Beniowski (Słowacki)/Pieśń piąta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Beniowski
Rozdział Pieśń piąta
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom III
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom III
Indeks stron
PIEŚŃ PIĄTA.



I.

Przez ciemne, smutne gościńce Kurhanów
Niesie go czarny koń dniami i nocą.
Pod ziemią, tętna zakopanych dzbanów
Z prochem rycerzy — na niebie łopocą
Kruki, jak stada posępne szatanów.       5
W czaharach zbroje rycerzy migocą,
I dzidy błyszczą krwawymi płomyki. —
Tam na kurhanach posępne lirniki


II.

Siedzą i grają dumy dawnych czasów.
Dumy wychodzą na rozległe pola,       10
Wpadają smutne w szum dębowych lasów;
I z tamtąd znowu, jak harfy Eola
Zmięszane z szumem liścianych hałasów
Wychodzą na step: a ludzka niedola
Leci wichrami płaczącemi wiana,       15
Jakby nie ludzi ustami spiewana.


III.

Tu siedzą wianki na polu czumaków,
I ogień palą wielki, jasny, chmurny;
Tam daléj wieńce podróżników ptaków,
A dróp na straży — albo sęp bez piórny;       20
Podobni zdala do Rzymskich orszaków
Koło chorągwi albo koło urny,
Gdzie smętne wodza popioły złożone:
Odprawujące straż i zamyślone.


IV.

Beniowski przebył Dniepr — gdy raz wieczorem,       25
Kiedy już xiężyc wstawał zamyślony,
Obaczył ogień, pod dębowym borem
W ziemi palący się, wielki, czerwony.
Przy ogniu siedział człek okryty worem,
Dzikiéj i strasznéj twarzy jak Hurony;       30
Gotował strawę i pazury czarne
Krwawiąc odzierał ze skór całą sarnę.


V.

Ta wywrócona oczyma szklannemi
Zdała się żebrać u ognia litości.
Daléj siedziało dwóch panów na ziemi.       35
Na jednym żupan był, skóra i kości:
Drugi otyły i z rubinowemi
Policzki, pełen w sobie wielmożności,
Przepijał głośno do drugiego zdrowiem
Z butla co miał brzuch obszyty sitowiem.       40


VI.

Ów pan wspaniałéj tuszy — trochę baba
Na twarzy, dziwnéj miał zbroję struktury.
Od kołnierza mu szła żelazna sztaba
Malowanemi natykana pióry.
Rzekłbyś że rodzi go królowa Saba,       45
Że z dawnych czasów spadł jak żaba z chmury.
Chociaż się zbroja nam wydaje dzika —
Beniowski poznał zaraz pancernika.


VII.

Gdzie niegdzie jeszcze snuli się po kraju
Starzy minionych czasów kochankowie,       50
Którzy nie pili kawy ani czaju,
Żelaza kawał nosili na głowie,
Jak staréj kawał arki na Synaju;
A Bóg im dawał rumianość i zdrowie,
Zwłaszcza że słomę wkładali do butów.       55
Litwin pancernik, jeden z tych mamutów


VIII.

Siedział, jak mówię — i z oplecionego
Butla pił. Litwin to był staréj daty,
Z chudym się na czas połączył kolegą.
A jego sługa czerwono kudłaty       60
Perkunas, który pana znał małego,
I z miłości mu, a nie dla zapłaty
Służył — choć nosił imie dawnych Bogów:
Kucharzem teraz był — i u trójnogów


IX.

Wieszał — Ach! nie już dla Znicza kadzidło,       65
Lecz kawał sarny; już nie dawne runy
Spiewał, lecz djabła Żmujdzkiego straszydło
Krzyżem odpędzał, gdy biły pioruny.
Wybornie umiał wędzić gęsi skrzydło,
I po Tatarsku zawijać kołduny —       70
Król Perski, który płacił złota minę
Za każdą nową rzecz — to za boćwinę.


X.

