcinku, te zasłony też gdzie ukradnij. Tak się boję, tak się boję, że powiedzieć nie umiem!

MARCINEK (zamyśla się)

Ha, wiadomo: baba jesteś... Ale jak tak, to się co może obmyśli... Masz igłę, nitki?...

ZOSIA (dotyka kieszeni)

Mam.

MARCINEK

To ciągnij z bibljoteki rogóżki, co tam leżą, a ja pobiegnę na górę po stare worki... I może jeszcze tam co znajdę...

ZOSIA
Co ty, chłopcze, rogożkami chcesz drzwi w salonie zawiesić?...
MARCINEK

Owa!... Czy to państwo oni są, czy co?... Jak masz aksamity, to im daj, a ja tobym tym chamom i rogóżek nie dał...

ZOSIA

Dobrze już Marcinku, leć!... Rogóżki migiem zszyję... Szczęściem widziałam szydło i szpagat w stołowym, zostały od naszego pakowania...

(wychodzi do stołowego pokoju)
(Z drzwi na prawo z bibljoteki wychodzi Klemens w bluzie rosyjskiej z wielką czerwoną kokardą komunisty na piersiach, w czapce z gwiazdą bolszewicką na głowie. Jest nadęty i uroczysty).
KLEMENS

Zośka, gdzieżeś się podziała?

ZOSIA
(przechodzi ze szpagatem i szydłem w ręku do bibljoteki)

Jestem, a co?

KLEMENS

Gdzie towarzysz Razin?

ZOSIA
(wychodzi z bibljoteki i wlecze za sobą rogoże)

Djabli go wiedzą!

KLEMENS

Jak mówisz? Co ty nie wiesz, kto on jest? On jest...

(zatrzymuje się)
Is-pół-kom[4].
(potem dodaje groźnie z rosyjska)

Fe-de-ra-tiw-nyj Is-pół-kom!

ZOSIA (zalękniona)

Cóż ja... Ja nic!

(przechodzi mimo, siada na fotelu koło drzwi na lewo i zaczyna szyć rogóżki)
MARCINEK
(ciągnie ze stołowego pokoju węzeł szmat i drabinkę)

A, Klemens!... Doskonale — pomożesz nam... Bierz, Zośka, ciągnij!... Będzie fajna por-tiyara... Klemensie, przystaw no drabinkę.

KLEMENS (z godnością)

Nie mam czasu.

(do Zosi)

Jak towarzysz Razin przyjdzie, to dasz mi znać!

(Wychodzi przez drzwi w głębi do ogrodu)
MARCINEK
(spogląda za nim i pluje)

Tfu, ty! Cholera!...

(Włazi na drabinkę, ciągnie za sobą zasłonę i przybija ją, Zosia mu pomaga)
MARCINEK (z drabinki)
Wiesz, Zośka, żołnierze gadają, że Warszawa kaput!
ZOSIA
(pomaga mu zawieszać zasłonę, wciąga nosem płaczliwie)

Boże, kiedy to się skończy!...

MARCINEK

Niedługo się skończy: koni połowy niema, po dwie krowy co dzień rżną... Pójdą sobie, jak tu zostawią same gnaty... A przecie to wszystko nasze, panowe...

(wciąż pracuje wraz z Zosią nad zawieszeniem zasłony)
ZOSIA

Słuchaj, Marcinek, mówisz, że nie macie co jeść ze starszym panem. Tybyś poszedł do tego rudego komisarza, możeby ci dał kartkę... On jakoś lepszy...!

MARCINEK

Djabła tam lepszy. Zje cię tak samo, tylko pysk szerzej od innych rozdziawi, żebyś gładko weszła... Nijak ropucha!... Wszyscy oni tacy!

SCENA DZIEWIĄTA
Sonia, Zosia, Marcinek.
SONIA
(Wchodzi z ogrodu)

No, dobrze! skończyliście? A co?... Zasłona znalazła się!... Ależ jaka wstrętna!...

ZOSIA
Proszę łaski Pani, żołnierze wszystko wynieśli, poszyli sobie koszule... Dobrze, że taką znaleźliśmy! Nawet obicia z mebli powycinali.
SONIA

No, no!... Idź już sobie!... Niech będzie!

MARCINEK
(robi minę do Zosi, schodzi z drabinki, bierze ją i wynosi wraz z Zosią przez drzwi na prawo)
SCENA DZIESIĄTA
Sonia, Li.
SONIA
(przechadza się chwilkę, poczem siada do fortepianu i gra „Chryzantemy“. Nagle zasłona we drzwiach na lewo rozchyla się i w fałdach pojawia się trupia twarz Li; chińczyk uśmiecha się i kiwa głową na Sonię).
LI

Chao! Chao! To-ba-lisz!...

SONIA (spostrzega chińczyka)

Chodź, chodź!... Co powiesz?

(wstaje i podchodzi ku niemu, ten wysuwa się z pod zasłony z nieodstępnym karabinem w ręku)
LI

Moja... mało — mało... znaj!

SONIA

No, co takiego?

LI

Ka-py-ten Sy.. chody... u ruska baba!...

(pokazuje na górę)
SONIA (poruszona)

Kiedy?

LI

Si czas.

SONIA

Jest jeszcze?

LI (trzęsie głową)

Ni. Mnoga — mnoga szałtaj — bałtaj... ruka całował...

(pokazuje, całując swoją rękę)
SONIA

Nie może być!... Jakżeś ty widział?

LI

Dyrka — klucz smotri...

(pokazuje jak podglądał)
SONIA

No i co?

LI

Szibko... ruka... całował!

(znowu całuje swoją rękę)
SONIA (tupie nogą)
Dlaczegoś go puścił?
LI

Li nie znaj... Ka-py-ten Sa też... dyrka — klucz smotri!...

SONIA (spokojniej)

To on cię tu do mnie przysłał, co? Ka-py-ten Sarnowski?...

(pokazuje na okulary)
LI
(kiwa głową i chrząka przytakująco)

Eęch!

SONIA (po chwili namysłu)

Słuchaj, Li: ty bez mego pozwolenia nikogo, nikogo do niej nie puszczaj!... Rozumiesz!... Ani kapiten Sy, ani kapiten Sa, ani nawet kapitana Ra... Mój rozkaz, główny rozkaz!... wiesz o tem i pamiętaj!

LI
(kiwa głową i chrząka potakująco)

Eęch!

SONIA (znacząco)

Będzie tobie szibko dobrze! Będzie mnoga u ruska baba, będzie mnoga wódka, mnoga dienga, mnoga chleba — kuszaj!...

