Biesy/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Biesy
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia P. Mitręgi
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Lejtan znajdował się w kreślarni, gdy woźny zajrzawszy do sali zawołał:
— Ktoś przyszedł do pana i czeka w szatni!
Student, zdziwiony nieoczekiwaną wizytą, szybko zbiegł do zatłoczonego zwykle holu. Ujrzał z daleka już księcia Panina, który uśmiechając się do niego radośnie wymachiwał kapeluszem, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
— Co się stało? — krzyknął Lejtan skacząc przez trzy stopnie.
— Masz tobie! Czyż koniecznie trzeba, żeby się coś stało? — odparł wesoło Panin. — Wprost pragnąłem widzieć ciebie, mój mały!
— Dziękuję ci bardzo, myślę jednakże, że i inne powody przywiodły cię tutaj! — zauważył Lejtan. — Gadajże prędzej, bo się śpieszę! Muszę dziś za wszelką cenę skończyć obowiązkowe zadanie z geometrii wykreślnej...
— Zgadłeś, mój drogi! — zaśmiał się książę. — Słuchaj! Przyjechała moja ciotka — ziemianka. Stara, złośliwa, a strasznie nabożna i bogata dama. Przywiozła jakieś bizantyńskie obrazki i starożytną kopię Matki Boskiej Włodzimierskiej... Chciałaby mieć miniatury tych rzeczy i zamierzała oddać je Jakowlewowi, ja zaś poradziłem jej, aby tobie raczej powierzyła ich wykonanie. Uważaj — zapłaci dobrze, a co ważniejsze — praca twoja pojedzie do Londynu do jakichś tam zbiorów ikonograficznych...
— Jesteś bardzo dobry! — ucieszył się student. — Gotówka jest zawsze pożądana. Gdzież i kiedy mam się stawić?
Panin pomyślał przez chwilę i rzekł:
— Najlepiej będzie, jeżeli dziś jeszcze przyjdziesz do mnie na obiad. Rodziców nie ma i będę się nudził w towarzystwie starej mumii. Przychodź, na poczekaniu ubijesz interes, a mnie też raźniej będzie. Oddam cię na pożarcie starej, zwariowanej ikonografce, a sam zabawię się wyśmienicie, patrząc na was! Lecę już! Bywaj zdrów! Więc pamiętaj — o ósmej!
Potrząsnął ręce Lejtanowi i wyszedł z holu rzucając srebrnego rubla nisko kłaniającemu mu się portierowi.
Skończywszy szkice geometryczne Lejtan pobiegł do domu pogwizdując wesoło. Był ucieszony z nieoczekiwanego zarobku, bo chciał kupić w prezencie dla ojca angielski płaszcz nieprzemakalny i wysłać mu go do Tukkumu. Z ostatniego listu z domu dowiedział się właśnie, że ojciec zachorował zaziębiwszy się, podczas rozjazdów duszpasterskich, gdy trafił na kilka dni ulewnych. Po śmierci żony i wyjeździe syna nikt już nie opiekował się starym pastorem. Ernest zaoszczędził pewną kwotę, a spadający jak z nieba zarobek dałby mu możność natychmiastowego urzeczywistnienia zamiaru.
Pracownię znalazł pustą. Myjąc się i przebierając posłyszał nagle spoza drzwi szept Sprogisa i jakiś inny jeszcze przyciszony głos, którego na razie nie poznał. Zaintrygowany podszedł do drzwi i jął nadsłuchiwać. Zrozumiał wkrótce, że mrukliwy zawsze Wiliums rozmawia z panią Zenaidą. Ton głosu Sprogisa i treść toczącej się rozmowy wprawiły studenta w najwyższe zdumienie.
— Pani jest taka mądra i porywająca... — mówił zdławionym szeptem malarz. — Żadna kobieta nie działała na mnie tak, jak pani. Przysięgam, że od pierwszej chwili poruszyła pani we mnie wszystkie instynkty; wszędzie ścigają mnie myśli o pani i nieznane mi dotąd głosy odzywające się w duszy, a zrozumiałe dopiero teraz. Proszę się nie gniewać za moją wczorajszą brutalność względem pani!
