Ben-Hur/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Wallace
Tytuł Ben-Hur
Podtytuł Opowiadanie historyczne z czasów Jezusa Chrystusa
Wydawca Spółka Wydawnicza K. Miarki
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz Antoni Stefański
Tytuł orygin. Ben Hur, a Tale of the Christ
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXIX.

Ben-Hur zostawił konia przed gospodą, z której przed trzydziestu laty wyjechali trzej Mędrcy do Betleem. Arabowi towarzyszącemu poruczył pieczę nad Aldebaranem, sam zaś pospieszył do rodzinnego domu i jego wielkiej komnaty. Najpierw pytał o Mallucha, a nie znalazłszy Go w domu, pragnął pozdrowić swoich przyjaciół: kupca i Egipcyanina. I to mu się nie udało, bo obaj kazali się zanieść do miasta na uroczystość. O Baltazarze mówiono, że jest słaby i wzruszony.
Gdy Ben-Hur dowiadywał się o Baltazara, w drzwiach poruszyła się zasłona i weszła Iras. Stanęła na samym środku komnaty, gdzie światło lamp siedmioramiennego świecznika najsilniej padało.
Sługa oddalił się, zostawiając ich samych.
Wśród wzruszeń i zdarzeń dni ostatnich, poświęcał Ben-Hur Egipcyance ledwie myśl przelotną, jaką się przeznacza przyjemności, co może poczekać, być odłożoną na czas sposobniejszy. Teraz, gdy ujrzał tę piękną kobietę, wpływ jej odżył z całą siłą.
Do obecnej chwili używała ona wszelkich sposobów, aby go usidlić; obecnie nie mogłaby nikogo obojętniej przyjąć. Stała spokojna i zimna jak posąg, tylko głowę przechyliła wstecz.
Tak niejako odporne zająwszy stanowisko, przemówiła pierwsza:
— W sam czas przybywasz, synu Hurów — rzekła głosem zimnym — bo właśnie chcę ci podziękować za gościnność, pojutrze mogłoby być zapóźno.
Ben-Hur skłonił się lekko, nie spuszczając z niej oczu.
— Słyszałam, że grający w kości zwykli po skończonej grze przeliczać wzajemnie swe tabliczki i podsumowywać liczby — wychodzi im to na dobre, bo potem czynią libacye i wieńczą zwycięzcę. Myśmy również grali — trwało to wiele dni i nocy — teraz gdy gra skończona, czas zobaczyć, komu się wieniec należy?
Ben-Hur przezorny jak zwykle, odparł lekko: Mężczyzna powinien kobiecie zawsze pozwolić wolną wolę.
— Powiedz mi — mówiła, zwracając ku niemu głowę z wyrazem ironii — powiedz mi, książę Jerozolimy, gdzież jest Ów syn cieśli z Nazaret, a zarazem Syn Boży, po którym tak wielu spodziewałeś się rzeczy.
Ben-Hur poruszył niecierpliwie ręką i odpowiedział: Nie jestem przecież jego stróżem.
Piękna twarz pochyliła się jeszcze bliżej.
— Czy zburzył Rzym?
Ben-Hur podniósł rękę, w ruchu tym był już odcień gniewu.
— Gdzież Jego stolica? — pytała. — Żaliż nie ujrzę Jego tronu i lwów ze spiżu, co go strzegą? A Jego pałac? — wskrzeszał umarłych, to zaiste trudniej, niż zbudować dom ze złota? Jednem skinieniem, wymówieniem jednego słówka, wszak może zbudować równie wspaniały gmach, jako sławny, prastary Karnak!
Teraz zrozumiał już jej grę; a że pytania były obrażające, całe zachowanie znamionowało niechęć, nabrał nieufności, stał się przezorniejszym i rzekł z odcieniem dobrego humoru: Któż wie, któż zgadnie co będzie, poczekaj jeszcze, jeszcze dzień, lub tydzień, może ujrzysz pałac i lwy.
