Bitwa pod Raszynem/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walery Przyborowski
Tytuł Bitwa pod Raszynem
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II
w którym jest opowiedziane, jak dzielny Janek został
zamknięty w piwnicy.

Kiedy Janek przebiegł przez pokój, w którym przed chwilą oficerowie austryaccy odbyli swoją naradę, zegar zawieszony na ścianie wybił godzinę jedenastą.
— Muszę się spieszyć — szepnął do siebie Janek — jeżeli mam uprzedzić Austryaków.
Już chwytał za klamkę od drzwi prowadzących do sieni, kiedy przypomniał sobie, że jenerał austryacki, wydając rozkazy rotmistrzowi von Lampe, pokazywał mu mapę, na której oznaczone były wszystkie wsi, któremi podjazd miał maszerować do Nadarzyna. Wprawdzie Janek doskonale zapamiętał nazwiska tych wsi, ale pomyślał sobie, że lepiejby było mieć mapę pod ręką. Spojrzał na stół, przy którym siedzieli oficerowie i ujrzał na nim mnóstwo papierów.
— Może tam jest i mapa! — pomyślał.
Obejrzał się trwożliwie dokoła i na palcach, z biciem serca, tłumiąc oddech w sobie, zbliżył się do stołu. Jakoż w rzeczy samej leżała na nim roztwarta mapa, a na niej czerwonym ołówkiem podkreślone były nazwiska tych wsi, któremi podjazd miał maszerować. Janek ucieszony tem niezmiernie, żwawo złożył mapę i wsunął ją do kieszeni, poczem rozglądając się po stole, spostrzegł duży list, zapieczętowany czerwonym lakiem i zaadresowany po niemiecku, do jakiegoś pana Szulca w Warszawie.
Wziąwszy ten list Janek do ręki, począł rozmyślać.
— Przecież Warszawa jest stolicą Księstwa — mówił sobie — tego Księstwa, z którem Austryacy toczą obecnie wojnę. Jeżeli więc ten gruby jenerał pisze list do jakiegoś pana Szulca, oczywiście Niemca zamieszkałego w Warszawie, to samo się rozumie, że ten Szulc musi być w związku z Austryakami, a zatem nieprzyjacielem Polaków. Trzeba ten list zabrać i pokazać go księciu Józefowi.
I nie namyślając się wiele, wsunął list do kieszeni. W tejże chwili podniósł oczy i spostrzegł, że stoi wprost okna wychodzącego na dziedziniec dworski, okna niczem nieosłonionego, że zatem z podwórza wszystko doskonale widać, co się wewnątrz pokoju dzieje.
— Nuż mię kto zobaczył! — pomyślał Janek i śmiertelny pot go oblał, a nogi tak pod nim drżały, że musiał ręką oprzeć się o stół. Wkrótce jednak odzyskał odwagę i ruszył ku drzwiom, ale zaledwie je otworzył, kiedy spotkał w nich tłustego jenerała i wychudłą postać rotmistrza von Lampe, który patrzał na chłopca swemi maleńkiemi, siwemi oczkami i uśmiechał się szydersko. Jenerał położył na ramieniu Janka swą ciężką, tłustą rękę i rzekł:
— Halt!
A rotmistrz von Lampe zbliżył się zaraz do skamieniałego ze strachu chłopca, rozpiął płaszczyk, sięgnął ręką swą, podobną do szponów jastrzębia, do kieszeni Janka i wydobył z niej mapę i list. Uśmiechnął się szydersko i pokazując te papiery jenerałowi, rzekł po niemiecku:
— Oto co ukradł ten mały złodziej.
Janek usłyszawszy tego szkaradnego rotmistrza, jak go nazwał złodziejem, zarumienił się od oburzenia. On złodziejem! on, który chce przeszkodzić niegodnej, podstępnej napaści na bezbronnego księcia, on, który chce ocalić kraj, on nazwany jest złodziejem!... Czuł, że mu wszystka krew zawrzała w żyłach. Z okiem zaiskrzonem, z rumieńcem na twarzy, ze ściśniętemi pięściami, posunął się ku rotmistrzowi, który stał, patrzał na Janka swemi maleńkiemi oczkami i śmiał się, ale tak jakoś strasznie, tak cicho, że nie było słychać tego śmiechu wcale, poznać go tylko było można po lekkich drganiach piersi Austryaka. Kiedy Janek postąpił ku niemu, zapytał wciąż śmiejąc się, swym suchym, ponurym głosem, zawsze po niemiecku:
— Nu... mały złodzieju, co mi powiesz?