— O, tak! Nie tylko przeraził mnie pan swym wybuchem, ale i zadał mi nawet fizyczny ból! — zaśmiała się cicho pani von Meck. — O, niech pan spojrzy! Jaki mam ogromny siniec na ramieniu!
— Gotów jestem zetrzeć go pocałunkiem... — szepnął znowu malarz.
— Boję się, że pan umie raczej gryźć, niż całować — odparła z drażniącym śmiechem. — Pan ma takie okrutne, bezwzględne oczy, a te zawsze zaciśnięte wargi nie potrafią nie tylko całować, ale choćby zdobyć się na łagodniejszy ton. Gdy pan wykrztusił słowo „pocałunek“, wydało mi się, że słyszę coś innego... co budzi mimowolny strach!
— Pani mnie prowokuje? — spytał Sprogis.
Lejtan przykrywając usta dłonią kilka razy podskoczył na jednej nodze i z trudem wstrzymując się od śmiechu, mruknął do siebie:
— Wiliums flirtujący? Koniec świata!
Tymczasem rozmowa za drzwiami stawała się coraz głośniejsza.
— Zeszliśmy na śliskie tory! — zauważyła pani Zenaida. — Ale żarty na stronę! Pan mi doprawdy imponuje, bo czuję w panu wielką siłę nienawiści, która przed niczym się nie cofa!
Po chwili rozległ się głos malarza:
— Czyż pani przypuszcza, że kłami i pazurami nie należy bronić swego miejsca na ziemi?
— O, tak! — zawołała. — Szczęśliwy jest ten, co tak myśli i tak postępuje! Ja, niestety, nie umiem i nie mogę się zastosować do tej recepty. Niech mi pan powie szczerze, czy mógłby pan zabić na przykład?
Sprogis zwlekał z odpowiedzią, aż wreszcie mruknął zwykłym swoim ponurym głosem:
— Myślę, że tak, jeżeli...
— Bez żadnego „jeżeli“! — przerwała mu. — Niech pan nie poniża się w moich oczach! Ujrzawszy pana po raz pierwszy, odniosłam to wrażenie a teraz jestem tego najzupełniej pewna! Czasem nawet boję się trochę, lecz jednocześnie — korzę się przed charakterem pana!
Lejtan zawiązując sobie krawat pomyślał:
— Madame Zenaida galopuje w tym flircie, że aż się kurzy!
Był pewny, że Sprogis zechce uspokoić odpowiednio kokieteryjny przestrach pani von Meck; zawiódł się jednak w swych oczekiwaniach i zrozumiał, że słowa są półmartwym dźwiękiem, jeżeli się nie widzi odbicia wrażeń i myśli na twarzy mówiącego.
— Dlaczego pani tak zbladła? — dobiegło surowe pytanie Sprogisa.
Po długim milczeniu odparta cicho:
— Nie wiem... Nieraz myślę, jak bardzo musi obawiać się pana ten wesoły, miły chłopak — Ernest...
Lejtan tak się zdumiał, że z hałasem upuścił na podłogę szczotkę do włosów.
— A to ci domyślna babina! — mruknął kiwając głową.
Sprogis posłyszał stuk w pracowni; od razu wszedł do pokoju, spode łba patrząc na przyjaciela.
— Dawnoś tu przyszedł? — rzucił podejrzliwie.
Lejtan zaśmiał się i odparł cicho, żeby nie posłyszała pani von Meck:
— Dostatecznie długo, aby się przekonać, że i ciebie trzymają się amory, bracie! Nie wiedziałem, że po ojcu odziedziczyłeś wiedzę lekarską, i nie tylko... dla koni!
— Bredzisz... — mruknął Sprogis.
— Wcale nie! Zaordynowałeś wszakże naszej uroczej gospodyni patentowany specyfik na sińce. Słyszałem, słyszałem!
Chichotał i skakał na jednej nodze wykonując jakieś niezwykłe piruety.
Sprogis milczał nie patrząc na przyjaciela.
