Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.
MIŁOŚĆ UROJONA.



Nazajutrz wraz z brzaskiem dnia, Askanio umyśliwszy powierzyć przeznaczenia swoje mistrzowi, wprosi dążył ku odlewni, w której Cellini co rano pracował.
Lecz w chwili właśnie gdy miał zapukać do drzwi pokoju, który Cellini zwał swoją celą, posłyszał głos Katarzyny.
Pomyślał, że zapewne w tej chwili ona za model służy, usunął się więc w zamiarze powrócenia później.
Tymczasem zaczął się przechadzać po ogrodnic wielkiego Nesle, namyślając się co ma powiedzieć Celliniemu, i co przypuszczalnie Cellini może mu odpowiedzieć.
Jednak Katarzyna wcale za model nie służyła.
Nawet nigdy nogą nie stąpiła do celki, do której nikt z wielkim zawodem swojej ciekawości, wejść nie mógł, albowiem Benvenuto nie lubił aby mu przeszkadzano.
Dlatego też nadzwyczajnie się mistrz rozgniewał, gdy się odwrócił i ujrzał stojącą za sobą Katarzynę, wyłupiającą bardziej niż kiedykolwiek swoje wielkie oczy.
Ciekawość jednak niebacznej niewielu przedmiotami mogła być zaspokojoną.
Bo cóż tam widziała, kilka rysunków na ścianach, zieloną firankę u okna, posąg Hebe rozpoczęty i zbiór narzędzi snycerskich, gdyż to wszystko tworzyło umeblowanie owego pokoiku.
— Co tu chcesz mały wężu? Po co tu przyszłaś? Czy nawet w piekle ścigać mnie będziesz? zawołał Benvenuto zobaczywszy Katarzynę.
— Niestety mistrzu — odrzekła Katarzyna o ile mogła najłagodniej, zaręczam, że wcale nie jestem wężem. Przyznaję przytem, że nie opuszczając ciebie, najchętniej pójdę za tobą jeśli tego potrzeba aż do piekła, lecz teraz przyszłam dla tego tylko, że to jest jedyne miejsce, w którem można pomówić z tobą tajemnie.
— Więc się spiesz, cóż mi masz powiedzieć?
— O Boże! Benvenuto — rzekła Katarzyna ujrzawszy rozpoczętą statuę, cóż to za cudowna figura! To twoja Hebe. Ani pomyślałam, że już tak jest posuniętą; a jakże piękna!
— Nieprawda? — odrzekł Benvenuto.
— O tak, tak, bardzo piękna, teraz pojmuję dla czego niechciałeś bym ja za model służyła Lecz któż na mojem miejscu? — mówiła dalej Katarzyna niespokojna. Niewidziałam tu ani wchodzącej, ani wychodzącej żadnej kobiety.
— Cicho bądź. Do rzeczy, moja kochana, pewny jestem, żeś tu przyszła nie dla rozprawiania o snycerstwie.
— O nie, mistrzu, przyszłam tu względem mojego Pagola. Byłam ci posłuszną Benvenuto. Korzystając z wczorajszej twojej nieobecności w wieczór, ciągle mi paplał o swojej miłości, a ja według danych mi rozkazów, słuchałam go aż do końca.
— Tak! zdrajca! i cóż ci mówił?
— Można było umrzeć ze śmiechu i dużo bym dała abyś mógł być przy tem obecny. Miarkuj tylko, świętoszek by nie ściągnąć na siebie najmniejszego podejrzenia, kończył robotę mówiąc ze mną; ów naszyjnik polecony mu przez pana do zrobienia, a pilnik, który trzymał w ręku niemało dodawał patetyczności jego rozprawie. Droga Katarzyno, mówił, umieram z miłości dla ciebie; kiedyż więc ulitujesz się moim męczarniom? Jeden wyraz, nie żądam jak tylko jednego wyrazu! Patrz nakoniec na co się narażam dla ciebie: gdybym nie ukończył tego naszyjnika, mistrz domyśliłby się czegoś i zabiłby mnie bez litości; lecz nie zważam na nic dla twoich oczu. O Boże! ta przeklęta robota wcale nie postępuje. Nareszcie, Katarzyno na co się tobie przyda miłość dla Benvenuta? wcale ci on za nią nie jest obowiązany, zawsze jest dla ciebie obojętny. Ja zaś będę cię kochał miłością ognistą i roztropną zarazem! Nikt jej nie dostrzeże, nigdy nie będziesz skompromitowaną, możesz rachować na moję oględność. Pójdź, dodał ośmielony mojem milczeniem, znalazłem schronienie pewne i skryte, w niem będziesz mogła przebywać bez żadnej obawy. A! Benvenuto nie zgadł, byś nigdy co to za ukrycie on mi wybrał, stawię sto, tysiąc przeciw jednemu, tylko podobne śmiałki mogą odkryć cóś podobnego: chciał on swoje miłostki ulokować w głowie wielkiego posągu Marsa. Można się do niej dostać po drabinie. Upewniał mnie, że tam jest bardzo ładny pokoik i nie będąc od nikogo widzianą, można cieszyć się widokiem najpiękniejszym.
