Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
HANDLARZE WŁASNEGO HONORU.



Jestto dzień, w którym Blanka ma być przedstawioną, królowej.
Znajdujemy się w jednej z sal Luwru; cały dwór tam zgromadzony.
Po mszy dwór wyjeżdża do Saint-Germaiu, wszyscy oczekują na króla i królowę aby udać się do kaplicy.
Z wyjątkiem kilku dam siedzących, reszta osób stoi, lub przechadzając się rozmawia; stroje z jedwabiu i brokartu szeleszczą, szpady brzęczą, tkliwe lub zawistne spojrzenia krzyżują się, rozmawiają tylko o schadzkach, pojedynkach i miłostkach, jestto tłok ogłuszający, zamęt świecący; ubiory przepyszne według kroju ostatniej mody, twarze zachwycające; wśród tej bogatej i barwnej rozmaitości kostyumów, głównie odbijają paziowie ubrani z włoska lub hiszpańska, stojący nieruchomi z ręką wspartą na rękojeści szpady zawieszonej u boku.
To w ogóle tworzy obraz pełen blasku, życia i wspaniałości, o którem wszystko cobyśmy powiedzieć mogli, jeszcze zdawałoby się zbyt słabym i niedokładnym opisem.
Jeżelibyśmy wskrzesić mogli tych wykwintnych i lekceważących wszystko kawalerów Brantoma i Heptamerona, te damy pełne życia i zalotności, nadać im mowę odznaczającą się żywością, prostodusznością i właściwym duchem francuzkim w XVI-ym wieku, wtedy poweźmiemy wyobrażenie o tym przepysznym dworze, zwłaszcza przypominając sobie zdanie Franciszka I-go: Dwór bez dam jest to rok bez wiosny, albo wiosna bez kwiatów.
Dwór Franciszka I-go był ciągłą wiosną, która wydawała najpiękniejsze i najszlachetniejsze kwiaty ziemi.
Przyszedłszy do siebie po pierwszem wrażeniu wznieconem przez zamieszanie tłumu i hałas, łatwo było dostrzedz pomiędzy grupami dwa główne stronnictwa, odznaczające się barwami lila i niebieską; pierwsze było pani d’Etampes i zarazem stronnictwem jeszcze skryłem reformacyi, drugie Dyany de Poitiers a tem samem i katolicyzmu.
W gronie ostatniego uważano postać pospolitą i płaskie oblicze Delfina; w gronie pierwszego odznaczał się Karol Orleański drugi syn królewski, żywy, dowcipny blondyn.
Dodajmy do tych opozycyj politycznych i religijnych, zazdrość kobiecą i współzawodnictwo artystów, a będziemy mieli całość nienawiści, którą sobie teraz wyobrazimy, początkowo tylko podziwiając te spojrzenia pogardliwe, groźne poruszenia, których przed okiem dostrzegacza nie zdołała pokryć dysymulacya dworska.
Obie nieprzyjaciółki, Dyana i księżna, siedziały prawie naprzeciw siebie w dwóch przeciwległych końcach sali; jednakże pomimo odległości, każdy ucinek przebiegał od ust jednej do uszu drugiej w przeciągu pięciu sekund i nawzajem ci sami gońcy, z tąż samą szybkością, odpowiedź przesyłali.
Wśród gradu dowcipnych słówek, pomiędzy magnatami w aksamity przybranymi, przechadzał się poważny Henryk Etienne, dotąd jeszcze umiarkowany stronnik reformacyi; o parę kroków od niego i równie obojętny na wszystko co go otaczało, stał Piotr Strozzi, blady i melancholijny wygnaniec z Florencyi, który oparty o kolumnę, rozmyślał zapewne o rodzinnej ziemi, do której wrócić miał więźniem i gdzie dopiero w grobie odetchnąć swobodnie.
Samo z siebie się rozumie, że szlachetny wygnaniec włoski, krewny po kądzieli Katarzyny Medicis, był stronnikiem katolicyzmu.
Dalej przechadzają się rozmawiając o interesach stanu i zatrzymując często jeden drugiego jakby dla nadania większej wartości swej mowie, stary Montmorency mianowany przez króla przed dwoma laty konnetablem, która to godność była opróżnioną po Bourbonie i kanclerz Poyet, napuszony próżnością z dwóch rozporządzeń świeżo wydanych, a będących dziełem jego pomysłu, to jest opadatkowania loteryi i podpisaniem edyktu drugiego, wydanego w Villers-Coterets.[1] Nie przyłączając się do żadnej koteryi i nie mieszając do żadnej rozmowy, benedyktyn Franciszek Rabelais z uśmiechem ukazującym białość zębów, badał wzrokiem, słuchał, żartował ze wszystkich i ze wszystkiego, gdy tymczasem Tribulet, ulubiony trefniś Jego królewskiej mości tarzał swój garb i potwarze pomiędzy nogi przechodzących, a korzystając ze swego wzrostu, mógł kąsać bez narażenia się na niebezpieczeństwo, gdyż nie zawsze ból był dotkliwym.
Co do Klemensa Marot kamerdynera królewskiego, w nowy strój przybranego, ten wydawał się również zakłopotanym jak w dniu, w którym go widzieliśmy w pałacu Etampes.
Widocznem było, że miał w kieszeni wiersz jakiś, chcąc go przedstawić jako improwizaoyę nowo utworzoną, lub sonet osierocony.
Niestety jednak, wiadomo, że natchnienie pochodzi z góry i że nie można nim władać swobodnie.
Przecudna myśl zakwitła mu w głowie o imieniu Dyany.
Nadaremnie walczył z muzą, która nie jest kochanką lecz panią naszą; wiersze same się skleiły, rymy czarodziejskim sposobem złożyły.
Słowem dziesięcio wiersz niepokoił go nie wymownie.
Wiadomo iż był wyłącznie poświęcony pani d’Etampes bezwątpienia, jako też Małgorzacie z Nawarry bez zaprzeczenia, a przytem sprzyjał stronnictwu protestanckiemu.
Być może nawet, iż chcąc utworzyć epigram przeciw pani Dyanie, nieszczęsny madrygał zlepił na jej cześć.