Lejtan, ubrany odświętnie, zbliżył się do malarza i ruchem teatralnym zamiatając ziemię kapeluszem zadeklamował:
— Żegnam cię, mój romantyczny trubadurze! Odchodzę, aby zdobyć serce i sakiewkę pewnej starej dewotki, która pragnie mieć święte obrazki pędzla Ernesta Lejtana! Niech bogowie, szczególnie zaś lekkomyślny Eros skrzydlaty, mają cię w swej opiece!
Zabrawszy tekę z rysunkami i sztambuch wyszedł pogwizdując. W przedpokoju spotkał się z panią Zenaidą i przywitał ją nie mogąc ukryć figlarnych błysków w oczach.
— O! — zawołała. — Młody Rafael — bardzo wesół? To znaczy, że ma forsę w kieszeni. Tak przynajmniej twierdzi pański przyjaciel!
Lejtan parsknął śmiechem i odparł:
— Tymczasem ukrywa się ona w cudzej kieszeni, lecz właśnie mam zamiar przepompować tę forsę — do swojej, łaskawa pani!
Otworzył drzwi i jął zbiegać ze schodów gwiżdżąc i śpiewając.
Panin spotkawszy przyjaciela w salonie, wprowadził go do gabinetu ojca, gdzie w głębokim fotelu siedziała wysoka, sztywna staruszka, niezmiernie chuda i skupiona. Była to księżniczka Ludmiła, — stara panna, siostra generała Panina. Jej zwiędła, żółta twarz, o okrągłych ptasich oczach i wąskie, blade dłonie przypominały figury świętych z najstarszych fresków bizantyńskich. Podobieństwo było tym bardziej uderzające, że stara arystokratka miała na sobie czarną, dziwnego kroju powłóczystą szatę i wiszący na grubym, żelaznym łańcuchu duży złoty krzyż na piersi.
— Hę? — pomyślał Lejtan widząc szyderczy uśmiech w oczach księcia. — Przeorysza czy co?
Lejtan znał się na podobnych typach; u swoich wydawców nieraz widywał bogate, bogobojne sekciarki noszące strój diakonisek i zwykłych „czernic“; spotykał mnichów i biskupów różnych odłamów chrześcijaństwa wschodniego, ukrywających się przed władzami i ściganych przez kościół urzędowy; obserwował pielgrzymów przez całe życie odwiedzających miejsca święte i rzesze kobiet i mężczyzn, w tajemnych i ponurych praktykach religijnych szukających zapomnienia lub ekstazy, kojącej ich bóle a nawet chorą duszę. Student umiał rozmawiać z podobnymi ludźmi i lubił słuchać ich, gdy zapominając o rzeczywistości snuli swe marzenia, przepojone mistyką chrześcijaństwa. Mimo woli przenosił się wtedy w dawne, tonące w mroku wieków czasy, gdy pełna miłości nauka Jezusa z Nazarei zmagała się jeszcze z wpływem prastarych, a żywotnych kultów pogańskich.
Składając ukłon przed księżniczką Ludmiłą przyjrzał się krzyżowi na jej chudej, płaskiej piersi i nie mógł się powstrzymać od okrzyku szczerego zachwytu:
— Boże, cóż to za rzadki okaz?! Przysiągłbym, że został wykonany we wczesnym średniowieczu przez snycerzy nestoriańskich w Azji!
Staruszka uniosła gęste brwi i z łaskawym uśmiechem odparła:
— O-o! Widzę, że chociaż tak młody, zna się pan już na stylach sztuki chrześcijańskiej! Proszę siadać i pokazać mi swoje prace.
Lejtan rozwinął tekę i rozłożył przed księżniczką szkice do swoich ilustracji religijnych wraz z wykonanymi już w drukarni odbitkami drzeworytów.
Starucha uzbroiwszy się w okulary oglądała je uważnie i długo mówiąc:
— Ach! Przypominam sobie. To przecież pan ilustrował ostatnie wydanie żywotów świętych, wydanych w roku ubiegłym?
Lejtan, któremu pochlebił ten pewien rozgłos, odparł skromnie:
— Wydawnictwo przygotowuje obecnie nowy nakład. Dałem do niego zupełnie inne rysunki i, mam nadzieję — lepsze technicznie i kompozycyjnie, ponieważ...
