Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV.
KAROL V-ty W FONTAINEBLEAU.



Cesarz nareszcie po długiem wahaniu i nie bez okropnej trwogi, wstąpił jednak na tę ziemię francuską, zarówno mu, jak i jej powietrze, nieprzyjazną; której króla jako jeńca niegodnie prześladował, a delfina jak go obwiniano przynajmniej, miał kazać otruć.
Europa spodziewała się ze strony Franciszka I-go strasznego odwetu, od chwili jak jego współzawodnik sam mu się oddał w ręce.
Lecz zuchwałość Karola V-go, owego wielkiego gracza w losach państw, nie dozwoliła mu cofnąć się, śmiało więc przebył Pyreneje.
Liczył on głównie na przyjaciół i zaufał trzem zapewnieniom, to jest ambicyi pani d’Etampes, wpływowi konnetabla Montmorency, i rycerskości Franciszka I go.
Z tem wszystkiem, stąpiwszy na ziemię francuską, nie mógł przemódz niepokoju; na granicy przyjmowali go dwaj synowie królewscy i wszędzie gdzie przejeżdżał, odbierał dowody uszanowania.
Lecz podejrzliwy władca drżał na wspomnienie, iż pozory serdeczności pokrywają może zasadzkę.
„Przekonywam się, mówił on, że się źle śpi w obcym kraju.”
Wśród zabaw i uroczystości oblicze jego wyrażało niepokój i zadumę, a w miarę jak się zapuszczał w głąb kraju, stawał się coraz posępniejszym.
Wjeżdżając do jakiego miasta, badał sam siebie wśród mów powitania, czy to ma być miejsce niewoli, poczem dodawał w głębi swej myśli:
— Nie to, ani inne, lecz cała Francya jest mojem więzieniem, a owi usłużni dworacy dozorcami.
Z każdą chwilą zwiększająca się niespokojność, dręczyła tego tygrysa, który się uważał w klatce i wszędzie tylko upatrywał kraty.
Będąc o dwa dni drogi od Paryża, z trwogą przypominał sobie czem był Madryt dla króla Francyi.
Dla cesarza stolica zdawała się być miejscem więzienia najzaszczytniejszem, lecz zarazem i najpewniejszem.
Zatrzymał się więc i prosił Franciszka I-go, ażeby wprost się udali do Fontainebleau, o którem słyszał tyle dziwów.
To żądanie pomieszało wszystkie plany Franciszka I-go, lecz zbyt on był gościnnym, ażeby miał dać poznać swoje niezadowolenie, wysłał przeto niezwłocznie gońca z zaproszeniem królowej i dam do Fontainebleau.
Obecność siostry Karola V-go Eleonory i zaufanie jakie taż pokładała w szlachetności swojego męża, ukoiły nieco trwogę cesarza.
Jednak Karol V-ty lubo chwilowo uspokojony, nie uważał się swobodnym u Franciszka I-go; król był zwierciadłem przeszłości a Karol V-ty typem przyszłości.
Władca tegoczesny nie pojmował dostatecznie bohatera średnich wieków; niepodobnem było aby współczucie zrodzić się mogło pomiędzy ostatnim z rycerzy a pierwszym z dyplomatów.
W dniu przybycia cesarza do Fontainebleau odbyły się łowy.
Polowanie było jedną z najmilszych rozrywek Franciszka I-go, zaś dla Karola V-go tylko znużeniem.
Z tem wszystkiem Karol V-ty chwycił z upragnieniem sposobność przekonania się, czy nie jest jeńcem; jakoż odosobniwszy się od orszaku polujących, udał się w inną stronę i zbłądził; lecz widząc się sam w lesie, wolny jak powietrze unoszące liście, uspokoił się zupełnie i odzyskał dobry humor.
Mimo to, powróciwszy do punktu zbornego, oblicze jego znów okryło się barwą trwożliwości, gdy ujrzał Franciszka I-go dążącego naprzeciw niemu z zakrwawionym oszczepem, którym ugodził dzika.
Bohater z pod Marignan i Pawii, odznaczał się nawet wśród swoich rozrywek królewskich.