— Rzeczywiście nie zła myśl — odrzekł Benvenuto uśmiechając się; i cóżeś mu na to odpowiedziała Katarzyno?
— Parsknęłam ze śmiechu nie mogąc już dłużej wytrzymać, co też dyabelnie zbiło z tonu pana Pagola. Odszedł wyrzucając mi, że nic mam serca i chcę jego śmierci i t. d. i t. d. Tak ciągle robiąc młotkiem i pilnikiem, przemawiał do mnie przeszło pół godziny, bo on jeśli się rozgada to wielki z niego papla.
— Lecz nakoniec cóżeś mu odpowiedziała, Katarzyno?
— Com mu odpowiedziała? W chwili gdyś zapukał do drzwi i gdy właśnie położył na stole naszyjnik wykończony, rzekłam poważnie ująwszy go za rękę: „Pagolo, przemawiasz jak retor!” I dla tego to, gdyś wchodził miał on tak głupią minę.
— Źle uczyniłaś, Katarzyno; nie należy go zniechęcać.
— Powiedziałeś mi, żeby go słuchać, słuchałam go więc. Czy mniemasz, że to tak łatwo słuchać przemawiających pięknych chłopców? A jeśli zdarzy się kiedykolwiek z tego jaki wypadek?
— Nie tylko powinnaś go słuchać moje dziecię, lecz należy mu odpowiadać, to nieodbicie potrzebnem jest do mojego planu. Mów do niego naprzód bez gniewu, potem z wyrozumiałością, a następnie z przymileniem. Gdy już dojdziesz do tego, powiem ci znowu co należy potem czynić.
— Lecz to może za daleko doprowadzić? Powinieneś przynajmniej być przy tem.
— Bądź spokojna Katarzyno, ja ukażę się w chwili potrzebnej. Zdaj się tylko na mnie i postąp według moich wskazówek. Teraz idź moja kochana i pozwól mi popracować.
Katarzyna odeszła skacząc i śmiejąc się już z góry z figla, jaki Cellini wypłata Pagolowi, którego jednak nie mogła się domyśleć.
Jednak Benvenuto po odejściu Katarzyny nie zajął się pracą jak to jej był powiedział: pobiegł szybko do okna wychodzącego skośnie na ogród małego Nesle i pozostał w zamyśleniu. Stuknięcie we drzwi nagle ocuciło go z marzenia.
— Do tysiąc katów! — zawołał zagniewany, kto tam znowu?... że też nie mogę bydź na chwilę spokojny, do milion dyabłów...
— Daruj mistrzu — odrzekł Askanio, lecz jeśli ci przeszkadzam to odejdę.
— Jakto! to ty moje dziecię?... O nie... nie, ty mi nigdy nie przeszkadzasz. Czegóż chcesz odemnie?
Benvenuto z pośpiechem sam otworzył drzwi swojemu ukochanemu uczniowi.
— Przerwałem ci samotność i pracę mistrzu — rzekł Askanio.
— Nie Askanio, twoje przyjście zawsze jest dla mnie pożądanem.
— Mistrzu, mam ci powierzyć tajemnicę i upraszać cię o wyświadczenie mi przysługi.
— O mów. Potrzebujeszże mojej kieski? mojego ramienia, czy też myśli?
— Bydź może, że będę potrzebował tego wszystkiego, ukochany mistrzu.
— Tem lepiej! Jestem twoim ciałem i duszą. Askanio, ja także mam ci coś wyznać, tak wyznać: albowiem bez tego będę się mniemał występnym, dopóki ty mnie nie rozgrzeszysz. Lecz mów pierwszy.