Student nie skończył zdania, gdyż w tej samej chwili do gabinetu weszła młoda panienka, — smukła i tak zadziwiająco harmonijna w kształtach i ruchach, że Lejtanowi aż oddech zatamowało. Zapatrzył się na nią zdumionymi, szeroko rozwartymi oczyma zapominając nawet powstać na jej powitanie. Księżniczka spostrzegła zachwycony wzrok studenta i z lekka zmarszczyła brwi.
— Pan Lejtan, malarz... Panna Manon Brissac, moja sekretarka — jakimś niechętnym tonem mruknęła poprzez szkła patrząc na młodych ludzi.
Dopiero wtedy Ernest zerwał się z krzesła i kłaniał się raz po raz zupełnie zmieszany.
Panin obserwujący tę scenę zakrył się przeglądanym właśnie zeszytem angielskiego tygodnika i trząsł się ze śmiechu. Widząc jednak rosnące zakłopotanie i bezradność Ernesta odezwał się z udaną powagą:
— Mój przyjaciel jest niezmiernie wrażliwy, ciociu! Pogrążyliście się przed chwilą w przeszłość, zatłoczoną głodomorami i niesamowitymi postaciami umartwiających swe ciało grecko-rosyjskich świętych, aż tu nagle staje piękna zjawa, uosobienie życia i młodości — urocza mademoiselle Manon! W Ernesta jak gdyby piorun trzasł! Nie dziwię mu się co prawda! Nie dziwię!
— Romanie, oszczędź mi tych zbyt szczegółowych wyjaśnień! — upomniała go starucha opuszczając oczy i zaciskając wąskie, blade wargi.
Po chwili, wpatrując się ostro w Lejtana, rzekła z naciskiem:
— Niech pan nie słucha Roma! On ma przykrą skłonność do szyderczych uwag... Nie zawsze jest to stosowne. Panna Brissac, choć jest, niestety, katoliczką, urodziła się jednak w Rosji i, jak mi się zdaje, podziela opinię kościoła prawosławnego, że katolicyzm, jako wykwit dążącego ku upadkowi Zachodu, przesiąknął już współczesnymi, grzesznymi teoriami i wrogą duchowi wiary ideą wolności.
Ernest nie słyszał tego powiedzenia, wygłoszonego tonem kaznodziejskim. Stał, nie mogąc oderwać oczu od panienki. Nigdy nie widział nawet na obrazach największych mistrzów podobnie pięknej, uduchowionej istoty. Coś świtało mu w głowie, więc, marszcząc czoło, jął grzebać we wspomnieniach. Wreszcie klasnął w dłonie i wykrzyknął radośnie:
— Mam! Wiesz, Romku, co mi przypomina panna Brissac? Obraz Carlo Dolci — Świętą Cecylię!
— Świętą Cecylię, patronkę muzyków! — zawołał z żartobliwym patosem Panin. — Ależ naturalnie! Właśnie ciągle szukałem odpowiedniego porównania! Bardzo trafnie to spostrzegłeś, mój mały, tym bardziej właśnie, że panna Manon prześlicznie gra, nie na organach, co prawda, ale za to — na skrzypcach. Doskonała analogia ale już milczę, milczę, jak głaz, bo obawiam się, że ciotka Ludmiła gotowa mnie znowu zgromić za niestosowne uwagi!
— Bardzo mądre postanowienie! — mruknęła księżniczka z lekkim uśmiechem, który dziwnie nie harmonizował z jej żółtą, surową twarzą mniszki.
Lejtan milczał przejęty do głębi nagłą radością i jakimś wzruszeniem tak silnym, że aż mu łzy stanęły w oczach.
— Siadajcież państwo nareszcie! — upomniała starucha. — Moja droga, daj mi obraz Bogarodzicy.
Sekretarka podała jej skórzaną teczkę, a gdy księżniczka pochyliła się nad nią, spojrzała na Lejtana. Wciąż jeszcze zmieszany Ernest od razu się uspokoił czując jakąś bezmierną radość, cichą i promienną, która wstąpiła w niego nagle, ukoiła i rozświetliła cały jego świat wewnętrzny.