— Dalej kochany bracie, bądź weselszy — odezwał się Franciszek I-szy biorąc Karola Y-go pod rękę, gdy obaj monarchowie zsiedli z koni przed bramą pałacową i wprowadzając go do galeryi Dyany, jaśniejącej malowidłami Rossa i Primaticcia. Na honor, tak jesteś smutny, jak ja byłem w Madrycie. Przyznaj bracie, że ja miałem do tego przyczynę, będąc twoim jeńcem, tym czasem ty jesteś moim gościem. Raduj się więc z nami jeżeli nie z tych uroczystości, zbyt błahych bezwątpienia dla tak wielkiego polityka jakim ty jesteś, to przynajmniej na wspomnienie, że wkrótce zmyjesz głowę flamandzkim pijakom piwa, którzy uroili sobie wznowić rząd gminny... Albo raczej zapomnij o buntownikach a myśl tylko o przyjemnem spędzeniu czasu z przyjaciółmi... czy mój dwór nie spodobał się tobie?
— Dwór twój jest zachwycający — odpowiedział Karol V-ty, prawdziwie zazdroszczę ci. I ja mam dwór, wszak go widziałeś, lecz jest on poważny i surowy, składa go posępne grono mężów stanu i wodzów, jak: Lannoy, Pescara, Antonio de Leyra. Lecz ty, oprócz wojowników i ambasadorów, oprócz Montmorencych i Dubellajów, oprócz uczonych, prócz Budué’go, Choliu’a, Duchatel’a, Lascaris’a, masz jeszcze poetów i artystów: Marota, Gaujona, Primaticcia, Benvenuta, a nadewszystko zachwycające kobiety: Małgorzatę z Nawarry, Dyanę de Poitiers, Katarzynę de Medicis i tyle innych, i zaczynam wierzyć, że chętniebym drogi bracie zamienił moje kopalnie złota, na twoje kwieciste łąki.
— O! z pomiędzy tych kwiatów nie widziałeś jeszcze najpiękniejszego, rzekł prostodusznie Franciszek I-szy do brata Eleonory.
— A! pragnąłbym najgoręcej podziwiać tę osobliwość, odpowiedział cesarz, który w zastosowaniu króla domyślił się, że to mowa o pani d’Etampes; odtąd zaczynam wierzyć, iż słusznie twierdzą niektórzy, że masz bracie najpiękniejsze w świecie królestwo.
— Lecz i ty masz najpiękniejsze hrabstwo Flandryi i najpiękniejsze księstwo Medyolanu.
— Odmówiłeś pierwszego w zeszłym miesiącu rzekł cesarz, za co ci dziękuję, lecz pragniesz drugiego, dodał z westchnieniem.
— A! mój kuzynie proszę cię — rzekł Franciszek I-szy, dajmy dzisiaj pokój rzeczom poważnym, po rozrywkach bitew przyznam się najbardziej nie lubię, ażeby mnie odrywano od rozrywek uroczystości.
— To prawda — odezwał się Karol V-ty skrzywiwszy się jak skąpiec zmuszony dług płacić, zaprawdę powiadam, że Medyolan wielce mnie obchodzi i z bólem serca przyjdzie mi odstąpić go...
— Powiedz raczej, zwrócić mi go mój bracie, ten wyraz jest właściwszy a zarazem może ci osłodzić przykre wrażenie. Lecz nie o to ale o zabawę chodzi w tej chwili. Pomówimy później o Medyolanie.
— Czy jako dar albo zwrot, odstąpiony lub dany zostanie — rzekł cesarz — w każdym przypadku będziesz posiadał jedno z najpiękniejszych państw w świecie, gdyż będziesz go miał, rzecz skończona, bo dotrzymam zobowiązań moich względem ciebie, równie jak ty dopełniasz twoich względem mnie.
— E! mój Boże! — zawołał Franciszek I-szy zaczynając się już niecierpliwić tym ciągłym zwrotem do spraw ważnych, czegóż tak dalece żałujesz bracie? Czyż nie jesteś królem Hiszpanii, cesarzem Niemiec, hrabią Flandryi i władcą przez wpływ osobisty lub wpływ oręża, całych Włoch od Alp do Kalabryi?
— Lecz ty masz Francyę — rzekł z westchnieniem Karol V-ty.
— Masz Indye i ich skarby, masz Peru i jego kopalnie.
— Ale ty masz Francyę.
— Masz państwo, w którem słońce nie zachodzi.
— Ale ty masz Francyę!... cóżbyś Wasza królewska mość powiedział na to, gdybym się ubiegał o ten dyament królestw, tak jak się ubiegasz o Medyolan, tę perłę księstw?