Czy podobna zatem, gdy już wiersze kipiały w jego łonie, na cześć wprawdzie katoliczki, nie przelać ich z cicha w ucho uczonego przyjaciela.
Tak właśnie postąpił Marot.
Kardynał de Tournon, którego na nieszczęście zaszczycił swym zaufaniem, osądził te wiersze tak pięknemi pod każdym względem, że pomimowolnie powtórzył je przed księciem Lotaryngii, który nieomieszkał wspomnieć o nich Dyanie.
W tejże chwili pomiędzy stronnictwem niebieskich powstał szmer niezwykły, pośród którego ułożono wezwać Marota i rzeczywiście został zaproszony, ażeby wiersze swoje powtórzył przed tą, dla której były ułożone.
Stronnicy księżnej d’Etampes widząc Marota spieszącego do pani Dyany, zbliżyli się, tłumnie otaczając poetę uradowanego i zarazem strwożonego.
Nakoniec sama pani d’Etampes powstała ciekawością zdjęta, jak mówiła, ażeby się przekonać, w jaki sposób wierszokleta Marot może opiewać pochwały pani Dyany.
Biedny Klemens Marot w chwili gdy miał rozpocząć deklamacyę wierszy swoich, skłoniwszy się pani Dyanie. która się uśmiechnęła, odwrócił się i spostrzegł panią d’Etampes, która podobnież się uśmiechała; lecz uśmiech pierwszej był powabny, drugiej zaś groźny.
Tak więc Marot znalazł się między młotem a kowadłem jak mówią, drżącym i niezrozumiałym głosem wydeklamował swoje wiersze...
Pomimo tego zaledwie ukończył ostatnią zgłoskę madrygału, niebiescy obsypali go oklaskami; gdy tymczasem ich przeciwnicy zachowali grobowe milczenie.
Klemens Marot ośmielony pochwałą i zniechęcony krytyką, zbliżył się mężnie do Dyany de Poitiers, aby jej doręczyć swoje arcydzieło.
— Pięknej Dyanie — mówił z cicha składając niski ukłon, pojmujesz pani, pięknej bez zaprzeczenia i bez porównania.
Dyana podziękowała mu słodkiem spojrzeniem i Marot oddalił się.
— Można napisać wiersze dla pięknej, napisawszy dla najpiękniejszej — rzekł poeta przechodząc około pani d’Etampes — przypominam sobie, że w nich było wyrażenie najpiękniejszej z całej Francyi.
Anna odpowiedziała mu piorunującem spojrzeniem.
Dwie grupy dobrze nam znane, w tym czasie odosobniły się; w jednej był Askanio z Cellinim.
Druga składała się z hrabiego d’Orbec, wicehrabiego Marmagne, messira d’Estourville i Blanki, która uprosiła ojca, ażeby się nie mieszał do tłumu, gdyż będąc po raz pierwszy w podobnem zebraniu, wszystko ją zatrważało i mieszało.
Hrabia d’Orbec jak wypadało narzeczonemu, nie opuszczał ich, czekając niecierpliwie na przedstawienie Blanki królowej, które miało po mszy nastąpić.
Askanio i Blanka lubo oboje zmieszani i wzruszeni, dostrzegli się wzajemnie i spoglądali na siebie ukradkiem.
Te dwie lękliwe i niewinne istoty, wychowane w zaciszu domowem, kształcącem zwykle wzniosłe serca, uważałyby się za samotne i zbłąkana pośród tej wykwintnej i zepsutej zgrai dworaków, gdyby się nie spotkały ich spojrzenia, któremi dodawali sobie wzajem odwagi.
Przytem nie widzieli się od dnia wyznania miłości.
Askanio nadaremnie usiłował kilkanaście razy przemknąć się do małego Nesle.
Nowa służąca przyjęta przez pana d’Orbec, dla Blanki, wychodziła w miejscu pani Perriny i zawsze go niegrzecznie odprawiała.
Askanio nie był tak dalece bogatym, ani też śmiałym, ażeby się odważył spróbować przekupić tę kobietę.
Zresztą mógł tylko zasmucić swoją ulubioną powziętemi wiadomościami, o których ona i bez niego dowie się być może zbyt wcześnie.
Najsmutniejszą bowiem nowiną było wyznanie miłości Benvenuta, jaką pałał dla Blanki i wyrzeczenie się nadziei nietylko pomocy jego, ale nawet wszelkiej walki przeciw tym zamysłom.
Co się tycze zaradczych środków, Askanio, jak to wyznał przed Cellinim, przekonany był, że Bóg jedynie może mu je zesłać.
Tak więc młodzieniec sam sobie pozostawiony, postanowił w swej prostoduszności złagodzić i wzruszyć serce pani d’Etampes.
Gdy nas zawiodła nadzieja, na którą, liczyliśmy, wtedy skłonni jesteśmy chwytać się najrozpaczliwszych środków.
Wszechwładna moc woli Benvenuta, nietylko że mu odjętą została, lecz nadto zwrócić się mogła przeciw niemu.
Askanio zatem ufający jak każdy młodzieniec, postanowił odezwać się do wspaniałomyślności, wzniosłości uczuć i tkliwego przywiązania księżnej, aby wzruszona jego cierpieniami, ulitowała się nad kochankami.
Gdyby jednak ta wątła i jedyna gałązka wymknęła się z ręki jego, cóż on mógł począć, biedny i opuszczony młodzieniec, jeżeli nie oczekiwać cierpliwie.
I dla tej to przyczyny towarzyszył Celliniemu do dworu.
Księżna d’Etampes powróciła na swoje miejsce.
Askanio połączywszy się z dworzanami, stanął po za jej krzesłem. Obróciwszy się spostrzegła go.
— A! to ty Askanio — rzekła obojętnie.
— Tak księżno. — Przyszedłem tu z mistrzem Benvenuto i ośmieliłem się przybliżyć do pani dla zapytania, czy rysunek lilii, który miałem zaszczyt doręczyć jej w pałacu d’Etampes, spodobał się i czy mam robić podług niego.