Nie zważając na przerwę, mówiła dalej:
— Dziwi mnie twe przebranie, wszak nie jest ono szatą odpowiednią dla namiestnika Indyi lub jakiegokolwiek wicekróla. Widziałem raz satrapę Teheranu, nosił turban z jedwabiu, a szatę ze złotej tkaniny; rękojeść jego miecza świeciła klejnotami i myślałam zaprawdę, że Oziris użyczył mu wspaniałości słońca. Widząc cię w tak skromnem przybraniu, lękam się, że nie otrzymałeś królestwa, które z tobą dzielić miałam!...
— Córa mego czcigodnego i mądrego gościa uprzejmiejszą jest niż sama przypuszcza, bo przekonuje mię, że w pięknym ciele może mieszkać serce pełne goryczy.
Ben-Hur mówił grzecznie, Iras zaś, pobawiwszy się chwilę naszejnikiem z monet, mówiła dalej: Jak na Żyda, mądrym jesteś, synu Hura. Wiesz, widziałam tu wjazd twego wymarzonego Cezara do Jerozolimy. Mówiłeś nam, że dnia tego ogłosi się królem Żydów u stopni Świątyni, poszłam więc naprzeciw, widziałam uroczysty pochód prowadzący Go, gdy schodził z góry. Słyszałam śpiewy i wołanie „hosanna!“ Widziałam, jak powiewano mu palmami; wyglądało to wspaniale. Ale gdy szukałam tam między tłumem postaci po królewsku wyglądającej, cóżem ujrzała? Czy jeźdźca w purpurze, czy wóz lśniący od złota, czy rycerza z tarczą, czy choćby uzbrojoną włóczniami kohortę? Napróżno! — Pragnęłam ujrzeć bodaj księcia Jerozolimy na czele swych Galilejczyków.
Tu rzuciła na słuchającego spojrzenie pełne pogardy, potem zaśmiała się szyderczo, jak gdyby na wspomnienie takiego obrazu, nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
— Zamiast Sesostrysa wracającego z tryumfem, lub Cezara w zbroi, cóżem ujrzała — ha, ha, ha! ujrzałam mężczyznę z twarzą i włosami kobiety, jadącego na źrebięciu oślicy i płaczącego. Toż to król! Toż to syn Boży! Odkupiciel świata! Ha, ha, ha!
Mimo, że Ben-Hur umiał panować nad sobą, była chwila, w której o mało nie dał się unieść gniewowi.
— Nie myśl jednak, książę Jerozolimy, abym tak łatwo dała za wygraną, pozostałam na miejscu — mówiła dalej, zanim zdołał się opamiętać. — Nie śmiałam się bynajmniej, lecz pomyślałam sobie: — Czekaj, w Świątyni ukaże się jak przystało na bohatera, co cały świat ma zdobyć! Widziałam dalej jak wchodził w bramę Shushan i w podwórze niewiast. Prócz mnie ileż ludzi czekało tak samo jak ja z zapartym oddechem na ogłoszenie, ileż tysięcy w portykach, podwórzach, w klasztorach i na stopniach z trzech stron Świątyni — tysiące tysięcy, co mówię, miliony! Wszystko czekało. I o dziwo! ha, ha, ha, już zdało mi się, że słyszę trzask upadającego Rzymu. Ha, ha, ha, klnę się na duszę Salomona, twój Król wszechwładny nie ogłosił swej królewskiej władzy, choć Świątynia zdawała się drżeć odgłosem Alleluja! co wydzierał się z piersi Jego dzieci! a i Rzym stoi, jak stał!
Ani wywody Baltazara, ani cuda Chrystusa, które widział własnemi oczami, nie podziałały na niego tak, jak słowa stojącej przed nim kobiety. Łuska spadły mu z oczu, — posłannictwo Nazarejczyka nie było politycznem; człowiek zwykły nie oparł by się takiemu hołdowi jaki Jemu złożono.
— Córko Baltazara — rzekł z godnością — jeśli gramy jeszcze, to weź wieniec, godło zwycięstwa — przyznaję ci go chętnie. Teraz porozumiemy się. Że masz wytknięty cel, nie wątpię, wymień go, proszę, a odpowiem ci. Potem idźmy każde w swoją drogę i zapomnijmy, żeśmy się kiedy spotkali. Mów, słucham dalej, ale uważaj, abyś za daleko nie zaszła!
Patrzyła na niego przez chwilę, jakby się namyślała, co czynić — może ważyła siłę swej potęgi, potem rzekła zimno: Możesz odejść — idź!
