Bezimienna/Tom I/LIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIII.

Gdy z bramy domu przy ulicy Bielańskiej wychodziły dwie nieznajome kobiety, z których przytomniejsza i silniejsza słabszą i wzruszoną towarzyszkę podtrzymywać musiała — z przeciwka, od wgłębienia w murze, oderwał się jakby cień. Był to mężczyzna słusznego wzrostu, obwinięty płaszczem czarnym, w kapeluszu na oczy nasuniętym. Zdala popatrzył bacznie na kobiety, śledził je czas jakiś oczyma, poczem ostrożnie i powoli, tuląc się do murów, znikł między domami. Dwie nieznajome przesunęły się, nie spostrzegłszy, że były śledzone, do kościoła księży Kapucynów.
Ulica Miodowa przedstawiała jeszcze dziwny widok, przypominający niedawno ubiegłe wypadki; kościół stał otwarty, oświetlony wewnątrz rzęsisto, śpiewy zwycięskie rozlegały się pod sklepieniami. — Chrystus zmartwychwstał... Bóg sprawiedliwości — obrońca uciśnionych... co skruszył kajdany niewoli. Tuż obok, o kilka kroków naprzeciw, z gruzów pałacu, który niedawno zamieszkiwał Igelström, wyciągano trupy, oczyszczano z ruin ulicę. Na przyległych murach widne jeszcze były blizny od kul, czarne plamy od ognia i krwawe dłonie rannych, co, padając, ścian się chwytali. Pospólstwo, cisnące się do kościoła, krążyło około tego gniazda, warcząc... wiatr roznosił szczątki nadpalonych papierów jakichś... Rozłożone ognisko, przy którem stała straż, oświecało tę scenę.
W czarnych otworach okien zrujnowanego domu, porozdzieranych wystrzałami, gdzieniegdzie kołysała się reszta ramy ze szczękiem szkła i szmat podartej firanki. Żywej teraz duszy nie było w tym pałacu, który niedawno panował Warszawie i posyłał na zamek królowi rozkazy.
Kobiety, spojrzawszy ledwie na świeżą ruinę, wcisnęły się do kościoła, wmieszały się w tłum i znikły w nim.




W kilka godzin potem, po rezurekcyi, gdy wszyscy wrócili z kościołów, w pałacu księcia wojewody wszystko usypiało, bramy były pozamykane, w oknach nie widać światła, służba odeszła do suteren. W podwórzu tylko wartownicy i stróże przechadzali się, gwarząc o wczorajszych wypadkach.
Wtem ze skrzydła prawego, które zajmował książę wojewoda, przesunęło się światło przez cały szereg komnat, których okna czarne na dziedziniec wychodziły, i znikło w przeciwnym końcu, zajmowanym przez ks. wojewodzinę.
Księżna modliła się jeszcze przy klęczniku... gdy lekko zapukano do drzwi sypialni... Odwróciła głowę przelękła, gdyż o tej godzinie niezwykłej wojewoda nie przychodził nigdy... a on tylko mógł się tak oznajmić... W istocie książę wojewoda w czarnej sukni, z lampką w ręku, pokazał się na progu.
Nic nie mówiąc, światło postawił na stoliku.
— Przepraszam za spóźnione odwiedziny — rzekł — ale mam do pomówienia z waszą książęcą mością.
— Wprzódy z Bogiem — odparła kobieta śmiało — skończę modlitwę.
Książę skłonił głowę, stał i czekał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.