— Bardzo mi się spodobał — odrzekła nieco ułagodzona księżna i znawcy, którym go pokazywałam, a mianowicie pan de Guise byli mego zdania; ciekawam tylko czy odrobienie będzie tak dokładne jak rysunek, jeżeli się podejmiesz wykonać tę robotę, powiedz mi czy kamienie dane wystarczą?
— Spodziewam się, że będzie ich dosyć; jednakże chciałem umieścić w pośrodku kielicha dyament, któryby się wydawał kroplą rosy, lecz byłoby to może zbyt kosztownem, zwłaszcza powierzając podobną pracę tak nieznanemu jak ja artyście.
— O! nie troszcz się o kosztowność kamienia, Askanio.
— Lecz dyament podobnej wielkości wart będzie przynajmniej dwieście tysięcy talarów.
— Postaramy się o niego. Lecz teraz Askanio, uczyń mi jednę łaskę.
— Jestem na rozkazy pani.
— Przed chwilą, przysłuchując się wierszoklecie Marotowi, dostrzegłam w rogu salonu pana d’Orbec. Idź do niego proszę cię i powiedz, że życzę sobie z nim pomówić.
— Jakto! pani... — zawołał Askanio blednąc na wspomnienie nazwiska hrabiego.
— Wszakże mówiłeś, że jesteś na moje rozkazy! — odpowiedziała wyniośle pani d’Etampes. Zresztą jeżeli ci dałam to zlecenie, to dla tego, iż powinna cię obchodzić rozmowa moja z panem d’Orbec, a zarazem dozwoli ci się zastanowić nad twojem postępowaniem, jeżeli tylko zakochani zdolni są do zastanawiania się.
— Jestem pani posłuszny — rzekł Askanio drżącym głosem, albowiem lękał się zniechęcić jedyną opiekunkę, która mu pozostała.
— Dobrze. — Pamiętaj mówić do hrabiego po włosku, mam w tym przyczynę; powrócisz do mnie z nim razem.
Askanio nie chcąc dłużej nadużywać cierpliwości księżnej, oddalił się i zapytał młodego pana w ubiorze dworskim ze wstążkami lila, czy nie widział pana d’Orbec i gdzieby się on znajdował.
— Oto — odpowiedział mu — spojrzyj na tę starą małpę, która tam rozmawia z prewotem Paryża stojącym przy tej ślicznej panience.
Tą śliczną panienką była Blanka, którą wszyscy wykwintnisie podziwiali z zajęciem. Co się tyczy starej małpy, wydał się on Askaniowi tak odrażającym, jakim się tylko współzalotnik wydać może.
Po chwili poświęconej tej uwadze, zbliżył się Askanio do hrabiego z wielkim zadziwieniem Blanki i prosił go w włoskim języku, ażeby się udał do księżnej. Hrabia po krótkiej wymówce przed swoją narzeczoną i znajomymi, pospieszył posłuszny wezwaniu pani d’Etampes, Askanio udał się za nim, rzuciwszy okiem porozumienia na Blankę, zmieszaną tym posłannictwem, czyli raczej widokiem posła.
— Dzień dobry — rzekła pani d’Etampes spostrzegłszy d’Orbeca — bardzo mi przyjemnie hrabio, że cię widzę, albowiem mam z tobą o ważnych rzeczach pomówić. Moi panowie — rzekła do otaczających ją dworzan, jeszcze dobry kwadrans upłynie nim Najjaśniejsi państwo przybędą; jeżeli pozwolicie, korzystając z tego czasu pomówię z moim dawnym przyjacielem panem d’Orbec.
— Co to za jeden tem młodzieniec? — zapytał hrabia.
— Jestto Włoch, paź, który nie rozumie ani słowa po francusku; możesz więc mówić swobodnie, jakbyśmy byli sam na sam.
— Spodziewam się — rzekł d’Orbec — że ślepo byłem posłuszny rozkazom twoim księżno, nie badając przyczyny. Wynurzyłaś pani życzenie abym się znajdował przy przedstawieniu Najjaśniejszej pani mojej narzeczonej. Blanka jest tu ze swoim ojcem; tak więc uczyniwszy zadość twej woli, przyznaję, iż pragnąłbym poznać jej pobudki; czy nie będzie to zbytecznem żądaniem, prosić panią o wyjaśnienie?
— Jesteś jednym z najgorliwszych moich przyjaciół d’Orbec; szczęściem, że mam wiele jeszcze do uczynienia dla ciebie, a i tak nie wiem czy będę mogła wynagrodzić cię dostatecznie; z tem wszystkiem będę się starać. Podskarbstwo królewskie, któreś otrzymał z mojej poręki, jest fundamentem, na którym wzniosę świetność imienia twojego hrabio.
— Pani — rzekł d’Orbec nachylając się aż do ziemi.
— Będę więc z tobą mówić otwarcie; lecz przedewszystkiem winnam ci powinszować. Widziałam twoją narzeczoną przed chwilą; w istocie jest zachwycającą; cokolwiek dzika, lecz to nie zmniejsza jej wdzięków. Jednakże, mówiąc między nami, nadaremnie usiłowałam zgłębić, znając zwłaszcza ciebie, jaki cel mieć mogłeś, ty człowiek poważny, roztropny i mało dbający o świeżą cerę i piękność, starać się o zawarcie podobnych związków; powtarzam jaki cel, gdyż musisz go mieć, jako człowiek wytrawny, na oślep nic nie działający.
— Hum! Trzeba raz się ożenić pani... a przytem ojciec stary sknera, pozostawi córeczce piękny majątek.
— W jakimże jest wieku?
— Ma lat pięćdziesiąt sześć.
— Jesteśmy prawie w równym wieku, lecz on jest tak schorzały...
— Zdaje mi się, że cię zrozumiałam hrabio. Pewną byłam, że jesteś wyższym nad pospolite przesądy i że wdzięki tej dziewicy nie uwiodły cię wyłącznie...
— W istocie nie zastanawiałam się nad tem nawet; gdyby była brzydką, starałbym się o jej rękę dla przytoczonych względów, gdy zaś jest piękną, to jeszcze lepiej.