— Pokój tobie — odpowiedział i zwrócił się do odejścia. Gdy był u drzwi, zawołała:
— Jeszcze słowo!
Stanął i obejrzał się:
— Zważ wszystko, co wiem o tobie.
— O najpiękniejsza z Egipcyanek — mówił, zwracając się, — cóż albowiem wiesz o mnie?
Patrzyła jakby nieprzytomnie.
— Ty, synu Hura, jesteś więcej Rzymianinem niż którykolwiek z twych rodaków.
— Jestżem tak mało do mych współbraci podobny? — zapytał obojętnie.
— Wszak wszyscy bohaterzy są Rzymianami — dodała grzeczniej.
— Spodziewam się, że dlatego powiesz mi, co więcej jest ci o mnie wiadomem.
— Podobieństwo to dużo dla mnie znaczy i za nie gotowam cię uratować.
— Mnie uratować?! To dziwne!... Od czego, przed czem?
Głos jej stał się cichy i słodki; tylko gwałtowny ruch małej, w jedwabny trzewik obutej nóżki przypominał, że trzeba się mieć na baczności.
— Znałam Żyda, zbiegłego galernika, który zabił człowieka w pałacu Iderne... — zaczęła wolno.
Ben-Hur słuchał zdziwiony.
— Ten sam Żyd zabił rzymskiego żołnierza tu w Jerozolimie; ten sam Żyd ma trzy legiony złożone z Galilejczyków, gotowych do pochwycenia mieczy przeciw namiestnikowi rzymskiemu. Szeik Ilderim jest jednym z jego stronników.
Tu przysunęła się bliżej i mówiła dalej, prawie szeptem.
— Żyłeś w Rzymie... przypuśćmy, że powtórzę to komuś, kogo znasz... Ha! — bledniejesz?
Cofnął się z wyrazem, który łatwo wyobrazić sobie możemy na twarzy człowieka, co mniemał, że bawi się z swawolnym kotkiem, tymczasem trafił na tygrysa. Ona zaś mówiła dalej.
— Znają cię w przysionkach pałacu cesarskiego i znasz Sejanusa. Przypuść, proszę, że mu się to powie i poprze dowodami w ręku — choćby i bez dowodów — dość będzie, gdy usłyszy, że ten Żyd jest najbogatszym człowiekiem Wschodu, ba, raczej całego państwa. Jak mniemasz, czy ryby Tybru miały kiedy lepszą ucztę? A jakież igrzyska byłyby w cyrku! Wielką sztuką rzymskiej polityki jest bawić Rzymian, drugą sztuką — mieć czem bawić, a byłże kiedy artysta, coby w sztukach dorównał Sejanusowi?
Ben-Hur starał się zachować spokój.
— Pragnąc ci zrobić przyjemność, piękna córo Egiptu, uznaję twą przebiegłość, co więcej, czuję się w twej mocy. Wiem, że względu na mnie mieć nie będziesz, — mógłbym cię zabić, ale jesteś kobietą i pod moim dachem. Przede mną, na moje przyjęcie, otwarta pustynia, a zaprawdę, choć Rzym umie ścigać ludzi, tam mnie nie dosięgnie lub długo szukać może. Piasczyste morze w swych głębiach chowa tysiące włóczni i dzielnych serc, a i niepokonani dotąd Partowie nie zaniedbują sposobności dokuczenia swym prześladowcom. Wśród sieci, w które, z pokorą wyznaję, sam się uwikłać dałem, mam prawo żądać od ciebie odpowiedzi na jedno pytanie — tę odpowiedź winną mi jesteś i pytam cię, od kogo wiesz te rzeczy o mnie? Niech wiem w ucieczce, czy niewoli, niech wiem nawet przy skonaniu, kogo mam przekląć! Niech mi przekleństwo, które zostawię, zdrajcy będzie pociechą, jako przekleństwo człowieka, który w życiu niczego prócz niedoli nie zaznał! Teraz raz jeszcze powtarzam: Kto ci powiedział to, co wiesz o mnie?
Nie wiedzieć czy szczerze, czy nie — dość, że twarz Egipcyanki zajaśniała współczuciem.
