Bitwa pod Raszynem/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walery Przyborowski
Tytuł Bitwa pod Raszynem
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
Wydostanie się z cygańskiego obozu i straszna prze-
prawa przez rwące wody potoku.

Zostawiliśmy Janka, jak za namową Cyngi zaczął pełzać z pośrodka obozowiska cygańskiego ku potokowi rozdzielającemu polanę od boru. Nowa ta ucieczka nie była bardzo bezpieczna. Chcąc dostać się do potoku, trzeba było przebyć dużą, może dziesięciu kroków przestrzeń, niczem nie osłonioną i oświeconą księżycem.
Szczęściem księżyc, jak to zauważył Cynga, schował się właśnie za chmury i należało z tego korzystać, choć było jeszcze na tyle widno, że łatwo było można rozpoznać wszystkie przedmioty na polanie. Nie była więc bezpieczną ta ucieczka, zwłaszcza dla Janka, który już próbował wydostania się z pod opieki cygańskiej i gdyby mu się teraz nie udało, zapewneby mu tego nie przebaczono obecnie tak łatwo, jak pierwszym razem.
Z biciem więc serca posuwał się na brzuchu zatrzymując oddech w sobie i starając się jak najmniej robić szelestu, co nie było łatwem, gdyż polana zarzucona była mnóstwem zeschłych liści i gałęzi. W takich warunkach podróż ta była ciężka i mozolna — a nadewszystko straszliwie powolna. Pełzając na brzuchu, nie można było pospieszać i Janek drżał na myśl, że stara Mokryna siedząc ukryta pod wozem i nie śpiąc, bo Cynga mówił, że nie sypia po nocach — lada chwila go spostrzedz może swym bystrym wzrokiem. Co chwila więc zatrzymywał się tak dla uchwycenia powietrza, gdyż wzruszenie dławiło mu oddech, jak i dla obejrzenia się dokoła. Czynił to oczywiście bardzo ostrożnie — i za każdym razem na wielką swą pociechę widział niczem nienaruszony spokój panujący nad uśpionem obozowiskiem.
Tak więc pełzając powoli, Janek dostał się szczęśliwie do potoku. Brzeg był dość wysoki i stromy. Zsunął się ostrożnie z niego i zasłonięty mocno wystającym brzegiem, oraz krzakami łoziny rosnącej nad nim, usiadł chwilę na wilgotnym piasku żeby spocząć nieco. Mozolna ta acz krótka podroż na brzuchu, a nadewszystko silne wzruszenie, zmęczyło go niezmiernie. Usiadł więc i odpoczywał.
Ale nie można było długo odpoczywać — zresztą Janek sam czuł to dobrze, że im dalej będzie od obozu cygańskiego, tem będzie bezpieczniejszy. Pochyliwszy się puścił się w bród przez potok, który był tak płytki, że woda dzielnemu chłopcu dochodziła zaledwie do kolan, ale zato była zimna jak lód. Janek był boso, noc była chłodna, bo kwietniowa, przeprawa ta więc przez bystry strumień nie była zbyt przyjemną. Nogi kostniały Jankowi, tem więcej, że musiał iść wolno, żeby pluskaniem wody nie zwrócić uwagi starej Mokryny, która, jak sądził, nie śpi, a wzrok ma dobry i słuch jeszcze lepszy.
Dostał się nakoniec do drugiego brzegu, który był równie stromy i wysoki jak z tamtej strony. Chcąc wydobyć się na wierzch, Janek chwycił za gałąź łoziny rosnącej tuż nad wodą, ale nieszczęściem gałąź ta, z głośnym trzaskiem, złamała się, i chłopiec jak długi runął w wodę. Plusk rozstępującej się wody potoku rozległ się wśród ciszy nocnej donośnie.
Janek przerażony nadzwyczajnie, zerwał się szybko i przycupnął pod krzakiem siedząc w wodzie i oglądając się trwożliwie dokoła. Jakoż było się czego zatrwożyć. Na odgłos upadku Janka z pod wozu wysunęła się wysoka, chuda postać Mokryny, którą oblał potokiem srebrnego światła księżyc, wydobywający się właśnie z poza chmury. Stara cyganicha wstała i obejrzała się, a księżyc od wysokiej jej postaci rzucał długi, posępny cień.
Janek zatrzymał oddech w piersiach. Choć woda mroziła mu wszystkie członki, siedział jednak nieruchomy, z okiem wlepionem w Mokrynę. Ta postała chwilę nadsłuchując pilnie, potem krokiem wolnym, poważnym ruszyła ku potokowi. Janek przytulił się do krzaka, a choć cień tam był mocny i nie było prawdopodobieństwem, żeby mógł być dostrzeżony, wszelako obawiał się niezmiernie zbliżającej się ku strumieniowi poważnej, wysokiej, podobnej raczej do widma niż do żyjącej istoty, postaci starej cyganki. Szła ona wolno, wyprostowana jak struna, a światło księżyca padając na nią, na fantastyczne udrapowanie wielką czerwoną chustką, tworzyło z niej dziwną, jakąś nieziemską istotę.