— O! jeżeli tak, to się hrabio na tobie nie omyliłam.
— A więc teraz pani, kiedy zdaje się, że pochwalasz moje uczucia, czy raczysz mi powiedzieć?
— Wiedz naprzód — przerwała księżna — że jeżeli ty w każdym kroku z rozwagą postępujesz, to ja za ciebie marzyłam... A najprzód czy wiesz o czem myślałam... oto zapragnęłam dla ciebie miejsca Poyeta, którego nie cierpię — rzekła księżna zmierzywszy okiem nienawiści kanclerza, który się przechadzał z konetablem.
— Jakto! pani myślałaś dla mnie o jednej z pierwszych godności w państwie!
— Zdaje się hrabio, że godnym jesteś zająć to miejsce!.. lecz niestety! moja władza jest ograniczoną, panowanie zaś wznosi się nad brzegiem przepaści. I w tej chwili nawet dręczy mnie niespokojność. Król upodobał sobie żonę prawnika zwanego Feron. Gdyby ta kobieta była dumną, bylibyśmy zgubieni. Powinnam była zapobiedz temu kaprysowi Franciszka. A! nie znajdę być może podobnej księżnie de Brissac, którą przedstawiłam oczom Najjaśniejszego pana; była to kobieta miła, ujmująca, prawdziwe dziecię. Opłakiwać jej straty nigdy nie przestanę; nie była ona dla mnie niebezpieczną, mówiła tylko królowi o mnie i o moich zaletach... Biedna Marya! przyjęła na siebie brzemię położenia mojego, pozastawiając mi korzyści z niego wynikające. Lecz ta Ferronierka, o! ta mnie niepokoi i wszelkiemi sposobami potrzebaby wyrugować ją z myśli Franciszka I-go. Co do mnie, niestety! wyczerpałam wszelkie zasoby uwodzeń, i jestem dziś zniewoloną ukrywać się za ostatecznemi szańcami, to jest za przywyknieniem.
— Co mówisz pani?
— O! mój Boże! tak, ja tylko zajmuję umysł jego, lecz serce dalekiem jest odemnie; potrzeba mi więc jak sam to pojmujesz, pomocy. Lecz gdzież ją znaleźć? potrzeba mi przyjaciółki poświęconej wyłącznie, szczerej, którejbym pewną być mogła. A! jakżebym ją obsypała złotem i dostojeństwy. Na ciebie zwróciłam myśl moję d’Orbec, ty mógłbyś mi ją wynaleźć. — Być może, iż nie wiesz o ile nasz król zbliżony jest do pospolitego człowieka, i do czego ostatni może przywieść pierwszego. Gdyby nas było dwie, to jest dwie przyjaciółki nie zaś współzalotniczki, gdyby jedna z nas owładnęła Franciszkiem, druga zaś Franciszkiem I-szym, Francya byłaby naszą hrabio, a jeszcze w jakiej chwili! gdy Karol V-ty dobrowolnie rzuca się nam w zastawione sidła, gdy można naznaczyć mu nieograniczone sumy dla zapewnienia swobodnego przejazdu i korzystać z jego łatwowierności obecnej, dla wyjednania sobie na wszelki wypadek nie tylko opieki ale i przyszłości najświetniejszej i niezależnej od wszelkich przewrotów. W swobodniejszej chwili wyjaśnię ci moje plany. Ta Dyana, którą niegdyś lubiłeś hrabio, nie będzie mieć żadnego wpływu na losy nasze i Delfin mógłby... Lecz otóż król...
Taki był sposób postępowania pani d’Etampes, rzadko kiedy tłomaczyła się jasno, lecz dozwalała zwykle łatwo odgadywać swoje zamiary; rozsiewała w umysłach przedsięwzięcia i nasuwała myśli; popuszczała wodze chciwości, ambicyi, zepsuciu serca, dozwalała im pracować swobodnie, lecz gdy widziała, że nasienie dojrzewa, umiała przerwać rozmowę w miejscu stosownem.
Wielka sztuka zaiste, której nie można nazbyt zalecać wielu poetom i znacznej liczbie kochanków.
Hrabia d’Orbec chciwy dostojeństw i zysku, szczwany i zepsuty, doskonale zrozumiał księżnę, gdyż w ciągu rozmowy kilka razy spojrzała w stronę gdzie się Blanka znajdowała.
Co do Askania, jego proste i szlachetne serce, nie mogło zgłębić dokładnie tajemnicy, pod jaką księżna ukrywała zamiary, odnoszące się do przedmiotu jego miłości, jednak przeczuwał, iż ta rozmowa dziwaczna, napiętnowana brudnemi widokami, zagrażała niebezpieczeństwem Blance, a niespokojnością i trwogą więc spoglądał na księżnę.
Wkrótce oznajmiono zbliżenie się królewskiej pary.
Wszyscy z miejsc powstali i pozdejmowali nakrycia głowy.
— Niech Bóg ma was w swojej opiece, moi panowie — rzekł wchodząc Franciszek I-szy i odpowiadając na nizkie ukłony dworzan. — Przedewszystkiem muszę wam oznajmić ważną wiadomość. Nasz ukochany brat cesarz Karol V-ty jest w tej chwili na drodze do Francyi, jeżeli już nie przebył granie państw swoich. Przygotujemy się więc przyjąć go zaszczytnie. Nie potrzebuję przypominać mojej wiernej szlachcie, jak należy wystąpić w takim razie. Okazaliśmy już światu na Polu Złotem, że umiemy przyjmować monarchów. Za miesiąc najdalej Karoł V-ty będzie w Luwrze.
— Co do mnie — rzekła królowa Eleonora milutkim głosem — dziękuję panom zawczasu za przyjęcie, jakiego mój brat spodziewać się winien od szlachty francuskiej.
Odpowiedziano okrzykami: Niech żyje król! Niech żyje królowa! Niech żyje cesarz!
W tejże chwili jakaś niekształtna postać przecisnęła się pomiędzy nogami dworzan, był to Tribulet.
— Najjaśniejszy panie — rzekł trefniś — czy raczysz przyjąć dzieło, które mam zamiar podać do druku?