— Są w mej ojczyźnie, o synu Hura — rzekła — ludzie, którzy tworzą obrazy z różnokolorowych muszli, zbieranych na morskich wybrzeżach po burzy. Te muszle pocięte w kawałki, układają na taflach z marmuru. Czy ci to porównanie nie daje wskazówki? Dość będzie, gdy powiem, że od jednego zebrałam pełną dłonią główne okoliczności, od drugiego garść drobnych szczegółów, co wszystko złożyłam w całość i byłam szczęśliwą, jak nią może być kobieta, która ma w swem ręku mienie i życie człowieka, z którym — tu zatrzymała się, tupiąc nogą i odwracając się, jakby dla ukrycia nagłego wzruszenia; poczem z wyrazem pełnym ciężkiego postanowienia dokończyła zdania — z którym nie wie, co zrobić.
— Nie mogę na tem poprzestać — rzekł Ben-Hur niewzruszony jej zuchwalstwem — to nie dosyć. Jutro możesz postanowić, co ze mną zrobić, a ja dziś umrzeć mogę.
— To prawda — dodała szybko z pewną przesadą — zresztą mogę ci powiedzieć: coś wiem od szeika Ilderima, gdy wraz z moim ojcem mieszkał w jaskini na pustyni. Noce tam spokojnie, ściany namiotu cienkie i łatwo przez nie słyszeć mogą ptaki i chrząszcze, co latają w przestworzu.
Śmiała się z swego zakończenia i mówiła znowu:
— Inne materyały, niby odłamki muszli, przydatne do całości, mam od...
Od kogo?
— Od syna Hura.

— I nikt więcej nie dostarczył ci treści?
— Nikt — odparła.
Hur odetchnął i rzekł swobodnie:
— Przyjm me podziękowanie. Nie dobrze kazać czekać Sejanusowi. Pustynia umie strzedz tego, co raz pochwyci. Pokój tobie Egipcyanko!
Dotąd stał z odkrytą głową, teraz wziął zawój, co mu się zwieszał z ramienia i wkładając go, miał się ku odejściu. Ale ona wstrzymała go, a w zapale wyciągnęła nawet rękę ku niemu.
— Zostań — rzekła.
Spojrzał na nią, ale nie ujął dłoni, choć blaskiem klejnotów wabiła, bo poznał z jej obejścia, że główny powód tej dziwnej sceny dopiero teraz na jaw wyjdzie.
— Zostań i nie przerywaj; gdy się dowiesz, synu Hura, że wiem, dlaczego szlachetny Aryusz zrobił cię swym dziedzicem. Na Izis! na wszystkie bogi Egiptu, przysięgam ci, że drżę, gdy myślę o tobie, tak walecznym i szlachetnym, i widzę w ręku dostojnika, który nie zna, co to wyrzut sumienia. Część twej młodości upłynęła w wielkiej stolicy, czemże będzie dla ciebie pustynia jako przeciwieństwo dawnego życia? Zważ, jak ja to czynię, bo wierzaj mi, żal mi cię, żal! Więc zrób, co chcę, a uratuję cię, klnę się na naszą świętą Izydę! — Słowa prośby wymówiła tak miękko i poważnie, zresztą tak była piękną, że niepodobna było się całkiem oprzeć urokowi.
— Ja wierzę ci prawie — odparł Ben-Hur głosem pełnym wahania, przecież nizkim i niewyraźnym. Nie umiał się jej przeciwić a jednak podejrzywał ją.
— Doskonałe szczęście może kobieta znaleźć tylko w miłości, ale najwyższe zwycięstwo męża polega na pokonaniu samego siebie, o to pokonanie, o to zwycięstwo, o to szczęście ja dziś chcę błagać ciebie, książę!
Mówiła te słowa szybko i z wielkiem ożywieniem; zaprawdę nigdy nie wydała mu się tak piękną, ani tak czarującą.
— W dzieciństwie twojem miałeś przyjaciela. Kłótnia rozdzieliła was na zawsze — jesteście sobie wrogami. Zrobił ci krzywdę. Po wielu latach spotkałeś go w cyrku w Antyochii.
— Messala...