— A więc mistrzu... Lecz wielki Boże! co znaczy ten szkic? — zawołał Askanio przerwawszy mowę.
Spostrzegł zaczęty posąg Hebe, a w owym rozpoczętym posągu poznał Blankę.
— To Hebe — odpowiedział Benvenuto, którego oczy zajaśniały — jest to bogini młodości. Jakże, czy piękną ją znajdujesz, Askanio?
— A, cudowną! Lecz te rysy... ja znam je.. nie, to nie jest złudzenie.
— Niebaczny! ponieważ do połowy uniosłeś zasłonę, muszę więc ją zerwać zupełnie, zdaje się, że twoje zwierzenie po mojem nastąpi dopiero. Siadaj więc Askanio, będziesz czytał w otwartej księdze serca mojego. — Powiedziałeś, że mnie potrzebujesz; ja także potrzebuję, żebyś mnie wysłuchał. Musisz wiedzieć o wszystkiem, abyś mi ulżył wielkiego ciężaru.
Askanio usiadł bardziej wybladły niż skazany, któremu ma być odczytany wyrok śmierci.
— Jesteś Florentczykiem, nie potrzebuję więc pytać cię czy znasz historyę Dantego Alighieri. — Pewnego dnia ujrzał on na ulicy dziecię imieniem Beatrycza i pokochał ją. To dziecię umarło, a on je kochał zawsze, gdyż on duszę jej kochał, a dusze nie umierają; tylko przywdział na jej głowę wieniec z gwiazd i umieścił ją w raju. Po czem zajął się zbadaniem namiętności, zgłębieniem poezyi i filozofii, a gdy oczyszczony cierpieniem i myślą, stanął u bram nieba, gdzie Wirgiliusz, to jest mądrość, miał go opuścić, nie zatrzymał się jednak dla braku przewodnika, gdyż znalazł tam na progu, Beatriczę, to jest miłość oczekującą na niego.
Askanio, ja mam także moją Beatriczę zmarłą jak tamta, jak tamta ubóstwianą. Jestem ułomnym, lecz w nieczystych namiętnościach, które mną miotały, przedmiot mojego uwielbienia pozostał nie tknięty. W umyśle moim zbyt wysoko był położonym, aby kał mógł go dosięgnąć. Jak człowiek rzucałem się niebacznie wśród rozkoszy, jako artysta wierny pozostałem owym tajemniczym zaręczynom i jeśli wykonałem co dobrego, Askanio, jeśli kamień lub srebro, nabiera pod mojemi palcami kształtu i życia, jeśli niekiedy zdołam wydać piękność w marmurze lub spiżu, to dla tego, że moje promieniejące objawienie ciągle jest od dwudziestu lat moim doradcą, podporą i światłem.
Lecz być może, iż zachodzą różnice pomiędzy poetą a złotnikiem, pomiędzy rzeźbiarzem myśli a rzeźbiarzem złota. Dante marzy; ja potrzebuję widzieć. Imię Maryi dla niego jest dostatecznem; dla mnie potrzeba oblicza Boga-rodzicy. Jego twory odgadywać należy, moje są dotykalnemi. Otóż dla czego być może moja Beatricza nie była wcześniej, lub stała się zapóźno dla mnie rzeźbiarzem. Umysł mój zapełniała, lecz musiałem wynajdywać kształty. Anielska niewiasta przyświecająca życiu mojemu była piękną niewątpliwie, piękną nadewszystko sercem, lecz nie ziszczała owego typu nieograniczonej piękności, jaką sobie wyobrażałem. Ujrzałem się zmuszonym szukać jej gdzieindziej, wynajdywać.
Teraz, powiedz mi Askanio, jak mniemasz, gdyby ów ideał rzeźbiarza przedstawił się żyjący na ziemi, gdyby stał się celem mojego ubóstwienia, czy byłbym niewdzięcznym i niewiernym mojemu ideałowi poety? jak mniemasz, czy wówczas moje niebiańskie objawienie jużby mnio nienawiedzało i ów anioł byłby zazdrośnym o kobietę? Ciebie oto zapytuję Askanio, a kiedyś dowiesz się, dlaczego do ciebie nie do innego zwróciłem to zapytanie, dla czego drżę mając usłyszeć twoją odpowiedź, tak jak gdyby moja Beatricza miała mi odpowiedzieć.
