Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
MARS I WENUS.



Czytelnik bez wątpienia podobnie jak Marmagne, domyślił się rzeczywistości lubo początkowo wydawającej się osobliwą. Głowa kolosu służyła za miejsce schronienia Blance.
Mars przyjął Wenerę na pomieszkanie, jak mówił Jakób Aubry. Po raz drugi Benvenuto użył utworu swej myśli i rąk, artysta wspierał człowieka i oprócz pomysłu i jeniuszu, umieszczał jeszcze losy swoje w posągach.
W nieb niegdyś jak wiadomo tworzył zamysły ucieczki; obecnie zaś ukrył wolność Blanki i szczęście Askania.
Dla wyjaśnienia jednak tej okoliczności, trzeba nam się wrócić do chwili, w której Cellini ukończywszy opowiadanie o Stefanie, pogrążył się w zadumie, kochankowie zaś zachowali uroczyste milczenie.
Benvenuto we wspomnieniach swoich niekiedy przerażających, zawsze hałaśliwych, wśród wyrazistych lub dzikich cieni, które pojawiały się na drodze jego życia, ujrzał melancholijną i pogodną postać Stefany zmarłej w dwudziestym roku życia.
Askanio ze spuszczoną głową, usiłował przypomnieć sobie wybladłe rysy kobiety, pochylonej nad jego kolebką, przebudzającej go łzami.
Blanka zaś wpatrywała się z rozrzewnieniem w Celliniego, którego inna kobieta, młoda i niewinna jak ona, kochała z zapałem; w owej chwili głos jego wydał się jej tak miłym jak Askania, i pomiędzy tymi dwoma mężczyznami, którzy oba kochali ją miłością rzeczywistą, czuła się instynktowo bezpieczną, jak dziecię na kolanach matki.
I cóż? — zapytał Benvenuto po chwilowem milczeniu. Blanko czy powierzysz się człowiekowi, któremu Stefana powierzyła Askania?
— Tyś moim ojcem; on moim bratem — odpowiedziała Blanka z wdziękiem wyciągając ku nim ręce; bez wahania powierzam się wam obu, ażebyście mnie zachowali dla mojego małżonka.
— Dzięki ci, dzięki moja najukochańsza — rzekł Askanio.
Przyrzekasz więc być mi posłuszną we wszystkim Blanko? — zapytał znowu Benvenuto.
— We wszystkim — odpowiedziała Blanka.
— A więc posłuchajcie moje dzieci:
— Zawsze byłem tego zdania, że człowiek wszystko może co tylko zamierzy; z tym jednakże warunkiem, aby go Bóg wspierał tam w niebie a czas tu na ziemi.
Aby cię uwolnić od Orbeca i nieodłącznej hańby, a oddania cię mojemu Askaniowi, potrzebuję czasu Blanko, gdyż za kilka dni masz zostać żoną hrabiego.
Najważniejszą przeto jest rzeczą przedewszystkiem opóźnić to bezbożne połączenie, nieprawdaż Blanko? moje dziecię, moja siostro, moja córko! Są chwile na tym padole płaczu, w których wykroczenie jest koniecznem dla zapobieżenia zbrodni. — Będzieszże odważną i stałą?
Twoja miłość tak czysta czyli się zdobędzie na tę trochę odwagi? — odpowiedz mi.
— Niech Askanio odpowie za mnie — odrzekła Blanka z uśmiechem, odwracając się ku młodzieńcowi.
— On mną rozrządza.
— Bądź spokojnym mistrzu — rzekł Askanio. Blanka będzie mieć odwagę.
— A więc czy chcesz Blanko ufna w naszą prawość i twoją niewinność, dom ten opuścić i pójść za nami?
Askanio okazał zdziwienie, Blanka zamilkła na chwilę patrząc na Celliniego i na Askania, poczem powstawszy rzekła spokojnie:
— Dokąd się mam udać?