— Tak, Messala. Tyś jego wierzycielem. Zapomnij przeszłości, przyjmij go jak przyjaciela, wróć majątek, który stracił w zakładzie, ratuj go. Cóż sześć talentów dla ciebie? To drobnostka, nawet nie tyle, co pączek spadający z krzewu pełnego liści. A dla niego... ach, on kaleka! Jeśli go spotkasz kiedy, już tylko z ziemi ku tobie wznosić będzie oczy. O synu Hurów, szlachetny książę! dla Rzymianina, jego pochodzenia, nędza gorsza od śmierci! Ratuj go, panie, od nędzy. Niechaj nie żebrze, o panie!
Jeśli szybkość, z jaką mówiła, była przebiegłością obliczoną na to, aby mu nie dać czasu do namysłu, to myliła się, nie pamiętając, że są przekonania, co się nie liczą z myślami. Jemu zdało się, gdy nareszcie wstrzymała potok słów i czekała na odpowiedź, że z poza jej ramienia widzi Messalę, a wyraz twarzy Rzymianina nie nosił śladów nędzy, tem mniej nie miał nic przyjacielskiego; widniała w nim taż sama patrycyuszowska ironia i duma, równie oburzająca jak dawniej.
— Messali nie dam nic. Postanowienie moje jest niezmienne — postępuję jako Rzymianin przeciw Rzymianinowi! Ale powiedz, czy to on — czy to Messala przysłał cię do mnie z tą prośbą?
— On jest szlachetny i ma cię za wielkodusznego.
Tu Ben-Hur położył rękę na ramieniu kobiety.
— Kiedy go znasz tak dobrze, piękna Egipcyanko, powiedz mi, proszę, czy zrobiłby dla mnie to, czego ode mnie żądasz? Odpowiedz, zaklinam cię na Izis! Odpowiedz, jeśli kochasz prawdę!
W dotknięciu ręki, w spojrzeniu oczu tkwiło naleganie, prawie rozkaz.
— Oh! — zaczęła — on jest...
— Rzymianinem, chciałaś powiedzieć, myśląc, że kiedym Żydem, to inną jest miara naszych wzajemnych powinności; ja dlatego, żem Żyd, mam mu darować wygraną, bo on Rzymianin. Jeśli masz jeszcze co do powiedzenia, córko Baltazara, to mów prędko, prędko; bo na Boga Izraela, gdy się krew we mnie rozgrzeje, zapomnę, żeś kobietą i piękną! Zaprawdę, mogę ujrzeć tylko szpiega, co tem dla mnie wstrętniejszy, że jego panem Rzymianin! Mów więc, co masz mówić!
Odtrąciła jego rękę, stanęła w świetle i z niepohamowaną złością w oczach i głosie wołała:
— Ty, co pijesz drożdże, a jesz strączki! Ty mogłeś przypuścić kiedy, że cię kochać będę, gdym pierwej ujrzała Messalę? Tyś z tych co zrodzeni, by jemu służyć! On żądał tylko sześć talentów, ale nie ja, ja ci mówię, musisz do sześciu dołożyć dwadzieścia — czy słyszysz? — Dasz dwadzieścia! Tak, tak, musisz zapłacić za to, żeś bez jego pozwolenia mój mały pocałował palec. I to wchodzi w rachunek, żem szła z tobą, udając uczucie, chociaż czyniłam to w jego służbie. Słuchaj dalej, jeśli jutro o dziewiątej ten kupiec, co jest zarządcą twych pieniędzy, nie będzie miał rozkazu wypłaty dwudziestu sześciu talentów Messali — pamiętaj, że tyle! — jeśli nie, to będziesz miał do czynienia z Sejanusem. Radzę ci, bądź roztropnym i bywaj zdrów!
Szła ku drzwiom, lecz zastąpił jej drogę.
