Ben-Hur/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Wallace
Tytuł Ben-Hur
Podtytuł Opowiadanie historyczne z czasów Jezusa Chrystusa
Wydawca Spółka Wydawnicza K. Miarki
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz Antoni Stefański
Tytuł orygin. Ben Hur, a Tale of the Christ
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.


Miasto Misenum, którego nazwę nosiło również poblizkie przedwzgórze, leżało o kilka mil od dzisiejszego Neapolu, w kierunku wschodnio-południowym. Dziś tylko ruiny śwadczą o jego świetnej przeszłości. W 24 roku Pańskim po narodz. Chrystusa Pana gród ten był jednym z najznaczniejszych na zachodniem wybrzeżu Włoch.
Podróżny, któryby w owym roku przybył na przedwzgórze, ujrzałby zatokę neapolitańską równie uroczą wówczas jak dzisiaj; zachwycałby się niezrównanem wybrzeżem, przerażał dymiącym kraterem, słuchał szmeru fal i wodząc oczyma to na Ischię, to na Kapreę, podziwiałby łagodny błękit nieba. Widok piękna utrudziłby oczy jego, jak słodycz podniebienie, — szukałby odmiany. Zachwyciłby wzrok jego nareszcie widok, którego dzisiaj już niema, — na dole kołysała się na falach szerokich część floty rzymskiej, druga zaś część stała u brzegów na kotwicy. Otwarta brama wiodła z ulicy miasta na groblę, wysuniętą na znaczną długość w morze.
Pewnego chłodnego poranku we Wrześniu, ujrzał strażnik, strzegący bramy portowej, zbliżające się towarzystwo z dwudziestu do trzydziestu osób złożone. Najliczniejszymi w tem gronie byli niewolnicy, niosący pochodnie, wprawdzie dymiące raczej niż płonące, ale pełne wonnego zapachu indyjskiego nardu (lawendy). Panowie szli, wiodąc się pod rękę; na czele postępował mężczyzna liczący około pięćdziesięciu lat, łysawy, z wieńcem laurowym na rzadkich włosach, a zdawał się być przedmiotem jakiejś szczególnej czci. Wszyscy mieli białe wełniane togi, szeroko obłożone purpurą. Stróż rzucił tylko okiem i poznał, że byli to dostojnicy wysokiego rodu i że odprowadzali po uczcie nocnej przyjaciela swego na okręt. Zasłyszana rozmowa utwierdziła go w tym domyśle.
— Nie, mój Kwintusie, — rzekł jeden z nich, zwracając się do uwieńczonego męża — Fortuna (bogini szczęścia) nie lada figla nam płata, zabierając ciebie tak rychło. Zaledwie wczoraj przybyłeś i znów ruszasz na morze; nie miałeś nawet czasu przywyknąć od nowa do chodzenia po lądzie.

— Na Kastora![1] — rzekł drugi, winem odurzony — nie narzekajcie; nasz Kwintus popłynie, aby odzyskać to, co w grze w ostatniej nocy utracił. Inaczej gra się w kości na pokładzie płynącego okrętu, inaczej na wybrzeżu — wszak prawda, Kwintusie?
— Nie bluźń bogini szczęścia! — dorzucił inny — nie jest ona ani ślepą, ani niestałą. Zabiera wprawdzie Kwintusa z pośród nas, ale zwróci go nam obsypanego nowemi zwycięstwami.
— Grecy zabierają go nam — przerwał drugi — ich więc obwiniajmy, a nie bogów.
Tak rozmawiając, minęło towarzystwo bramę i weszło na groblę w zatoce, porannem oświeconej słońcem. Staremu żeglarzowi szmer i pluskanie fal wydało się najmilszem pozdrowieniem; odetchnął też całą piersią, wciągając woń morza milszą nad zapach nardu, a wzniósłszy rękę, zawołał:
— Nie brałem udziału w bitwie pod Antium,[2] lecz pod Preneste.[3] A oto wiatr zachodni! Dzięki ci, Fortuno, matko moja!
Towarzysze powtórzyli okrzyk, a niewolnicy wywijali pochodniami.