— Blanko! Blanko! — zawołał Benvenuto wzruszony tym dowodem ufności, jesteś szlachętną i świętą istotą, wyznam ci, pomimo, że dotąd od poznania mojej Stefany, bardzo surowo sądziłem kobiety, wszystko zależało od twojej odpowiedzi.
Jesteś ocaloną, lecz nie mamy chwili do stracenia.
Ta godzina jest uroczystą, Bóg nam ją zsyła, korzystajmy więc: daj mi rękę Blanko i idźmy.
Dziewica opuściła zasłonę jakby dla ukrycia przed samą sobą rumieńca, poczem udała się za mistrzem i Askaniem.
Drzwi łączące oba pałace były zamknięte, lecz klucz znajdował się w zamku i Benvenuto otworzył je bez szelestu.
Stanąwszy w progu Blanka zatrzymała się.
— Zarzekajcie chwilę — rzekła wzruszonym głosem.
I na progu domu, który opuszczała ponieważ on nie zapewniał bezpieczeństwa jej niewinności i cnocie, przyklękła i modliła się.
Modlitwa jej była tylko Bogu wiadomą, lecz bezwątpienia błagała o przebaczenie dla ojca, iż zmusił ją do podobnego kroku.
Poczem powstała spokojna, i wzmocniona poszła dalej za Cellinim.
Askanio z sercem wzruszonem, szedł za nimi przypatrując się wzrokiem kochanka jej białej sukni, odznaczającej się w ciemności.
Tak przebyli ogród wielkiego Nesle; śpiewy i śmiechy robotników wieczerzających (gdyż wiadomo, że ucztowano w zamku), dochodziły aż do naszych przyjaciół, niespokojnych i drżących jak zwykle bywa w chwilach stanowczych.
Stanąwszy u podnóża posągu, Benvenuto zostawił na chwilę Blankę, wszedł do giserni i wkrótce ukazał się z drabiną, którą przystawił do olbrzymiego kolosu.
Księżyc oświecał tę scenę bladawym blaskiem; mistrz umocowawszy drabinę, ukląkł przed Blanką.
Najtkliwszy szacunek łagodził potęgę jego wzroku.
— Moje dziecię — rzekł do dziewicy, obejmij rękami moją szyję i trzymaj się mocno.
Blanka w milczeniu spełniła zlecenie, a Benvenuto uniósł ją jak piórko.
— Niech brat — rzekł do zbliżającego się Askania, dozwoli ojcu przenieść tam wysoko swoją najdroższą córkę.
I silny złotnik, obciążony drogim ciężarem, zaczął wstępować po szczeblach drabiny z taką łatwością, jakby niósł piórko.
Blanka oparłszy śliczną swą głowę na ramieniu mistrza, przypatrywała się przez zasłonę męskiemu i dobrotliwemu obliczu swojego wybawcy, czuła się ona przejętą dla niego tem dziecięcem zaufaniem, którego, niestety, dotąd nie doznawała nigdy.
Co do Celliniego, wola tego żelaznego człowieka tak była silną, że unosząc tę, dla której przed dwoma godzinami życie by poświęcił, obecnie tak dalece stał się umiarkowanym, że ręka mu nie zadrżała, serce silniej nie zatętniało i żaden z muskułów stalowych niezadrgał.
Rozkazał sercu aby było spokojne i serce stało się posłusznem woli jego.
Doszedłszy do szyi posągu, otworzył małe drzwiczki, wszedł wewnątrz głowy Marsa i tam złożył Blankę. Wnętrze kolosalnej głowy, posągu mającego blisko sześćdziesiąt stóp wysokości, tworzyło okrągły pokoik, mający średnicy do ośmiu stóp a dziesięć wysokości; powietrze i światło przedzierały się tam przez otwory oczu, nosa, ust i uszu.
Pokoik ten urządził Cellini.
Pracując bowiem nad głową posągu, zamykał w niem narzędzia potrzebne, aby ich nie musiał windować lub spuszczać po kilka razy dziennie; częstokroć także spożywał tam śniadanie na stole stojącym w pośrodku nadpowietrznej jadalni, po całych więc dniach nie potrzebował schodzić z rusztowania i przerywać sobie pracy.