— Z miłą chęcią — odpowiedział król — lecz muszę wiedzieć jaki jego tytuł i czy jest skończone.
— Najjaśniejszy Panie, to dzieło ma tytuł Almanach głupców i zawierać będzie nazwiska najznakomitszych szaleńców, jacy kiedykolwiek byli na świecie. Co do tego jak daleko jest posunięte, to dość, że nadmienię, iż zamieściłem na pierwszej stronicy nazwisko monarchy największego z głupców teraźniejszości i przeszłości.
— I któryż to ma być z moich braci?
— Karol V-ty Najjaśniejszy Panie.
— Jak to Karol V-ty?
— Tak, on sam.
— Dla czegóż Karol V-ty?
— Ponieważ Karol V-ty, który cię trzymał w niewoli w Madrycie, jest tak głupim, że przejeżdża przez Francyę.
— Lecz jeżeli przejedzie bezpiecznie przez moje królestwo? — odpowiedział Franciszek I-szy.
— Wówczas, przyrzekam wykreślić jego imię i zamieścić inne.
— Jakie naprzykład? — zapytał król.
— Twoje Najjaśniejszy panie, bo jeśli wypuścisz z rąk twoich cesarza, będziesz jeszcze głupszy od niego.
Król parsknął śmiechem. Dworzanie wtórowali mu z całego gardła. Tylko biedna Eleonora zbladła.
— A więc! — rzekł Franciszek — możesz zaraz zamieścić moje imię zamiast cesarza, gdyż dałem słowo szlachcica i dotrzymam go święcie. Co się tycze dedykacyi dzieła, przyjmuje ją i oto zapłata za pierwszy egzemplarz.
To mówiąc, Franciszek I-szy wyjął kiesę i rzucił Tribuletowi, który pochwycił ją zębami i oddalił się na czworakach warcząc jak pies uciekający z kością.
— Najjaśniejsza pani — przemówił do królowej prewot Paryża zbliżając się z Blanką, czy dozwolisz mi korzystać z tak szczęśliwej sposobności, ażeby ci przedstawić moję córkę Blankę, którą raczyłaś przyjąć w grono twoich dam honorowych.
Dobra królowa przemówiła kilka wyrazów uprzejmych i zachęcających do pomieszanej Blanki, na którą król z upodobaniem spoglądał.
— Na słowo szlacheckie, mości prewocie — rzekł Franciszek I-szy z uśmiechem — czy wiesz, iż to jest zbrodnią stanu ukrywać tak długo przed naszemi oczyma podobną perłę, która od dawna powinna zdobić wieniec piękności otaczający królowe. Jeśli nie będziesz ukarany za podobne wykroczenie mości Robercie, podziękuj za to niememu pośrednictwu tych pięknych oczu spuszczonych.
Poczem król skłoniwszy się uprzejmie dziewicy, udał się wraz z dworem do kaplicy.
— Pani — rzekł książe Medina-Sidonia, podając rękę księżnie d’Etampes, pozwolisz, jeżeli łaska, przejść temu tłumowi dworzan, abyśmy mogli pozostać na osobności, zdaje mi się, że to miejsce jest najstosowniejsze do powierzenia ci kilku słów tajemnych.
— Słucham pana — odrzekła księżna. — Nie oddalaj się panie d’Orbec; możesz książę wszystko mówić przy moim najdawniejszym przyjacielu i przy tym młodzieńcu, który nie rozumie po francusku.
— Jeżeli pani jesteś pewną tego, gdyż dochowanie tajemnicy, którą mam jej powierzyć, zarówno nas oboje obchodzić winno; przystępuję więc wprost do rzeczy: Wiadomo pani, że Jego cesarska mość postanowił przejechać przez Francyę i być może, iż już jest w jej granicach; nie tajno także cesarzowi jak i mnie, że przejeżdżać będzie pośród nieprzyjaciół; lecz liczymy na słowo królewskie; ty sama pani radziłaś nam zaufać mu i wyznanm szczerze, że posiadając władzę daleko rozciąglejszą, niż którykolwiek z ministrów króla, mogłabyś dowolnie wystąpić jako poręczycielka słowa królewskiego, lub przeciwnie skłonić go do przeniewierzenia się. Lecz teraz pytam dla czegobyś księżno miała przeciw nam wystąpić? wszakże to nie byłoby ani z dobrem Francyi ani z twojem.
— Dokończ pan, zdaje się, żeś jeszcze nie wszystko powiedział.
— Nie, pani, Karol V-ty jest godnym następcą Karola-Wielkiego, i to co sprzymierzeniec przeniewierczy mógłby żądać od niego jako okup niewoli, pragnie ofiarować jako upominek, i nie pozostawi bez wynagrodzenia gościnnego przyjęcia i przychylnej rady.
— Wybornie! zdaje się, że nie można postąpić z większą godnością i rozsądkiem.
— Król Franciszek usiłował ciągle pozyskać księstwo Medyolańskie, jak pani wiadomo; cesarz pragnie dziś ustąpić je swojemu szwagrowi z warunkiem rocznej opłaty bardzo umiarkowanej, a tym sposobem odwieczne współzawodnictwo i wojny pomiędzy Hiszpanią i Francyą o te księstwo. załatwione zostaną.
— Rozumiem — przerwała księżna; — finanse cesarza są w złym stanie, wiadomo nam o tem; przytem Medyolan zniszczony dwudziestu wojnami, przeto Jego cesarska mość rad by pozbyć się kraju przeciążonego długami. — Nic przyjmuję więc tej ofiary książę, gdyż nie obiecuje żadnych korzyści.
— Ależ pani, układy o inwestyturę już się rozpoczęły i król Franciszek zdaje się być zadowolonym.
— Wiem o tem; lecz ja nią nie jestem. Jeśli możecie się obejść bezemnie, tem lepiej dla was.
— Pani, cesarz życzy sobie szczególniej ażebyś miała udział w toczących się układach i cokolwiek zapragniesz...
— Mój wpływ nie jest towarem do sprzedania lub kupienia, panie ambasadorze.