— Widzicie, oto przybywa... zbliża się! — mówił wskazując przypływającą galerę z drugiej strony grobli. — Czyż żeglarzowi potrzeba innej kochanki? Zaprawdę, Kajusie, twoja Lukrecya nie jest od niej wdzięczniejszą.
Zachwyconem okiem patrzył na zbliżający się okręt, który usprawiedliwiał jego dumę. Biały żagiel powiewał z nizkiego masztu, wiosła to się zniżały, to znów wznosiły, chwilę ważyły się nad powierzchnią fal, poczem znów opadały, równym, miarowym ruchem, niby skrzydła.
— Tak, szanujcie bogi! — rzekł dalej, z oczami utkwionemi w okręt. — Oni zsyłają nam sposobność, a biada, jeśli jej wyzyskać nie umiemy. Co się zaś tyczy Greków, zapominasz, Lentulusie, że piraci (rozbójnicy morscy), których mam poskromić, są właśnie Grekami. Jedno zwycięstwo nad nimi więcej znaczy niż sto nad Afrykaninami.
— Więc droga twoja wiedzie na Morze egejskie?
Oczy i serce żeglarza były jeszcze przy okręcie.
— Jakaż lekkość i wdzięk! Jak mało troszczy się o fale, jak ptak latający w przestworzu! — mówił w uniesieniu, ale wnet dodał: — Daruj, Lentulusie, że nie odpowiedziałem na twe pytanie. Tak jest, płynę na Morze egejskie, a ponieważ odjazd mój blizki, powiem wam, ale zachowajcie to dla siebie: niechciałbym abyście przy spotkaniu robili wyrzuty duumwirowi (dygnitarz zarządzający marynarką), bo jest moim przyjacielem. Handel między Grecyą a Aleksandryą nie wiele słabszym od handlowych stosunków tegoż miasta z Rzymem. Obecnie w tym kraju panuje wielki nieurodzaj, mieszkańcy bowiem zaniedbali obchodu świąt zielnych, za co mszcząc się Tryptolemus (bożek grecki, dający urodzaje), dał im żniwo niewarte zbioru. Te zdarzenia wywołały większy ruch handlowy, nie znoszący ani dnia przerwy. Może słyszeliście o piratach chersońskich (Chersones przylądek w Grecyi), krążących na wodach euxińskich; na Bachusa, są to śmiałki, jakich mało! Wczoraj więc doszła do Rzymu wiadomość, że flota ich opłynęła Brzegi Bosforu, zatopiła bizantyjskie i chalcedońskie Galery; a rozbójnicy, nienasyceni tym powodzeniem, wpłynęli na Morze egejskie. Otóż kupcy handlujący zbożem i mający okręty w wschodnich portach Morza śródziemnego, zadrżęli z przerażenia, słysząc o tych nieszczęściach, i udali się do samego cesarza, prosząc o pomoc. Otrzymali posłuchanie a dziś wypływa z Rawenny sto galer a z Misenum (nazwy miast) — zatrzymał się jakby dla pobudzenia ciekawości przyjaciół i dokończył napuszyście: — jedna...
— Szczęśliwy Kwintusie! winszujemy ci!
— Odszczególnienie poprzedza zapewne awans — możemy cię pozdrowić duumwirem.
— Kwintus Arius duumwir brzmi przecież lepiej niż... Kwintus Arius trycum.
Takiemi lub podobnemi życzeniami zasypywano go zewsząd.
— Cieszę się wraz z innymi — rzekł na koniec przyjaciel, ceniący przedewszystkiem wino, — ale będąc praktycznym, zaczekam z życzeniami, aż się dowiem, kochany duumwirze, czy ten awans wpłynie korzystnie na twoje wykształcenie w grze w kości. Wtedy dopiero ocenię, czy bogowie chcieli ci dobrze, czy źle usłużyć... w tej sprawie.