— Iście, stary Egipt żyje w tobie — rzekł. — Jeśli ujrzysz Messalę jutro, czy pojutrze, tu, czy w Rzymie, powiedz mu... tak, powiedz mu, że mam napowrót wszystko, co miałem, wszystko, czego mnie pozbawił, nawet te sześć talentów. Powiedz mu, że przeżyłem galery, na które mnie wysłał i raduję się jego nędzą i niesławą; powiedz mu, że niemoc ciała, której ja byłem sprawcą, jest przekleństwem Boga Izraela, zesłanem na niego za to, że uciskał słabe i niemocne; powiedz mu, że moja matka i siostra, które zamknął w więzieniu Antonii, by tam były łupem trądu i śmierci, żyją i są zdrowe, dzięki mocy tego Nazarejczyka, z którego się naigrawasz i którym gardzisz; powiedz mu, że na dopełnienie mego szczęścia są mi zwrócone, i że żyć będę otoczony ich miłością, ta zaś stokroć zastąpi mi te podłe namiętności, któreś ty we mnie wzbudziła; powiedz mu, przewrotna istoto, dla swego i jego spokoju, że gdy Sejanus zechce mnie ograbić, nie znajdzie nic, bo dziedzictwo po duumwirze sprzedane wraz z wilą pod Misenum a pieniądze za nie, nie do pochwycenia, bo zmienione na inną monetę. Wiedz dalej, że domy, towary, okręty i karawany, któremi zarządza Simonides i książęce gromadzi zyski, są uprawnione listem bezpieczeństwa z podpisem Cezara. Niech wie Messala, że go mądra głowa kupca z Antyochii uprzedziła, a Sejanus był tak rozsądny, że wolał coś otrzymać drogą daru, niż wielki zysk zebrany krwią i krzywdą. W końcu powiedz mu, że gdyby rzeczy stały inaczej i cały majątek był w mem ręku, jeszcze potrafiłbym się obronić i znalazł drogę, aby on nic nie dostał — bo darowałbym mienie moje Cezarowi! Tego, Egipcyanko, nauczyłem się w Rzymie! Powiesz mu jeszcze, że nie posyłam mu przekleństwa w słowach, ale jako uosobienie mej niewygasłej nienawiści daję mu kogoś, co jest zbiorem wszelkich przekleństw i złorzeczeń. Gdy spojrzy na ciebie, córo Baltazara, a ty mu to poselstwo powtórzysz, jego rzymska przebiegłość odgadnie, co myślę. Idź — teraz i ja odchodzę.
Przeprowadził ją do drzwi i z ceremonialną grzecznością przytrzymał kotarę, póki nie przeszła progu.
— Pokój jej — rzekł, gdy znikła.

Gdy Ben-Hur wychodził z gościnnej komnaty, szedł z głową spuszczoną na piersi, dziwując się, że człowiek z połamanymi krzyżami może jeszcze mieć tak zdradne zamiary i tak zgrabne narzędzia.
Pycha młodzieńca wiele ucierpiała, gdy spojrzawszy wstecz, przypomniał sobie, że nigdy nie posądzał Egipcyanki o związki z Messalą i że przez parę lat szedł ślepo za nią, oddając na jej łaskę i niełaskę siebie, swoich przyjaciół, a co najgorsza — wielki cel, któremu się miał poświęcić. Ciężkie nie do zniesienia było upokorzenie Ben-Hura, i mówił do siebie: „nie oburzała się na Rzymianina, gdy jej o mało nie przejechał u kastalskiej krynicy!“ Rozważając to wszystko, tarł ręce ze zakłopotaniem, a w końcu dodał: i tajemnicze wezwanie do pałacu Iderne przestaje być tajemnicą.
Chwała Bogu, że mnie ta kobieta bardziej nie usidliła! Widzę wyraźnie, że jej nie kochałem wcale.
Zdało mu się na razie, jakby się zbył ciężaru i lżejszem sercem wyszedł na terasę; znalazłszy się w miejscu, z którego jedne schody wiodły na dół, a drugie na dach, obrał drugie, i stanął na najwyższym stopniu.
— Byłżeby Baltazar uczestnikiem zdrady? Nie, w jego wieku rzadko się spotyka obłudę; nie, on jest mężem czcigodnym.
Z tem wewnętrznem przekonaniem spojrzał wokoło. Księżyc świecił w pełni, a jednak niebiosy, gorzały łuną palących się ognisk na ulicach i otwartych podwórzach miasta. Powietrze brzmiało chóralnymi śpiewami prastarych psalmów Izraela, pełnych żałosnej i płaczliwej melodyi. Z rozkoszą słuchał ich Ben-Hur, niezliczone głosy zdawały się mówić: — Słuchaj, synu Judy, jako czcimy Pana i Boga, dowodząc zarazem miłości dla tej ojczyzny, którą nam dał. Czemuż o Panie, nie ześlesz Gedeona, Dawida lub Machabeusza, bo otośmy gotowi.
