Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV.
MAŁZEŃSTWO Z ROZSĄDKU.



Benvenuto chciał wrócić tego samego wieczoru, lecz król tak dalece nalegał, iż nie mógł odmówić i pozostał w zamku do jutra.
Był więc na wieczerzy i na śniadaniu w dniu następnym; około południa dopiero pożegnawszy króla i księżnę d’Etampes, puścił się w drogę w towarzystwie Jasia.
Obaj mieli dzielne konie, Cellini wszakże pomimo swego zwyczaju nie śpieszył się.
Widocznem było, że chciał wrócić do Paryża o pewnej godzinie.
Rzeczywiście stanął o siódmej przy ulicy la Harpe.
Zamiast udać się wprost do zamku Nesle, stanął przed mieszkaniem jednego ze swoich przyjaciół nazwiskiem Guido, który był doktorem z Florencyi; poczem dowiedziawszy się, ii go zastał, postanowił wieczerzać u niego, zalecając Janowi, ażeby udał się do domu i powiedział tam, że mistrz pozostał w Fontainebleau, zkąd wróci dopiero nazajutrz oraz aby czuwał przy drzwiach gdy zastuka.
Jaś oddalił się przyrzekłszy ściśle spełnić rozkazy pana.
Przed wieczerzą Cellini zapytał doktora czy nie zna jakiego notaryusza, któregoby sprowadzić można dla spisania aktu ślubnego.
Ten wymienił mu zięcia swojego i natychmiast posłał po niego.
W pół godziny potem, przy schyłku wieczerzy przybył notaryusz.
Benvenuto powstał od stołu, zamknął się z nim w gabinecie i tam polecił mu skreślić akt ślubny, pozostawiając próżne miejsca dla wpisania nazwisk nowożeńców.
Poczem odczytawszy takowy uważnie dla przekonania się czy był dokładnie i prawnie dokonany, wynagrodził hojnie notaryusza, schował akt do kieszeni, pożyczył od przyjaciela szpady tej samej długości jaką nosił, ukrył ją pod płaszczem i wraz z nadejściem nocy udał się wprost do pałacu Nesle.
Stanąwszy u drzwi, raz tylko zastukał, a drzwi się jednak natychmiast otworzyły.
Jaś czuwał pilnie na stanowisku.
Cellini zaczął go wypytywać; pracownicy wieczerzali i nie spodziewali się przybycia pana jak dopiero nazajutrz.
Cellini zaleciwszy chłopcu jak najściślejsze milczenie, udał się do pokoju Katarzyny, od którego klucz zawsze nosił przy sobie, tam z cicha się wkradłszy, zamknął drzwi i ukrył się za parawanem.
W kwadrans potem lekkie stąpanie słyszeć się dało na schodach.
Drzwi powtórnie się otworzyły; Katarzyna weszła z lampą w ręku, poczem wyjąwszy klucz zamknęła drzwi wewnątrz, postawiła lampę na kominie i usiadła na obszernem krześle mając twarz zwróconą w stronę Benvenuta.
Z wielkiem jego zadziwieniem, twarz ta przedtem otwartością i wesołością tchnąca, stała się obecnie smutną i zamyśloną.
Biedna Katarzyna dręczona była wyrzutami.
Katarzyna powiedziała Pagolowi, że go kocha, było to być może w chwili żalu, bezczynności a może i urojenia; wyznała to nie kochając go rzeczywiście; wyznała mając obraz Celliniego w sercu a imię Pagola na ustach.
Zaraz potem pomyślała, że przyjdzie dzień, w którym mistrz znudzony namiętnością nieznaną i bezowocną wróci do niej, a przekonawszy się o jej stałości, pomimo zaleceń w przeciwnym duchu udzielanych, wynagrodzi jej poświęcenie, nie przez małżeństwo, bo biedna dziewczyna pod tym względem straciła wszelką nadzieję, lecz resztą szacunku i litości, które uważała za wskrzeszenie jego dawnego przywiązania.
