Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
MIŁOŚĆ WYMARZONA.



Jak tylko Askanio pozostał sam po odejściu księżnej, cały urok wpływu jaki ta kobieta rozpościerała, znikł zupełnie; przejrzał on jasno w sobie i w około siebie.
Przypomniał o dwóch rzeczach, które powiedział.
Blanka mogła go kochać, ponieważ księżna d’Etampes go kochała.
Odtąd życie już nie do niego należało; natchnienie własne dobrze mu usłużyło, poddając te dwie myśli.
Gdyby dusza uczciwego i prawego młodzieńca mogła się była nakłonić do skrytości, wszystko byłoby jeszcze uratowane, lecz oburzył groźną księżnę. Odtąd wszczęła się wojna tem straszliwsza, iż zagrażała Blance.
Jednakowoż ta scena ognista i niebezpieczna z Anną, posłużyła Askaniowi na coś.
Obudziła w nim bowiem egzaltacyę i niejakie zaufanie.
Myśl jego ożywiona widokiem, którego był świadkiem, oraz własnem wysileniem, nabyła ruchu i śmiałości; postanowił zatem dowiedzieć się czego się ma trzymać pod względom swoich nadziei i przedrzeć się w głąb duszy Blanki, choćby nawet miał w niej znaleźć obojętność.
Jeśli rzeczywiście Blanka kochała hrabiego d’Orbec, na co się przyda opierać pani d’Etampes? Lecz przedewszystkiem należy pozbyć się wszelkich wątpliwości i pewnym krokiem wtargnąć w głąb przeznaczenia.
W takim razie zobowiązanie pani d’Etampes było rękojmią jego przyszłości.
Askanio powziął to postanowienie, powracając wzdłuż wybrzeża i patrząc na słońce zachodzące jaskrawo po za ciemną wieżę Nesle.
Przybywszy do pałacu, bez ociągania zaraz zajął się wyszukiwaniem jakiegoś brylanciku, później dopiero śmiało zapukał czterokrotnie do bramy małego Nesle.
Pani Perrine szczęściem znajdowała się w pobliżu, a przejęta ździwieniem i ciekawością, pobiegła otworzyć. Ujrzawszy jednak ucznia, osądziła za powinność okazać się oziębią.
— A! to ty, panie Askanio, czegóż żądasz? zapytała.
— Moja dobra pani Perrine, chciałem natychmiast te brylanty pokazać pannie Blance. Czy jest w ogrodzie?
— Tak, w zwykłej swojej alei. Lecz zaczekaj tu na mnie młodzieńcze.
Askanio, który nie zapomniał drogi, ruszył szybko nie zważając na guwernantkę.
— Zastanówmy się — rzekła ona sama do siebie zatrzymawszy się dla namysłu, sądzę, że lepiej uczynię jak ich samych zostawię i dozwolę Blance by dowolnie wybrała swój podarunek. Niekoniecznie potrzeba abym tam była, gdyż ona niezawodnie odłoży i dla mnie mały prezencik. Udam się, skoro skończy swoje kupno, wówczas nie będę mogła odmówić przyjęcia, pozostańmy więc tutaj i niebądźmy natrętni dobroci serca tego ukochanego dziecięcia.
Jak widzimy, zacna dama znała się na delikatności.
Blanka od dziesięciu dni zajęta była badaniem samej siebie, czy Askanio stał się jej najulubieńszą myślą.
Nieświadome i niewinne dziecię nie wiedziało co to jest miłość, lecz miłość właśnie przepełniała jej serce.
Mówiła sobie, że to niedobrze zajmować się marzeniami; lecz sama przed sobą wymawiała się, iż zapewne już nie ujrzy Askania i nie będzie miała tej pociechy, aby się przed nim usprawiedliwić.
Pod tym pozorem spędzała całe wieczory na ławce, na której widziała go obok siebie siedzącego, tam z nim rozmawiała, słuchała go, całą swą duszę mieściła w tem wspomnieniu; następnie gdy zmrok zapadał, gdy głosem pani Perrine napomniana, że czas się oddalić, piękna marzycielka wracała wolnym krokiem, zwracając uwagę na rozkazy ojca, na hrabiego d’Orbec i na czas przemijający.
