Bohdan Zaleski (Siemieński, 1865)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Bohdan Zaleski
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BOHDAN ZALESKI.

Małgorzata ze Szkocyi przebiegając salę zamkową, postrzegła śpiącego poetę Alana Chartier, i — pocałowała go; a gdy królewski ten pocałunek wzbudził szmer między dworzany, odpowiedziała: „Nie mężczyznę, lecz pocałowałam usta, których tyle uroczych pieśni i mądrych zdań wyszło.“
Wątpię, aby postępek ten żony Delfina, potępić mogła która z Polek, ubóstwiających dumy i dumki naszego Bohdana, co jak urocze sny, jak głosy z lepszego jakiegoś świata, jak tchnienie duchów niewinnych a smętnych, mieszają promienne swoje nici w wątłą i niecenną tkankę pustych dni żywota.... W ogóle płeć piękna, mianowicie ta jéj część, co jeszcze niezachwyciła obcych nam wyobrażeń, co pielęgnuje w łonie swem ciche a szczytne cnoty domowe, co kwiatu poezyi nieuroniła dla błyskotek dowcipu lub fałszywéj sentymentalności i fałszywych rozumkowań nad nowem urządzeniem spółeczeństw — ta mianowicie część nosi Bohdana w myśli swéj obok modlitwy. Bo i cóż w tém dziwnego? dusza młodéj, niewinnéj dziewicy, czyż nie takim hymnem modli się, jak która z jego pieśni pobożnych? a dobra matka nie takież roi sobie obrazy, pełne świętego spokoju i czystości, jak Przenajświętsza Rodzina? Alboż i serce dziewicze świeże, wiośniane, czyż nierozpływa się w podobnych marzeniach jak Rusałki, jak Śpiew poety, Spomnienie, Rojenia wiosenne?... Muzyka jego poezyi — bo on tylko jeden z naszych poetów ma swoją muzykę, gdy inni mają formy — posiada tę moc czaru, jakby które z tych ziół tajemniczych, wzbudzając mimowolną miłość. Każe kochać się i niezapominać. I niedziw: on — Ukrainiec; a wiemy przecież, że Ukraina z dawiendawna przysłowiowo słynęła jako gniazdo czarowników i czarownic. Zaprawdę, Bohdan — to na pół fantastyczna istota: o nim kiedyś złoży gmin legendę, dając mu za ojca starego Bojana, za matkę dnieprową rusałkę; będzie opowiadał miłosne schadzki téj pary w noc księżycową, na mogile Sawor; przyjście na świat dzieciny o błękitném tęskném oku, które położono w tarczy jakiegoś wielkiego hetmana Zaporoża, a karmiono mlékiem dumek i kazek. I gmin nieoddali się od prawdy; uczony komentator zgodzi się nawet na tę genealogią, opierając się na tém, co sam poeta śpiewa o swojem niemowlęctwie:

Piastuj dzieci me Rusałko!...
Mlékiem dum — i mleczem kwiecia,
Pój do lotu mdłe to ciałko!
Pięknéj sławy méj stólecia.
Podaj do snu na obrazki!
Barwą złotą i błękitną,
Tęczą w okrąg niech rozkwitną
Wszystkie mego ludu kazki.