— Stokrotnie wam dziękuję, przyjaciele moi! — rzekł nakoniec Arius. — Gdybyście mieli latarnie, mniemałbym, żeście augurami (kapłani przepowiadający przyszłość), ale zaiste idę dalej, bo was zowię wróżbitami i dowiodę, że cudownie odgadujecie! Patrzcie i czytajcie!
Wydobył z fałd swej togi zwitek papieru i podał go im, mówiąc: Oto co otrzymałem ostatniej nocy przy stole od Sejanusa.
Imię to miało już wówczas wielkie znaczenie w świecie rzymskim, a nie było jeszcze shańbionem, jak się to później stało.
— „Sejanus!“ — zawołali wszyscy razem, otaczając tego, który czytał co minister napisał.

„Sejanus do C. Caeciliusa Rufusa, Duumwira.
Rzym XIX. Kal. Sept.
Cezar otrzymał dobre wieści o Kwintusie Ariusie, Trybunie. Nadto chwalono odwagę której dał dowody na wodach zachodnich; przeto wolą jest Cezara, aby bezzwłoczenie przeniesionym został na Wschód.
„Również wolą jest Cezara, abyś natychmiast doskonale uzbroił sto statków pierwszej klasy o trzech rzędach wioseł, i wyprawił je przeciw piratom, którzy zjawili się na Morzu egejskiem; Kwintus zaś ma objąć komendę nad flotą tak zaopatrzoną. Twoją jest rzeczą dalsze szczegóły tego rozkazu wykonać.
„Potrzeba jest nagląca, jak się o tem przekonasz z raportów dodanych do przeczytania; zawierają one wskazówki dla ciebie i zwyż wymienionego Kwintusa.
Sejanus.“

Arius nie słuchał treści listu, uwagę jego pochłaniał całkowicie okręt wyłaniający się coraz wyraźniej na falach morskich. W spojrzeniu, które nań rzucał, gorzał zapał i uniesienie; wreszcie uniósł koniec swej togi, a w odpowiedzi na ten znak rozwinięto szkarłatną flagę i kilku żeglarzy ukazało się równocześnie na pokładzie, aby zwinąć żagle. Obrócono belkę podtrzymującą kotwicę a ruch wioseł podwoił się; galera pędziła ku brzegowi. Z prawdziwem zadowoleniem patrzał Arius na sprawność swych ludzi.
— Na boginie! — rzekł jeden z towarzyszy, oddając zwój papieru, — nie przystoi nam mówić, że przyjaciel nasz będzie dopiero wielkim, bo zaprawdę już nim jest. Będziemy mieli czem karmić miłość naszą ku niemu. Ażali masz jeszcze co do powiedzenia nam?
— Nic więcej! — odparł Arius. — To czegoście się ode mnie dowiedzieli, jest już w Rzymie przestarzałą nowiną. Co do reszty, duumwir jest dyskretny i dowiem się dopiero na statku, gdzie na mnie czeka opieczętowany pakunek, a w nim podane bliższe szczegóły spotkania i mojego połączenia się z flotą. Gdybyście jednak mieli zamiar złożenia ofiar jakiemu bóstwu, proście u ołtarza za przyjacielem rozwijającym żagle i wiosłującym gdzieś w kierunku Sycylii. Ale oto zbliża się statek — dodał zwracając się ku galerze. — Zajmują mnie jego kierownicy, wszakże z nimi płynąć i walczyć będę. Tymczasem podziwiajmy ich zręczność i sztukę, bo nie łatwem jest przybicie do brzegu takiego ukształcenia jak ten, na którym stoimy.
— Jak to, więc wcale nie znasz tego okrętu?
— Nie widziałem go nigdy i nie wiem, czy mi znajomych już ludzi przywiezie.
— Jestże to bezpiecznie?
— To rzecz małej wagi. Na morzu zapoznajemy się łatwo, a w chwili niebezpieczeństwa rodzi się tak miłość, jak nienawiść.