— Posłuchaj mój bracie — rzekł Franciszek I-szy, ja o tych kwestyach zasadniczych mam raczej przeczucie niż zdanie, lecz równie tutaj jak i w twoim kraju jest przysłowie: „Nie dotykaj królowej” — ja ci zaś powiadam: „Nie dotykaj Francyi.”
— E! mój Boże — odrzekł Karol V-ty, czy nie jesteśmy spokrewnieni i sprzymierzeni?
— Bezwątpienia — odpowiedział Franciszek I-szy i mam nadzieję, że odtąd nic nie zakłóci tego spowinowacenia i przymierza.
— I ja tak się spodziewam — rzekł cesarz. Lecz, mówił dalej, z uśmiechem dumy i spojrzeniem obłudy, czyliż mogę być odpowiedzialnym za przyszłość i zapobiedz naprzykład, ażeby syn mój Filip nie poróżnił się z twoim synem Henrykiem?
— To nieporozumienie nie będzie dla nas niebezpiecznem, jeżeli Tyberyusz nastąpi po Auguście.
— Cóż znaczy zmiana władcy! — zawołał unosząc się Karol V-ty. Cesarstwo będzie zawsze cesarstwem; wszak Rzym Cezarów pozostał zawsze Rzymem, lubo Cezarowie byli tylko Cezarami z nazwiska.
— Tak, lecz cesarstwo pod Karolem V-ym nie jest tem samem czem było pod Oktawianem — odpowiedział Franciszek I-szy nieco dotknięty. Bitwa pod Pawią była piękną, lecz nie jest to bitwa pod Akcium; przytem, Oktawian był bogatym a ty pomimo twoich skarbów Indyi i kopalń Peru, nie możesz się zbyt szczycić pomyślnym stanem finansów, wszak to wszystkim wiadomo. Nie chcą ci pożyczyć w żadnym banku na trzynaście lub czternaście procent; wojska twoja niepłatne, zmuszone były zrabować Rzym dla odebrania zaległego żołdu, a teraz gdy Rzym zrabowany, znów się buntują.
— A ty mój bracie — rzekł Karol V-ty, zmuszony byłeś zastawić dobra koronne, i zniewolony jesteś oszczędzać Lutra, ażeby książęta niemieccy pożyczali ci pieniędzy.
— Nie licząc w to — odpowiedział Franciszek I-szy, że twoi kortezi nie są tak powolnymi jak senat, tymczasem ja mogę się pochlubić, że dzierżę władzę królewską w całej rozciągłości.
— Strzeż się jednakże ażeby twoje parlamenty nie rozciągnęły nad nią kiedyś swojej opieki.
Rozmowa stawała się coraz żywszą, dwaj monarchowie unosili się coraz bardziej, dawna nienawiść tak długo ich rozłączająca, zdawała się znów obudzać na nowo.
Franciszek I-szy miał już zapomnieć o gościnności a Karol V-ty o roztropności, gdy król Francyi pierwszy się pomiarkował, że jest u siebie.
— A! na słowo szlachcica, mój bracie — odezwał się ze śmiechem, zdaje mi się, że jesteśmy gotowi poróżnić się na nowo. Wszak mówiłem, że nam nie należy rozprawiać o ważnych sprawach, pozostawmy to naszym ministrom, my zaś zachowajmy dobre porozumienie i przyjaźń. Dość więc tego, zgódźmy się raz na zawsze, że ty będziesz panem świata prócz Francyi, i nie mówmy już o tem.
— I prócz Medyolanu mój bracie, dodał Karol V-ty pomiarkowawszy nieroztropność swoję i odrazu się powściągając, bo Medyolan do ciebie należy. Przyrzekłem go i ponawiam moje zobowiązanie.
Po tych wzajemnych wynurzeniach przyjaźni, drzwi galeryi roztworzyły się i pani d’Etampes się ukazała.
Król pośpieszył naprzeciw niej i ująwszy za rękę poprowadził przed cesarza, ten widząc ją po raz pierwszy i wiedząc o rozmowie z księciem Medina, przypatrywał się nadchodzącej z całą przenikliwością swojego bystrego wzroku.
— Mój bracie, rzekł Franciszek z uśmiechem, czy widzisz tę piękną damę?
— Nie tylko że ją widzę, odpowiedział Karol V-ty, ale podziwiam. — Lecz zapewne nie wiesz czego ona pragnie. Czy którego z królestw Hiszpanii?
— Nie mój bracie.
— Cóż więc?
— Ona chce ażebym cię zatrzymał w Paryżu dopóki nie zniweczysz traktatu Madryckiego i nie zatwierdzisz piśmiennie ustnych zobowiązań.