I tak było w rzeczywistości: Słabiuchne niemowlę, coby godziny może nieżyło w pańskim dworze, oddane na mamki prostéj wieśniaczce, ssie zdrowie z jéj piersi i usypia przy kwileniu tych piosnek, które się splotły potem na jego skroni w laur poetycki.
Przez jakiekolwiek koleje przechodził późniéj w ciągu życia, gdziekolwiek los go pędził, czy do bratnich plemion, czy w dalekie kraje, źrenica raz napojona barwami i blaskiem téj świeżéj natury, ucho rozpieszczone melancholijnémi dźwięki, a całe jego wnętrze przesiąkłe wrażeniami młodości poetycznéj, bo swobodnéj, bo kochającéj, bo szczęśliwéj — niemogło nigdy już rozdzielić się z tym nowym światem, i uobecniało go sobie zawsze i wszędzie najrzewniejszémi rojeniami, gdzie jak na tle oddaleńszem występowały dotykalniéj postacie bohatérów kozaczyzny, wspaniałe i bosko-piękne, ale nie jak posągi greckiego dłuta... tylko jak te postacie, które kiedyś — jeśli się zjawi geniusz — malarz narodowy, odmienniéj, niespodziewaniéj na płótno rzuci.
Jak powiadam, muzyka poezyi i świat osobny — to dwa główne znamiona jego utworów, a tém samem i jego natury. Kto go poznał, zaraz za pierwszem powitaniem się musiał uczuć, że on nie taki jak inni, jak wielu. Wyraz posępnéj słodyczy malujący się w twarzy, głos sympatyczny płynący z wnętrza, jednają dlań skłonność i przyjaźń; a cóż dopiéro, gdy potrącisz w nim struny ukrainne, i te wszystkie świętości uczuć i gorącéj wiary... gdy go usłyszysz mówiącego z zapałem, ale zawsze z tą prostotą dziecka, pełną niespodzianek wydartych gdzieś z serca ludu, lub zasłyszanych z innego świata w chwilach natchnień i zachwytu. Tak go sobie wyobrażałem, takim go téż znalazłem, kiedy — przed laty — w obcéj stronie zjechaliśmy się w miasteczku Lotaryngii nad brzegiem Meurthy. — Cierpiący, trawiony tęsknotą, przesycony książkami i ludźmi, po zetknięciu się z nim odżyłem, wyzdrowiałem.... wszystko co mię otaczało, przestało być tak obojętném jak niedawno: bo téż w rozmowach nieprzebranych, istni dwaj czarodzieje, wywołaliśmy wszystkie a wszystkie wspomnienia, fizyonomie, obrazy rodzinne, aż do ułudy. I jakżeż tu nieoddać się przemocnemu pływowi jego sztuki czarnoksięzkiéj, gdy jeszcze gęśl pobojańską weźmie do ręki i sypnie pieśniami?! Mimowolnie unosi cię, jak który z podziemnych duchów w bajce w ten świat zaczarowany, który on sam sobie stworzył i samodzielnie w nim panuje, a do którego żaden niedostał się z poetów szkoły ukraińskiéj; nawet dziecinnych lat przyjaciel, pobratymiec — śpiewak Zamku Kaniowskiego, zatrzymał się u saméj jego krawędzi; bo czyż krwawa, makbetowska scena, oblana łuną pożaru, ufantazyowana dzikiemi wyobrażeniami gminu, i dzikszą, jaskrawszą fantazyą poety — niejest jakby ciemną, pełną tajemnic pieczarą, przez którą droga prowadzi do elizejskiéj, mgłą podań i dziwów otulonéj Ukrainy Bohdana?...
Gdybym chciał gwałtem wmawiać w siebie i drugich, że mamy osobną szkołę ukraińską; a ztąd, gdyby mi przyszło klassyfikować i systematyzować wyobrazicieli jéj, powiedziałbym: że Malczewski patrzy na Ukrainę okiem polskiego szlachcica — magnata, z gotyckich okien swojego zamku; że Goszczyński widzi tylko sokolim okiem Nebaby z gęstwi szczytów starożytnego dębu Moszen lasze gniazdo, które tego jeszcze wieczora odda na mord i pożogę... a że Bohdan nakoniec pogląda na nią oczyma Rusałki hasającéj w mgle utęczowanéj ponad łany zbóż, kurhany, ostrowy, Roś i Rasawę i stepy kwietne potrząśnione brylantami rosy... Ale czyżby to wyjaśniło całego ducha ich utworów? bynajmniéj; oni bowiem, wieszcze wielkiéj ojczyzny, któréj Ukraina jest najpiękniejszym klejnotem, poruszyli tyle innych przedmiotów, tyle strón życia dotknęli, że artystostwo ich niemieści się w ciasnym obrębie jednéj prowincyi. Pierwszy dawno znikł, ostatni dwaj dawno stracili z oczu rodzinny ten zakątek: Goszczyński mniéj idealny, więcéj rzeczywisty i ścisły w swojém malowidle, skończył na téj jednéj strunie wygrzebanéj w zgliszczach Kaniowa, i już jéj nigdy nietrącił... Bohdan z wyrobionym ideałem, z upryzmowanémi obrazki, z tym swoim przyborem poetyckim sam wyznaje:

Jak świat długi, szeroki
Z lutnią moją podróżną
Zmieniam miejsca, widoki,
Ale zmieniam na próżno....

I zapewne!.... Przeciągły szum stepowego wiatru goni go wszędzie; niedziw że coraz dolatuje słabiéj, przez czasów i miejsc szeroką przestrzeń... Świeżość młodzieńczych wrażeń zaciera się, żywość barw płowieje, a ta dumka, która się lała z serca jednym wytryskiem, zamienia się powoli w sztuczną kompozycyą, staje się manierą jednostajnością niezawsze bawiącą... Otoż to jest, co nam tłumaczy różnicę pomiędzy wonią upajającą pierwszych jego utworów, złożonych bądź pod wpływem sił cudownych stepowego powietrza, bądź świeżych tęsknic w stolicy naszéj po wyjeździe z Ukrainy, a tym dojrzałym, doświadczenia owocem, który się późniéj wywił na puszczach tułactwa:

Mnożę téż dumki, a nikt z was niezgadnie
Co tam łez różnych pod niemi gdzieś na dnie.

Rodzice bywają częstokroć najsurowsi dla swoich najlepszych dzieci: podobnie i nasz Bohdan, w wydaniu dum swoich i szumek z czasów późniejszych, pominął perłę młodości, ognisko ukraińskiego świata, najpiękniejsze dziecko... Rusałki... Czyż tak spoważniał lub zesmutniał poeta, że się aż powstydził tego motyla, co na skrzydła swoje zgarnął wszystkie krasy, wszystkie blaski, które fantazya poetyczna ludu wytrzęsła na tę krainę czarów? Czyliż tylko przy swawolnéj Zorynie umiał być prosty i tkliwy, a teraz z gasnącym światem omamień wyśmiewa i kochanie swe, i wszystko w co wierzył? — O! niepodobna! Bohdan wierzy jak dawniéj, czuje i taki tkliwy jak za lat młodych — ale Ukraina daleko.... nić wspomnień coraz cieniéj się snuje, rysy ciemnieją, a natomiast myśl poważniejsza osiada głowę i sercu nakazuje być cicho!...
W nowszych téż dumach jego, oprócz zwykłéj tęsknoty, jawią się postacie historyczne hetmanów: Daszkiewicz, Lanckoroński, Rożyński, młody Iwonia... utwory artystyczne, wspaniałe, piękne; rysów użycza im historya, światło pada z wyobrażeń gminu, a ruch i życie sam wieszcz — twórca im nadał. A jednakże ten ruch, to światło, ta szata dziejowa, acz tak umiejętnie rzucone obmyślane, niewytarły z naszéj pamięci tych czajek, które słyszymy jak z prądem Dniepru lecą na Synopę, na grody Natolskie, i jak wracając z bogatym łupem ziemicy agarskiéj grzmią od Chortycy do Towani