LI
(wyjmuje z za pazuchy małą fajeczką chińską i pokazuje)
SONIA
Dobrze. Będzie i opium, ale pamiętaj nie słuchać... nikogo tylko mnie! Poni-maj?...
(wyjmuje z pod szyi po krótkiem wahaniu złotą broszkę i daje ją chińczykowi, ten lubuje się nią i błyska w świetle oprawnym w niej kamieniem).
SONIA

Słuchaj: wejdziesz do jej pokoju i tam będziesz stał.. Nikogo nie puść... Ona... mnoga... prestupnik. Jej niedługo będzie kon-czaj!...

(robi tnący ruch ręką)
LI
(uśmiecha się, podnosi zaciśniętą pięść z wystawionym do góry dużym palcem)

Chao! Maja ponimaj mało — mało!

(wychodzi, jednocześnie na progu bibljoteki w drzwiach naprzeciwko ukazuje się Sarnowskij z teczką pod pachą)
SCENA JEDENASTA
Sonia, Sarnowskij.
SARNOWSKIJ
(zbliża się do stołu i kładzie na nim teczkę)

Cóż... Li powiedział wam o wizycie?

SONIA (chłodno)

Już wróciliście z ogrodu? A gdzież Razin?

SARNOWSKIJ

Razin zachwyca się pięknością jeziora. Sypniewski tylko co tam przyszedł...

SONIA
Nie pytałam się was, towarzyszu.
SARNOWSKIJ

Po co to udawać. Wiecie już wszystko,

SONIA

Tak wiem, że wy też... podglądaliście przez dziurkę od klucza!

SARNOWSKIJ

Rzecz prosta, że podglądałem. Wcale się tego nie wstydzę. To jest mój obowiązek. Zbyt ważną dla nas jest rzeczą wiedzieć, co się wokoło nas dzieje... Coby było, gdybym i ja zaniedbał to, o co się wy już zupełnie nie troszczycie...

SONIA

Prościej było wejść i nie dopuścić!

(Siada na krześle z lewej strony stołu)
SARNOWSKIJ

Przestańcie, towarzyszu Sonia!... Wy należycie do tej samej, co i ja „jaczejki“, ale on do niej na szczęście jeszcze nie należy. My jesteśmy w tem położeniu, że musimy za wszelką cenę znać istotę rzeczy, a nie jej pozory... Dookoła otaczają nas wrogowie... W tym wypadku, jak w wielu innych, aby prawda wypłynęła na wierzch, należy słabości ludzkiej pofolgować! Niech się pan Sypniewski wsypie, wtedy dowiemy się, co ma na dnie duszy!...

SONIA
W tym wypadku pozostawcie mnie troskę o prawdę... dna duszy!... Ja odpowiadam. Niech towarzysz, wie, że zabroniłam wpuszczać kogokolwiek do pokoju aresztowanej. Wybyście też tam łazili!...
SARNOWSKIJ
(uśmiecha się ironicznie i opiera się, prawie przysiada na krawędzi stołu od widowni, pochylony w stronę Soni)

Darujcie, Sofja Abramowna, ale muszę was ratować przed wami samą. Wy jesteście siła i dla dobra sprawy nie mogę pozwolić, żebyście się tak lekkomyślnie gubili... Ta lala polska utopi wcześniej czy później siebie i was... On kłamie, on przesadza, on wciąż się zgrywa i sam tego nie widzi, że wszyscy mają go dość... On mówi wielkie rewolucyjne słowa i myśli, że nam wszystkim tem oczy zamydlił... Ale tak nie jest: ja go poznałem, ja mam dobry węch do polaków. On jest ukrytym nacjonalistą, gorzej — (z naciskiem): on jest socjal-patrjotą... Był nim i został... A nawet to on może nic nie jest, bo on jest, za przeproszeniem, taki... polski babnik. Ty, Sonia, szlachetna dusza, myślisz, że go nawróciłaś? Ich nikt nie nawróci. Ich trzeba wytępić, jak filistynów. Mówię ci, że Sypniewski jest prosty rozpustnik i karjerowicz i jak tylko znajdzie świeżą kobietę, taką ładną jak ty, to cię rzuci, to cię zdradzi... Wspomnisz moje słowa.

SONIA

Tra-la la! Zazdrość przez Ciebie mówi, Sarnowski. On mnie nie porzuci, bo ona jutro... zginie!

SARNOWSKIJ

Zginie, albo nie zginie. Słuchaj, Sara, ja tobie powiem jak przyjaciel, jak człowiek, który cię zna od dziecka...

(przestaje opierać się o stół i przechodzi zwolna, wciąż mówiąc za stołem bliżej do Soni)
SONIA (niechętnie)
Mów, ale już wiem, co powiesz...
SARNOWSKIJ

Może i nie wiesz. Nie bądź taka mądra. Może ja mam dla ciebie coś zupełnie nowego?... Ale ty teraz jesteś doprawdy zupełnie ślepa.

(pochyla się ku niej, klękając prawem kolanem na stojącem za stołem krześle)

Ja rozumiem, że to przez niego i to mię boli... Ten, „ganef“ ten „goj“ jest jak bielmo na twojem oku, jak oset, przyczepiony do sukni Ruth... kłuje wszystkich, a ty nic nie widzisz... Nawet wstyd...

SONIA

O, bardzo proszę!

SARNOWSKIJ

On jest głupi, on ma kurzy mózg i serce myszy, a ty chcesz z niego zrobić... Napoleona! I nic z tego nie będzie! A pomyśl tylko, do czego ty mogłabyś dojść przy twoich stosunkach w Moskwie, przy twojej urodzie, wykształceniu, talentach... Teraz, niedługo wezmą Warszawę. (Opuszcza nogę z krzesła) To jest wielka rzecz, bo tam jest trzecie największe skupienie na świecie żydów. Tybyś tam mogła zostać królową, jak druga Saba, bo ciebie nasi podtrzymaliby... Pomyśl tylko, Sara, co to za rozkosz odpłacić im, tym przeklętym gojom, tam w tej ich ukochanej stolicy za wszystkie te odwieczne pogardy, prześladowania, bojkoty, pogromy: Kiszyniowski, Charkowski, Odeski...

SONIA (śmiejąc się)
Fe, Nuchim!... To już za dużo: przecież to miasta rosyjskie.
SARNOWSKIJ

Czego za dużo? Tobie żal, że to rosyjskie, a niepolskie pogromy, co? A mnie wszystko jedno! Jeżeli my odpowiadamy za wszystkich żydów, to oni odpowiadają za wszystkich gojów... Oni powiadają, że my ukrzyżowali Chrystusa!... A kto zburzył Jerozolimę? (zapalczywie) Kto zrabował Świątynię Pańską? Kto zrobił z nas „Żyd Wieczny Tułacz“ Co? Niema takich kar i katowań, które mogą zapłacić łzy Izraela!... Niema takich skarbów, które mogą zwrócić nam nasze straty... Oni muszą odpowiedzieć nietylko za swoje pogromy, oni muszą odpowiedzieć i za te w Hiszpanji, i za te w Aleksandrji, i nawet za te za Faraonów...