Dałby dwie. — O! boćwino! Hipokreno
Litewska! Ty co utworzyłaś szkołę!
Waza twa zawsze wytryska Kameną,       
Która ma oczki gazelli wesołe,
A w ręku białym swym — ni piu ni meno,
W rączkach które są zakasane, gołe,
Wieniec z barszczowych uszów: o! Nagrodo!
Że mi ją kiedyś dasz — marzyłem młodo...       80


XI.

Lecz teraz tracę nadzieję — Niestety!
Nie lża jak mówi Kochanowski próżno!
Próżno deptałem Parnasowe grzbiety,
I miałem nieraz Dyannę usłużną:
Kiedym chciał zamknąć Sybir w tryolety,       85
Muza została mi rymami dłużną:
Z tego więc poszło że pisałem prozą,
Odjemną mówi Tygodnik — o! zgrozo!


XII.

Odjemną! — czy od Tygodnika? Boże!
Kto tam odejmie co, ten będzie mądry;       90
Tybyś nie odjął sam nic Pitagorze
Z twoją tabliczką w ręku...
............
............
............
............


XIII.

Po kropkach piszę daléj. — Wiatr był chłodny
I ogień palił się wesoło z trzaskiem;
Beniowski nie był to bohatér modny,       95
Co się xiężyca tylko karmi blaskiem.
Przypomniał sobie właśnie że był głodny.
Więc jak Astronom gwiazdy wynalazkiem,
Albo poeta ucieszony nowym
Rymem nie znanym i błyskawicowym,       100


XIV.

Albo dewotka gdy grzech jaki stary
Przypomni sobie przed samą spowiedzią,
Albo jak trafne litewskie ogary,
Gdy wpadną razem na łapę niedźwiedzią;
Albo — lecz sposób ten porównań stary       105
Krasickim trąci i złoconą miedzią.
Więc prosto bez gawendy i odwleczeń
Beniowski ludzi ujrzawszy i pieczeń


XV.

Zsiadł z konia... Teraz kiedy go prowadzą
Tak materjalne gusta: moja Muza       110
Opuszcza, z całą swą harfiarki władzą.
Chociaż tam złota leży kukuruza,
Choć kapuściane tam kociołki kadzą,
Choć nérka na kształt czerwiennego tuza
Leży i w maśle na patelni warczy,       115
Jak serce wroga na Odyna tarczy;


XVI.

Choć piękny ten las gdzie o piersi dębów
Ogień czerwony swoje skrzydła łamie,
Chociaż Perkunas ma nakształt trójzębów
Widelec w ręku i Neptuna ramie,       120
Które do czarnych dymu wchodzi kłębów
Jak ów wąż co chce Danta chwycić w bramie
Dytejskiéj i w żar łeb żelazny kładzie:
Choć uczty prostszéj nie było w Helladzie:


XVII.

Wolę porzucić dym, płomień, pieczywo,       125
Rycerza, moję szlachtę — a sam w stepy,
Jako ognisty koń z rozwianą grzywą,
Jak Ariost nie jak Homer idę ślepy.
Ta rozmaitość może być pokrzywą...
I pieśń na różne podzieliwszy szczepy       130
Może do końca nie trafię i ładu;
Lecz rozmaitym będę — dla przykładu.


XVIII.

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był jak piorun jasny prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,       135
A czasem jako skarga Nimfy miętki,
A czasem piękny jak Aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.       140


XIX.

Z niéj wszystko dobyć — zamglić ją tęsknotą;
Potém z niéj łyskać błyskawicą cichą,
Potém w promieniach ją pokazać złotą,
Potém nadętą dawnych przodków pychą,
Potém ją utkać Arachny robotą,       145
Potém ulepić z błota, jak pod strychą
Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa...


XX.