Niech nam żyje, niech hetmani
Konasewicz nasz koszowy! —

Rusałki i czajki dwa najoryginalniejsze utwory jego ducha, same jedne skupiają w sobie tyle bogactwa, tyle życia, farb i woni, że cały ogródek kwiecia, jakim potrząsł ubogą naszą ojczyznę, wysypał się z tych dwóch kielichów. Późniejsze dumy: Smutna Krakowianka i U nas inaczéj, wybitnie znamionuje charakter drugiéj epoki zwątpienia w doczesność, wielka tęsknica, która już niekończy się na tym padole.... Poeta prosi Boga o Ukrainę w niebie. — Niedawno jeszcze, pewien odcień opinii u nas, mocno hałasował przeciw katolicyzmowi w literaturze: krzyczano że to pęta, że duch śmiały niemiał się gdzie rozeprzeć, trącając co moment o dogmat, o prawdy objawione, a to wszystko nie bardzo szło w smak naszym quasi — panteistom.... Jakoż, mało który piszący pod wpływem katolickiéj myśli, uszedł srogich pocisków, mało kogo niepomówiono o jezuityzm, świętoszkostwo. Jeden tylko Bohdan doznał najmniéj napaści; co więcéj, przebaczono mu, powiadając: co, ten, to niezmyśla, on szczérze wierzy i szczérze się modli. Fenomen ten dwojakobym wytłumaczył, już szczerością i gorącością jego religijnych uczuć, które nawet w samych przeciwnikach poszanowanie wzbudzały, już tém, że Bohdan od pierwszéj swojéj dumki śpiewał w tym tonie: chociaż każde wczesne czy późniéjsze nawrócenie się na dobrą drogę, miłe jest Bogu. Któryś z krytyków roztrząsając pierwotne jego poezye, chce widzieć w nim podobieństwo z Lamartinem, mianowicie ze strony sentymentalności religijnéj, i pobożnych, czczych i nieokreślonych westchnień strzelistych, które bardziéj na grzeczny komplement dla Pana Boga wyglądają, niż na proste a głębokie chrześciańskie uczucie.... Zgodziłbym się na to podobieństwo z autorem Medytacyi, gdyby Bohdan ciągle był brzęczał na tę nutę; lecz zwrot jego późniejszy, to niejako pożegnanie z Ukrainą, a ślub z kościołem i surowa służba chrześcianina, na gęśl pobojańską nawlokły struny dawidskie. Pokutnik, tarzający się w prochu pokory, bieleje jak anioł; myśli jego, uczucia, proste a jednak szczytne, mają woń mirry wzbijającéj się w obłoki, ztąd każda pieśń nie artystowską kompozycją, ale jest modlitwą, rozmową szczerą z Duchem — duchów, przed którym się korzy jak proch najlichszy.... W tém to natchnieniu, które nań spłynęło jak zdrój wymodlonéj, wypokutowanéj łaski, złożył dwa utwory na większy rozmiar — dwa obrazy, jeden Rafaeliczny — Przenajświętsza Rodzina — drugi — jak karton Kaulbacha lub Korneliusza, z więcéj może boskości i świętości choć z mniéj plastyczną mocą rysunku, tę lotną epopeję Myśli świętéj, którą nazwał: Duchem od Stepu. Utwory te dziwnie pogodne a uroczyste, i dawne dumki, jako dwa światłe promienie splatają się nad głową poety, symbolizując ubóstwienie Boga w czarownéj naturze i krzyż, który po ciernistéj drodze życia ślubuje dźwigać z pokorą.
Syn wieku, tułacz, a może się nazwać szczęśliwym: bo czyż niezarzucił kotwicy w téj przystani wiary, nadziei i miłości — zkąd go niewyrwą wichry przeciwne, ani nawet głos syreni wywiedzie na mielizny.... A głos ten syreni o jakżeż ponętny! to nie mistral — to jakby chłodek gajów ukrainnych wiejący brzegami Śródziemnego morza i wołający w okienko pustelniczego Endoume:

Słowiczku mój! a leć, a piéj!
Na pożegnanie piéj
Wylanym łzom, spełnionym snom,
Skończonéj piosnce twéj...
Bo wyszedł głos, i padł już los
I tajne brzemię lat
Wydało płód! i stał się cud
I rozraduje świat.

I słowiczek poleciał... ale, ani cudu nieujrzał, ani końca swych łez — Czemu? Czy że do wysokiego tonu niechciał dociągnąć ducha swego? — czy że prosty i wierzący jak dziecko, jak lud:

„Służy Panu, i chwali jak umie“ —

i, jak go kościół — matka, nauczył. —
r. 1849.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.