Podobne myśli zasmucały Katarzynę, zasępiały jej oblicze i pobudzały do wyrzutów.
Wśród milczenia i zanurzenia w myślach, Katarzyna wzdrygnąwszy się nagle, podniosła głowę; lekki szmer dał się słyszeć na schodach i prawie jednocześnie klucz w zamku obrócił się szybko i drzwi się otworzyły.
— Jakim sposobem mogłeś się tu dostać i kto ci dał klucz do mojego pokoju Pagolo? — zawołała Katarzyna powstając. Wiem, że było tylko dwa klucze od tych drzwi: jeden jest u mnie, drugi ma Cellini.
— A! droga Katarzyno — odezwał się ze śmiechem Pagolo — jesteś kapryśną. Raz otwierasz drzwi ludziom, to znów one zamykasz im przed nosem; dalej gdy się ma zamiar wejść tu przemocą, bo prawdę powiedziawszy mamy do tego niejakie prawo, zagrażasz, że będziesz krzyczeć i wołać o pomoc. Musiałem zatem chwycić się podstępu.
— O! zapewnie! — powiedz lepiej żeś wykradł klucz Celliniemu, który nie dostrzegł tego; o! powiedz mi, że on o tem nie wie iż go posiadasz, bo gdybyś go od niego otrzymał, umarłabym ze wstydu i rozpaczy.
— Uspokój się moja piękna Katarzyno — rzekł Pagolo zamykając drzwi na podwójny spust i siadając obok dziewczyny, zmusiwszy ją niejako ażeby podobnież usiadła. Nie, Benvenuto nie kocha ciebie, lecz Benvenuto podobny jest do skąpca, który posiadając skarb nie tylko, że sam nie korzysta z niego, lecz nadto nie dozwala się zbliżyć nikomu. Ten klucz wyrobiłem własną ręką. Kto może więcej, może i mniej. Złotnik może być ślusarzem w potrzebie. Przekonaj się jak cię kocham Katarzyno, gdy moje ręce przywykłe do osadzania pereł, brylantów w czyste złoto, zniżyły się do obrabiania nikczemnego kawałka żelaza. Przyznać należy złośnico, że ten nikczemny kawałek żelaza stał się kluczem, kluczem do raju.
Po tych wyrazach Pagolo chciał ująć rękę Katarzyny, lecz z wielkiem zadziwieniem Celliniego, który jednego słowa ani poruszenia nie stracił, Katarzyna się oparła.
— I cóż! — zawołał Pagolo, czy długo ten kaprys trwać będzie?
— Posłuchaj mnie Pagolo — rzekła Katarzyna smutnym głosem, który przeniknął do głębi serce Celliniego, wiem o tem dobrze, że skoro kobieta raz ulegnie mężczyźnie, nie ma prawa okazywać się surową; lecz jeżeli ten dla którego okazała słabość jest szlachetnym człowiekiem, jeżeli ma powie szczerze, że straciła wówczas zmysły, że się uwodziła tylko, wtedy obowiązkiem jest tego człowieka, wierzaj mi, nie nadużywać jej położenia. Mówię to dla tego Pagolo, że ci uległam nie z miłości, bo kochałam innego, kochałam Celliniego. Pogardzaj mną, masz do tego prawo i powinieneś nawet pogardzać, lecz posłuchaj i nie dręcz mnie więcej.
— Wybornie — rzekł Pagolo, w istocie rada twoja jest zbawienną; oczekując długo na to co mi dziś wyrzucasz, sądzisz iż uwolnię cię od zobowiązań jakie względem mnie zaciągnęłaś i własnej woli? Nie. A gdy pomyślę, że ten opór pochodzi z głupiego przywiązania jakowe znów się w tobie odezwało do Benvenuta, do człowieka, który mógłby być ojcem naszym, do człowieka który ciebie nie kocha, pogardza, postępuje z tobą jak z nałożnicą....