Janek już otwierał usta, żeby wybuchnąć słowami oburzenia, kiedy nagle przyszło mu na myśl, że jeśli chce ocalić i siebie i księcia Józefa, powinien udawać, że nie umie wcale po niemiecku. Uspokoił się więc, obrzucił pogardliwym wzrokiem śmiejącego się wciąż rotmistrza, ruszył ramionami i skierował się ku drzwiom. Ale jenerał schwycił go za ramię swą ciężką, grubą łapą i krzyknął donośnie:
— Halt, du Spitzbube!
A potem dalejże mówić po niemiecku:
— Gadaj zaraz, na co ukradłeś tę mapę i ten list? hę, skąd się tu wziąłeś łotrze jakiś? Skąd ty jesteś, hę? gadaj mi zaraz, bo zawołam żołnierzy i każę cię orżnąć jak kota.
Nachylił swą dużą, czerwoną twarz tak blizko Janka, że biedny, przerażony do najwyższego stopnia chłopiec, czuł na swojej twarzyczce dotknięcie wielkich wąsisków jenerała. Ten trzymał go wciąż za ramię, ściskając je jak kleszczami i trząsł chłopcem jak pomiotłem. Ale Janek był zuch nie lada. Nie stracił wcale przytomności i choć blady, przerażony, połykając łzy, których się wstydził, rzekł spokojnie:
— Ja nie umiem po niemiecku — ja nie wiem co pan chce odemnie.
— Co on mówi? — zapytał jenerał zwracając się do rotmistrza.
Ten ruszył ramionami i rzekł:
— Nie wiem, zapewne nie rozumie po niemiecku.
Powiedziawszy to, rotmistrz dobył zegarka, spojrzał na niego i rzekł:
— Panie jenerale, już czas na mnie — kwadrans na dwunastą, mam jeszcze wiele do załatwienia przed wyruszeniem. Proszę o mapę, która będzie mi potrzebną. Z tym malcem, dodał wskazując na Janka — później się pan jenerał załatwi, zwłaszcza, że trzeba będzie tłomacza. Łatwo go pan jenerał znajdzie między żołnierzami z Galicyi, tylko nie dziś, gdy wszyscy już śpią, są bardzo znużeni i szkoda ich budzić dla takiego głupstwa.
— Masz racyą rotmistrzu — i ja sam jestem znużony bardzo — rzekł jenerał, ziewając głośno. — Masz tu mapę i jedź z Bogiem.
Podał rękę rotmistrzowi, który ukłonił się, rzucił szyderskim wzrokiem na Janka i wyszedł. Jenerał tymczasem przeszedł się parę razy po pokoju, spojrzał na stojącego wciąż nieruchomie chłopca, ziewnął, przeciągnął się niedbale i uchylając drzwi od sieni, krzyknął głosem donośnym:
— Franc!
Na ten głos stanął we drzwiach żołnierz, ubrany po huzarsku, ogromny jak sosna, wyprostowany jak struna, z olbrzymimi wąsiskami, z twarzą czarną i krostowatą.
— Franc — rzekł jenerał — weźno tego małego hultaja i zamknij go gdzie dobrze na noc, a przy drzwiach postaw straż, żeby nie uciekł.
— Dobrze panie jenerale — mruknął Franc i zbliżył się do Janka.
— A gdzież go ty zamkniesz? tu przecież w tym polskim dworze niema więzienia — hę, gdzie go zamkniesz?
— Nie wiem panie jenerale — mruknął znowu jak niedźwiedź Franc.
— Iii — syknął jenerał — jakiś ty głupi! no, gdzie go zamkniesz ośle?
— Hm! panie jenerale — mruczał Franc drapiąc się po głowie — to prawda, że ja jestem osioł, kiedy nie wiem, gdzie tego małego hultaja zamknąć.
Jenerał począł znowu chodzić po pokoju, zamyślony, poczem nagle stanął przed Francem i rzekł:
— Przecież tu musi być jaka piwnica?
— A jest, jest panie jenerale — mruknął Franc — i tam są dobre wina, oto zaraz z sieni jest do niej wejście, tam można zamknąć tego małego hultaja, żeby tylko...
— Co, żeby tylko?
— Ale... bo to widzi pan jenerał — mruczał Franc przestępując z nogi na nogę — tam jest dużo, bardzo dużo wina, wybornego wina, prawdziwego Tokaju...
— Więc co?
— Więc panie jenerale boję się, żeby ten mały hultaj nie wypił tego dobrego, tego bardzo dobrego wina... młodzieży wino szkodzi....
— Głupiś! — krzyknął jenerał.
— Ja to wiem panie jenerale, że jestem głupi.
— Więc kiedy wiesz, to milcz i słuchaj!
Franc wyprostował się, wytrzeszczył swe duże czarne oczy i stał tak nieruchomie przy drzwiach, a jenerał mówił:
— Zamkniesz tego małego złodzieja w piwnicy, rozumiesz?
