Bezimienna/Tom I/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Wypadek ten nietylko na mnie i przyjaciołach biednego muzyka, ale w całem mieście nadzwyczajne sprawił wrażenie, długi czas umysły się uspokoić nie mogły, wzywano zewsząd pomsty sprawiedliwości, ale poszukiwania całkiem były bezskuteczne...
Śmierć ta pozostała, jak była, niezrozumiałą dla wszystkich zagadką, której życie zmarłego w żaden sposób wytłómaczyć nie mogło. Znaliśmy wszystkie jego stosunki, domy, do których uczęszczał, miłość powszechną, jaka go otaczała: ani zazdrość, ani chciwość, ani osobista obraza nie zdawały się możebne, bo Swoboda był zewnątrz świata wielkiego, nie miał związków poufałych prawie z nikim, prócz kilku druhów, a zajadłego wroga nie mógł mieć żadnego.
Można sobie wystawić, jaką trwogą i niepokojem wypadek ten przejął umysły; tłumy chodziły ciągle oglądać miejsce, w którem zbrodnia popełniona została; przypuszczeń było niedorzecznych mnóstwo, łamano sobie głowy i skończono na tem prawie, że chyba padł ofiarą jakiejś dziwnej omyłki. Ale jakże było w takim razie wytłómaczyć roztrzęsione papiery, popalone listy w kominie, poszukiwania w mieszkaniu, których ślad był jeszcze tak widoczny?
Dół kamienicy, w której stał Swoboda na drugiem piętrze, zajmowała garkuchnia; badano sługi i gości. Niektórzy przypominali sobie, że wieczorem tego dnia, gdy prawdopodobnie popełnione zostało zabójstwo, mężczyzna wysokiego wzrostu, barczysty, okryty płaszczem, w kapeluszu na oczy zasuniętym, pytał na dole o muzyka, wszedł potem na schody, i po wnijściu jego, muzyka, którą słychać było wprzódy, zaraz ucichła. Ani najmniejszej wrzawy, hałasu, walki... nikt nie uważał. Późno dosyć nieznajomy ów wysunął się prędko z domu, otulony płaszczem i nucąc po drodze, zapewne, aby się okazać spokojnym. Światło, które zwykle bardzo długo widać było z okna muzyka, tego dnia bardzo wcześnie zagasło. Drzwi były na klucz zamknięte, a klucz ów zniknął...
To było wszystko, co my, przyjaciele jego, wyśledzić mogliśmy... Okazało się jednak, że Swoboda w największej tajemnicy ukrywał jakieś schadzki wieczorne za miastem... że parę razy spotkano go powracającego późno od strony Łazienek, a wytłómaczyć się nie chciał i nie umiał, gdzie swój czas spędził... Trzeba było przypuścić, że zazdrość jakaś pchnęła chyba rękę zabójcy, ale kto zna obyczaje wieku, ten z trudnością zgodzi się na to, aby namiętność podobna mogła u nas posunąć się aż do morderstwa.
Na pogrzeb Swobody zbiegły się tłumy, szeregi powozów szły za trumną, powszechne współczucie towarzyszyło mu do grobu — ale potem, gdy się nagadano, nadomyślano, natworzono bajek dziwacznych... biedny człowiek został zapomniany, jak się na świecie o wszystkiem zapomina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.