Ten pomysł tak się mu okazał dogodnym, że prócz stołu przeniósł i małe łóżko, na którem często po obiedzie spoczywał.
Z tego względu przyszła mu myśl ukryć tam Blankę, uważając to schronienie za najbezpieczniejsze.
— Musisz tu pozostać Blanko — rzekł Benvenuto — niewychodzić tylko nocną porą.
Oczekuj w tem schronieniu pod strażą Boga i naszej przyjaźni, skutku moich usiłowań.
Jowisz — dodał z uśmiechem, czyniąc aluzyę do obietnicy króla — dokona co Mars rozpoczął.
Ty mnie nie rozumiesz, lecz ja wiem co mówię.
Mam za sobą Olimp, a ty raj cały.
Niepodobna więc aby nasze zamiary nie miały się powieść! Uśmiechnijże się tedy Blanko jeżeli nie do teraźniejszości, to przynajmniej do przyszłości.
Mówię ci z przekonaniem, iż należy mieć nadzieję.
Zaufaj więc jeśli nie mojej to nieba pomocy.
Ja przebywałem w daleko ściślejszem więzieniu, a wierz mi, że nadzieja osładzała mi niewolę.
Zresztą nie ujrzysz mnie Blanko jak dopiero w chwili, gdy usiłowania moje osiągną skutek pożądany.
Twój brat Askanio na którego tyle nie zwracają uwagi jak na mnie, będzie cię odwiedzał i czuwał nad tobą; jemu to zlecę zmienić ten pokój rzemieślnika w celę zakonnicy.
Zachowaj więc w pamięci moje wyrazy: Spełniłaś z zaufaniem i odwagą wszystko co po tobie żądałem, teraz drogie dziecię, reszta do mnie należy; zdajmy się na wolę Opatrzności.
Słuchaj więc Blanko uważnie, cokolwiek nastąpi, pamiętaj, w jakimkolwiek znajdziesz się położeniu, choćby ono było najrozpaczliwszem, gdyby nawet przy stopniach ołtarza zmuszano cię do oddania ręki d’Orbecowi, nie wątp wszakże o twoim przyjacielu, Blanko; nie wątp o twoim ojcu moje dziecię; licz na pomoc Boga i naszą, a na czas z nią przybędziemy, ręczę ci za to.
Czy zdołasz mieć taką stałość, wyznaj, czy czujesz się dość silną?
— Tak — odpowiedziała dziewica stanowczo.
— A więc dobrze — rzekł Cellini — teraz żegnam cię; skoro moi ludzie udadzą się na spoczynek, Askanio przyniesie wszystko co potrzeba. Żegnam cię Blanko.
Podał jej rękę; lecz ona zbliżyła ku niemu czoło jak miała zwyczaj to czynić z ojcem swoim. Benvenuto zadrżał, lecz przesunąwszy rękę około oczu i jarzmiąc cisnące się myśli i wrzące namiętności, złożył na czystem czole dziewicy pocałunek ojcowski i dodał pół głosem:
— Żegnam cię droga córko Stefany.
Poczem szybko zszedł z drabiny do Askania oczekującego i obaj udali się do sali, gdzie biesiadowali robotnicy, którzy wprawdzie już jeść przestali, lecz dopiero pić zaczęli.
Nowe dziwaczne i niespodziane życie zaczęło się dla Blanki, a jednak zastosowała się do niego.
Umeblowanie tego nadpowietrznego pokoiku było następujące: Stało tam jak wiemy łóżko i stół, Askanio przyniósł niskie krzesło obite aksamitem, lustro weneckie, kilkanaście książek nabożnych wskazanych przez samą Blankę, krucyfiks i srebrny wazonik, obie sztuki ręki Benvenuta, prawdziwe arcydzieła, w ostatniem co noc odświeżano kwiaty.
Było to wszystko co tylko objąć mogło to gniazdo, mieszczące w sobie tyle niewinności i wdzięków.