SONIA (wciąż śmiejąc się)

Przesada!

SARNOWSKIJ

Jaka przesada?... My rzadko mamy siłę... My ją teraz mamy, więc my byliby wielkie głupcy, gdyby my wypuścili taki interes, taki złoty interes i nie wzięli nasz rewanż za wszystko... Za ukraińskie i dońskie rzezie... Za te, co były, za te, co będą (ironicznie) i nawet za te, co nie były... Taka rzecz to się może już nigdy nie powtórzy... A ty teraz właśnie cackasz się z tym polskim pajacem...

(Sonia wstaje i idzie zwolna ku tualecie, wącha bukiet, poprawia włosy, nuci zcicha, wreszcie siada na łóżku; Sarnowskij, mówiąc, idzie za nią:)

Ty nie czujesz, że on się po tobie pnie w górę jak po drabinie, a jak wejdzie na szczyt, to cię kopnie. On może już teraz ma ochotę ciebie kopnąć, żeby sobie łaskę u polaków zdobyć! Więc lepiej, Sara, ty jego wpierw kopnij... A przez to jeszcze większy wpływ i moc wśród naszych zdobędziesz, bo wszyscy wiedzą, kto on jest dla ciebie i jak go wydasz, to przekonają się, że ty wszystko gotowaś poświęcić... dla sprawy, jak druga Judyt! Tylko trzeba to należycie postawić... Rozumiesz?... A jeżeli ty, ty Sara, tak już zupełnie obchodzić się nie możesz bez... mężczyzny, to ja ci powiem, że weź sobie jakiego spokojnego, cichego człowieka, któryby patrzał na ciebie, jak na Pana Boga, dla którego twój mały uśmiech byłby łaską najwyższą, złotym promieniem słońca... Twoja mowa byłaby najpiękniejszą pieśnią, słodszą nawet, niż nasza „Pieśń nad pieśniami“... A ty sama byłabyś, jak tam powiedziano: winnicą pańską, różą sarońską, basztą z kości słoniowej... Czy ja wiem co?... Ja wiem tylko, że kiedy ja o tobie myślę, to mi się w głowie mąci... I pomyśl, Sara, jakabyś ty była wtedy mocna, gdybyś miała obok siebie takiego wiernego niewolnika, jak ja...

SONIA
(Siedzi na łóżku i buja nogą)

Nuchim, ty sobie to z głowy wybij!

SARNOWSKIJ

Dlaczego?

SONIA

Już ci powiedziałam: masz krzywe nogi!

SARNOWSKIJ

Sara, Sara!.., Ja ci też powiem. Niech tobie twoja... fizjologja nie ćmi rozumu. Co to, ja tobie potrzebny do baletu, czy co? Ty nie widzisz, że ja prócz nóg mam głowę?... A z głową to ja mogę na moje nogi mieć... karetę i dobrego krawca... A na twoje żydowstwo, to już ty nie masz żadnej rady. Ty swojemu chłystkowi śpiewasz (śpiewa): „Cwiety skażytie jej...“ a on myśli, co ty śpiewasz przez nos, boś żydówka... On musi tak myśleć, bo rasa, to wielka rzecz!... Co jednym tam się podoba, to drugim — nie! Twój nos dla gojów jest jak haczyk, a dla mnie on jest niby łuk miłości! Twoje usta dla nich — nieprzyjemna... zmysłowość, a dla mnie słodki owoc granatu...

SONIA

Dosyć. Nudzisz mnie. Znasz się na tych rzeczach jak prosię na ananasach... Zostaw to już nam, kobietom... Co zaś do wyboru, to ja jeszcze... poczekam!

(wstaje i idzie ku stołowi)
SARNOWSKIJ

Dobrze i ja poczekam.

SONIA

Powiedz lepiej, jaką to miałeś dla mnie tajemnicę?

(opiera rękę o poręcz krzesła)
SARNOWSKIJ

Powiem, choć to jest jeszcze wielki polityczny sekret, ale ja tobie wszystko powiem, tylko ty obiecaj...

(bierze ją za rękę i pochyla się ku niej)
SONIA (wyszarpuje rękę)
Ktoś idzie!... Puść mię!
SCENA DWUNASTA
Ciż, Sypniewski, Razin.
SYPNIEWSKI
(ukazuje się na ganku i mówi wesoło do idącego za nim Razina)

Chodźcie, chodźcie, komisarzu! Musimy nareszcie osądzić tę wielką grzesznicę. (do Soni) Myślę, Sofja Abramowna, że i wy, poznawszy ją bliżej, oddacie ją z zadowoleniem pod opiekę towarzysza Razina. Dobrali się jak w korcu maku. Szkoły, ochronki, kooperatywy, słowem: kultura... Istotnie, ta burżujska Magdalena warta nawrócenia...

SONIA (sucho)

To się pokaże!...

(wstaje, podchodzi do lustra, nie patrząc na Sypniewskiego, i udaje, że poprawia włosy).
SARNOWSKIJ (urzędownie)

Przedewszystkiem musi nam dać dużo informacji, musi odpowiedzieć na pytania przysłane (tajemniczo) z... Białegostoku.

SYPNIEWSKI (żywo)

Co? Cofnęli się z Wyszkowa?

RAZIN
(zbliża się do stołu i bierze za poręcz środkowego fotela, chcąc usiąść)

Co za cudny ogród i pogoda też piękna,... Uf! Trochę gorąco!...

SONIA
No, każcież sprowadzić oskarżoną.
RAZIN

Jeszcze nie jest oskarżoną tylko pod śledztwem (zbliża się do drzwi i woła). Ordynans!... Dyżurny!... Niech Chińczyk przyprowadzi właścicielkę majątku!

SCENA TRZYNASTA
Ciż, Morska, Li, Ordynans.
(wszyscy siadają: pośrodku za stołem Razin, po prawej jego ręce Sypniewski, po lewej Sonia. Sarnowskij umieszcza się na końcu stołu koło Soni, rozkłada swoją teczkę i wyjmuje z niej papiery. Zasłona szeroko rozchyla się, ukazuje się Morska, za nią widać ordynansa i Chińczyka Li, podtrzymujących brzegi zasłony)
RAZIN

Li niech zostanie w tamtym pokoju! Proszę usiąść.

(wskazuje Morskiej na najbliższe krzesło na końcu stołu naprzeciwko Sarnowskiego)

Ma pani dać zeznanie dla Polskiego Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego, Rządu Rad Robotniczych i Włościańskich.