— Któż to mówi? pani.
— Posłuchaj; twój pan jak mnie zapewniasz, żąda mego pośrednictwa i mówiąc między nami, ma w tem słuszność. Chcąc mu takowe zapewnić, będę żądać mniej niżeli on sam ofiaruje. Podług mnie tak winien postąpić. Zobowiąże się uroczyście nadać Franciszkowi I-mu inwestyturę na księstwo Medyolańskie, poczem opuściwszy Francyę, przypomni sobie traktat madrycki i zapomni swej obietnicy.
— Co pani mówisz! lecz to by było to samo co wypowiedzenie wojny.
— Poczekaj panie ambasadorze. Król będzie się srożył i groził, pewną jestem tego. Wtedy cesarz zezwoli na udzielność państwa Medyolańskiego i nada inwestyturę Karolowi Orleańskiemu, drugiemu synowi królewskiemu, bez opłacania daniny; tym sposobem Karol V-ty nie zwiększy potęgi swojego współzawodnika. Zdaje się, że ten pomysł trafi do twego przekonania książę i wart jest nagrody. Co do mnie, jakeś to wspomniał przed chwilą, pragnęłabym jeżeli Jego cesarska mość zgodzi się na moje zdanie, to w czasie pierwszego spotkania naszego we Francyi, niech upuści przedemną kamyk mniej więcej błyszczący, który podniosę jeżeli warto będzie schylić się po niego i który zachowam na pamiątkę zaszczytnego przymierza, zawartego pomiędzy następcą Cezarów, królem Hiszpanii i Indyj, a księżną d’Etampes z drugiej strony.
Poczem odwróciwszy się do Askania zdumionego tą tajemniczą i poważną rozmową, gdy książę Medina wydawał się zmieszanym, a hrabia d’Orbec uradowanym, pani d’Etampes szepnęła mu do ucha.
— Wszystko to dla ciebie, Askanio. — Dla pozyskania serca twojego poświęcam dobro Francyi. — I cóż panie ambasadorze, odezwała się następnie głośno, jakąż mi dajesz odpowiedź?
— Sam tylko cesarz może stanowić w tak ważnym przedmiocie, pani; z tom wszystkiem, tuszę sobie, że przyjmie projekt księżnej tak dla nas korzystny.
— Jeżeli tak pan uważasz, to i ja nawzajem mniemam go korzystnym dla siebie i dla tego obowiązuję się nakłonić króla do przyjęcia go. My kobiety mamy sobie właściwą politykę, która częstokroć jest bardziej uzasadnioną niż wasza. Z tem wszystkiem mogę przysiądz, że mój projekt nie zagraża wam niebezpieczeństwem; zastanów się dobrze książę czy ono mogłoby mieć miejsce? W końcu oświadczam, iż oczekując odpowiedzi Karola V-go, będę tymczasem działać przeciw niemu i wszelkich środków użyję, ażeby skłonić króla Franciszka I-go do zatrzymania go jako jeńca we Francyi...
— Jak to pani! a więc to ma być taki początek przymierza?
— I to zastanawia pana! czy potrzebuję tłomaczyć tak znakomitemu dyplomacie, że należy oddalić odemnie nawet wszelki cień podejrzenia, to rzecz główna; gdybym otwarcie popierała projekt ułożony przez nas, niewątpliwie nieprzyszedłby do skutku. Zresztą nie myślę ażeby mnie kto mógł oskarżyć lub zdradzić. Pozostanę więc twoją przeciwniczką mości książę, pozwól mi mówić przeciw tobie. Cóż ci to szkodzi? Czyliż nie wiesz, iż słowa z wiatrem ulatują? Jeżeli Karol V-ty odrzuci mój projekt, powiem królowi „Najjaśniejszy panie, zaufaj moim przeczuciom. Nie powinieneś się wahać z wykonaniem sprawiedliwego i koniecznego odwetu.” Jeśli zaś cesarz się zgodzi, powiem: „Najaśniejszy panie, zaufaj mojej zręczności kobiecej, czyli raczej kociej, można i trzeba dopuścić się pożytecznej niegodziwości.”
— A pani! — zawołał książę schylając głowę przed panią d’Etampes, jaka szkoda, że jesteś królową, byłabyś doskonałem ambasadorem.
To powiedziawszy, książę pożegnał panią d’Etampes i oddalił się zadowolony z niespodzianego obrotu powziętych układów.
— Teraz na mnie kolej mówić otwarcie i zrozumiale — rzekła księżna do pana d’Orbec: wiesz tedy hrabio o trzech rzeczach: pierwsza, że ważną jest rzeczą dla moich przyjaciół i dla mnie, ażeby mój wpływ u króla w tych czasach bardziej się utrwalił i aby niczem nie mógł być zniweczony; druga, że doprowadziwszy nasze zamiary do skutku, nie będziemy się obawiać przyszłości, bo Karol Orleański, którego zrobię księciem Medyolanu, będzie mi więcej winien wdzięczności niż król Francyi, któremu ja winnam wszystko; trzecia nakoniec, że uroda twojej Blanki silne wrażenie uczyniła na Jego Królewskiej mości. Teraz hrabio, odzywam się do ciebie jak do męża gardzącego gminnemi przesądami. Twój los jest w twoich ręku; czy chcesz ażeby podskarbi d’Orbec został następcą kanclerza Poyet, albo raczej mówiąc wyraźniej, czy chcesz ażeby Blanka d’Orbec zajęła miejsce Maryi de Brissac?
Askanio nie mógł pokryć oburzenia swego, czego jednakże nie dostrzegł hrabia d’Orbec, który jednocześnie zamienił spojrzenie obrzydliwie złośliwe z przenikliwym wzrokiem pani d’Etampes.
— Chcę być kanclerzem — odpowiedział prosto.
— A więc dobrze, nasza wygrana; lecz prewot...
— E, e! i dla niego przecież znajdziesz pani jaką korzystną posadę; nadewszystko korzystną, mniejsza o dostojeństwo, błagam panią o to; stary pedagryk wszystko mi to zostawi po śmierci.
Askanio nie mógł się powściągnąć dłużej.