Blanka sypiała zwykle w dzień według rady Askania; przebudzała się wraz z pojawieniem gwiazd i śpiewem słowików, klękała na łożu przed krucyfiksem i długo się modliła, poczem ubierała się, czesała piękne swe włosy i marzyła.
Wtedy zwykle Askanio przystawiał drabinę i pukał w drzwiczki.
Jeżeli Blanka była zupełnie ubraną, otwierała przyjacielowi swojemu i pozostawali z sobą do północy.
O północy jeżeli pogoda sprzyjała Blanka schodziła do ogrodu; Askanio wracał do zamku i udawał się na spoczynek, gdy tymczasem Blanka odbywała nocną przechadzkę, pogrążona w myślach.
Po dwugodzinnej przechadzce wracała do swojego powabnego schronienia, gdzie oczekiwała dnia napawając się wonią kwiatów uzbieranych, słuchając śpiewu słowików małego Nesle i piania kogutów w Pré-aux-Clercs.
Przed świtem, Askanio znów przychodził do swojej narzeczonej i przynosił posiłek dzienny, zręcznie zabrany pani Rupercie, dzięki wspólnictwu Celliniego.
Wówczas zwykle zajmujące rozmowy, wspomnienia miłosne, przyszłe zamiary małżonków, były rozbierane.
Czasami też Askanio w milczeniu przypatrywał się swojemu bóstwu.
Blanka zaś z uśmiechem nawzajem spoglądała na niego.
Często nawet żegnając się, dopiero przypominali sobie, że nieprzemówili i słowa, lecz właśnie wtedy najwięcej z sobą rozmawiali.
Każde z nich miało to w sercu co mu drugie powiedzieć mogło, więcej nawet, niż serce wyrazić zdoła, niż co Bóg w niem czytał.
Cierpienia i samotność w młodym wieku mają to dobre w sobie, iż umacniają duszę, zachowując pierwotną jej czystość.
Blanka, dziewica dumna, była zarazem żywą i wesołą dziewczyną; były więc prócz dni rozmyślania, dnie wesołe, poświęcone śmiechom, zabawom, i rzecz dziwna, te ostatnie dni czyli raczej noce, gdyż nasi kochankowie przemienili porządek przyrody, nie upływały im tak szybko.
Miłość jak każda rzecz jaskrawa, potrzebuje ciemnego tła by się lepiej odbijała.
Nigdy Askanio ani wyrazem nie zatrwożył niewinności i skromności dziewczęcia, które go bratem nazywało.
Byli z sobą sami lecz się kochali; i dla tego też że byli sami, czuli tem mocniej obecność Boga, i szanowali miłość swoję jak bóstwo.
Jak tylko pierwsze promienie słońca słabo złocić zaczęły dachy domów, Blanka ze smutkiem żegnała przyjaciela, lecz tak jak Julietta Romea, przywoływała go po dziesięć razy.
Zawsze jedno lub drugie zapomniało o czemś ważnem; mimo to trzeba się było rozłączyć i Blanka aż do południa, to jest do chwili, w której zwykle składając Bogu serce swoje w ofierze, zasypiała snem aniołów, pozostawszy samą, zajęta była myślami wrzącemi w jej sercu, lub słuchała śpiewu ptasząt.
Rozumie się, że Askanio ukrywał zawsze drabinę.
Blanka nęciła ptaszęta nasypując okruszyny chleba w otworze ust posągu, najśmielsze z nich zlatywały i podziobawszy cokolwiek uciekały.
Ptaszki jak się zdaje pojmują ducha dziewic, tak jak one skrzydlatego.
Pozostawały więc długo w bliskości i odpłacały śpiewem za pożywienie.
Pomiędzy niemi był skowronek, który się tak dalece ośmielił i oswoił, iż wlatał wewnątrz pokoiku i jadał z ręki dziewczyny.
Gdy noce zaczynały być chłodniejsze, pewnego razu dał się pochwycić Blance i złożony na jej łonie, drzemał pomimo odwiedzin Askania i przechadzki wspólnej.