Ujrzał bujne, kasztanowate włosy, gładko zaczesane na skroniach i ułożone w ogromny węzeł, upięty na białym, o złocistym odcieniu karku. Podłużne, ciemno-szafirowe oczy, ozdobione długimi frędzlami rzęs, patrzyły śmiało i łagodnie, a w ich jasnym spojrzeniu wyraźnie odbijały się dobroć, rozum i silna wola. Piękna, doskonała linia czoła, nosa i ust pociągała ku sobie a zarazem onieśmielała uduchowieniem, promieniejącą czystością i słodyczą.
Spojrzenia ich spotkały się i zatopiły w sobie na jedno mgnienie oka, lecz i tego krótkiego, błyskawicznie przemijającego momentu starczyło dla wybuchowego Lejtana.
Poczuł w sobie niepohamowaną potrzebę szczerego wypowiedzenia tej czarującej dziewczynie wszystkiego, co uważał za najlepsze i najdroższe. Nie zwracając już żadnej uwagi na starą księżniczkę, która nałożywszy drugą parę okularów porównywała robotę kopii Włodzimierskiej Bogarodzicy z miniaturą Lejtana, przedstawiającą jakąś nader rzadką sekciarską ikonę, szepnął:
— To dziwne, to — bardzo dziwne, panno Brissac! Niech pani posłucha! Byłem jeszcze wtedy bardzo mały, chodziłem do trzeciej klasy... Ojciec mój, który jest duchownym, lubuje się w malarstwie kościelnym i posiada zbiory dobrych kopii i reprodukcji obrazów o treści religijnej... Tam, w jego gabinecie zrodził się we mnie pęd do sztuki i ukształtowały się moje upodobania artystyczne. Mój ojciec, dobry i zacny, podtrzymywał mnie w tych zamiarach...
Przypominając sobie przeszłość, student nie spostrzegł, że księżniczka Ludmiła podniosła głowę i zaczęła mu się uważnie przysłuchiwać. Widział przed sobą tylko mądre, szafirowe oczy panienki, jej czyste, pogodne czoło i łagodne, dziewicze usta.
Mówił do niej i dla niej tylko, pragnąc, aby zrozumiała jego zachwyt i uwielbienie, aby wyczuła to promienne szczęście, które wzbudziło w nim zjawienie się jej na jego drodze.
— Przeglądając pewnego razu teki ojca, znalazłem jedną, zawierającą wszystko, co dało malarstwo na temat świętej Cecylii! — mówił Lejtan. — Nieboszczka matka moja nosiła to imię, a ojciec uwielbiał tę męczennicę pierwszych wieków chrześcijaństwa. Może właśnie dlatego, że lubował się w muzyce i sam też ładnie grał na organach. Przeglądałem kopie obrazów Rafaela z bolońskiej pinakoteki, Domenichino z Luwru, van-Haastena, który komponował freski, posługując się figurą świętej z grobowca dłuta Stefana Maderno, wreszcie Carlo Dolci z drezdeńskiej galerii. Szczególnie Dolci przemówił do mej wyobraźni! Godzinami nie mogłem się oderwać od tego obrazu! Chciałem przeniknąć myśl malarza i prosiłem ojca, aby opowiedział mi wszystko, co wie o świętej Cecylii.
Panin położył ostrożnie pismo na stole i uśmiechając się przyjaźnie patrzał na chłopaka; księżniczka pochyliła głowę na bok i słuchała uważnie; Manon Brissac z niewzruszonym spokojem, lecz i z życzliwością spoglądała na studenta, nie przerywając mu.