— Gdybym ją tak spotkał niespodzianie w nocy — pomyślał sobie Janek — choć wiem, że strachów niema na świecie, wziąłbym ją za ducha.
Tymczasem Mokryna zbliżyła się do potoku, postała chwilę, popatrzała w jego bystro toczące się wody, w których światło księżyca przeglądając się, tworzyło z lekko pofalowanego prądu, oślepiającego blasku brylanty. Janek modlił się w głębi duszy, żeby sobie jak najprędzej poszła cyganka, gdyż coraz mu zimniej było, przemoczony cały drżał jak w febrze, a nogi miał zupełnie skostniałe. I znowu mu przyszło na myśl ciepłe wygodne łóżeczko we dworze Łęgonickim i żal mu się zrobiło tak nieoględnie rzuconego spokoju, ciszy i bezpieczeństwa. Ale energiczna jego dusza szybko odzyskała swe męstwo i odwagę.
— Com zrobił — mówił sobie — dobrzem zrobił, powinienem był tak zrobić.
Nareszcie cyganka odeszła. Posunęła się jeszcze parę kroków wzdłuż potoku, poczem wróciła się i ruszyła ku obozowi. Janek, widząc ją odchodzącą, właśnie w kierunku tego miejsca gdzie on spał z Cyngą, pomyślał sobie, że będzie zaraz dostrzeżoną jego ucieczka, a plusk wody, który słyszała Mokryna, wskaże niejako drogę jego ucieczki. W tak przykrem położeniu natężając całą swą duszę nad wynalezieniem środka ratunku, śledząc okiem powolne ruchy starej cyganki, natrafił nakoniec na sposób wyjścia z tego niebezpieczeństwa.
— No! — szepnął podnosząc się z trudnością — teraz nie dam się tak łatwo złapać.
Jednym śmiałym i zręcznym krokiem stanął na brzegu. Tutaj było prawie zupełnie ciemno. Wielkie dęby i olchy, gdyż był to las liściasty, nie przepuszczały promieni księżycowych, z czego, rzecz prosta, Janek był bardzo zadowolony.
Stanąwszy na brzegu, obejrzał się jeszcze raz za Mokryną, której postać wyraziście się rysowała na jasno przez księżyc oświeconej polanie. Szła wciąż w głąb obozu, widocznie więc odgłos skoku Janka na brzeg nie dobiegł jej uszów. Nie czekając więc aż stara cyganka dojdzie do środka obozu, puścił się szybkim krokiem wzdłuż brzegu potoku. Biegł żwawo, najprzód dlatego, żeby się jaknajdalej odsunąć od miejsca swej przeprawy, a potem, żeby się nieco rozgrzać. Był zziębnięty tak mocno, że zęby mu szczękały jak w febrze.
Przebiegłszy około pięćdziesięciu kroków, wciąż nad brzegiem potoku, zatrzymał się naprzeciw tego miejsca, gdzie z drugiej strony kończyła się polana i poczynał się równie ciemny i gęsty las, jak i na tym brzegu. Stąd, ukryty w cieniu, czując się do pewnego stopnia bezpiecznym, począł przyglądać się obozowisku cygańskiemu, które przy blasku księżyca, w oddali, w niepewnych i zamglonych rysowało się kształtach.
Bezpieczeństwo swoje Janek na tem opierał, że jeżeli Mokryna spostrzeże jego nieobecność w obozie, zbudzi naturalnie cyganów, którzy poczną go szukać. Wówczas stara cyganicha przedewszystkiem przypomni sobie tajemniczy plusk wody i wpadnie na bardzo prostą myśl, że Janek uciekł na drugi brzeg potoku. Tam też skieruje się pogoń — a ścigany tymczasem przedostanie się przez wodę znowu na pierwszy brzeg i ukryje się w lesie, tuż przy polanie, bezpieczny, bo psa już niema, któryby go mógł wytropić, a cyganom zapewne na myśl nawet nie przyjdzie szukać zbiegłego na tej stronie strumienia, na której stoją obozem.
Taki mając plan, Janek usiadł sobie pod rozłożystym dębem i otulając się w zmoczone łachmany, usiłował się rozgrzać, nie spuszczając ani na chwilę oka z obozu cygańskiego. Nie przechodził zaś zaraz na przeciwny brzeg, z racyi następującej:
Najprzód nie było jeszcze żadnej pewności, czy Mokryna spostrzeże jego nieobecność, w takim razie przeprawienie się na drugą stronę potoku narażało Janka niepotrzebnie na nowe zimno, oraz oddalało go od Cyngi, który zapewne nie omieszka wkrótce drapnąć z obozu. Słusznie więc i rozumnie Janek zrobił, że czekał na rezultat cichego przeglądu Mokryny.