— Wstrzymaj się Pagolo! wstrzymaj! — zawołała Katarzyna rumieniąc się ze wstydu, zazdrości i gniewu zarazem — przyznaję, Benvenuto nie kocha mnie dzisiaj, lecz mnie dawniej kochał i szanował zawsze.
— A więc dla czegóż nie poślubił cię gdy ci to przyrzekł?
— Nigdy mi Benvenuto nie przyrzekał, że zostanę jego żoną, gdyż byłby dotrzymał słowa. Wyznaję, pochlebiałam sobie iż dostąpię tego zaszczytu; nadzieja jaką żywiłam w sercu, wylała się na zewnątrz, szczyciłam się nadzieją jak się szczycą rzeczywistością. Nie Pagolo — rzekła dalej Katarzyna opuszczając rękę w dłoń pracownika ze smutnym uśmiechem, nie, Benyvenuto nigdy mi tego nie przyrzekał.
— Widzisz więc jak jesteś niewdzięczną Katarzyno — zawołał Pagolo — chwytając ręce dziewczyny, uważając w tem zniechęceniu oznakę powracającej przychylności ku sobie. Otóż ja, który ci obiecuję, ja który ci ofiaruję to czego Benvenuto podług twego zeznania, nigdy ci nie przyrzekał, ja który ciebie kocham, gotów jestem życie dla ciebie poświęcić, mamże być odepchniętym przez ciebie, gdy tymczasem on co cię zdradził, pewny jestem, że gdyby tu był, powtórzyłabyś mu wyznanie, które żałujesz żeś mnie uczyniła, mnie który cię tak czule kocham.
— O! gdyby tu był — zawołała Katarzyna — gdyby tu był; Pagolo, przypomniałbyś sobie może, żeś go zdradził z nienawiści gdy ja go zdradziłam z miłości, i skryłbyś się pod ziemię.
— Dla czego? — rzekł Pagolo ufny w to, że Benvenuto daleko. Dla czego proszę cię? Każdy ma prawo starać się pozyskać miłość kobiety opuszczonej od innego. Gdyby tu był powiedziałbym mu: Opuściłeś, zdradziłeś Katarzynę, tę biednę Katarzynę, która ciebie tak kochała. Pogrążona w rozpaczy początkowo, natrafiła następnie na poczciwego młodzieńca, który ją umiał ocenić, który ją pokochał, który jej przyrzekł to czegoś jej nigdy nie chciał przyrzec, to jest, że zostanie jej mężem. On tedy słusznie odziedziczył twoje prawa nad nią. Do niego teraz ta kobieta należy. Obaczylibyśmy Katarzyno coby na to odpowiedział twój Cellini.
— Nic — odezwał się po za Pagolem głos męzki i groźny — nic zupełnie.
Silna dłoń wsparła się jednocześnie na jego ramieniu i cofnęła go w tył bladego i drżącego.
Obraz jaki się przedstawił w tej chwili, był nader malowniczy.
Pagolo skulony, zalękniony i zsiniały; Katarzyna niewzruszona, niema, podobna do posągu zdziwienia; nakoniec Benvenuto stojąc z założonemi rękami, trzymał w jednej z nich szpadę w pochwie, a w drugiej wydobytą, oblicze jego zaś wyrażało groźbę i szyderstwo zarazem.
Przez chwilę trwało okropne milczenie. Pagolo i Katarzyna struchleli na widok zmarszczonych brwi pana swojego.
— Zdrada — pomruknął Pagolo poniżony — zdrada...
— Tak zdrada z twej strony nikczemniku — odpowiedział Cellini.
— Wzywałeś go — odezwała się Katarzyna — otóż jest.
— Tak, widzę go — rzekł Pagolo zawstydzony przed kobietą, której się usiłował podobać; lecz on jest uzbrojony, a ja nie...
— Przyniosłem oręż dla ciebie — rzekł Cellini cofając się o krok i rzucając pod nogi Pagola szpadę.
Pagolo spojrzał na szpadę, lecz nie ruszył się z miejsca.
— Dalej, podnieś szpadę — rzekł Cellini. Czekam.