— Rozumiem panie jenerale — zamknę tego małego złodzieja w piwnicy.
— Postawisz przy drzwiach straż.
— Postawię przy drzwiach straż.
— Tylko czy on stamtąd nie ucieknie?
— Tylko czy on stamtąd nie ucieknie...
Usłyszawszy to jenerał skoczył, tupnął nogą i krzyknął:
— Czyś ty oszalał ośle?
— Nie panie jenerale, nie oszalałem! — gadał Franc, prostując się coraz bardziej.
— Więc czemu powtarzasz po mnie wszystko?...
— Tak... to prawda... czemu ja powtarzam po panu jenerale wszystko. Dalibóg, nie wiem, czemu ja powtarzam po panu jenerale wszystko...
— Więc kiedy nie wiesz, to milcz.
Franc znów wyciągnął się, wytrzeszczył oczy, nastroszył swe straszne wąsiska i patrzał w jenerała jak w tęczę. Ten ostatni mówił:
— Pytam ci się niedołęgo, czy ten mały hultaj nie ucieknie z piwnicy?
Franc stojąc nieruchomie, dalejże powtarzać:
— Pytam ci się niedołęgo... — tu spostrzegł się, palnął się pięścią w usta i zawołał;
— Przebacz panie jenerale, ale ręczę moją głową, że ten mały hultaj nie ucieknie z piwnicy. To jest panie jenerale sklep budowany umyślnie na wino, na dobre wino, na prawdziwy Tokaj, a takie skarby ci przeklęci Polacy umieją dobrze chować... Ja to wiem, bo mi to nie pierwszyzna...
Rozgadał się, postąpił parę kroków na środek pokoju i mruczał swym grubym głosem, machając rękami jak wiatrak.
— Do rzeczy! do rzeczy! — przerwał mu jenerał.
— Otóż panie jenerale, ten mały hultaj stamtąd nie ucieknie, ręczę moją głową, głową huzara węgierskiego. Jak zamknę, tu od sieni, wielkie żelazne drzwi, to i mysz nie wymknie się z piwnicy. Przysięgam na to.
Nie byłby zapewne na pół pijany Franc tak uroczyście przysięgał, gdyby był w tej chwili spojrzał na twarz Janka, twarz rozpromienioną uśmiechem i lekkim wyrazem szyderstwa, zdającą się mówić:
— Przysięgaj sobie, ręcz swoją mądrą huzara głową, ale zamknij mię tylko w piwnicy, a obaczysz, że mię już nigdy twoje oko nie ujrzy.
Tymczasem jenerał mówił:
— To dobrze, weź i zamknij tego małego hultaja w piwnicy i dla wszelkiego bezpieczeństwa postaw straż przy drzwiach. Jutro rano przyprowadzisz go do mnie, muszę się z nim rozmówić — rozumiesz?
— Rozumiem panie jenerale.
— No, idź już — a wrzuć mu tam wiązkę słomy lub siana, żeby się miał na czem przespać, przecież to dziecko. Daj mu także chleba i pieczeni trochę, może głodny. No, idź już.
Franc skłonił się jenerałowi i biorąc Janka za rękę, rzekł:
— Chodź ty mały hultaju!
I mrucząc coś pod nosem, wyprowadził młodego więźnia do sieni, tu ze stołu wyjął pół bochenka chleba i potężny zraz pieczeni, owinął to wszystko papierem i wsunął pod pachę Jankowi, mrucząc ciągle, ruszając groźnie swymi wąsiskami i mrugając jednem okiem. Potem zawołał na żołnierza, który drzemał na ławie w kącie sieni i kazał mu przynieść słomy — a gdy i ta się znalazła, wziął świecę, otworzył kłódkę u drzwi od piwnicy i kiwając palcem na Janka, rzekł po niemiecku:
— Chodź!
Po kilku schodach zeszli do piwnicy sklepionej, mającej jedno tylko okienko w górze, mocno okratowane, zastawionej beczkami z winem, czarnej, odrapanej i wilgotnej. Franc wybrał najsuchsze miejsce na ziemi, rozesłał na niem słomę i zbliżył się do Janka z wytrzeszczonemi oczami, z groźnie nastroszonymi wąsami i kiwając wielkim, pałkowatym palcem, rzekł kiepską polszczyzną:
— Ty mala Polak tu spać!

I zabrał się i poszedł, mrucząc jak niedźwiedź. Janek słyszał jak Franc zamknął ciężkie drzwi za sobą, w posępnej piwnicy rozległ się zgrzyt zasuwanych wrzeciądzy, trzask zamku i biedny chłopiec został sam wśród ponurych ciemności.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Przyborowski.