I gdyby stary ów Jan Czarnoleski
Z mogiły powstał: to by zrozumiał,       150
Myśląc że jakiś poemat niebieski,
Który mu w grobie nad lipami szumiał,
Słyszy, ubrany w dawny rym królewski,
Mową, którą sam przed wiekami umiał.
Potém by, cicho mżąc, rozważał w sobie,       155
Że nie zapomniał mowy polskiéj — w grobie.


XXI.

Więc nie mieszajcie mi się tu harfiarze,
Którym dziś klaska tłum! — precz mowo smętna
Co myślom własne odejmujesz twarze,
Dając im ciągłą łzę, lub ciągłe tętna;       650
Wolałbym słuchać morza na wiszarze
Jakiéj opoki; co wieków pamiętna,
W szumie, jakoby w nieskończonym rymie,
Odrzuca falom jedno — wielkie imie...


XXII.

Niż... moja Muzo stój... Od imion własnych       165
Wara! z téj strofy zrobiłabyś cmentarz.
Coś nakształt Danta tercetów niejasnych,
Do których trzeba dodawać komentarz.
Krytykę Dońców i Sławian prékrasnych
Zostawmy drugim. Lepiéj ją spamiętasz,       170
Gdy ich jak złota strzała Meleagra,
Przeszyje pióro Pana Michała Gra.....


XXIII.

Ej ty na szybkim koniu! Daléj wiecie...
Wieszcz wielki sobie zapytanie czyni,
A drugi mu wieszcz w przyległym powiecie       175
Odparł: Skąd powiedz wracają Litwini?
That is the question! Tu pytanie trzecie:
Komu ty jedziesz? jak mówią Żmudzini,
Które ja czynię, naśladując metra
Galop w połowie pierwszéj hexametra.       180


XXIV.

Komu ty jedziesz? Jadę xiężycowi
Aby się w konia przeglądał kopytach,
Wonnemu jadę na stepach kwiatowi,
Dziewannom które w złotych stoją kitach;
Anioł mię srébrny, jasny w skrzydła łowi,       185
I leci za mną jak sen po błękitach,
Na koniu stojąc rycerskim jak sława,
I goni mię w kurhany — mówi Sawa.


XXV.

Tak mówiąc leciał. A zaś Nimfa ładna
Złożyła złote skrzydełka powoli,       190
Potém usiadła, ale taka zdradna,
Jak wrona kiedy z wieśniakiem, po roli
Chodzi, szykowna i do lotu składna;
Widać że z chłopa drwi a z psem swawoli.
Usiadłszy, włosy zrzuciwszy na łono,       195
Dwie nóżek w jedno włożyła strzemiono.


XXVI.

Kozak ustąpił i nie mówiąc słowa
Pędził do swego stepowego domu.
Była to grota podziemna, stepowa,
Mało widziana i wiadoma komu.       200
Koń się w niéj mieści i trzoda się chowa
Kiedy po niebie léją węże gromu.
Tam młody Sawa żył pośrzód burzanów,
Z nim koń, pies wierny, i kilka baranów.


XXVII.

Pies pod niebytność Pana był pastuchem,       205
Wyganiał trzodę i wilki zagryzał,
Straszny pies czarny z obszarpaném uchem
Gdzie krew zawrzała, jakby kto ponizał
Korale; szyja obtarta łańcuchem;
Bo pies swojego pana tylko lizał,       210
Gości zaś zębem przerażał i białkiem,
Sądząc się w Pana pałacu Marszałkiem.


XXVIII.

Sawa wracając raz z nad Styru dolin —
(Jeździł albowiem nieraz w ziemię Łucką
Z attentacyami do jednéj z Podstolin).       215
Wracając... patrzy, pies z mordą kałmucką,
Siedzi przed samą grotą jak Ugolin
Smutny, nad czaszką ogryzioną, ludzką,
I oblizuje się po krwawych chrapach,
Jako Egipski Bóg na tylnych łapach.       220


XXIX.