— Mistrzu — odrzekł poważnie i smutno Askanio — zbyt młody jestem abym mógł ci objawić zdanie o tak wzniosłych ideałach, jednak w głębi serca myślę, że jesteś jednym z owych wybranych ludzi, których Bóg wiedzie, i że to, co trafiasz na twojej drodze, nie jest zrządzeniem przypadku, lecz umyślnie od Boga stawionem.
— Tak sądzisz, Askanio? A więc jesteś zdania, że mój anioł ziemski, moje piękne życzenie ziszczone, od Boga jest zesłane, a tamten anioł niema powodu być zagniewanym za moje opuszczenie? A więc mogę ci powiedzieć, że znalazłem to marzenie, że go widzę, ono żyje, ja się go niemal dotykam. O tak Askanio, wzór zupełnej piękności, zupełnej czystości, ów typ nieskończonego wydoskonalenia do jakiego my artyści zawsze wzdychamy, jest przy mnie, oddycha, mogę go codzień podziwiać i uwielbiać. A! wszystko co dotąd wykonałem, niczem będzie w porównaniu co teraz zrobię. Ta Hebe, którą tak piękną znajdujesz, która istotnie jest mojem arcydziełem, mnie jeszcze nie zadawalnia; mój sen ożywiony stoi obok jej wyobrażenia i zdaje się być sto razy wznioślejszym; lecz będę czekał! będę czekał! Askanio! tysiąc posągów, wszystkie do niej podobne przesuwa się już w mojej myśli. Widzę je, one kiedyś pojawią się.
Teraz czy chcesz Askanio abym ci ukazał mój piękny geniusz natchnienia? on musi tu być jeszcze obok nas. Każdego poranku, w chwili wzniesienia słońca, on mi tam przyświeca. Patrz...
Benvenuto odsunął firankę u okna i wskazał palcem uczniowi ogród małego Nesle.
W jednej z jego alei, Blanka z głową pochyloną i wspartą na wyciągniętej ręce, przechodziła dumając wolnym krokiem.
— Jakże piękna! nieprawdaż? — wyrzekł Benvenuto w uniesieniu. Fidiasz i Michał Anioł nic piękniejszego nie utworzyli, a starożytne posągi zaledwie wyrównywają owej młodej i zachwycającej głowie. A jakże piękna!
— A tak, piękna, bardzo piękna! — wyszeptał Askanio, siadając na krześle bez siły i myśli.
Nastąpiło chwilowe milczenie, wśród którego Benveuuto rozważał radość swoję, Askanio zaś był pogrążony w rozpaczy.
— Lecz nakoniec, mistrzu, ośmielił się z trwogą wyrzec uczeń — gdzież cię doprowadzi owa namiętność artystyczna? Cóż zamyślasz dalej czynić?
— Askanio — odpowiedział Cellini — ta, która zmarła, nie była moją i nie mogła być moją. Bóg tylko mi ją ukazał i nie wlał w me serce ku niej miłości ludzkiej. Rzecz szczególna, dopiero uczułem czem była dla mnie gdy już zeszła ze świata. W mojem życiu jest ona tylko wznowionem wspomnieniem, błędnym wyobrażeniem. Lecz jeśliś mnie dobrze zrozumiał, Blanka bliżej dotyczę mojego istnienia, mojego serca; śmiem ją kochać, śmiem mówić sobie: ona będzie moją.
— Ona jest córką prewota Paryża — odpowiedział drżąc Askanio.
— Choćby była córką królewską, Askanio, ty wiesz co może wola moja. Dopiąłem wszystkiego com zapragnął, a niczego jeszcze goręcej niepragnąłem. Niewiem jak dojdę celu mojego, lecz ona musi bydź moją żoną.
— Twoją żoną, Blanka, twoją żoną!
— Odwołam się do mojego wielkiego monarchy — mówił dalej Benvenuto — zapełnię mu jeśli zechce, jego Luwr i Chambord posągami. Okryję jego stoły kandelabrami i innemi naczyniami, a jeśli w nagrodę tego wszystkiego zażądam od niego Blanki, niebyłby Franciszkiem I-ym gdyby mi jej odmówił. Mam nadzieję, Askanio, mam nadzieję! Udam się do niego gdy cały dwór będzie zebrany; za dni trzy gdy się oddali do Saint-Germain... i ty wraz ze mną. Zaniesiemy tę srebrną salaterkę już wykończoną i rysunek podwoi do pałacu w Fontainebleau. Wszyscy podziwiać je będą, gdyż są piękne. On zaś bardziej od innych. Podobne niespodzianki ponawiać będę co tydzień.