Owa bezsenność dręczyła ją okrutnie, lecz znów nie tak aby mogła zatrzeć urok wieczornych wspomnień.
Tego wieczora, jak zwykle, Blanka odświeżała rozkoszne chwile spędzone przy Askaniu, gdy w tem wzniósłszy oczy krzyknęła.
Stał on przed nią, przypatrując się jej w milczeniu.
Znalazł ją zmienioną, lecz piękniejszą, bladość i smętność bardzo odpowiednie były jej twarzy.
Jeszcze mniej zdawała się należeć do ziemi.
Dlatego też Askanio, podziwiając ją iż była piękniejszą niż kiedykolwiek, popadł w skromną obawę, że pani d’Etampes pomyliła się.
Bo jakżeby tak nadludzka istota mogła pokochać go kiedy?
Stało naprzeciw siebie dwoje tych ładnych dzieci, które się kochały oddawna, nieśmiejąc sobie powiedzieć tego i dręcząc się bez miary.
Niewątpliwie powinni byli, znajdując się wobec siebie, w jednej chwili przebyć przestrzeń, jaką jednakowym krokiem przechodzili w swoich marzeniach.
Mogli teraz od razu wszystko sobie wyjaśnić, następnie w pierwszem uniesieniu radości wybuchnąć z wszystkiemi uczuciami, aż dotąd powściąganemu .
Lecz byli oboje zbyt jeszcze nieśmiałymi a pomimo, że zobopólne ich wzruszenie zdradziło jedno przed drugiem, dopiero po długich namysłach, ich dusze anielskie połączyły się.
Blanka oniemiała i zapłoniona powstała wiedziona wewnętrznem poruszeniem.
Askanio wybladły ze wzruszenia, wstrzymywał drżącą ręką tętna swojego serca.
Zaczęli razem oboje mówić; on wyrzekł:
— Daruj pani, lecz pozwoliłaś mi okazać niektóre klejnoty; ona zaś powiedziała:
— Z radością widzę, żeś przyszedł do zdrowia panie Askanio.
Nawzajem jednocześnie przerwali sobie, a lubo słodkie ich głosy pomieszały się, doskonale jednak zrozumieli się, gdyż Askanio, ośmielony uśmiechem mimowolnie pojawionym na ustach dziewicy, odpowiedział z niejaką pewnością.
— Byłaś więc pani łaskawą pamiętać jeszcze, że byłem raniony?
— Byłyśmy bardzo zdziwiono i niespokojne niewidząc pana — odpowiedziała Blanka.
— Już nigdy nie chciałem się tu pokazać.
— Dla czego?
Askanio w tej chwili stanowczej był zmuszony oprzeć się o drzewo, zebrawszy dopiero siły i całą odwagę, wyrzekł drżącym głosem:
— Teraz mogę wszystko wyznać: kochałem cię.
— A teraz?
Ów wykrzyk wydarty z piersi Blanki, zdolny był rozproszyć wszelkie wątpliwości zręczniejszego niż Askanio; w nim tylko ożywił nieco nadzieję.
— Teraz niestety — rzekł dalej — zmierzyłem przestrzeń rozdzielającą nas. wiadomo mi, że jesteś szczęśliwą oblubienicą szlachetnego hrabi.
— Szczęśliwą! — przerwała Blanka z gorzkim uśmiechem.
— Jakto! niekochasz hrabiego, wielki Boże! O mów nie jestże on ciebie godzien?
— Jest bogaty, wiele mogący; lecz czy widziałeś go?
— Nie, i lękam się o niego zapytać. Wreszcie nie wiem dla czego, lecz byłem pewien, iż musi być młody i piękny, gdyż się tobie podobał.
— On jest starszy od mojego ojca, on mnie przestrasza — odpowiedziała Blanka, skrywając twarz w rękach z poruszeniem odrazy, której już nie była panią.
Askanio, owładnięty radością padł u nóg Blanki, blady, z rękami złożonemi, z oczami na wpół zawartemi, lecz spojrzenie promieniejące z pod jego powiek i ten uśmiech tak piękny zdolny rozweselić samego Boga. zniknęły na jego bezbarwnych ustach.