— Pani!... — rzekł donośnym głosem przybliżając się.
Nie zdołał więcej powiedzieć, równie jak hrabia okazać zdziwienie, gdy w tem podwoje się otworzyły; cały dwór wracał.
Pani d’Etampes pochwyciwszy gwałtownie za rękę Askania, odprowadziła go na stronę i głosem pozornie spokojnym lecz dźwięcznym — rzekła mu do ucha:
— A teraz, młodzieńcze, czy wiesz jakim sposobem zostaje się nałożnicą królewską i jakim sposobem mimowolnie obiera się droga życia?
I zamilkła.
Te wyrazy zagłuszone zostały żarcikami i dobrym humorem króla, oraz całego dworu.
Franciszek I-szy był zupełnie zadowolony. Karol V-ty miał przybyć. — Będą więc uroczyste przyjęcia, zabawy, niespodzianki, słowem czas mile spędzany.
Cały świat mieć będzie zwrócone oczy na Paryż i króla.
Pojmując zajmujący dramat, którego rozwiązanie od niego zależało, Franciszek I-szy napawał się tą myślą z rozkoszą dziecinną. Miał on w naturze, uważać wszystko ze świetnej strony, bardziej niż z poważnej, ubiegać się o sprawianie wrażeń, w staczanych bitwach upatrywać podobieństwo do turniejów, a władzę królewską uważać za jednę ze sztuk pięknych.
Błyszczący umysł Franciszka I-go, dziwaczny, poetyczny a nawet awanturniczy, był główną przyczyną, że panowanie jego uważane być może aa przedstawienie sceniczne na wielkiej widowni świata.
Tego dnia, spodziewając się wkrótce zachwycić współzawodnika i Europę, był nadzwyczajnie uprzejmy i łaskawy dla wszystkich.
Ośmielony pogodnem obliczem króla, Tribulet przyczołgał się do nóg jego w chwili gdy miał próg przestąpić.
— O, o! Najjaśniejszy panie — zawołał głosem żałosnym, przychodzę pożegnać ciebie, Waszą królewską mość, musisz utracić mnie; opłakuję więc bardziej ciebie jak sam siebie. Cóż się z tobą stanie Najjaśniejszy panie gdy nie będziesz mieć przy sobie Trybuleta, którego tak lubiłeś?
— Cóż to znaczy? co za myśl opuścić mnie w chwili gdy dla dwóch monarchów będzie za mało jednego trefnisia?
— Tak Najjaśniejszy panie, masz słuszność, dla jednego trefnisia będzie za mało dwóch monarchów.
— Nie chcę słyszeć o tem. Musisz pozostać, ja ci rozkazuję.
— Niestety! łatwo to wyrzec, ale czy pan Viville usłucha tego postanowienia, bo przysiągł, że mi najprzód uszy obetnie, a potem duszę z ciała wypędzi... jeżeli tylko ją mam, dodał niedowiarek, który za takie bluźnierstwo zasłużył na ucięcie języka; i o cóż mu chodziło proszę, powtórzyłem mu tylko co mówią o żonie jego.
— No, no, bądź spokojny mój biedny trefnisiu, ten któryby poważył się zabić ciebie, pewnym być może, że w kwadrans po twojej śmierci zostanie powieszony.
— A więc Najjaśniejszy panie jeżeli tak raczyłeś postanowić, to możeby zarówno było dla ciebie.,.
— Co?
— Kazać go kwadransem pierwej powiesić... wolałbym to.
Wszyscy parsknęli ze śmiechu za przykładem króla, który idąc napotkał w przechodnie swoim Piotra Strozzi, wygnańca włoskiego.
— Panie Strozzi, już dawno, bardzo dawno upraszałeś mnie o naturalizacyę; w istocie wstyd dla nas, że mąż, który tak walecznie potykał się w Piemoncie za francuzów, nie należy dotąd do ich kraju, ponieważ twoja rodzinna ziemia wyrzekła się ciebie. Tego wieczora, panie Piotrze, sekretarz mój Maçon wyda ci patent naturalizacyi. Nic dziękuj mi; Karol V-ty powinien cię zastać fraucuzem, dla własnego mojego honoru i twojego. — A to ty Cellini... o! ty nigdy nie przychodzisz z próżnemi rękami? cóż tam masz pod pachą, mój przyjacielu? Poczekaj chwilę... nie będziesz się mógł zawsze szczycić żeś mnie przewyższył w wspaniałości: Mości Antoni Maçon, oprócz aktu naturalizacyi Piotra Strozzi, wygotujesz podobny dla mojego przyjaciela Benvenuto i odeślesz mu takowy bezpłatnie; artysta nie tak łatwo znajdzie u siebie pięćset dukatów jak Strozzi.
— Najjaśniejszy panie — odezwał się Benvenuto — dziękuję uniżenie za tę nową łaskę, lecz racz mi darować, iż zapytam: co to znaczy akt naturalizacyi?
— Co! — rzekł poważny Antoni Maçon — gdy król śmiał się do rozpuku z tego zapytania — czy nie wiesz mistrzu Benvenuto, iż akt naturalizacyi jest największym zaszczytem jakim może Jego królewska mość obdarzyć cudzoziemca; i że przez takowy zostajesz francuzem.
— Rozumiem teraz Najjaśniejszy panie i raz jeszcze dziękuję — rzekł Cellini, lecz wybacz mi królu, że będąc z serca poddanym twoim Najjaśniejszy panie, nie uważam za potrzebę prosić cię o nadanie mi do tego prawa na piśmie.
— Ja sądzę, że naturalizacya bardzo się tobie przyda — rzekł Franciszek I-szy ciągle będąc w wesołym humorze. — Widzisz mój kochany, teraz będę ci mógł darować pałac Nesle gdy zostałeś francuzem, czego pierwej nie mogłem zrobić. Mości Maçon w akcie naturalizacyi zamieścisz akt darowizny pałacu Nesle. A teraz rozumiesz do czego służy naturalizacya?