— Jeżeli ta rada zdaje się dobrą, należy usłuchać, odpowiedział cesarz skłoniwszy głową przed księżną, dla pokrycia bladości, nagle ukazującej się na jego obliczu po tych wyrazach, jak równie dla wywzajemnienia się za głęboki ukłon księżny.
Nie zdążył więcej powiedzieć a Fraciszek I-szy nie mógł dostrzedz skutku swoich wyrazów, które wprawdzie wymówił z uśmiechem, lecz Karol V-ty uważał za prawdę, albowiem podwoje się otworzyły i dworzanie tłumnie na galeryę cisnąć się zaczęli.
Na pół godziny przed obiadem, gdy cały ten świat wykwintny, dowcipny i zepsuty skupiał się w grupy, powtórzyła się znowu scena podobna tej, jaką opisaliśmy podczas przedstawienia w Luwrze.
Byli to ci sami mężczyźni i te same kobiety, ci sami dworzanie i ich słudzy.
Spojrzenia miłości i nienawiści krzyżowały się jak zwykłe, docinki i grzeczności sypały się z równą obfitością jak dawniej.
Karol V-ty spostrzegłszy wchodzącego konetabla Montmorency, którego słusznie uważał za najwierniejszego sprzymierzeńca, pośpieszył na jego spotkanie; wkrótce potem usunął się w róg galeryi, gdzie wraz z księciem Medina rozmawiali.
— Podpiszę wszystko co zechcesz konetablu, rzekł cesarz znający szlachetność starego żołnierza; przygotuj akt ustąpienia księstwa Medyolańskiego i na Ś-go Jakóba przysięgam, lubo to jest jeden z najkosztowniejszych klejnotów mojej korony, podpiszę zupełne zrzeczenie się praw moich do tego kraju.
— Jakto, piśmiennie? — zawołał z zapałem konetabl, przyjąwszy tę przezorność za brak zaufania; jak to piśmiennie?... nie Najjaśniejszy panie, twoje słowo jest dla nas dostatecznem. Czyż Wasza cesarska mość przybyłeś do Francyi na mocy pisma, czy mniemasz, że ci okażemy mniej zaufania niż w nas położyłeś?
— Nie zawiedziesz się na niem, odpowiedział cesarz podając mu rękę, nie zawiedziesz się, bądź tego pewnym.
Konetabl się oddalił.
— Biedak, rzekł cesarz do księcia Medina, on postępuje w polityce jak krety co nory ryją na oślep.
— Ależ król? zapytał Medina.
— Król zbyt jest zarozumiały o swej wielkości, ażeby miał powątpiewać o naszej.
— On w swej nieroztropności dozwoli się nam oddalić, a my jako roztropni każemy mu czekać.
— Zwłoka, odpowiedział Karol V-ty, nie stanowi niedotrzymania obietnicy, odkłada się tylko do czasu jej wypełnienie.
— A pani d’Etampes?
— Co do niej, rzekł cesarz wkładając i zdejmując kolejno prześliczny dyamentowy pierścień, który miał na średnim palcu lewej ręki, — mam nadzieję, pomówię z nią na osobności...
W czasie tej krótkiej rozmowy pomiędzy cesarzem i jego posłem, księżna nielitościwie żartowała z rudowłosego Marmagna w przytomności pana d’Estouville, z powodu wiadomej wyprawy nocnej.
— Czy to byli twoi ludzie panie Marmagne, o których Benveuuto każdemu rozpowiada, zapytała ona. Napastowany przez czterech łotrów i mający tylko jednę rękę swobodną do obrony, kazał sobie po prostu towarzyszyć tym ichmościom do swojego domu. Czy i pan znajdowałeś się w liczbie tych uprzejmych zuchów?
— Nie tak się rzecz miała, odpowiedział zmieszany wicehrabia, jak opowiada chełpliwy Benvenuto.
— Nie wątpię, że szczegóły mogą być przyozdobione dodatkami, lecz wicehrabio, z tem wszystkiem istota rzeczy jest prawdziwą, a w podobnych wypadkach istota rzeczy stanowi wszystko.
— Spodziewam się pani, mówił Marmagne, że wkrótce z mej strony odwet nastąpi i że tym razem będę szczęśliwszy.
— Przepraszam cię wicehrabio, nie będzie to odwet, lecz nowa wyprawa. Cellini o ile mi się zdaje, dwie pierwsze wygrał zupełnie.