MORSKA (stoi koło krzesła i mówi cicho)

Czy taki istnieje?

RAZIN

Istnieje.

MORSKA

I składa się... z Polaków?

RAZIN
Z Polaków.
MORSKA
(tłumi ból, i ciężko opuszcza się na krzesło)
SARNOWSKIJ

Nazwisko pani?... lata?

MORSKA

Panowie mają moje dokumenty.

SARNOWSKIJ (pisze)

Janina Morska, lat 26... Zamężna... Czy tak?

MORSKA

Tak.

SONIA

A mąż gdzie?

MORSKA

W wojsku.

SARNOWSKIJ

Dobrowolnie, czy z poboru?...

MORSKA

Wszyscy szli do wojska, poszedł i on...

SONIA
Pewnie również ...liberał i humanista, a pojechał ludzi zabijać...
MORSKA

Pojechał bronić ojczyzny. (do Razina) Co znaczą w istocie te badania?... Czy los mój już przesądzony? Bo jeżeli tak, to po co to wszystko?

(Sypniewski wpatruje się z przejęciem i tajnem uwielbieniem w Morską, Sonia śledzi za niemi zazdrośnie)
RAZIN

Nie, bynajmniej i bardzo dużo zależy od tego, co pani powie!

MORSKA

Prosiłabym, żeby mię nie pytano o sprawy osobiste. One nie mają chyba nic wspólnego z polityką!

SONIA

My tu nie prowadzimy konwersacji salonowej. Pani obowiązana odpowiadać na wszelkie pytania.

MORSKA (do Razina z godnością)

Zeznam wszystko, co się tyczy majątku i spraw gospodarczych, co może ulżyć losowi moich domowników.

RAZIN

Radzę pani, żeby mówiła bezwzględną prawdę i wyraziła szczerą skruchę. Wszystko wtedy dobrze się ułoży; my bardzo potrzebujemy inteligentnej pomocy obywateli kraju i nie zwracamy uwagi na przeszłość osób, które zechcą nam pomagać w wielkiej, twórczej robocie, w budowaniu nowego, lepszego życia. Inteligencja opuściła lud w tej jego godzinie próby i to jest jej grzechem. Pani została, pani więc inna... Niech pani mówi całą prawdę... Niech się pani nie boi!

MORSKA (spokojnie)

Ja się nie boję.

SARNOWSKIJ

Do jakiej partji pani należała?

MORSKA

Do żadnej. Polityka nie zajmowała mię.

SONIA

A na kogo pani głosowała?

MORSKA (sucho)

Głosowanie było tajne.

RAZIN

Była pani za reformą rolną, czy przeciw reformie?

MORSKA (po chwili wahania, cicho)

Byłam za... rozumną reformą rolną.

SARNOWSKIJ

Czy nie uważa pani, że o wiele trafniejszą od parcelacji jest myśl skomunizowania własności rolnej, stworzenie wielkich gospodarstw państwowych?

MORSKA
Mamy własne programy.
SARNOWSKIJ

Czy pani uznaje Rząd Sowiecki?

(Sypniewski robi ruch ostrzegawczy)
MORSKA (po chwili milczenia)

Mamy własny rząd.

SARNOWSKIJ

Więc pani nie uznaje Rządu Sowieckiego? (zapisuje).

MORSKA

Nie uznaję.

SONIA

Dlaczego?

MORSKA

Widzę co się tu dzieje; słyszałam, co się działo gdzieindziej!

RAZIN (żywo)

To się zmieni.

MORSKA

Nie wiem. Nie mogę wierzyć ludziom, którzy mówią przeciw wojnie, a najeżdżają cudzy kraj, którzy zwalczali karę śmierci, a teraz kąpią się we krwi, którzy, tępiąc swoich przeciwników, rozstrzeliwują nawet dzieci!

(Na twarzy Sypniewskiego przerażenie).
SONIA
Więc pani przyznaje, że pani zna nasze programy i jest im przeciwną.
RAZIN (pojednawczo)

Pani pewnie czytała o tem w burżuazyjnych gazetach. Tam o nas wypisują same bajdy. Ale teraz ja pani dam nasz prawdziwy program, niech pani przeczyta, pomyśli, zastanowi się nad nim dobrze. Jeżeli pani będzie miała wątpliwości, to ja pani wszystko wyjaśnię... A może pani da się przekonać?... Wtedy wszystko będzie dobrze!... Jeżeli pani podpisze, że pani podporządkowuje się naszemu Rządowi, to ja nietylko panią zostawię tutaj, lecz oddam pani w zarząd cały jej majątek wraz z ludźmi, z inwentarzem, ze wszystkiem... Pani wtedy będzie mogła dużo dobrego zrobić i dla siebie i dla ludzi... Płacę pani naznaczymy wysoką.. Będzie wszystko dobrze!...

SONIA

Proszę pozwolić mi zadać oskarżonej jeszcze jedno pytanie!...

RAZIN (niechętnie)

Proszę.

SONIA (do Morskiej).

Czy prawdą jest, że pani namawiała służbę i chłopów, żeby nie słuchali Rządu Sowietów?...

(Sypniewski opiera się o grzbiet krzesła z wyrazem ostatecznego zwątpienia)
RAZIN
(przerywa trochę szorstko)

Tego niema w zapytaniach Rządu Tymczasowego...

SONIA
Tak, ale to ważne. Ja się dowiedziałam...
RAZIN (wstając)

Nie mogę pozwolić na przekroczenie... wskazówek rządu... On ma swoję politykę... Zamykam posiedzenie!...

(Sypniewski wstaje)
(do Morskiej)

Może pani odejść... (woła w stronę drzwi) Li, odprowadź oskarżoną!

(Morska wstaje i wychodzi, przez rozchyloną zasłonę widać Li w głębi, Razin siada)
SCENA CZTERNASTA
Ciż bez Morskiej.
SONIA
(zrywa się, szarpie chusteczkę; do Razina gwałtownie)

Przekroczyliście swoje pełnomocnictwa!... Nie dopuściliście do zapytań... W ten sposób zeznania są sfałszowane... Co to jest?... Jawna zdrada!... Otwarta burżujka i reakcjonistka, a wy ją bronicie!... Złożę o wszystkiem natychmiast raport!... Zdrada interesów proletarjatu!...

RAZIN

Niech towarzyszka zastanowi się nad tem co mówi. Ja mam też powody i też złożę raport (podnosi się). Ja też przytoczę argumenty, bo ja muszę żywić armję i jeszcze do Moskwy wysyłać zboże...