— Pojedynek! — pomruknął Pagolo dzwoniąc zębami ze strachu — czyliż jestem w stanie mierzyć się z tobą na szpady?
— A więc — rzekł Cellini przekładając szpadę z jednej ręki do drugiej — będę się potykał lewą ręką, to ci przywróci równowagę.
— Ja się mam bić z tobą, z moim dobroczyńcą, któremu jestem wszystko winien! nigdy, nigdy! — zawołał Pagolo.
Uśmiech głębokiej pogardy ukazał się na ustach Benvenuta, Katarzyna cofnęła się o krok nieusiłując pokryć wstrętu malującego się w jej twarzy.
— Trzeba było przypomnieć sobie o moich dobrodziejstwach, wprzód nim mi wydarłeś kobietę, którą powierzyłem twemu honorowi, podobnie jak Askaniowi — rzekł Benvenuto. Teraz pamięć zapóźno ci przybywa. Broń się Pagolo!
— Nie, nie — pomruknął nikczemnik cofając się na klęczkach.
— A więc kiedy nie chcesz się potykać jak mężnemu przystoi — rzekł Benvenuto — będziesz ukarany jak winowajca.
I włożywszy szpadę do pochwy, wyjął sztylet i z obojętcem obliczem, bez śladu gniewu lub litości, zbliżał się zwolna do pracownika.
Katarzyna wpadła pomiędzy nich wydawszy okrzyk; lecz Benvenuto bez wysilenia, jednem poruszeniem, poruszeniem niecofnionem jakby wyciągnął posąg spiżowy swą ręką, usunął biedną dziewczynę.
Benvenuto postępował ciągle ku Pagolowi.
Wtedy mistrz przystąpiwszy do niego, przyłożył mu sztylet do szyi.
— Poleć duszę twoję Bogu — rzekł — masz pięć minut czasu.
— Łaski! — zawołał Pagolo głosem rozpaczy, nie zabijaj mnie! łaski!
— Jakto? — zawołał Cellini — ty znając mnie dobrze, uwiodłeś kobietę, która do mnie należała; dowiedziałem się o wszystkiem, tak, wszystko odkryłem i ty się spodziewasz, że ci przebaczę. Żartujesz Pagolo!..
Benvenuto roześmiał się po tych wyrazach, lecz śmiechem tak okropnym i przejmującym, że Pagolo poczuł drżenie w szpiku kości swoich.
— Mistrzu — zawołał, poczuwszy ostrze sztyletu na szyi; to nie ja lecz ona była przyczyną mej zdrady.
— Zdrada, podłość i potwarz! Wykonam kiedyś grupę z tych trzech potworów — rzekł Benvenuto — będzie to obrzydły widok! Czyli zapomniałeś, że tu byłem i wszystko słyszałem.
— O! Bonvenuto — zawołała Katarzyna składając ręce — o! ty wiesz przecie, że on kłamie.
— Wiem o tem — rzekł Benvenuto, wiem że kłamie mówiąc to, podobnie jak mówił, że cię poślubi; lecz bądź spokojną, będzie ukarany za to podwójne kłamstwo...
— Tak, ukarz mnie! — zawołał Pagolo lecz litościwie, ukarz mnie, lecz nie zabijaj.
— Więc skłamałeś mówiąc, że Katarzyna nakłoniła cię do zdrady?
— Tak skłamałem; tak ja byłem winnym. Kochałem ją do szaleństwa, a ty wiesz mistrzu do jakich błędów może miłość doprowadzić.
— Skłamałeś również i to, żeś gotów ją poślubić?
— Nie, nie mistrzu, tym razem nie kłamałem.
— Kochasz więc prawdziwie Katarzynę?
— Tak, kocham ją — odpowiedział Pagolo, pojmując, że tym środkiem zdoła zmniejszyć swoję winę w oczach Celliniego, pokryciem zdrady gwałtowną namiętnością, tak kocham ją.
— Powtarzasz więc, że nie kłamałeś mówiąc, że się z nią ożenisz?
— Nie kłamałem mistrzu.