— Bo ja z nimi nie byłem, mruczał Marmagne coraz bardziej zmieszany, nikczemni tchórze.
— Ja zaś z mej strony radziłbym wicehrabiemu, odezwał się prewot, ażebyś zaprzestał podobnych przedsięwzięć i uważał się za pokonanego, gdyż nie masz szczęścia do Celliniego.
— Zdaje się, że oba możemy się pocieszać wzajemnie w tym względzie panie prewocie, odpowiedział Marmague, bo jeżeli dodamy do czynów dokonanych, tajemnicze wieści obiegające, to zdaje się, że zajęcie wielkiego Nesle, a następnie zniknienie niewątpliwe jednej z mieszkanek sąsiedniego pałacu, nadają nazwisku Celliniego pewne znaczenie, które zarówno dla pana nie jest ani korzystnem ani zaszczytnem. Mówią i to, że złotnik nie dbając o pana, za to doić żywo zajmuje się losem jego rodziny.
Panie de Marmagne — zawołał z gwałtownością prewot, rozgniewany, że wieść o zniknieniu córki zaczynała się rozgłaszać; panie de Marmagne, w swoim czasie zażądam byś mi wytłomaczył znaczenie tych wyrazów.
— A! panowie, odezwała się księżna, nie zapominajcie przecież, że ja tu jestem: wreszcie oba nie macie słuszności. Panie prewocie, podług mnie nie należy tym, którzy nie umieją szukać, czynić zarzuty owym, którzy znaleźć nie potrafią. Panie Marmagne, powinieneś wiedzieć, że w chwili porażki trzeba umieć się łączyć przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi, a przynajmniej nie dozwolić mu cieszyć się widokiem nieporozumienia stron zwalczonych. Uważam, że już odchodzą do stołu. Podaj mi rękę panie Marmagne. Ponieważ mężczyźni nie mogą podołać Celliniemu, obaczymy czy nie ulegnie przebiegom kobiecym. Zawsze byłam zdania, że sprzymierzeńcy pomnażają tylko kłopoty, odtąd wolę sama prowadzić wojnę. Wprawdzie niebezpieczeństwa są większe, lecz po odniesionem zwycięztwie, nie będę obowiązana dzielić się zaszczytami.
— Czy uważasz pani, odezwał się Marmagne, z jaką poufałością rozmawia ten zuchwalec z naszym królem, ktoby go nie znał sądziłby, że pochodzi ze szlachetnego rodu, gdy tymczasem to tylko nikczemny złotnik.
— Co mówisz wicehrabio? on jest szlachcicem a do tego jeszcze jakim? — odpowiedziała ze śmiechem księżna. Czy znasz pan wiele z pomiędzy najdawniejszych rodzin naszych, któreby mogły wywieść pochodzenie od jednego z wodzów Juliusza Cezara i miały w herbie trzy lilie z rogaczem domu Andegaweńskiego? Zaiste! nie król wynosi rzeźbiarza, rozmawiając z nim, lecz rzeźbiarz zaszczyca króla, gdy raczy mówić do niego.
Rzeczywiście Franciszek I-szy rozmawiał z Cellinim z poufałością, do której władca ziemski przyzwyczaił artystę wybrańca nieba.
— I cóż Benvenuto, mówił król, jak daleko postąpiłeś w robocie Jowisza?
— Przysposabiam się do odlania go, odpowiedział Benvenuto.
— Kiedyż zamyślasz wykonać to wielkie przedsięwzięcie?
— Jak tylko wrócę do Paryża Najjaśniejszy panie.
— Weź najlepszych naszych giserów, ażeby się udało. Jeżeli potrzebujesz pieniędzy, licz na mnie.
— Wiem, że Najjaśniejszy pan jesteś najszlachetniejszym, największym i najwspanialszym monarchą na ziemi, odpowiedział Benvenuto, lecz dzięki wyznaczonej mi płacy, jestem bogaty. Co się tyczy roboty, o którą Najjaśniejszy pan raczysz się niepokoić, sam będę się zajmował jej przygotowaniem. Giserom francuskim nie mogę zaufać, są to zaiste ludzie zdolni, lecz lękam się, ażeby powodowani duchem narodowości, nie zaszkodzili raczej jak dopomogli obcemu artyście. Zresztą przyznam się Najjaśniejszy panie, że zbyt wielką przywiązuję ważność do odlewu mojego Jowisza, aby kto inny nie ja miał pracować około tego.