— Co tobie jest Askanio? — rzekła przerażona Blanka.
— Co mi jest! — odrzekł młodzieniec, znalazłszy w nadmiarze radości śmiałość, którą go zrazu natchnęła rozpacz; co mi jest! ja cię kocham Blanko!
— O Askanio! Askanio! — szepnęła Blanka z wyrzutem i ukontentowaniem.
Zrozumiały się ich serca i nim się jeszcze spostrzegli, ich usta już się z sobą złączyły.
— Mój przyjacielu! — rzekła Blanka zwolna odsuwając Askania.
W uniesieniu wzajem patrzeli w siebie. O, w życiu nie znajdzie się dwóch chwil podobnych.
— A więc — odezwał się Askanio — nie kochasz hrabiego d’Orbec i mnie możesz kochać?
— Askanio — odpowiedziała Blanka głosem miłym i poważnym — dotąd mój ojciec tylko i to rzadko całował mnie w czoło, niestety jestem nieświadomem dzieckiem i wcale nie znam życia, lecz uczułam po drżeniu jakie twoje pocałowanie we mnie sprawiło, że odtąd należeć do ciebie jest moim obowiązkiem. Tak, bo inaczej postąpić pewną jestem, byłoby zbrodnią! Twoje usta uświęciły mnie twoją oblubienicą i żoną, chociażby mi sam ojciec powiedział, ja uwierzę tylko głosowi Boga. Oto moja ręka, ona jest twoją.
— Usłyszcie aniołowie i zazdroście mi! — zawołał Askanio.
Ekstaza już ani się odmalować ani opowiedzieć nie daje. Niech ci, którzy ją pamiętają, przypomną sobie. Niepodobna przytoczyć wyrazów, spojrzeń, uścisków rąk obu tych czystych i, pięknych dzieci. Ich niewinne dusze pomieszały się, jak się mieszają z sobą wody dwóch źródeł przezroczystych, nie zmieniając ani swojej natury ani barwy. Blanka z ufnością stała wsparta o ramię swojego narzeczonego. Sama Boga Rodzica gdyby spojrzała z wysokości Niebios na tę najczystszą parę, nie odwróciłaby od niej swojego oblicza.
Zaczynając kochać, staramy się zawrzeć w naszej miłości całe życie, obecność, przeszłość i przyszłość. Jak tylko mogli mówić Askanio i Blanka, opowiedzieli sobie wszystkie swoje cierpienia, obawy i nadzieje dni ostatnich. Lubo wiele wycierpieli, jednak przywodząc sobie na pamięć swoje dolegliwości, oboje się uśmiechali.
Dopiero gdy doszli do przyszłości, stali się smutnymi. Co ich jutro czeka? Według praw boskich stworzeni zostali jedno dla drugiego, lecz w obec względów ludzkich ich związek był niestosownym, źle dobranym. Co tu czynić? Jak skłonić hrabiego d’Orbec by się wyrzekł żony, prewota zaś, by swą córkę oddał rzemieślnikowi.
— Niestety mój Askanio — rzekła Blanka — przyrzekam ci nie należeć jak do ciebie lub nieba, gdyż przewiduję, że do nieba należeć będę.
— Nie — odpowiedział Askanio — do mnie. Dwoje dzieci jakiemi jesteśmy nie mogą same poruszyć świata całego, lecz pomówię z moim ukochanym mistrzem, z Benvenutem Cellini. On wszystko może Blanko. On tak działa na ziemi jak pan Najwyższy rozporządził w Niebie, i co zamierzył, spełnił.
On ciebie mi odda. Nie wiem jak tego dokona, lecz jestem pewien tego. On lubi przeszkody. On powie Franciszkowi I-mu, przekona ojca twojego. On tę otchłań wypełni i zrówna. Jednej tylko rzeczy nie mógł uskutecznić, boś ją sama bez jego wmieszania spełniła, pokochałaś, pokochałaś mnie. Reszta już mniejsza. Widzisz moja ukochana, że teraz już wierzę w cuda.