Lecz czy ta czaszka z jedzonego trupa
Chodziła kiedy nogami szlachcica?
Czy była czaszką Rugieri biskupa?
Nie mogąc się od psa, ni od martwica
Dowiedzieć; przykuł brytana do słupa.       225
A pies zapatrzył się w oczy xiężyca,
Nie jęczał, nie gryzł żelaza, nie skakał:
Ale zapatrzył się w xiężyc — i płakał.


XXX.

Kto widział w Rzymie posąg niewolnika
Germana, który w smutku, cicho stoi;       230
Wié co twarz, choćby zwierzęca i dzika
Zawiera bolu, gdy się uspokoi
I kraj przeszłości myślami odmyka,
I o wolności kiedyś dawnéj roi...
Wié co czuł Sawa, gdy na łańcuch schwytan       235
Nie wyrzucał mu nic — milczący brytan.


XXXI.

Więc go potrzymał tak, potém zmiękczony
Na wolność puścił znów antropofaga.
Lecz odtąd pies był dziwnie zamyślony,
I smutku wielka w nim była powaga.       240
Czy to dla tego że był nakarmiony
Amerykańskim zwyczajem Osaga?
I uczuł dziwną czczość zjadłszy w parowie
Poetę może, z poematem w głowie?...


XXXII.

Nie wiém... i wolę nie dochodzić wcale.       245
Więc do powieści. Sawa wszedł do jamy.
Słońce wschodzące, przez burzanów fale,
Lało się w grotę ognistymi błamy,
Barany białe leżały na skale,
Nad grotą. — Obraz ten oprawić w ramy! —       250
Za Sawą wszedł koń w jamę wyzłacaną
Słońcem i poszedł do żłobu, po siano.


XXXIII.

Za Sawą weszło dziéwczę z gołębiami,
Pies łasił się, koń rżał, gołębie gruchały.
Brylantowemi jedno źródło skrami       255
Padało z tętnem, lejąc się ze skały. —
Idyllę moją pies cokolwiek plami
Przeszłością; ale któż jest doskonały? —
Pies więc i grota, koń, gołębie, trzoda;
Spokojne słońce wschodzi, mruczy woda.       260


XXXIV.

Sawa na siodle oparł się; dziewczyna
Siadła przy źródle i czesała włosy.
A do niéj Sawa: „Oj moja Swentyna
Latasz po stepie jak cygańczuk bosy,
A czerwieniejesz teraz, jak kalina.       265
Oj będzie łycho! — Toż to moje losy!
Chciał ja się mieczem wyrąbać na panka,
A siostra wyjdzie na łycho... Cyganka!“ —


XXXV.

— „Na licho wyjdę, czy na spokojnicę,
A tobie to co? ty wyjdź na Hetmana!       270
Znajdź sobie jaką piękną krasawicę,
Córkę Starosty, albo Kasztelana,
Taj się żeń... Ja ci ubiorę w brusznice
Korowaj — sama pójdę w step bojana
Gdzie mi śpiewają kwiaty i żórawie:       275
A spać nie będę na wproszonéj ławie.


XXXVI.

„Mnie świat szeroki! — Jak złotego gila
Przedała kiedyś Włochom Guślarycha.
Ty na kurhanie dumał Czaromyla,
Gdzie tobie dumy piała Janczarycha;       280
A mię Włoch bił, bił! Oj! łza mi rozchyla
Palce, gdy myślę, jak ja była licha!
Jaka ja biédna była niewolnica!
A dziś co ze mnie? — wiatr! i gołębica!


XXXVII.

„Nie łaj mnie, ale na stepy wyprowadź,       285
Pocałuj, zapłacz, świśnij — taj polecę!
Gołębie moje umieją tańcować,
Na chléb zarobią, na cerkiewne świéce...
Będzie mnie za co ubrać i pochować.
Albo ja martwa pójdę w pław po rzece       290
A gdzieś Rusałki srébrne wezmą sobie,
I pochowają w śpiewającym grobie.


XXXVIII.