— Nigdy jeszcze nieczułem w sobie siły bardziej płodnej i twórczej jak teraz. Dniem i nocą mózg mój czuwa; ta miłość, Askanio, zwiększyła mnie i odmłodziła. Gdy Franciszek I-szy ujrzy żądania swoje zaledwie powzięte już ziszczono, a niczego bardziej nie pragnę, uczyni mnie wielkim, bogatym; a prewot Paryża jakkolwiek jest prewotem, szczycić się będzie związkiem ze mną. Askanio, prawdziwie szaleję, na samą myśl nie jestem panem siebie. Ona będzie moją. Marzenie niebiańskie! Czy pojmujesz to Askanio? Ona moją! Uściskaj mnie! bo odkąd wszystko ci wyznałem, śmiem wierzyć w nadzieję. Czuję serce moje spokojniejszem; tyś niejako uprawnił tę radość. Com ci tu powiedział, ty zrozumiesz kiedyś. Tymczasem zdaje mi się, że cię bardziej kocham, odkąd stałeś się powiernikiem tajemnic moich; jakżeś dobry, żeś onych wysłuchał. Uściskaj mnie drogi Askanio.
— Lecz mistrzu niepomyślałeś, że ona może niekocha ciebie.
— O milcz Askanio! myślałem o tem, i brała mnie chętka zazdrościć ci twojej piękności i młodości. Lecz to coś powiedział o zamiarach Opatrzności, uspokaja mnie. Ona mnie pojmie. Bo kogożby ona kochała, może jakiego wykwintnisia dworu, niegodnego jej? Zresztą mniejsza o to kogo jej przeznaczają, jam także równie dobrym jak on szlachcicem, a więcej od niego mam geniuszu.
— Hrabia d’Orbec, jak powiadają jest jej narzeczonym.
— Hrabia d’Orbec? Tem lepiej, znam go. Jest on podskarbim króla i od niego to odbieram złoto i srebro potrzebne do robót moich i sumy w dobroci Najjaśniejszego pana mi udzielane. Hrabia d’Orbec starzec brzydki i zużyty, nawet żadnej nie będzie w tem chwały wysadzić podobne bydlę. Ona mnie pokocha, Askanio, nie dla mnie, lecz dla siebie samej, albowiem ja, będę jakby dowodem jej piękności, albowiem przezemnie będzie podziwianą, uwielbianą, czczoną, unieśmiertelnioną. Wreszcie powiedziałem: Ja tak chcę, a zawsze ilekroć razy ten wyraz wymówiłem, powtarzam ci, dopiąłem swego. Niemasz na święcie potęgi ludzkiej, która by się mogła oprzeć sile mojej namiętności. Będę zmierzał jak zawsze prosto do mojego celu, z niezłomnością i nieugiętością przeznaczenia. — Ona będzie moją, mówię ci, choćbym miał nawet całe królestwo przewrócić, a jeżeli by przypadkiem jaki rywal chciał mi zagradzać drogę, do milion szatanów! Znasz mnie Askanio, biada mu! Zabiję go tą ręką, którą teraz ściskam twoją. Lecz o Boże! Askanio, daruj mnie samolubowi, zapomniałem, że i ty miałeś mi jakąś tajemnicę zwierzyć, jakowejś przysługi żądać odemnie. O nigdy nie zdołam skwitować się z tobą ukochane dziecię; a więc mów. Dla ciebie także co zechcę to mogę.
— Mylisz się mistrzu, są rzeczy będące tylko w mocy Boga, a teraz już wiem, że odtąd tylko na niego samego rachować powinienem. Powierzę więc moję tajemnicę jego wszechmocności.
Askanio odszedł.
Co do Celliniego, zaledwie Askanio drzwi zamknął, zaciągnął zieloną firankę, a przysunąwszy do okna swój warsztat, zaczął znowu modelować Hebe, z sercem przepełnionem radością z teraźniejszości i pewnością na przyszłość.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.