— Brawo Cellini, brawo, to się nazywa mówić jak prawdziwy artysta.
— Nadto, dodał Benvenuto, chcę zyskać prawo odwołania się do obietnicy Najjaśniejszego pana.
— Masz słuszność, jeżeli będziemy zadowoleni, winniśmy cię wynagrodzić. Nie zapomnieliśmy o tem. Zresztą gdybyśmy o tem zapomnieli, wszakże zobowiązaliśmy się przy świadkach. Nieprawdaż Montmorency? Poyet? pewnym być możesz, że konnetabl i kanclerz przypomną nam słowo nasze.
— O! bo Najjaśniejszy panie nie możesz wyobrazić sobie, jakiej ono nabyło ceny dla mnie, od chwili, w której mi zostało dane.
— Bądź spokojny, dotrzymam go, dotrzymam. Lecz drzwi sali jadalnej już otwarte. Do stołu panowie, do stołu.
Franciszek I-szy przystąpiwszy do Karola V-go, stanął na czele znakomitych gości.
Obie połowy podwoi roztworzyły się i dwaj monarchowie przeszli one jednocześnie i zajęli miejsca przy stole naprzeciw siebie. Karol V-ty pomiędzy królową Eleonorą i panią d’Etampes, Franciszek I-szy pomiędzy Katarzyną Medicis i Małgorzatą z Nawarry.
Uczta była wesołą, potrawy i wina wyborowe.
Franciszek I-szy zwykle wśród uroczystości, bankietów i zabaw bawił się jak król, lecz śmiał się jak pospolity człowiek z powiastek pisanych dla niego przez Małgorzatę z Nawarry.
Karol V-ty ze swej strony obsypywał grzecznościami panią d’Etampes; inni biesiadnicy rozmawiali o polityce i sztukach pięknych.
Czas uczty przyjemnie upływał.
Przy wetach, paziowie podług zwyczaju przynieśli naczynia do mycia; wówczas pani d’Etampes wzięła złotą miednicę i dzbanek z rąk dworzanina, który przystąpił do Karola V-tego, podobnie jak Małgorzata z Nawarry uczyniła to dla Franciszka I-go; wylała wodę na miednicę i przyklękła według etykiety hiszpańskiej przed cesarzem; Karol V-ty umoczywszy końce palców i patrząc na swoją szlachetną i piękną sługę, upuścił w wodę z powabnym uśmiechem kosztowny pierścień, o którym wyżej wspominaliśmy.
— Wasza cesarska mość zgubiłeś pierścień, rzekła Anna nurzając rączkę w wodzie i wydobywając pierścień, który podała Karolowi V-mu.
— Zatrzymaj go pani dla siebie — odpowiedział cesarz cichym głosem, w zbyt godnych znajduje się rękach, abym miał go odebrać — poczem jeszcze ciszej przydał: „Jest to zadatek na księstwo Medyolańskie.”
Księżna uśmiechnęła się i zamilkła.
Kamyk upadł u jej nóg, a ów kamyk wart był tylko milion.
W chwili gdy biesiadnicy przechodzili z sali jadalnej do balowej, pani d’Etampes zatrzymała Benvenuta.
— Mości Cellini — rzekła księżna podając mu pierścień, ów zakład przymierza pomiędzy nią a cesarzem — doręcz proszę ten dyament Askaniowi, ażeby go oprawił w mojej lilii; jest to kropla rosy, którą mu nadesłać przyrzekłam.
— Rzeczywiście spadła ona z rąk jutrzenki — odpowiedział artysta z żartobliwym uśmiechem i udaną zalotnością.
Poczem spojrzawszy na pierścień, zadrżał z radości, gdyż poznał dyament, który niegdyś oprawiał dla papieża Klemensa VII-go, a od tego znowu sam go zawoził cesarzowi w podarunku.
Jeśli Karol V-ty pozbył się podobnego klejnotu, szczególniej zaś gdy go ofiarował kobiecie, musiała zajść ważna tego przyczyna; traktat chyba, tajemne przymierze pomiędzy panią d’Etampes a cesarzem.
Gdy Karol V-ty przepędza w Fontainebleau dnie, a mianowicie noce wśród niespokojności lub zaufania, które usiłowaliśmy skreślić; gdy chytrze postępuje, intryguje, podkopuje, obiecuje, zaprzecza i znów przyrzeka, rzućmy tymczasem okiem na zamek Nesle i obaczmy co się tam dzieje.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.