— O! tak Najjaśniejszy panie, przyjm raz jeszcze moje dzięki, tysiączne podzięki! a! zdaje się, że serca nasze rozumieją się wzajemnie bez pośrednictwa mowy, gdyż łaska, którą mnie dziś obdarzyłeś Najjaśniejszy panie, jest wstępem do nieocenionego zaszczytu, o który być może, że się ośmielę upraszać Waszą królewską mość i który będzie dalszym ciągiem względów pana mojego.
— Wiesz com ci obiecał, Benvenuto. Gdy Jowisz będzie ukończony, możesz mnie prosić o dalsze względy.
— Tak Najjaśniejszy panie, wiem iż masz dobrą pamięć i mam nadzieję, że słowo jego nie zawiedzie oczekiwań moich.
— Tak Najjaśniejszy panie, możesz zadość uczynić mojemu życzeniu, którego spełnienie stanowić będzie moje szczęście; gdy zaś raczyłeś uprzedzić mnie królu twoim przyrzeczeniem, tuszę sobie, iż z łatwością uproszę cię.
— Bądź pewnym mój wielki mistrzu, że wszystko uczynię dla ciebie co będę mógł: a teraz pokaż co masz w ręku.
— Jest to solniczka srebrna, która stanowi garnitur do wazonu i miednicy.
— Pokaż że to prędzej, Benvenuto.
Król jak zwykle z wielką uwagą przyjrzawszy się robocie Benvenuta, zawołał:
— Co za błąd... jak można było zapomnieć się tak dalece.
— Jakto! Najjaśniejszy panie — zawołał zmieszany Cellini... Wasza królewska mość rzeczywiście nie jesteś zadowolony?
— Bezwątpienia... bo dla czegóż było to ze srebra robić: ze złota, z najczystszego złota winieneś był to wykonać, i żal mi ciebie, bo musisz nanowo tęż samą robotę powtórzyć.
— Niestety! — rzekł melancholijnie Benvenuto — Wasza królewska mość nazbyt cenisz moje wyroby. Obawiałem się bowiem, ażeby kosztowność materyału nie przyćmiła drogich skarbów pomysłów moich. Dla utrwalonej sławy lepiej wyrabiać z gliny jak ze złota Najjaśniejszy panie, ba nazwiska nasze to jest złotników, giną z upływem czasu. Najjaśniejszy panie potrzeba częstokroć zmusza nas do okropnych ofiar, ludzie są zawsze chciwi i ograniczeni, i kto wie czy mój srebrny kubek, który Wasza królewska mość cenisz 10,000 dukatów, nie będzie kiedy oceniony na stopienie podług wagi.
— Cóż ci znowu przyszło do głowy, czy sądzisz, że król Francyi zastawiać będzie swoje solniczki w lombardzie?
— Najjaśniejszy panie, cesarz Konstantynopolitański zastawił u Wenecyan koronę cierniową Zbawiciela.
— Ale król Francyi wykupił ją!
— Tak, wiem o tem, lecz ileż to przewrotów w świecie. — Urodziłem się w kraju, z którego Medyceusze byli trzykrotnie wygnani i trzykrotnie przywołani... tylko królowie podobni tobie Najjaśniejszy panie, nie podlegają podobnym wypadkom.
— Dość tego, chcę mieć złotą solniczkę, i mój podskarbi wyliczy ci ośm tysięcy talarów złotych na ten cel. Czy słyszysz hrabio d’Orbec, dziś jeszcze, gdyż chcę, ażeby mój złotnik nie tracił czasu. Bywaj zdrów Cellini, pracuj, król myśli o Jowiszu; żegnam was panowie, myślcie o Karolu V-tym.
Gdy Franciszek I-szy schodził ze schodów udając się do królowej, która już siedziała w pojeździe, mając jej towarzyszyć konno, w tym czasie zaszły okoliczności, których nie można pominąć.
Najprzód Benvenuto przybliżywszy się do hrabiego d’Orbec powiedział mu:
— Przygotuj pan złoto mości skarbniku, ja tymczasem udam się po worek do siebie i będę u pana za pół godziny.
Hrabia skłonił: się na znak przyzwolenia, a Cellini odszedł sam, nadaremnie szukając wzrokiem Askania.
W tymże czasie Marmagne rzekł z cicha do prewota trzymającego za rękę Blankę.
— Otóż przewyborna sposobność, biegnę uprzedzić moich ludzi. Ty zaś powiedz d’Orbecowi, ażeby jak może najdłużej zatrzymał u siebie Celliniego.
Poczem znikł, a pan d’Estourville zbliżywszy się do d’Orbeca, szepnął mu coś do ucha i dalej rzekł głośno.
— Ja zaś odprowadzę Blankę do domu.
— Dobrze — odpowiedział d’Orbec, bądź u mnie wieczorem.
Rozłączywszy się, prewot udał się z córką do pałacu Nesle, za nimi w ślad szedł Askanio, ścigając wzrokiem miłości ukochaną Blankę.
Król mając nogę w strzemieniu — przemówił do swego ulubionego wierzchowca, którego otrzymał w darze od Henryka VIII-go.
— Dziś odbędziemy długą podróż.







  1. W zamku miasteczka Villers-Coterets Franciszek I-szy wydał edykt, mocą, którego wszystkie rozporządzenia władz najwyższych winny być odtąd w języku francuskim pisane. Ten zamek lubo pozbawiony zeszłej świetności, przeznaczony na cel zupełnie odmienny niż pierwiastkowo, dotrwał do dni naszych. Budowa jego rozpoczęta przez Franciszka I-go, który kazał umieszczać rzeźby ze swemi salamandrami, ukończoną została przez Henryka II-go, którego cyfra pozostała dotąd wraz z cyfrą Katarzyny de Medicis. Można dostrzedz jeszcze dwie początkowe zgłoski ich imion, arcydzieła sztuki odrodzenia, połączone; uważcie dobrze, gdyż duch wieku odznacza się w tym utworze kamieniarza; połączone węzłem miłości, który zarazem obejmuje półksiężyc, Dyany de Poitiers. W istocie jest to pięknym pomysł, lecz zarazem szczególna trylogia, składająca się z cyfry męża żony i kochanki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.