Był on w wyjątkowem usposobieniu, a w takich chwilach umysł zdolen jest sobie wytworzyć najnieprawdopodobniejsze fantazye, to też powyższe słowa były niejako wstępem, po którym ujrzał oblicze Nazarejczyka.
I dziwna rzecz! Oblicze to w łzach skąpane, pełne niewieściej słodyczy, widział tuż przed sobą, gdy przechodził dach, idąc ku balustradzie z północnej strony. W wyrazie tej twarzy nie było nic wojennego, przeciwnie opromieniał ją majestat niebios, co w ciszy wieczoru patrzy na wszystko ze spokojem niczem niezmąconym. Zjawisko to przywiodło wszystko na pamięć i znów zapytał: Kimże On jest?
Machinalnie spojrzał Ben-Hur poprzez balustradę na dół w ulicę, a potem zwrócił się ku letniemu domowi.
— Niech czynią, co chcą. Niech się odważą na najgorsze i najniebezpieczniejsze rzeczy — rzekł idąc zwolna — nie przebaczę nigdy Rzymianinowi, nie podzielę się z nim, ani nie porzucę miasta ojców moich. Raczej zwołam Galilejczyków i stoczę bitwę. Nasze bohaterskie czyny zgromadzą do jedności pokolenia, a Ten, co dał niegdyś Mojżesza, da i teraz wodza, jeśliby mnie zabrakło. Gdyby nie chciał ich wieść Nazarejczyk, to pewnie nie brak jeszcze takich, co pragną śmierci za wolność.

Dom letni mało był oświetlony, gdy Ben-Hur zbliżył się, zajrzał do wnętrza. Cień padał na podłogę od kolumn podpierających namiot, a spojrzawszy wewnątrz, ujrzał krzesło Simonidesowe ustawione w miejscu, z którego najlepiej było widać plac targowy. — Zacny mąż wrócił — pomyślał — pomówię z nim, jeśli nie śpi — i zbliżał się ostrożnie do krzesła. Gdy się pochylił przez poręcz, ujrzał Esterę wsuniętą w krzesło i w śnie pogrążoną. Włosy rozwiane spadały jej na twarz, oddychała wolno, lecz nierówno — raz nawet, zdało mu się, że westchnęła i załkała. Może westchnienie — może samotność, w jakiej ją znalazł, nasunęło mu myśl, że sen jej, to wypoczynek po cierpieniu, a nie po pracy. Natura zsyła dzieciom taką ulgę, Estera zaś była dla niego zawsze dzieckiem.
Położył rękę na poręczy krzesła i myślał:
— Nie zbudzę jej. Cóżbym jej powiedział... nic, prócz tego chyba, że ją kocham... Tak, jest córką Judy i w niczem niepodobną do Egipcyanki, tam próżność — tu prawda, tam pycha — tu obowiązek, tam samolubstwo — tu poświęcenie. Pocóż mam pytać, żali ją kocham, raczej drżę, czy ona mnie kocha? — Jednak od początku okazywała mi przyjaźń. Pomnę owego wieczora w Antyochii, gdy stojąc na terasie, tak mnie rzewnie prosiła, bym nie zaczepiał Rzymu i dopytywała o wilę pod Missenum i życie, które tam pędzić można. Aby jej dać poznać, iż rozumiem jej myśli i uczucia, pocałowałem ją. Czy też pamięta to pocałowanie? Może zapomniała, — ja nie... i kocham ją... Nikt jeszcze nie wie, że odzyskałem moich. Egipcyance wzdrygałem się to powiedzieć, ale ona, ta maleńka, ucieszy się wraz ze mną, przyjmie je z miłością i usłuży sercem i ręką. Dla matki mojej będzie córką; w Tirzy znajdzie siostrę. Zbudzę ją i powiem... nie, jeszcze nie.... niech wpierw przepadnie czarodziejka Egiptu! Poczekam na lepszą chwilę, a ty śnij słodko, piękna Estero, dziecię obowiązku, córo Judy!
I wyszedł równie cicho, jak wszedł.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lewis Wallace i tłumacza: Antoni Stefański.