Przez jakiś czas panowała w obozie taka sama jak dotąd cisza i spokój — i Janek już myślał, że Mokryna poszła położyć się na swe legowisko pod wozem, nie obejrzawszy wprzódy obozu. Omylił się jednak. Albowiem kiedy już winszował sobie szczęśliwej ucieczki i nadsłuchiwał czy nie rozlegnie się umówiony między nim a Cyngą głos kukułki, nagle zamiast tego głosu dobiegł jego uszów z obozu donośny krzyk Mokryny. Poznał jej głos chrapliwy i zerwał się na równe nogi, wytężając wzrok czy czego nie dostrzeże.
Jakoż dostrzegł najprzód, że ognisko dotąd ledwie tlejące środ obozowiska, podsycone widocznie suchemi gałęźmi, buchnęło wielkim płomieniem i obrzuciło krwawym blaskiem ponure i ciemne drzewa lasu. Koło ogniska widział wyraźnie kręcące się, czarne sylwetki cyganów, kobiet i dzieci, gorączkowo biegające tu i tam, usłyszał gwar, tętent koni, krzyki, ponad którymi rozlegał się donośny, rozkazujący głos Romna. Potem ujrzał jak kilka kobiet chwyciło zapalone łuczywa i otoczone cyganami na koniach, pod przewodnictwem starej Mokryny ruszyły w kierunku potoku. Wkrótce jego wody zaczerwieniły się purpurą ognia, cały ten tłum stanął nad brzegiem i pochylony zdawał się czegoś szukać na ziemi. Janek widział wyraźnie wychudłą, wysoką postać Mokryny, która mówiła coś i wskazywała ręką na miejsce, w którem Janek wpadł w wodę. Zaraz potem kilka kobiet z pochodniami przeszło w bród potok, a za niemi kilku cyganów na koniach. Zatrzymali się na przeciwnym brzegu i znowu upatrywali śladów. Janek widział jak pochyliwszy krwawo gorejące łuczywa, kobiety starannie opatrywały ziemię, podobne wśród ciemności nocnych, krwawo oświecone, do jakichś duchów z pól Elizejskich, o których czytał w mitologii greckiej.
— Nie mam tu czego siedzieć — zmykajmy! — szepnął i wszedł do wody.
Ale tu czekało go nowe niebezpieczeństwo. Zrazu była woda dość płytka, ale dalej ku środkowi uczuł, że mu gruntu ubywa pod nogami. Przytem łuczywa rozbiegających się kobiet poczęły rzucać na wodę daleki czerwony odblask i Janek słusznie się obawiał, żeby go nie spostrzegły bystre oczy cyganów. Chcąc tego uniknąć i zarazem szybko przedostać się na drugą stronę, gdyż zimno mroziło mu członki, posunął się naprzód nieostrożnie i wpadł widocznie w jakiś dół, gdyż woda go całkiem pokryła. Na chwilę, ten nowy, niespodziewany wypadek przeraził go tak, że zupełnie stracił przytomność. Przymknął oczy i zdawało mu się, że leci w jakąś bezdenną, bezgraniczną przepaść... Ale wkrótce odzyskał energią. Westchnął w mrocznej głębi potoku do Boga i przypomniawszy sobie, że umie pływać, rzucił się naprzód i wkrótce wydostał się na wierzch wody. Tutaj jednakże czy prąd był za silny, czy też skostniałe od zimna ręce i nogi, nie mogły z siłą działać, woda poczęła go gwałtownie unosić, szczęściem, że w stronę przeciwną tej, w której byli cyganie. Napróżno chciał opierać się, gdyż czuł, że długo nie zdoła się utrzymać na powierzchni wody; wciąż unoszony pędził szybko z prądem. Zimno przenikało go do kości, nasiąkłe wodą odzienie zaczęło mu straszliwie ciężyć, coraz słabiej się opierał i myślał już o śmierci.
Zmówił w duszy cichą modlitwę, westchnął do matki, która tam zapewne z wyżyn niebieskich patrzy na straszną śmierć swego dziecięcia i już ostatkiem sił utrzymywał się na wodzie, gdy nagle nogi jego uderzyły o ziemię. Z niezmierną, niewypowiedzianą radością postrzegł pod swemi stopami biały piasek, prowadzący aż do samego brzegu.
Tu wśród wody, ukląkł na piasku i w cichych serdecznych słowach podziękował Bogu za wyratowanie go od śmierci. Modlitwa ta natchnęła go nową odwagą i energią. Żwawo podniósł się i w paru krokach stanął na brzegu, gęsto zarośniętym krzakami i młodemi drzewami.
Usiadł zmęczony, zziębnięty straszliwie, pod krzakiem i spojrzał na cyganów, których płomieniste łuczywa wciąż kręciły się ponad potokiem. Zauważył jednak, że teraz już były tam tylko same kobiety i dzieci, konnych cyganów nie było.
— Pobiegli zapewne szukać mię po lesie — szepnął i uśmiechnął się na myśl próżności tych poszukiwań.

Wkrótce potem usłyszał tętent konia i wśród ciemności dostrzegł na przeciwnym brzegu szybko przebiegającego cygana. Gdy ten zniknął, Janek wstał i zapuścił się w głąb lasu. Ale zaledwie parę kroków się posunął, gdy niedaleko odeń rozległ się wyraźnie głos kukułki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Przyborowski.