(Sonia macha niecierpliwie ręką i wybiega na prawo)
SYPNIEWSKI (do Razina)
Szkoda, że pan to powiedział. Trzeba było pozwolić jej zadać jeszcze kilka pytań!
RAZIN

Będę zawsze mówił, co myślę.

(uderza w stół palcami i znów siada na fotelu)

Towarzysz Sofja Abramowna zastawiała na oskarżoną... pułapki. Nie mogłem pozwolić... I po co więcej pytań?... Wszystko jasne. A ja nie mam czasu na... romanse! Wy jej się wszyscy boicie, to pewna!

SARNOWSKIJ

Sofja Abramowna jest wielką rewolucjonistką i płomienną duszą!

RAZIN

Ja to cenię, ale nie można znowu tak chlastać wciąż naoślep na prawo i lewo... Tu kultura... Morską tu lubią: służba, parobcy, nawet chłopi okoliczni tłumnie przychodzą i dowiadują się...

SARNOWSKIJ

A czy podanie o jej uwolnienie już podpisali?

RAZIN (do Sypniewskiego)

Cóż ten wasz Chołupka: obiecał przynieść podania, a teraz go nie widać!

SYPNIEWSKI

Chołupko mówi, że się boją. (do Razina) Towarzysz wie, jak chłopi boją się wszelkich podpisów.

RAZIN

A jednak papier potrzebny. Bez papieru nic nie można... Ustna rezolucja to nic, dowodu niema dla wyższej władzy, śladu niema, oparcia niema...

SYPNIEWSKI

Będę się starał, choć sam osobiście niewiele mogę; byłoby to dziwne, gdybym ja, oficer, namawiał...

RAZIN (kiwa głową)

Rozumiem, ale papier musi być...

SCENA PIĘTNASTA
Ciż, Klemens, później ordynans.
KLEMENS
(wchodzi bez meldowania przez drzwi z bibljoteki, w tem samem ubraniu bolszewickiem, co poprzednio, ale z czapką w ręku. Mówi uroczyście do Razina)

Wielmożny Panie komisarzu...

RAZIN

Zapowiedziałem wam, żebyście nazywali mię towarzyszem? O co chodzi?

KLEMENS (mniej uroczyście)

Wielmożny towarzyszu...

RAZIN

Tfu! Prosto: towarzyszu...

KLEMENS
Pro-sto (zająkiwa się) Towa-rzyszu!...
RAZIN

O co chodzi: krótko!...

KLEMENS

Ludzie, parobcy przyszli i gadają, że oni nie pozwolą bić więcej dworskiego bydła, bo to ich... Mówią, żeby brać na rzeź od chłopów... Więc nie wiem, co robić?...

RAZIN

Idź, powiedz niech zaczekają, zaraz przyjdę...

KLEMENS
(kłania się nisko i odchodzi)
RAZIN (markotnie)

Obyczaje tu wstrętnie klasowe, a poczucia klasowości ani za grosz... Ciężko!...

ORDYNANS (z prawych drzwi)

Towarzysz Razin do telefonu!

RAZIN

Zaraz!

(podnosi się, wzdycha i odchodzi przez drzwi na prawo).
SCENA SZESNASTA
Sarnowskij, Sonia, Sypniewski
SARNOWSKIJ
(do Sypniewskiego przyjaźnie)
Jedno widzę wyjście, towarzyszu...
SONIA
(wpada przez drzwi z ogrodu)

Cóż ten stary, poszedł sobie? Stanowczo niedołężnieje! Wielka prawda, że nowe życie młodemi należy budować rękami! Słuchajcie, towarzysze, przecież do tego niepodobna dopuścić!... Przecież to jawnie reakcyjne posunięcie! Przecież to znaczy utrwalać w umysłach ludu, że te ich parszywe szkoły, kooperatywy, ochronki, szpitale, że głupia reforma rolna — to grunt, że to właśnie rewolucja... A przecież to w istocie kontr-rewolucja... Zamiast pogłębiać przeciwieństwa klasowe, my je w ten sposób łagodzimy... A przecież na walce klasowej jedynie opieramy się, ona jest istotą naszej siły, jak jest istotą i jedyną dźwignią historji...

(Sarnowskij przytakuje głową, Sypniewski słucha osłupiały)

I wtedy, kiedy się tu takie rzeczy dzieją, kiedy idzie walka na śmierć i życie, ten stary osioł mówi o... paru tysiącach pudów zboża, które on wyśle do Moskwy. Też argument!... W dawnej Rosji, co rok sto tysięcy ludzi umierało z głodu, w tej wojnie poległy miljony... Co wobec tego znaczy jeden człowiek, nawet setka, nawet tysiące?!... Jedna kropla więcej — jedna mniej w oceanie bólu!... I jeżeli za tę cenę ma wszystko stare, niecne, gnijące zginąć, to czyż można się wahać?... Marna jakaś burżujka!... Życie jej — nic, a śmierć jej — bardzo wiele! Jej los rzuci postrach na ciemiężycieli, jej cień stanie murem wiecznym między tutejszym ludem pracującym a jego wyzyskiwaczami... Wtedy nigdy już nigdy nie wróci dawna idylla, nawet gdy my odejdziemy...

(zwraca się w stronę Sypniewskiego, który kurczy się wewnętrznie)
Niech djabli biorą całą tę kulturę, niech ginie, przepada wraz z całym ustrojem i typem zgniłego, fałszywego człowieka, jaki na niej wyrósł!... Burżujka musi umrzeć i umrze, chyba ja nie będę ja!... Zobaczymy!
SCENA SIEDEMNASTA
Ciż, Razin, później ordynans
RAZIN
(który wrócił z drzwi na prawo i od niejakiego czasu przysłuchiwał się dowodzeniom Krongold, mówi głuchym głosem)

Ten spór jest już bezprzedmiotowy. (do Soni) Wasz telefon odniósł skutek: Morska ma być jutro odstawiona do sztabu!

SONIA (tryumfująco)

Aha!

SYPNIEWSKI (do Soni półgłosem)

Po co to zrobiłaś?

SONIA

Moja rzecz!

SARNOWSKIJ

Nie wiem, czy zdążymy wygotować na jutro wszystkie potrzebne papiery!...

SONIA
To nic; papiery będzie można odesłać potem...
ORDYNANS
(ukazuje się we drzwiach na prawo)

Towarzysz Sofja Abramowna do telefonu!

Sonia wychodzi na prawo za ordynansem
SCENA OSIEMNASTA
Ciż bez Soni
RAZIN
(siada i mówi do Sypniewskiego)

Chyba wy pójdziecie do sztabu i odrobicie to wszystko, albo choć wstrzymacie. Moje położenie też trudne. Napisałem, że mam podanie od służby i chłopów z prośbą o zwolnienie Morskiej, jak mi to obiecaliście, a tymczasem podania niema...