— Ojciec mój, który jest pastorem i człowiekiem naprawdę bardzo wykształconym i uduchowionym, opowiedział mi pewnego razu wzruszającą historię — ciągnął zapalając się coraz bardziej Lejtan. — Dowiedziałem się od niego, że święta Cecylia była patrycjuszką rzymską, że ślubowała Chrystusowi dziewictwo i na wiarę prawdziwą nawróciła swego narzeczonego. Piękna, natchniona święta odwiedzała i pocieszała skazanych na śmierć chrześcijan śpiewając im psalmy podnoszące ducha. Niektóre z nich wykonywano jeszcze po klasztorach klarysek na schyłku nawet wieków średnich. Śpiewano na przykład psalm, który szczególnie lubi mój ojciec: „Niechaj prześladuje nieprzyjaciel duszą moją i niech poima i podepcze na ziemi żywot mój, a sławę moją niechaj w proch obróci. Ale Ty, Panie, sądź mnie według sprawiedliwości mojej i według niewinności duszy mojej.“
— Słowa z psalmu Dawida! — wtrąciła księżniczka kiwając siwą głową okrytą czarną koronką.
Lejtan nic nie słysząc mówił dalej:
— Cezar skazał ją na śmierć za wyznawanie pogardzanej przez Rzymian wiary ubogiego Galilejczyka... Tłum wiecznego miasta stał się świadkiem cudów. Płomienie, do których wrzucono świętą, nie tknęły jej i zgasły, kat trzykrotnie usiłował odrąbać natchnioną głowę męczennicy, lecz nie mógł. Umarła dopiero na drugi dzień z ran...
Porwany wspomnieniami i nagle ogarniającym go zachwytem płonął cały.
— Od tego dnia stałem się malarzem! — opowiadał Ernest. — Malowałem obraz po obrazie a wszystkie miały przedstawiać świętą Cecylię!... Święta z obrazu Dolci i wszystkie jej wizerunki wykonane przeze mnie były podobne do pani... te same — czoło, usta, oczy i... postać... Chciałbym widzieć panią przy organach albo chociażby ze skrzypcami a jestem przekonany, że podobieństwo byłoby wprost uderzające! Proszę, niech mi pani da książeczkę do nabożeństwa i wskaże swoją ulubioną modlitwę. Zrobię do niej ilustrację — świętą Cecylię grającą na skrzypcach i śpiewającą hymn do Chrystusa!
Panin poruszył się na krześle i chrząknął dyskretnie. Uważał że Lejtan zbyt długo i gorąco wyraża swój zapał w obecności ascetycznej starej panny.
Lejtan oprzytomniał i zmieszał się natychmiast.
— Przepraszam... — wyjąkał. — Zdaje mi się, że uczyniłem coś niewłaściwego? Jestem niemożliwy z tymi mymi fantastycznymi wizjami, pomimo iż jako student nie mam jeszcze prawa do popuszczania im wodzów. Stokrotnie przepraszam księżniczkę i panią, panno Manon!
— Owszem, nic nie szkodzi! — niezwykle życzliwie uśmiechnęła się stara panna. — Bardzo zajmująca była ta historia o świętej Cecylii. Ale przystąpmy teraz do naszej sprawy!
Księżniczka zamówiła u Lejtana kilka kopii bardzo rzadkich starożytnych obrazków bizantyjskich i syryjskich, a na dodatek — dużą akwarelę Bogarodzicy Włodzimierskiej. Staruszka znała się dokładnie na warunkach honorariów malarskich, więc student od razu na nie przystał. Zresztą mało już myślał o zarobku, pragnął jak najprędzej skończyć rozmowę ze staruchą, zbliżyć się raz jeszcze do panny Brissac i posłyszeć jej głos.
Wreszcie Panin zawołał:
— Cioteczko, proszę do stołu! Ernest, podaj ramię księżniczce!
Przepuściwszy przed sobą przyjaciela prowadzącego ciotkę, sam ujął Manon pod ramię i szepnął jej coś do ucha. Spojrzała na niego z wyrzutem i potrząsnąwszy główką odparła cicho:
— Czarujący, choć trochę zabawny chłopak! Istotnie — bardzo pasuje do niego przezwisko „Promyczek“!
Przy stole Lejtan musiał bawić starą księżniczkę i w żaden sposób nie potrafił nawiązać jednocześnie rozmowy z Manon. Na jego szczęście przybył w interesie do generała pewien ziemianin — sąsiad ze wsi. Dowiedziawszy się, że starego Panina chwilowo nie ma w stolicy, zamierzał już odjechać, lecz młody książę zatrzymał go i zaprosił do stołu. Wygadany i wesoły gość, który zapewne dużo słyszał o dziwactwach księżniczki Ludmiły, zajął się nią, udając niezwykłe przejęcie się kwestiami religijnymi.