„Taj będzie koniec z żałośną Swentyną!
Oj! nalatała się ja po kurhanach!
Oj! nakarmiła się gorzką kaliną!       295
Jak jemiełuszka! — Była ja przy panach!
I była między chłopami Caryną!
A wszystko smutno! — Chodzę jak w kajdanach,
Ni ojca ani matki na tym świecie!
Groszów zebrała co? — taj wiatr rozmiecie!“ —       300


XXXIX.

Sawa jak szatan zmarszczył się „Poganko!
A co? straciłaś już twój srébrny wianek?...
Przydybał ciebie ja, moja kraszanko!
Przy tobie jakiś złoty marcypanek
Szlachcic. — Co robisz ty z nim? mów cyganko?       305
Co ty robiła z nim przez cały ranek?
Cóż? oszukana ha? kwiatku kaliny,
A kiedyż prosisz na ślub i na chrzciny?“ —


XL.

Nie rzekła na to nic; lecz zamyślona
Wstała, cmuknęła i ptaki srébrnemi       310
Ubrawszy swoje wysmukłe ramiona,
Pokłoniła się bratu aż do ziemi;
I chwilę stojąc przed nim pokłoniona,
Jak brzoza listki wiejąca złotemi
Wstała, i nogą jakiś zygzak Chiński       315
Kreśląc na piasku, rzekła: „Słysz Caliński!


XLI.

„Pomiędzy nami stoją te hramoty!
Aż przyjdzie rzeka i ten piasek zmyje,
Aż przyjdzie zjeść ten piasek piorun złoty,
Aż przyjdzie wąż skrzydlaty i wypije:       320
Ani mnie ujrzysz! — Ani ja wiém, kto ty?
Ani ty wiedzieć będziesz gdzie ja żyję? —
Łzami kupiła ja ten świat podniebny,
I komu zechcę dam pierścionek srébrny.“


XLII.

Tu Sawa wściekły wrzasnął: „Ty wyrodna!       325
Z pierwszem szlachcicem cyganisz na jarze!“
Na to, jak róża która nie jest do dna
Białą, lecz w liści kryształowéj czarze
Kryje rumieniec, a kiedy swobodna,
Słońcu odemknie łono i pokaże       330
Swój rubinowy wstyd i tę konieczną
Białego kwiatu rumianość serdeczną:


XLIII.

Podobnie wtenczas się zarumieniła
I ręką bijąc powietrze przed sobą: —
„Nie! nie! ja nigdy!“ Białą twarz zakryła.       335
„Pierwszy raz jestem spłonioną przed tobą;
Teraz się będę zawsze czerwieniła
Przed każdém okiem, przed każdą osobą.
Bogdajbyś ty tak, gdy się będziesz żenił,
Pierwszy raz twoją miłą zaczerwienił!


XLIV.

„Gdy, dawniéj w rękach i na linie Włocha
Gięłam się jak wąż, cóż robiły pany
Aby mnie słowem szczerwienić choć trocha!
A byłam jako kwiatek ołowiany.
Nie czerwieni się serce aż zakocha;       345
Nie zawsze blady jest, kto nie kochany.
Bądź zdrów, nie będę nadaremnie szlochać,
Jeśli jak mówisz kocham? — lecę kochać!


XLV.

„A gdy się dowiesz że w kurhanie leżę
O! przyjdź na kurhan mój z psem i sokołem!       350
Połóż się chwilę na darniny świéże,
Niech sokół czarném krzyż obleci kołem.
Ja także jestem jak Polscy rycerze,
A xiądz mię posłem nazywa aniołem;
Ja listy noszę, ja zapalam słupy,       355
Ja zbieram, grzebię, i obmywam trupy.


XLVI.

„A któż przypomni o mnie kiedy zginę?
Jeśli ty mówisz że miłość tak trudno
Zyskać — kto w grobie położy Swentynę?
Kto różę na nim posadzi odludną?       360
Kto złoży na krzyż moje ręce sine?
O! jak tam w grobie niekochanym nudno!
Spać na kamieniu!“ — Tak mówiła śpiewna
Ta czarodziejska, stepowa królewna.