SYPNIEWSKI

Cóż ja mogę. Teraz do tej sprawy zupełnie mieszać się nie powinienem, gdyż ją tylko zgubię...

SARNOWSKIJ

O papier jednak musimy się postarać, skoro napisaliście, towarzyszu Razin, że jest... Ale w gruncie rzeczy w obecnem położeniu on sprawie Morskiej wiele nie pomoże... Do sztabu trzeba ją będzie wysłać, a co tam w sztabie z nią zrobią przewidzieć — trudno. Sofja Abramowna, jak widzicie, uwzięła się, a ona jest wielką siłą nietylko w sztabie, lecz i znacznie wyżej... (namyśla się).

SYPNIEWSKI (błagająco)
Wykombinujcie coś, towarzysze!
SARNOWSKIJ (wolno)

Rzecz całą... trzeba postawić... jak najprościej. Aha, już wiem! (do Sypniewskiego) Wy, towarzyszu, ją znaliście przedtem, więc ją namówcie, żeby złożyła na wasze ręce deklarację, że chce u was objąć miejsce, przypuśćmy... sekretarki... to niema znaczenia a raczej... wszyscy wiemy, co to znaczy... sekretarka, maszynistka, czy co innego he, he!... (śmieje się). Na tej zasadzie ja i towarzysz Razin... puścimy ją z wami... do sztabu... dziś jeszcze... na waszą odpowiedzialność towarzyszu! co dobrze?...

RAZIN

Naturalnie. A wtedy i papier od chłopów niepotrzebny...

SYPNIEWSKI (radośnie)

Istotnie. Prócz tego będziemy kryci formalnie, bo przecie mamy większość w tutejszym komitecie, (liczy na palcach) Towarzysz Razin, towarzysz Sarnowskij... ja...

SARNOWSKIJ
Jeszcze jednej rzeczy w ten sposób unikniemy: nie będzie potrzebowała Morska podpisywać uznania dla Rządu Sowietów, na co uparcie nie chciała się zgodzić... Prośba o miejsce w Rządzie dla nas wystarcza tymczasowo... A co powiedzą w sztabie, to już was niech o to głowa boli, Feliksie Kazimierowiczu... Ale myślę, że trudności mieć nie będziecie z kolegami: ręka rękę myje, noga nogę wspiera... Przecież to nie pierwsza i nie ostatnia sprawa z sekretarkami.. Dziś ona pisze u was, jutro u towarzysza Razina (Razin macha ręką z niechęcią) a pojutrze... u kogo innego...
SYPNIEWSKI

Przepraszam...

SARNOWSKIJ (przerywa mu)

Nie udawajcie świętoszka, towarzyszu Sypniewski. Wiemy o tem coś nie coś!...

SYPNIEWSKI (głuchym głosem)

Morska nigdy się nie zgodzi.

SARNOWSKIJ

To już wasza rzecz ją przekonać. Powiedzcie jej wszystkie wasze piękne słowa. Przedtem nastraszcie ją dobrze. W jej wieku życie jest bardzo miłe. Zresztą, cóż ja was będę uczył? Któż to lepiej z kobietami może zrobić od was towarzyszu?... Wiadomo!

SYPNIEWSKI (wzburzony)

Morska nie zgodzi się; następnie jak z nią mogę mówić, kiedy tam siedzi ten... Chińczyk!

RAZIN

A my ją tu zawołamy.

SARNOWSKIJ
(wstaje, podchodzi do drzwi na lewo i woła na ordynansa)

Przyprowadź właścicielkę majątku.

RAZIN
Tylko się spiesz!
SARNOWSKIJ

My tymczasem pójdziemy z towarzyszem Razinem zatrzymać Sofję Abramownę.

(bierze pod rękę Razina i wychodzą przez drzwi na prawo. Sypniewski siedzi w pół obrotu i nasłuchuje wyczekująco na lewo. Wchodzi Morska drzwiami na lewo. Sypniewski wstaje i podchodzi do niej).
SCENA DZIEWIĘTNASTA
Sypniewski, Morska.
SYPNIEWSKI

Mamy zaledwie kilka minut. Muszę z panią otwarcie pomówić...

(giestem zaprasza ją w głąb sceny)

Rzecz niezmiernie ważna, położenie groźne...

(zbliżają się i stają niedaleko stołu)
MORSKA
(z lekkiem drżeniem w głosie)

Jestem gotowa. Słucham pana.

SYPNIEWSKI

W takim razie pytam panią przedewszystkiem: czy pragnie pani żyć?

MORSKA (z przejęciem)

O bardzo!...

SYPNIEWSKI
Czeka panią niechybna śmierć, wyrok prawie już zapadł... Jedyny ratunek przyjąć... posadę rządową...
MORSKA (podejrzliwie)

Jaką posadę?... Czy tę, którą ofiarował mi pan Razin?...

SYPNIEWSKI

Nie, tamta już niemożliwa... Jakąś inną...

MORSKA

Więc jaką?... Ja nic nie umiem.

SYPNIEWSKI

To wszystko jedno! (ogląda się na drzwi) To formalność bez znaczenia... Głównie jak się stąd wyrwać... Otóż tylko ja mogę panią stąd wywieźć... Ale musi pani podpisać podanie, że pani życzy sobie zająć u mnie miejsce sekretarki. Inaczej Razin i Sarnowskij nie zgadzają się pani wypuścić ze mną i zostanie pani odesłana do sztabu pod eskortą żołnierzy...

MORSKA (zdziwiona)

Więc co? Nie rozumiem. Wprawdzie wolałabym jechać w towarzystwie człowieka kulturalnego jak pan, lecz... nie jest to znowu tak ważna rzecz, aby warto było dlatego aż podpisywać jakieś deklaracje...

SYPNIEWSKI
Boże, mój Boże!... Pani nie rozumie, pani istotnie nic nie rozumie! (ogląda się na drzwi) Niechże pani wie, że czy w sztabie, czy gdziekolwiekindziej... wśród tej... hordy... pani uroda..., oślepiająca uroda, ten wdzięk, czystość, i wstydliwość są największymi pani wrogami,... największem niebezpieczeństwem... Rozumie pani?!
MORSKA (prostując się dumnie)

Inną nie będę.

SYPNIEWSKI

Więc pani nie podpisze?

MORSKA

Nie, nic nie podpiszę. Możecie ze mną robić wszystko, co chcecie, ale bez mojej zgody i woli. Pioruny rozdzierają ludzi, lawiny ich gniotą, ale w tem dusza ich nie bierze udziału... Podpisując, przyzwalając na cokolwiek, jabym za życia sama na siebie wydała wyrok, umarłabym dla całej mej przeszłości... Zbyt ją kocham, abym uczyniła to dobrowolnie... Nic nie podpiszę i na nic się nie zgodzę!