Ów jeniec odwiedził swoję karmicielkę nazajutrz i odtąd co wieczór do niej przylatał.
O świcie zaczynał śpiewać.
Wtedy Blanka dawszy go pocałować Askaniowi, wypuszczała na wolność.
Tak upływały dnie Blanki w głowie posągu.
Dwa tylko wypadki zamieszały tę zwykłą spokojność, było to w czasie odwiedzin prewota.
Raz Blanka przebudziła się nagle usłyszawszy głos ojca; nie było to marzenie, słyszała bowiem Benvenuta mówiącego:
— Pytasz pan co to za olbrzym panie d’Estourville? Jest to posąg Marsa, który Jego królewska mość Franciszek I-szy raczył mi polecić wykonać dla pałacu w Fontainebleau. Jestto małe cacko sześćdziesięcio stopowe, jak widzisz.
— To nader okazałe i piękne dzieło, — odpowiedział pan d’Estourville, lecz chodźmy, nie tu zapewne znajdziemy czego szukamy.
I oddalili się.
Blanka klękła i wyciągnąwszy ręce, miała wielką chęć zawołać: Mój ojcze, mój ojcze, ja tu jestem! lecz wspomnienie na pana d’Orbee, na nikczemno zamiary pani d’Etampes i rozmowę wysłuchaną przez Askania, powściągnęło jej dziecięce przywiązanie. To uczucie nie odezwało się nawet przy powtórnych odwiedzinach prewota zwłaszcza, iż był w towarzystwie obrzydliwego d’Orbeca.
— Szczególny posągi wygląda jak dom; — rzekł hrabia zatrzymawszy się przed Marsem. Jeżeli zima go nie zniszczy, jaskółki ulepią, w nim gniazda na wiosnę.
Tegoż poranku, w którym głos nienawistny wzbudził trwogę w Blance, Askanio przyniósł jej list od Celliniego:
„Moje dziecię muszę odjechać, lecz bądź spokojną, wszystko urządziłem co potrzeba do twojego oswobodzenia i zapewnienia ci szczęścia. Słowo królewskie jest dla mnie rękojmią dobrego skutku, wszak wiesz dobrze, że król nigdy nie złamał raz danego słowa. Ojciec twój także oddala się z Paryża, Nie troszcz się więc. Miałem czas do ułożenia planów moich. Z tem wszystkiem powtarzam ci droga córko, choćbyś przestąpiła próg świątyni pańskiej, choćbyś klękała przy ołtarzu i miała wymówić słowo przysięgi wiecznego związku, nie troszcz się, Opatrzność nie opuści cię nawet w tej ostateczności.

Żegnam cię. Twój ojciec.
Benvenuto Cellini.”

Ten list napełnił radością serce Blanki, odżywił nadzieję, lecz sprawił nieszczęsny skutek, albowiem biedne dzieci zaniechały potrzebnej ostrożności.
Młodość niezna umiarkowania w uczuciach; przechodzi jednym skokiem z rozpaczy do zbytku ufności, dla niej niebo tylko jest albo zasępione chmurami, lub jaśnieje błękitem.
Zaspokojeni oddaleniem czasowem prewota i listem Celliniego, oboje zaniechali jak to już powiedzieliśmy, przynależnej ostrożności w postępowaniu.
Blanka już nie strzegła się tak jak dawniej by nie zostać spostrzeżoną od Perriny, która szczęściem poczytywała ją za ducha potępionego. Askanio rozpalił lampę lecz zapomniał spuścić firankę i Ruperta ujrzała światło.
Opowiadanie kumoszek podnieciło ciekawość Jakóba Aubry i ów lekkomyślnik, wykrył wszystko przed tym właśnie, którego najbardziej strzedz się należało.
Wiemy już o wypadku tego zwierzenia, wróćmy więc do pałacu księżnej.