XLVII.

Sawie zabrakło na odpowiedź czasu...       365
Wybiegł na stepy, nad swój dom gliniany,
A za nim Nimfa mojego Parnasu,
Jako duch ze mgły, na słońcu różany.
Stanęli. — Burzan podobny do lasu
Purpurowemi podpływał bałwany,       370
By morze blaskiem piorunów rozbite.
W burzanie wojska brzęczały ukryte.


XLVIII.

Czasem chorągiew wybiegła nad morze,
Jak maszt łaciński u rybackiéj łodzi;
Czasem ujrzałeś że koń piersią porze       375
Trawy i z trawy jak Delfin wychodzi;
Lecz cały na wiatr wyskoczyć nie może;
Jak posąg co się u snycerza rodzi,
I cały w głazie osadzony zadem
Po piersi koniem jest — a po pas gadem.       380


XLIX.

I tak się wojsko przez burzany pruło,
Jak prąd ogromny summów lub łososi.
I tak się jako wąż żelazny snuło,
Co czasem ogon, czasem łeb podnosi. —
Ale się pieśni narzędzie popsuło,       385
O wypoczynek moja Muza prosi;
Ambrozii słodkiéj już zabrakło w krużu.
A więc żegnajcie! na stepowém wzgórzu.


L.

Moje posągi dwa od słońca złote!
Me szyki w trawach tonące i ziołach!       390
Tu Malczewskiego trzeba mieć tęsknotę,
Tęsknotę, co jest w ludziach pół aniołach;
Tu trzeba śpiéwać, a ja baśni plotę,
Bo kiedy grzebię w ojczyzny popiołach.
A potém ręce znów na harfie kładnę:       395
Wstają mi z grobu mary, takie ładne!


LI.

Takie przejrzyste! świeże! żywe! młode!
Że po nich płakać nie umiałbym szczerze:
Lecz z niemi taniec po dolinach wiodę,
A każda co chce z mego serca bierze,       400
Sonnet, tragedyą, legendę lub odę,
To wszystko co mam, co kocham, w co wierzę.
W co wierzę... Tu mię spytasz czytelniku:
W co?... Jeśli powiem — będzie wiele krzyku.


LII.

A naprzód ten rym co drwi, lub przeklina,       405
Ma polityczne credo; jest to sfera
Dantejska. Wierzę sercem poganina
W rym Szekspirowski, w Danta i w Homera.
Wierzę w respublik jedynaka syna
Mochnacki nim był u nas, ten kostera!       410
Co wielkich marzeń nie przestając snować
Przez Dyktatora dał się ukrzyżować.


LIII.

Wierzę, że powstał w człowieczéj postaci,
I szedł na wielki sąd co kraj rozwidni;
Po drodze wstąpił do Arystokracyi,       415
I w tém bez ognia piekle bawił trzy dni;
Potém w xiążeczce sądził swoich braci,
Tych co są prawi, i tych co bezwstydni.
Weń uwierzywszy z dwóch tomów zaczętych:
W emigracyjnych wierzę wszystkich świętych,       420


LIV.

I w obcowanie ich ducha z narodem,
I w odpuszczenie naszym wodzom grzesznym,
I w zmartwychwstanie Sejmu pod Herodem
Obieranego, co jest bardzo śmieszném
Ciałem i będzie najlepszym dowodem       425
Ciał zmartwychwstania, fenomenem wskrzesznym,
Na końcu dodam, o przyszłość bezpieczny,
Że w tego Sejmu, wierzę, żywot wieczny.


LV.

Amen... To amen krztusi mię i dławi
Jak Makbetowe amen. — Jednak wierzę,       430
Że ludy płyną jak łańcuch żórawi
W postęp... że z kości rodzą się rycerze,
Że nie śpi tyran gdy łoże okrwawi,
I z gniazd najmłodsze orlęta wybierze;
Że ogień z nim spi i węże i trwoga...       435
Wierzę w to wszystko — ha! — a jeszcze w Boga!