— Drogi Askanio, ty masz nadzieję, to i ja się spodziewam. Jeśli chcesz i ja z mojej strony będę probować. Jest ktoś co może wszystko na umyśle ojca mojego. Czy chcesz abym napisała do pani d’Etampes?
— Pani d’Etampes — zawołał Askanio. — O Boże, o niej zapomniałem.
Wówczas Askanio, prosto, bez wybiegu, opowiedział Blance jak jest kochanym od tej kobiety, jak przed chwilą jeszcze objawiła się ona nieprzyjaciółką śmiertelną tej, którą on kocha; Iecz mniejsza, wprawdzie utrudni to działanie Benvenuta, rzeczywiście zaś tylko jednego więcej będzie miał przeciwnika.
— Drogi Askanio — rzekła Blanka — ty pokładasz całą ufność w twoim mistrzu, ja zaś w tobie. Mów więc z Cellinim i to o ile można najprędzej, niech on rozrządzi losami naszemi.
— Jutro wszystko mu zwierzę. On mnie tak kocha! on mnie natychmiast zrozumie. Lecz cóż ci to Blanko? Ty znowu jesteś smutną!
Każdy ustęp mowy Askania, raził serce Blanki ciosem zazdrości, kilkakrotnie ściskała ona konwulsyjnie rękę Askania, którą w swoich trzymała.
— Askanio! pani d’Etampes jest piękny; jest kochaną od wielkiego króla. Czy ona czasem w twoim umyśle jakiego wrażenia niepozostawiła?
— Ja ciebie kocham — odrzekł Askanio.
— Czekaj tu — rzekła Blanka.
I w chwilę powróciła z piękną, białą lilią.
— Słuchaj — rzekła — gdy będziesz pracował nad złotą lilią z drogich kamieni dla tej kobiety, spojrzyj niekiedy na skromną lilię twojej Blanki.
I zalotnie jakby to sama tylko pani d’Etampes mogła uczynić, złożyła pocałunek na lilii, którą oddała uczniowi.
W tej chwili pani Perrine ukazała, się przy końcu alei.
— Bądź zdrów, do widzenia — rzekła szybko Blanka, składając swą rękę na ustach kochanka, ukradkowem poruszeniem pełnem wdzięku.
Ochmistrzyni się zbliżyła.
— No cóż moje dziecię, odezwała się do Blanki, czy zburczałaś zbiega i wybrałaś piękne klejnociki?
— Oto są — rzekł Askanio składając w ręku ochmistrzyni pudełko z klejnotami, które przyniósł, a w cale nawet nie otworzył — uradziliśmy z panną Blanką, że pani sama wybierzesz z nich, które ci się podobają najlepiej, po resztę przyjdę jutro.
To wyrzekłszy, zniknął rzuciwszy na Blankę ostatnie spojrzenie, które wszystko jej powiedziało, co on miał powiedzieć.
Blanka zaś z rękoma na wpół złożonemi na piersiach, jakby dla objęcia szczęścia w nich zawartego, stała nieruchoma w czasie gdy pani Perrine wybierała pomiędzy cudownemi pieścidełkami przyniesionemi przez Askania.
Niestety! biedne dziecię straszliwie zostało przebudzone z miłych snów swoich.
Kobieta jakaś w towarzystwie jednego z służących prewota, stanęła przed nią.
— Jego jaśnie wielmożność hrabia d’Orbec, który powróci pojutrze, od tej chwili przysyła mnie do usług pani. Jako umiejąca wykonać suknie według najświeższych i najnowszych fasonów, otrzymałam rozkaz od jego Jaśnie wielmożności hrabiego i pana prewota, wykonać dla pani suknię z najpyszniejszego brokartu, albowiem pani masz być przedstawioną przez Jaśnie oświeconą księżnę d’Etampes, Najjaśniejszej królowej, w dzień odjazdu Najjaśniejszego pana do Saint-Germain, to jest za dni cztery.
Po scenie jaką przedstawiliśmy czytelnikowi, łatwo domyśleć się jak przykre wrażenie robiła ta podwójna wiadomość na Blance.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.