— Galera należała do klasy statków szybko pływających; więc była długa, wązka, a mało we wodzie zanużona. Wspaniały i zgrabnie wygięty tram statku, przecinając fale niby nożem, pruł wodę szybko, i wyrzucał z wdziękiem przy zbliżaniu się do brzegu dwa strumienie wody na dwie wysokości człowieka, skrapiając cały pokład. Poniżej tramu sterczało mocno żelazem okute rostrum czyli dziób, służący w walce do obrony. Boki galery otoczone były silnym gzymsem, tworząc niejako uzupełnienie przedpiersia. Poniżej tego gzymsu mieściły się w trzech rzędach otwory do wioseł zaopatrzone ochronami z wołowej skóry, służące do zasłonienia wiosłujących. Takich otworów było tak z lewej jak prawej strony po sześćdziesiąt. Dalszą ozdobę statku stanowiły wysokie maszty. Dwie wielkie i grube liny przeprowadzone przez cały pokład okrętu, służyły do zapuszczania kotwic.
Takie proste urządzenie pokładu wskazywało, że główna siła statku polegała na wiosłach. Maszt umieszczony niezupełnie w środku, ale trochę ku przodowi galery, podtrzymywały liny i sznury splecione w drabinkę.
Towarzystwo stojące na grobli mogło widzieć prócz majtków, którzy co tylko zwinęli żagle a teraz siedzieli bezczynnie na rejach, jednego tylko człowieka w hełmie i z tarczą. Sto dwadzieścia dębowych wioseł codzień pumeksem i wodą czyszczonych lśniło się w świetle i pracowało ruchem ciągłym, rytmicznym, jakby jedną i tą samą poruszane ręką. Dzięki tej dokładności, galera sunęła szybkością nieustępującą dzisiejszych parowców.
Ten szybki ruch statku przeraził nieobeznanych z żeglugą towarzyszy trybuna. Nagle człowiek, stojący na pokładzie, podniósł rękę i dał właściwy znak, a wszystkie wiosła podniosły się i zatrzymały chwilę w powietrzu, aby wnet w dół opaść. Woda zaszumiała i zagotowała się, statek zatrzeszczał w swych spojeniach i stanął od razu. I jeszcze jeden znak ręką, a znów wiosła podniosły się i opadły; tym razem jednak ruch ich był przeciwny, a statek okręcił się z lewej ku prawej stronie, jakby około własnej osi, i zbliżył się bokiem ku wybrzeżu.
Nagle zabrzmiała trąbka, a wszystkimi otworami okrętu weszła na pokład załoga w pełnej zbroi, stalowych hełmach ze świecącemi tarczami i oszczepami. W chwili, gdy żołnierze szli ku przodowi statku, jakby do walki, majtkowie chwycili liny i kołysali się na rejach głównego masztu. Oficerowie i muzykanci zajęli przeznaczone miejsca bez hałasu i niepotrzebnego zgiełku. Gdy okręt zbliżył się zupełnie do brzegu, spuszczono pomost; a trybun zwrócił się do swych towarzyszy i rzekł z powagą, której pierwej nie okazywał:
— Czas myśleć o obowiązku, przyjaciele moi! — Zdjął wieniec z głowy i oddał amatorowi gry w kości. — Weź ten mirt, ulubieńcze kości — rzekł. — Jeśli wrócę, spróbuję odzyskać moje sestercye;[4] jeśli zwycięstwo nie będzie mojem, nie wrócę tu więcej, a wtedy wieniec zawiesisz w twojem atrium (komnacie).
Potem roztworzył ramiona i każdego kolejno uściskiem żegnał.
— Bogowie niechaj ci sprzyjają, Kwintusie — mówili.
— Bywajcie zdrowi! — odpowiedział.
Niewolnikom, pochylającym na pożegnanie pochodnie, skinął ręką; potem zwrócił się ku pięknej galerze. Gdy stanął na pomoście, zagrały trąby, a na maszcie ukazała się chorągiew purpurowa, godło dowódzcy floty.






  1. Kastor, bożek, opiekun żeglarstwa i gościnności.
  2. Antium, warowne miasto zdobyte przez Rzymian.
  3. Preneste, miasto oddalone o 4 mile od Rzymu.
  4. Sestertius, moneta rzymska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lewis Wallace i tłumacza: Antoni Stefański.