Zapytany jakim sposobem dowiedział się o miejscu ukrycia Blanki, Marmagne milczał udając tajemniczość, rzeczywistość albowiem była zbyt prostą i bardzo słabe przedstawiała wyobrażenie o jego przenikliwości; wolał przeto dać do zrozumienia, iż w skutek nadzwyczajnych zabiegów osiągnął cel zamierzony, zresztą wszyscy podziwiali odkrycie, księżna nie posiadała się z radości. Nie szczędziła grzeczności i pochwał, zasypywała zapytaniami wicehrabiego; „nakoniec odzyskamy tę krnąbną dziewczynę, która mi tyle przykrości zrządziła.”
Pani d’Etampes postanowiła mieć udział wraz z przyjaciółmi swoimi w poszukiwaniach, jakowe mieli po raz trzeci przedsięwziąć w pałacu Nesle.
Zresztą po tem co zaszło, nie można już było pozostawić panienki pod dozorem Perriny; księżna umyśliła wziąć Blankę do siebie, w nadziei, że potrafi lepiej pilnować niż dozorczyni lub jej narzeczony; strzeżoną albowiem będzie jako rywalka.
Blanka więc mogła się spodziewać, że będzie dobrze dozorowaną.
Księżna rozkazała zaprządz do pojazdu.
— Ten wypadek — rzekła pani d’Etampes, jest prawie tajemnicą, a ja spodziewam się, że pan d’Orbec zbytecznie się nie troszczy o tę dziecinną wycieczkę. Nie widzę zatem przyczyny, któraby zerwać mogła ułożono małżeństwo, a tem samem spowodować wyrzeczenie się powziętych zamiarów względem Blanki.
— O pani! — zawołał uradowany pan d’Estourville.
— Pod temi samemi warunkami, nie prawdaż księżno? — zapytał d’Orbec.
— Bezwątpienia, mój drogi hrabio. Co do Benvenuta, czy jest winnym porwania, czy tylko uczestnikiem onego, bądźcie spokojni, pomszczę równie was jak i moją osobistą zniewagę.
— Mówiono mi wszakże — rzekł Marmagne — że król w uniesieniu artystycznem, zobowiązał się uroczyście, że wszystko cokolwiek złotnik zapragnie spełnionem zostanie, jeśli odlew Jowisza uda się pomyślnie.
— Nie troszcz się oto — odrzekła księżna — właśnie pragnę ażeby wystąpił z przypomnieniem królewskiego słowa, przysposobiłam mu niespodziankę na ten wypadek. Bądźcie więc spokojni i dozwólcie mi kierować wyprawą.
Właśnie wszyscy pragnęli tego; dawno już księżna nie okazała się tak czynną, gorliwą i uprzejmą.
Jej radość przebijała się mimowalnie.
Wysłała natychmiast prewota po straż; wkrótce potem d’Estourvillce, d’Orbec i Marmagne poprzedzeni i otoczeni strażą, przybyli do bramy Nesle, za nimi w pewnem oddaleniu jechała pani d’Etampes i drżąc z niecierpliwości, wyglądała okienkiem karety.
Była to pora obiadowa, Askanio, Pagolo, mały Jaś i Katarzyna tylko się znajdowali w pałacu. Zaś Benvenuta oczekiwano dopiero nazajutrz wieczorem, lub na trzeci dzień z rana. Askanio przyjął prewota i jego towarzyszy podług wyraźnego zalecenia Benvenuta, nie stawił żadnego oporu, w mniemaniu, że odwiedziny tak się skończą jak i poprzednie.
Prewot i jego orszak podążyli wprost do odlewni.
— Otwórz pan te drzwi — rzekł d’Estourville do Askania.
Serce młodzieńca ścisnęło się miotane okropnem przeczuciem; jednak ponieważ wahanie mogłoby obudzić podejrzenia, wręczył więc klucze prewotowi.
— Weźcie tę drabinę — rzekł prewot do straży.