— I byłbyś dotrzymał słowa?.
— Gdyby nie należała do ciebie mistrzu, byłbym się z nią ożenił.
— Możesz przeto ją pojąć, gdyż ci ją odstępuję.
— Żartujesz mistrzu.
— Nigdy szczerzej nie mówiłem, spojrzyj na mnie a przekonasz się czy żartuję.
Pagolo spojrzawszy ukradkiem na Celliniego, dostrzegł w jego rysach, że sędzia może się zamienić w kata; opuścił więc głowę z westchnieniem.
— Zdejm ten pierścień z twego palca Pagolo — rzekł — i włóż go na palec Katarzyny.
Pagolo dopełnił w milczeniu pierwszą część zlecenia mistrza.
Benvenuto dał znak Katarzynie ażeby przystąpiła, Katarzyna zbliżyła się.
— Podaj rękę Katarzyno.
Katarzyna uczyniła to.
— Dalej Pagolo.
Pagolo włożył pierścionek na palec Katarzyny.
— Teraz po zaręczynach przystąpmy do ślubu.
— Do ślubu — pomruknął Pagolo — nie można przecież tak prędko, potrzeba notaryusza, księdza.
— Potrzeba aktu ślubnego — rzekł Benvenuto wydobywając papier. Oto jest gotów i trzeba tylko zamieścić imiona i nazwiska.
Złożywszy akt na stole, wziął pióro i podając go Pagolowi.
— Podpisz Pagolo.
— A! wpadłem w sidła — mruknął czeladnik.
— Co to ma znaczyć — odpowiedział Benvenuto nie podwyższając zwykłego głosu, tylko mu nadając wyraz srogi; sidła! Gdzież tu sidła upatrujesz? Czy to ja ciebie namawiałem ażebyś wszedł do pokoju Katarzyny? czyż ci radziłem ażebyś jej przyrzekał, że się z nią ożenisz? A więc żeń się Pagolo, a jak zostaniesz jej mężem, zmieni się położenie rzeczy; jeżeli do niej przyjdę będziesz miał prawo zagrozić mi, a ja będę się lękał ciebie.
— O! — zawołała Katarzyna przechodząc z okropnej obawy do wesołości i śmiejąc się do rozpuku na myśl podaną przez mistrza: a! jakże by to było zabawnie!
— Tak — mruknął Pagolo — przyznaję, że to byłoby bardzo zabawnie; lecz na nieszczęście nic z tego nie będzie!
— Jakto nic z tego nie będzie? — zawołał Benvenuto zdziwiony, jak lew widząc zbuntowanego lisa.
— Nic z tego nie będzie i wolę raczej umrzeć. Zaledwie wyrzekł te słowa, Cellini jednym skokiem stanął już przed nim. Pagolo dostrzegł migot sztyletu, rzucił się w stronę z taką szybkością i tak szczęśliwie, że cios wymierzony zadrasnął mu tylko ramię, sztylet silną ręką wypuszczony utkwił na parę cali w ścianie.
— Zgadzam się na wszystko Cellini — zawołał. Łaski mistrzu. Jestem gotów spełnić twoję wolę, a gdy Benvenuto wyciągnął z trudnością puginał z obicia, pobiegł do stołu, na którym leżał kontrakt, pochwycił z żywością pióro i podpisał. Ta scena tak szybko upłynęła, że Katarzyna nie mogła mieć w niej żadnego udziału.
— Dziękuje ci Pagolo — rzekła ocierając łzy, które obawa wycisnęła z jej oczu i hamując lekki uśmiech; dziękuję ci mój drogi Pagolo za zaszczyt, który chcesz mi wyświadczyć; lecz ponieważ teraz na prawdę mamy się wytłomaczyć, posłuchaj mnie uważnie: Przed chwilą nie chciałeś być moim mężem, teraz ja nie chcę być twoją żoną. Nie mówię ci dlatego ażebym tobą gardziła; ale nie kocham cię i pragaę tak zostać jak jestem.