LVI.

Boże! kto ciebie nie czuł w Ukrainy
Błękitnych polach, gdzie tak smutno duszy,
Kiedy przeleci przez wszystkie równiny
Z hymnem wiatrzanym, gdy skrzydłami ruszy       440
Proch zakrwawionéj przez Tatarów gliny,
W popiołach złote słońce zawieruszy,
Zamgli, szczerwieni i w niebie zatrzyma
Jak czarną tarczę z krwawemi oczyma...


LVII.

Kto cię nie widział nigdy Wielki Boże!       445
Na wielkim stepie, przy słońcu nieżywém,
Gdy wszystkich krzyżów mogilne podnoże
Wydaje się krwią i płomieniem krzywym,
A gdzieś daleko grzmi burzanów morze,
Mogiły głosem wołają straszliwym,       450
Szarańcza tęcze kirowe rozwinie,
Girlanda mogił gdzieś idzie, i ginie —


LVIII.

Kto ciebie nie czuł w natury przestrachu,
Na wielkim stepie albo na Golgocie,
Ani śród kolumn które zamiast dachu       455
Mają nad sobą miesiąc i gwiazd krocie,
Ani też w uczuć młodości zapachu
Uczuł że jesteś, ani rwąc stokrocie
Znalazł w stokrociach i niezapominkach;
A szuka w modłach i w dobrych uczynkach.       460


LIX.

Znajdzie — ja sądzę że znajdzie — i życzę
Ludziom małego serca, kornéj wiary,
Spokojnéj śmierci. — Jehowy oblicze
Błyskawicowe jest ogromnéj miary!
Gdy warstwy ziemi otwartéj przeliczę       465
I widzę koście, co jako sztandary
Wojsk zatraconych, pod górnemi grzbiety
Leżą — i świadczą o Bogu — szkielety.


LX.

Widzę: że nie jest On tylko robaków
Bogiem, i tego stworzenia co pełza.       470
On lubi huczny lot olbrzymich ptaków,
A rozhukanych koni On nie kiełza...
On, piórem z ognia jest dumnych szyszaków...
Wielki czyn często Go ubłaga, nie łza
Próżno stracona przed kościoła progiem:       475
Przed Nim upadam na twarz — On jest Bogiem!


LXI.

Gdzież więc ten człowiek który jest zwiastunem
Pokory? co się Bogiem ze mną mierzył?
Ja go chcę jeszcze, w głowę tnę piorunem.
Tak jakem wczora go w piersi uderzył.       480
Czy widzieliście? i on ma piołunem
Zaprawne usta... Lud co w niego wierzył
Radość udaje, ale głowy zwiesił,
Bo wié, żem skinął Ja — i wieszcza wskrzesił.


LXII.

Jam zwolna serca mego rwał kawały,       485
Zamieniał w piorun i w twarz jemu ciskał;
A wszystkie tak grzmią jeszcze jako skały,
Jakbym ja w niebie na sztuki rozpryskał
Boga, a teraz kawałki spadały...
Jam zbił — lecz cóżem dziś u ludzi zyskał?       490
Za błękitami był bój i zwycięstwo —
Ludzie nie widzą we mnie, tylko męstwo.


LXIII.

Za prawdę... Gdybyś mię widział Narodzie!
Jak ja samotny byłem i ponury,
Wiedząc że jeśli mój grom nie przebodzie,       495
Litwin z Litwinem mię chwycą w pazury.
Już przypomniawszy gniazdo me na wschodzie,
Wołałem ręką Krzemienieckiéj góry
Ażeby weszła rospędzić tę ciemną
Zgraję — i stanąć za mną — lub podemną.       500


LXIV.