Posłuszni rozkazowi, wziąwszy drabinę z odlewni, nieśli ją za panem d’Estourville, zmierzającym wprost ku posągowi Marsa. Stanąwszy tam prewot przystawił sam drabinę i już miał wstępować po niej, wtem Askanio zbladły z oburzenia i trwogi postawił nogę na pierwszem szczeblu i zawołał:
— Co to znaczy? ten posąg jest arcydziełem mistrza, powierzony mojemu dozorowi, uprzedzam zatem, iż pierwszy kto się odważy targnąć na niego pod jakimkolwiek pozorem, zginie z mojej ręki.
To rzekłszy wydobył z za pasa sztylet wązki i tak wyostrzony, że przebijał złoty talar.
Na skinienie prewota straż otoczyła Askania i skierowała dzidy przeciw niemu.
Askanio broniąc się z rozpaczą zranił dwóch ludzi, lecz nie mógł się oprzeć przemagającej liczbie; było ich bowiem ośmiu, prócz prewota, d’Orbeca i Marmagna.
Uległ więc przemocy; powalono go na ziemię i skrępowano ręce i nogi powrozami, tymczasem prewot wstępował po szczeblach drabiny, a za nim dwaj ze straży dla odparcia wszelkiej zasadzki, mogącej być ukrytą wewnątrz posągu.
Blanka wszystko widziała i słyszała; ojciec zastał ją omdlałą.
Gdy bowiem ujrzała padającego na ziemię Askania, mniemała, że został zabity.
Prewot widząc córkę w tym stanie, rozjątrzył się jeszcze bardziej i nie troszcząc się wcale o nią, pochwycił w pół, zarzucił na swoje szerokie barki i zszedł z drabiny; za nim cała wyprawa opuściła Nesle; straż uprowadziła Askania, któremu d’Orbec przypatrywał się z uwagą.
Pagolo lubo świadek tej sceny, lecz nie wmieszał się do niczego.
Mały Jaś gdzieś zniknął.
Katarzyna tylko nie pojmując co się działo, otworzywszy drzwi swojego pokoju wolała:
— Co znaczy ten gwałt moi panowie? Dla czego uprowadzacie Askania? Co to za kobieta?
W tej chwili zasłona osłaniające oblicze Blanki odchyliła się i Katarzyna poznała model posągu Heby.
Wtedy zbladłszy z zazdrości, przypatrywała się w osłupieniu odejściu prewota i jego orszaku.
— Co to znaczy — zapytała pani d^Etampes ujrzawszy skrępowanego Askania bladego i krwią zbroczonego — dla czego tak surowo z nim postąpiono? uwolnić go z więzów natychmiast!
— Pani — odezwał się prewot — ten młodzieniec stawiał nam opór; zranił dwóch moich ludzi; bezwątpienia jest wspólnikiem gwałtu jakiego się pan jego względem mnie dopuścił, sądziłem przeto, iż najwłaściwiej postąpię zabezpieczając jego osobę.
— Przytem — dodał d’Orbec z cicha, bardzo jest podobny do owego Włocha pazia, którego u pani widziałem, co był obecnym naszej rozmowie i gdyby był w innym ubiorze i gdybyś mnie pani nie upewniła słowem swoim, iż nie rozumie po francuzku, przysiągłbym księżno, że to jest ten sam.
— Masz słuszność panie prewocie — rzekła księżna z żywością odwołując rozkaz puszczenia Askania; masz słuszność, ten młodzieniec może stać się niebezpiecznym. Należy zatem przytrzymać go...
— Odprowadzić więźnia do Châtelet — zawołał prewot.
— My zaś — rzekła księżna d’Etampes, obok której złożono omdlałą Blankę, wracamy do naszego pałacu.
W kilka chwil potem ruszył galopem jeździec z wielkiego Nesle.
Był to Janek, który co tylko koń wyskoczyć zdołał, pośpieszał donieść Celliniemu o wszystkiem co zaszło.
Askania odprowadzono do Châtelet, nie widział on księżnej i nie domyślał się nawet udziału, jaki miała w wypadku niweczącym wszystkie jego najmilsze nadzieje.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.