— Jeżeli tedy nie chcesz go — odezwał się Benvenuto z najzimniejszą krwią, to on musi umrzeć.
— Ale przecież to ja odmawiam nie on.
— On musi umrzeć — dodał Benvenuto — nikt się nie poszczyci, że mógł mnie obrazić bezkarnie. Czyś gotów Pagolo?
— Katarzyno! — zawołał czeladnik. Katarzyno na miłość Boską zlituj się nademną. Katarzyno ja ciebie kocham. Katarzyno będę ciebie wiecznie kochał! Katarzyno podpisz! Katarzyno oddaj mi twoję rękę, błagam cię na kolanach!
— Dalej Katarzyno! decyduj się prędko — rzekł Cellini.
— A! panie! — rzekła Katarzyna — dla mnie samej, dla mnie która ciebie tak kochałam, dla mnie która o czem innem marzyłam, nie bądź zbyt surowym. Lecz mój Boże! — zawołała niespodzianie trzpiotowata dziewczyna przechodząc ze smutku do śmiechu, spojrzyj-no Cellini jaką ma minę ten biedny Pagolo. O! pozbądź się tej pięknej postaci Pagolo, albo nigdy nie zostanę twoją żoną. O! w istocie, jesteś zbyt śmiesznym w tej chwili.
— Ocal mnie najprzód Katarzyno, a potem będziemy się śmieli jeżeli zechcesz.
— A więc mój biedny chłopcze jeżeli chcesz to się ożenię...
— Ty się pytasz jeszcze czy ja chcę? — zawołał Pagolo.
— Wiesz tedy czem byłam i czem jestem?
— Wiem.
— Nie zwodziłam ciebie?
— Nie, nie...
— Nie żałujesz więc, że się ze mną żenisz?
— Nie, nie! więc daj mi rękę. W istocie dziwne zamęście i nigdy się nie spodziewałam podobnego ślubu. Tem gorzej lub lepiej, iż jestem twoją żoną.
I wziąwszy pióro podpisała, jako posłuszna małżonka pod nazwiskiem swojego męża.
— Dziękuję ci droga Katarzyno, dziękuję — zawołał Pagolo — przekonasz się, że będziesz szczęśliwą.
— Jeżeli nie dotrzyma tego przyrzeczenia — rzekł Benvenuto — napisz do mnie Katarzyno gdziekolwiek bym się znajdował, a ja przybędę osobiście przypomnieć mu zobowiązanie.
To powiedziawszy Cellini z wzrokiem zwróconym im czeladnika, włożył zwolna puginał do pochwy; poczem wziąwszy akt ślubny, złożył go we czworo i chowając do kieszeni przemówił do Pagola z właściwą sobie ironią pełną powagi:
— A teraz przyjacielu Pagolo, lubo zaślubiony jesteś z Katarzyną podług praw ludzkich, nie jesteś wszakże jej małżonkiem w obliczu kościoła, jutro zatem dopiero będziecie połączeni na wieki.
Do tej pory obecność twoja w tem miejscu jest przeciwną prawom boskim i ludzkim.
A zatem dobrej nocy Pagolo.
Pagolo zbladł jak trup, lecz gdy Benvenuto wskazał mu drzwi nakazującym gestem, oddalił się w milczeniu.
— Ty jeden Cellini mogłeś się zdobyć na myśl podobną — rzekła Katarzyna śmiejąc się do rozpuku. Posłuchaj mnie jednak mój biedny Pagolo, zawołała na niego gdy drzwi otwierał; musisz się oddalić bo tak być powinno; lecz uspokój się Pagolo, przysięgam ci na imię Matki Najświętszej, że jak zostaniesz moim mężem, nawet Benvenuto będzie mi zupełnie obojętnym i nie zapomnę o moich obowiązkach.
Poczerm gdy się drzwi zamknęły.
— A! Cellini — rzekła wesoło — dałeś mi męża, ale uwolniłeś mnie zarazem dzisiaj od jego obecności. Winieneś mi był przecież to wynagrodzenie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.