SYPNIEWSKI

Przecież to tylko forma!... Wróci pani do swego męża czysta, nietknięta... Ręczę pani honorem... Czyż pani nie czuje, że ja panią... kocham... jeszcze od owych czasów?!. Będzie pani pod moją strażą, mojej dawnej miłości, czystej i świętej...

MORSKA (cofa się, uderzona)
Po co pan mi to mówi? Teraz to już zupełnie niemożliwe. Nawet gdybym panu zaufała, że pan dotrzyma słowa... w tych okropnych wojennych warunkach, że pan mię nie oszukuje... to ta blizkość, ta straszna, nieustanna blizkość po tem wszystkiem, co pan powiedział... W dodatku... wyznaję — nie ufam panu! Postępowanie i położenie pana... Nie, jeżeli pan istotnie pragnie mię ratować, niech pan innej dla mnie szuka drogi... Niech mi pan da broń!
SYPNIEWSKI

Broni dać pani nie mogę... Sambym zginął, a pani nie uratował... Ale jeżeli pani gotowa na niechybny zgon, który panią czeka, to doprawdy nie rozumiem, dlaczego pani żałuje tego ciała, które za chwilę zginie, a które może być źródłem szaleństwa, rozkoszy, bólu, zapomnienia, choć przez jedną chwilkę dla innej istoty równie jak pani nieszczęśliwej... Przecież o tem nikt nie będzie wiedział!... To przesąd... bezmyślne okrucieństwo... Błagam cię, błagam...

(probuje objąć Morską, ta odsuwa się ze wstrętem)

Nie chcesz!... Więc dobrze, nie trzeba!... Nie tknę cię, będę twym sługą i niewolnikiem, będę czekał, marzył, walczył... wykonywał, co każesz... aż przekonam cię... Będę nieulękłym żołnierzem sprawy polskiej... Dźwignij mię! Tyś dla mnie jedyny ratunek i zorza nowego życia... Wybaw mię, wyrwij stąd!... Zaklinam cię... na klęczkach jak przed bóstwem...

(opuszcza się na kolana, ale widok wzgardy i odrazy, jakie odmalowały się na twarzy Morskiej, powstrzymuje go; prostuje się w pół ruchu, nachyla do Morskiej i mówi ochrypłym, rwącym się głosem)

Janko, czysta, dumna, ukochana Janko — ty nie domyślasz się, ty nawet wyobrazić sobie nie jesteś w stanie, co cię czeka, co gotuje ci ta przeklęta żż...!? Boże, Boże ja zmysły tracę... ja nie zniosę! (zakrywa twarz rękami) Zgódź się, zgódź! Uciekniemy do swoich!...

MORSKA
(wstrząsa głową, odwraca się i spostrzega Sonię, stojącą w rozchylonych fałdach zasłony we drzwiach na lewo)
Ach!
SCENA DWUDZIESTA
Ciż, Sonia
SONIA

Żarty!... Nie uciekniecie!... Nie!... A skąd to wy, zacny Feliksie Kazimierzowiczu, wiecie, co tej ślicznej pani gotuje... przeklęta żydówica ...chciałeś powiedzieć, przyznaj się?!... Czy ta żydówica spowiadała się wam? Co?...

SYPNIEWSKI (cofa się)

Boże!

SONIA

Tak!... Boże! Wszystkie ukryte skarby wyłażą z ciebie, teraz, rodzie jaszczurczy! Bóg... czort... miłość anielska... przeklęta żydówica...
To, na to, nędzniku, wydobyłam cię z narażeniem życia z więzienia, gdziebyś zgnił... Wydźwignęłam cię na szczyty władzy, otworzyłam wspaniałe perspektywy do bogactwa i wszechświatowych zaszczytów... Coś ty jest, robaku słaby i bezwolny, bez przeklętej żydówicy? I czem bez niej będziesz? Umiesz tylko toczyć łona kobiet...

(ogląda się na Morską, która z naprężeniem śledzi za odgrywającą się sceną)

Ani walczyć, ani panować, ani zdobywać nie umiesz, marny niewolniku!... (przedrzeźnia go) Uciekniemy... uciekniemy... Nie, nie uciekniecie. ...Zdepczę was!... Mogłabym zaraz was zastrzelić, jako zdrajców sprawy robotniczej... (wyjmuje rewolwer) Ale nie chcę! zabić to mało — wy będziecie żyć, żeby życie przeklinać!!...

(Morska robi ruch)
SONIA (tupiąc nogą)

Stać!!. Nie, Feliksie Kazimierzowiczu, ty nie wiesz, ty nawet domyślić się nie jesteś w stanie, co... przeklęta żydówica gotuje twemu bóstwu... Ale się później dowiesz!...

SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA
Ciż, Razin, później Li.
(Razin, Sarnowskij, wchodzą przez drzwi na prawo)
SARNOWSKIJ

A, Sofija Abramowną!... Wy już tu?

SONIA (posępnie)

Tak, tu!

RAZIN (wesoło)

Nareszcie złapaliśmy was, towarzyszu... Latacie jak motyl!... Musimy załatwić na poczekaniu sprawę tej pani, gdyż już czeka na mnie na ganku cały tłum interesantów. Chodzi o to, że my, to jest: ja, towarzysz Sarnowskij, towarzysz Sypniewski, a więc większość komitetu, postanowiliśmy, że dla wszelkiej pewności i bezpieczeństwa przed ucieczką oraz inną ewentualnością należy odesłać dziś jeszcze panią Morską do sztabu pod strażą kapitana Sypniewskiego, a to mianowicie dlatego, że pani Morska...

SONIA
(przerywa mu ze złym uśmiechem)

Nie, towarzyszu komisarzu, towarzysz Sypniewski pani Morskiej nie odwiezie, gdyż bardzo być może, że... jego samego odwiozą.

(zwraca się do Sarnowskiego, który stoi za Razinem)

Ja z tobą, Nuchim, mam do pomówienia, ale przed tem... (woła w stroną drzwi na lewo) Li, odprowadź tę burżujkę!

(Wchodzi Li, Sonia zwraca się do niego)
SONIA

Pamiętaj na krok od niej nie odstępować, oka z niej nie spuszczać, nikomu, ale to nikomu do pokoju nie wolno... Słyszysz, ty żółty djable, inaczej... (grozi mu rewolwerem).

(Li kiwa głową, wznosi do pół piersi lewą pięść z wystawionym do góry dużym palcem na znak zgody i wyprowadza Morską)
(Sypniewski zbliża się do Razina)

No, tego już za dużo. Wy, towarzyszu Sonia, postępujecie tu sobie, jakby nikogo prócz was nie było!