Bo się kruszyła we mnie serce smętne,
Że ja nikogo nie mam ze szlachetnych;
I próżno słowa wyrzucam namiętne
Pełne łez i krwi i błyskawic świetnych,
Na serca które zawsze dla mnie wstrętne —       505
Ja, co mam także kraj, łąk pełen kwietnych;
Ojczyznę która krwią i mlékiem płynna,
A która także mnie kochać powinna.


LXV.

Jeśli wy bez serc! Wy! — To moje serce
Za was czuć będzie, przebaczać bez miary.       510
Ikwo! Płyń przez łąk zielonych kobierce!
Ty także sławna że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiéj rosterce
Gadają — Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać żem wielki, że w sławę płyniemy...       515
Lecz rzekł: Niech idzie tam gdzie my idziemy.


LXVI.

Ha! ha! Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?
Jaka wam świeci? gdzie? portowa wieża?
Lub w Sławiańszczyznie bez echa toniecie,
Lub na koronę potrójną Papieża       520
Piorunem myśli podniesione śmiecie
Gnacie. — Znam wasze porty i wybrzeża!
Nie pójdę z wami, waszą drogą kłamną —
Pójdę gdzie indziéj! i Lud pójdzie za mną!


LXVII.

Gdy zechce kochać — ja mu dam łabędzie       525
Głosy, ażeby miłość swoję śpiéwał;
Kiedy kląć zechce — przeze mnie kląć będzie;
Gdy zechce płonąć — ja będę rozgrzewał;
Ja go wiodę gdzie Bóg — w bezmiar — wszędzie.       530
W me imie będzie krew i łzy wylewał.
Moja chorągiew go nigdy nie zdradzi,
W dzień jako słońce, w noc jak żar prowadzi.


LXVIII.

Ha! ha! odkryłeś mi się mój rycerzu?
Więc teraz z mieczem pod ciebie przypadam!
Naprzód ci słońce pokażę w puklerzu,       535
Przed słońcem ciebie z trwogi wyspowiadam...
Fałsz ci pokażę w ostatnim pacierzu,
I pokazanym fałszem śmierć ci zadam;
Patrząc na twoją twarz zieloną w nocy
Jak xiężyc — słońca wyrzekłeś się mocy?       540


LXIX.

Jam ci powiedział, że jak Bóg Litewski
Z ciemnego sosen wstałeś uroczyska;
A w ręku twém krzyż jak miesiąc niebieski,
A w ustach słowo co jak piorun błyska.
Tak mówiąc — ja syn pieśni! syn królewski!       545
Padłem — A tyś już następował z bliska,
I nogą twoją jak na trupie stawał?
Wstałem — Jam tylko strach i śmierć — udawał!


LXX.

Znajdziesz mnie zawsze przed twoim obliczem,
Nie powalonym, hardym i straszliwym...       550
Nie jestem tobą — ty nie jesteś Zniczem.
Lecz choćbyś Bogiem był — ja jestem żywym!
Gotów wężowym bałwan smagać biczem,
Dopóki świat gen pędzisz biegiem krzywym...
Kocham Lud więcéj niż umarłych kości...       555
Kocham... lecz jestem bez łez, bez litości


LXXI.

Dla zwyciężonych. — Taka moja zbroja;
I takie moich myśli czarnoxięstwo;
Choć mi się oprzesz dzisiaj? — przyszłość moja! —
I moje będzie za grobem zwycięstwo!...       560
Legnie przedemną twych poetów Troja,
Twe Hektorowe jéj nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył: —
Zabiję — trupa twego będę włóczył! —


LXXII.

A sąd zostawię wiekom. — Bądź zdrów wieszczu!       565
Tobą się kończy ta pieśń dawny Boże.
Obmyłem twój laur, w słów ognistych deszczu,
I pokazałem że na twojéj korze
Pęknięcie serca znać — a w liści dreszczu
Widać że ci coś próchno duszy porze.       570
Bądź zdrów! — A tak się żegnają nie wrogi,
Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych — Bogi.



KONIEC PIERWSZYCH PIĘCIU PIEŚNI.


Zobacz też[edytuj]


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.