— Znany to szaławiła i popijała! — szepnął Panin do Ernesta. — Tyle ma wspólnego ze wszystkimi tymi ikonami, ile ty z fabrykacją nawozów sztucznych, ale to nic, bo za to będzie gadał choćby do rana...
Uszczęśliwiony Lejtan mógł teraz do woli wpatrywać się w pannę Brissac i rozmawiać z nią. Zachwycała go coraz bardziej. Głos miała niski, melodyjny; wrażliwa, wyrazista twarzyczka jej mieniła się, gdy mówiła o rzeczach obchodzących ją głębiej; wyrażała swe myśli jasno i zwięźle, zdradzając duże wykształcenie i spostrzegawczość.
— Czuję się przy pani nieokrzesanym nieukiem! — zauważył z westchnieniem student. — Rozumiem, że poza historią sztuki i specjalnymi przedmiotami muszę przeczytać jeszcze całą górę książek! Szczęśliwy Romek! On to może mówić z panią o wszystkim!
Zgrzytliwa nuta zazdrości zabrzmiała w głosie Lejtana. Manon pochwyciła ją i natychmiast odpowiedziała:
— Przysłuchiwałam się rozmowie pana z księżniczką i znajduję, że mówił pan zupełnie mądrze i... bardzo mile, bo we wszystko wkłada pan dużo własnej treści i czegoś jeszcze z samego siebie. Jest to takie rzadkie teraz! Doprawdy, ludzie coraz bardziej wyzbywają się oryginalności. Ubierają się, czeszą, poruszają zupełnie jednakowo a nawet prawie jednakowym tonem i w niezmiennej formie stylistycznej wypowiadają ogólnie przyjęte banały, jak gdyby powtarzali wyuczony aksjomat matematyczny lub formułę prawa rzymskiego.
— A ja? Czyż i ja jestem takim mówiącym, beznadziejnym automatem? — spytał Panin, przysłuchujący się rozmowie.
— Pan — nie! Książę jest wyjątkiem, lecz takim, który jeszcze bardziej wikła trudne do ogarnięcia teorie — odparła z łagodnym, chociaż nieco szyderczym uśmiechem.
— Co takiego?! — udając oburzenie, zawołał Panin.
— Książę wygłasza myśli tak oryginalne, że nie mogą się zmieścić w ramkach logicznego rozumowania. Myśli pana są „nadmyślami“! — odpowiedziała z wyraźniejszym już odcieniem ironii. — W ogóle książę jest lub raczy udawać „nadczłowieka“. Gdy słucham pana nigdy nie mogę się powstrzymać, aby nie dodać w duchu: „Tak mówił Zaratustra.“
— Jadowite z pani ziółeczko! — zaśmiał się Panin dolewając wina coraz bardziej rozgadanemu ziemianinowi.
— Tak mówił Zaratustra! — odcięła się natychmiast.
Po obiedzie przeszli do salonu, gdzie Lejtan mógł przez chwilę porozmawiać z Manon bez świadków.
— Panno Brissac! — szepnął błagalnym głosem. — Nie umiem nic ukrywać. Pani widzi i czuje to, czego ja sam nie potrafię objaśnić, lecz ja wiem, że muszę panią widywać, że jest w tym coś tak dla mnie nieodzownego, jak powietrze, woda i słońce. Błagam panią!
Zarumieniona, zamyśliła się na chwilę i szepnęła:
— Za pół godziny wychodzę. Odprowadzi mnie pan do domu?
— Panno Manon! — wyrwało się Ernestowi radosne westchnienie.
Śpiesząc się i parząc sobie język wypił filiżankę kawy i pożegnał towarzystwo.
— Do jutra, Promyczku! — rzekł do niego Panin, wychodząc z nim do holu.