SONIA

Bo i niema nikogo!... Przejrzałam wasze intrygi!... I nie wstyd wam, stary grzybie, ulegać ponętom byle spódnicy? Zaraportuję o wszystkiem, gdzie należy... Bądźcie pewni!!...

RAZIN (powtarza nawpół zdumiony)

Ponętom byle spódnicy? Stary grzybie? Bądźcie pewni?... Dlaczego nie mamy być pewni?!... Co to jest? Ja sam zaraportuję... Zobaczymy!...

(wychodzi wraz z Sypniewskim przez drzwi na prawo)
SCENA DWUDZIESTA DRUGA
Sonia, Sarnowskij, później Gułaj.
SARNOWSKIJ (podchodzi do Soni)

Dawno ci mówiłem, Sonia...

SONIA (gniewnie)

Cóżeś mi mówił?

SARNOWSKIJ

Że co, „goj“, to „goj“, a co my, to my!

SONIA

Głupstwo! Wszyscy mężczyźni są dranie!

SARNOWSKIJ
(podchodzi do niej jeszcze bliżej)

Chcesz, ja go zaraz aresztuję. Ja mam na niego dowody...

SONIA (posępnie)

Jeszcze nie!

(spostrzega Gułaja, który ukazuje się we drzwiach na lewo)

Aha, Gułaj! Jesteś nareszcie!... Kazałam cię dawno szukać, ale nigdy niema cię na swojem miejscu!

GUŁAJ

Byłem przy ważeniu mięsa; zawsze człowieka skrzywdzą!... Burżujom dają, a nam mało co zostaje!

SONIA (do Sarnowskiego)

Nuchim, gaj ewek for e moment! Później będę ciebie potrzebować!

(Sarnowskij wychodzi na prawo)
SCENA DWUDZIESTA TRZECIA
Sonia, Gułaj.
SONIA (do Gułaja)

Gułaj, chodź tu bliżej!

(siada za stołem na dawnem miejscu Razina)

Czy pamiętasz tę burżujkę, tutejszą właścicielkę majątku?

GUŁAJ (stoi)

Wo imia światowo komunizma! Dobrze pamiętam: nic mi nie dała!

SONIA

Przekonałam się, że ona jest najgorszym naszym wrogiem, najzacieklejszym prześladowcą ludu pracującego. Udaje anioła i mami robotników, a jest wyzyskiwaczką zimną jak głaz, jak lód, twardą jak kamień...

GUŁAJ

To prawda! Groziłem jej rewolwerem, a ona nic — jeszcze mi parasolkę odebrała!...

SONIA

Widzisz. Ale gorzej: ona urody swej używa przeciwko nam, knuje zdradę w naszych nawet szeregach... A pamiętasz, jaka ona piękna?...

GUŁAJ
Pamiętam: biała, rączki, nóżki, jak kwiaty (twarz mu się mieni). Wo imia swiatowo komunizma...
SONIA

A pamiętasz nasze robotnice; pamiętasz, jakie są czarne, szorstkie, brzydkie, zgarbione, przedwcześnie zwiędłe i pomarszczone... Ty wiesz, dlaczego one takie? Dlatego, że te burżujki wypijają z nich całą krasę, całą urodę, całą młodość i wesele...
Aby one były delikatne, proletarjuszki spać muszą na deskach, barłogach, nosić wyrki i łachmany. Do kogo więc należy piękność tych burżujek?

GUŁAJ

Ty, towarzyszko Soniu, nie potrzebujesz tego mówić, ja sam dobrze wiem. |(śmieje się)

SONIA

Słuchaj więc, jutro odprowadzisz ją do sztabu. Już ja tak zrobię, że tobie to polecą. Ty wiesz, tam po drodze jest taki lasek... Rozumiesz?...

GUŁAJ

He, he!... Wo imia swiatowo komunizma!

SONIA

Ale ty nie sam pójdziesz. To mało. Dobierzesz sobie towarzyszy: weźmiesz Beznosego, Pronkę, Jaźwę i innych... Wiesz sam najlepiej których... Tych, rozumiesz? Przecież ty, Gułaj, proletarjusz jesteś, czy nie tak?...

GUŁAJ
Ależ tak towarzyszko: jestem najbardziejszy proletarjusz? Nigdy pieniędzy nie trzymam, zaraz przepijam!
SONIA

Więc widzisz, trzeba pomścić te wszystkie córki proletarjackie, te nieletnie dziewczątka, drżące w słotę, w wichurę, w mróz w nędznych sukienczynach na rogach ulic... Przez tę burżujkę niech klasa panów... (Gułaj ryczy) pozna sromotę wymuszonych pieszczot, wstrętne znęcanie się całych tłumów... Szarpcie, rwijcie ich piersi, ich łona... Niech kwiat ich ciał poczuje dotknięcie (z naciskiem) naszych twardych, namulonych dłoni...

GUŁAJ

Oho, ho. Już my się... już my ją rozkrzyżujemy... Wo imia światowo kumunizma! Bądźcie pewni, towarzyszu Sonia.

SONIA

Dobrze. Niech, ściskając Beznosego, zrozumie całe poniżenie i rozpacz proletarjuszek! Ale jej nie zabijajcie!... Pamiętaj: nie zabijaj jej, Gułaj!... Zakazuję!... To byłaby żadna zemsta! Niech żyje, niech ją żre trąd, niech opada z niej ciało kawałkami, niech gniją kości... Niech żyje w lęku, że pod sercem nosi potwora z gnojem w głowie, z wrzodami na ciele, z duszą zbrodniczą, że powije dziecię, które będzie wlokło się za nią przez całe życie, jak okropny cień... Zrób, jak mówię, nie daj się niczem przebłagać, podkupić, nastraszyć... Niczego się nie bój! Będę z tobą zawsze, a znasz mnie!... Jeżeli ośmieli się poskarżyć, oddamy ją pod sąd ludowy za obrazę czci czerwonej armji i ukarzemy chłostą publiczną, jak chłopkę... A potem: precz na ulicę!... Pamiętaj więc, co ci powiedziałam: nie zabijaj i weź Beznosego! A teraz idź już, muszę jechać do sztabu, żeby wszystko przygotować. Masz tu na wydatki;

(daje mu wyjętych z woreczka parę monet złotych)
GUŁAJ
(podrzuca monety w ręku i poprawia papachę)

Ho, ho! Dobra nasza! Wo imia światowo komunizma!

ZASŁONA






  1. Romans rosyjski, patrz nuty w końcu książki.
  2. Znana pieśń ludowa.
  3. Sowiet Narodnych Komisarow.
  4. Ispołnitelnyj Komitet — Ispółkom





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.