— Dziękuję ci, dziękuję... za wszystko! — zawołał Lejtan i, porwawszy księcia, długo ściskał go i całował, wykrzykując: — Jestem strasznie szczęśliwy!
— Manon Brissac? — zapytał szeptem książę Roman mrużąc oko.
— Cudna! — odpowiedział poważnie i szczerze. — Gdym ją ujrzał, — słońce wstąpiło we mnie!
Książę skrzywił usta pogardliwie i szepnął niemal z nienawiścią:
— Poznajecie słońce przez kobiety, wy — robaki!
Skinął mu ręką i wbiegł na schody.
Lejtan czekał na rogu ulicy. W kwadrans potem spostrzegł Manon, wychodzącą z pałacyku. Szli obok siebie, nic nie mówiąc.
— Nie mogę zrozumieć, co pana wiąże z księciem Romanem? — przerwała milczenie panienka.
— Przyjaźń, która się zaczęła, prawdę powiedziawszy, przypadkowo... przy winie... — odparł.
— Czy pan jest takim samym przyjacielem Sprogisa, tego oryginalnego i podobno wybitnego malarza? — zadała nowe pytanie.
— O nie! To — inna sprawa! Pochodzę z jednego z nim miasta i przeżyliśmy razem ciężkie, marne czasy. Zawdzięczam Sprogisowi dużo, a kto wie — być może nawet życie... Żeby wyratować mnie, obłożnie wtedy chorego, — sprzedał za byle co swój piękny obraz... — odpowiedział z westchnieniem, uśmiechając się rzewnie.
— Czy Sprogis jest również przyjacielem księcia?
Lejtan zawahał się chwilę i odparł niepewnym głosem:
— Myślę, że... tak. Sprogis w każdym razie wysoko ceni geniusz Romana...
Nie pytała już więcej o nic. Lejtan nie przerwał jej milczenia. Manon nagle zatrzymała się i patrząc na Ernesta zaczęła szeptać z trwożnym wyrazem w oczach:
— Niech pan ucieka... ucieka od tych ludzi — księcia i Sprogisa! Niech pan wystrzega się ich!
— Strzec się Sprogisa? — zawołał prawie oburzony Lejtan.
— Tak! — szepnęła. — Wiem o czymś, co mi się wydaje potwornym, równym zbrodni. Nie mogę o tym powiedzieć panu ani nikomu. Nie chciałabym jednak, aby pan ucierpiał w jakikolwiek sposób... Tymczasem mam głębokie przeświadczenie, że bliski stosunek pana do tych ludzi jest niebezpieczny.
— Cóż może mnie spotkać od nich? — pytał zdumionym i niespokojnym głosem.
— Nie wiem! — odparła. — A teraz muszę już pana pożegnać. Jestem w domu.
Lejtan złożył ręce błagalnie.
Zrozumiała ten ruch i rzekła:
— Chciałabym ostrzec pana przed niebezpieczeństwem, ochronić od czegoś, co panu zagraża. Ile razy pan zechce... poradzić się mnie, — to proszę! O tej porze codziennie wracam tą drogą. Możemy się więc spotkać...
— Dziękuję pani! — szepnął gorąco. — Niech pani, broń Boże, nie podejrzewa mnie o coś złego! Jest pani dla mnie jak święta Cecylia dla niewinnie skazanych na śmierć chrześcijan!
— Proszę tak nie mówić — upomniała go z wymówką. — Brzmi to jak bluźnierstwo i... przeraża mnie nawet mimo woli...
Kiwnęła mu główką i znikła w bramie.
Lejtan długo jeszcze stał przed domem pod nawałem wrażeń. Piękność i niezrównany urok Manon, jej melodyjny, ciepły głos i jasne spojrzenie mądrych, łagodnych oczu a potem to tak dziwne, niepokojące ostrzeżenie: obawiać się Panina i nawet Sprogisa? Przerażała go ta myśl a jednocześnie jakaś nagła trwoga zakradła mu się do serca. Wszystkie te uczucia jednak pochłonęła wkrótce radość bezmierna, pełna wdzięczności i zachwytu. Będzie mógł widywać się z Manon! Czuł, że szczęście porywa go w jakiś świetlany wir...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.