Bartek Łopata

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Hałaciński
Tytuł Bartek Łopata
Pochodzenie Złośliwe historje
Wydawca „Kultura i sztuka“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia „Prasa“
Miejsce wyd. Lwow — Warszawa — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BARTEK ŁOPATA.





Bartek Łopata przyszedł na świat na cztery tygodnie przed Wielkanocą, a na tydzień po Matce Boskiej Gromnicznej, w roku pańskim, kiedy się ziemniaki nieobrodziły, a gąsienice do cna zjadły kapustę. Ani mu dzwony nie dzwoniły, ani nie bito z armat, tylko, że babka biła mu w czasie urodzin matkę po łbie, aż jej w uszach dzwoniło, zawodząc żałośnie:
— A gdzieżeś sobie ty republiko bachora napytała!
Innej uroczystości nie było.
Matka go tam nie tyrpała — bo że to chłopak był, to i honor i pewne uważanie we wsi miała!
Bartek się chował i rósł na złość babce, która gdzie mogła, to go udarła kułakiem.
— A naści!.... bękarcie!
Sąsiedzi to ta byli dla Bartka łaskawsi, dopóki nie zaplątał się na ich obejście. Ale jak go tam co zaniosło, to ten i ów czy kłonicą czy drążkiem go dziabnął, gnając za płot swego ogrodzenia, — bo wiadomą jest rzeczą, że jak krowa poczuje takie nijakie dziecko, to mniej mleka daje.
Nie było więc Bartkowi źle na świecie, bo żył i rósł dużo roków, — może dwanaście, może pitnaście, bo ludzie rachubę zgubili, kiedy mu matuś nagle pomarła w samo Wniebowzięcie Matki Boskiej.
Wywieźli ją sąsiady z babulą hen, za wieś — a wróciwszy, wypili na pocieszenie dwie kwarty wódki i uradzili, aby Bartka wywieźć do miasta.
— Ta to i tak nie wsiowe, ino matka napytała się tego w mieście.
— A juści, że tak! Wywieźć do trza do miasta i tam ostawić! Niech się pany nim zajmą! Jeszcze geometrą zostanie.
— Albo fizykiem!...
W samą oktawę był jarmark w mieście, więc Bartek ani się opatrzył, jak na drabiniastym wozie zajechał na targowicę i tu pozostał na łasce Bożej...
W brzuchu mruczało mu z głodu, chłopi się porozjeżdżali i nocka zapadać zaczynała.
Bartek stał i rozglądał się, czy niema co gdzie do zjedzenia.
A jedzenie wisiało tuż nad jego głową w postaci dużych jabłek, pod któremi aż uginały się gałęzie.
Tylko że źli ludzie postawili płot z desek zbity, tak, że Bartek patrząc na soczysty owoc, zauważył zupełnie słusznie:
— Trza będzie przeleźć przez płot!
I przelazł po to, żeby go właściciel złapał i oddał w ręce władzy, jako ogrodowego złodzieja.
Bartek Łopata aż odżył!
Siedzi w izbie z jakimiś panami, codzień dostaje bochenek chleba i ciepłą strawę, ma swój siennik i koc, — a roboty to tyle, co izbę pozamiatać i wody przynieść.
— Dobrze ci tu? — pytano Bartka!
— O rety!
— Sprawuj się dobrze i siedź cicho, to miejsca zagrzejesz!
Raz tylko prowadzili go do jakiejś takiej dużej izby, gdzie siedziało dużo panów za stołami i pytali, czy kradł jabłka?
— Kradł nie kradł! — odpowiedział Bartek!... Zrodziło, to urwołem se dwa, aby się pożywić!
Słyszał, jak jeden pan mówił do drugich, że jest zuchwałym zbrodniarzem... i coś tam więcej mamrotał, co Bartka nic a nic nie obchodziło, — byle dostać się tylko jak najprędzej do swej izby.
I siedzi Bartek zdrów i zadowolony. Przeszła mu zima zacisznie, a z wiosną i przez lato plótł koszyki z innymi więźniami, przykładając swą rękę do rozwoju przemysłu koszykarskiego w kraju.
Nastała znowu zima, śnieg przypruszył ziemię, — gdy Bartek wiedziony chęcią zaczerpnięca świeżego powietrza, wyszedł z innymi więźniami na spacer po podwórzu więziennem.
Piekł go śnieg w bose nogi, ale Bartek nic sobie z tego nie robił. Dreptał tylko z nogi na nogę i mruczał:
— Piece śnieżuszek, bo piece! Ale zdrowo!
— A ty czemu nie masz nic na nogach, ino boso gonisz po śniegu? — zapytał go starszy dozorca więzienny!
— Były ta jedne buciska w chałupie, ale poszły z matulą na tamten świat!
— A długo ty tu masz siedzieć?
— A ciągle!... Bogu dziękować, już drugą zimę zaczynam, ale nikt się na mnie nie żali.
— A coś ty ukradł?
— Ukradł, nie ukradł!... Urwałem dwa jabłka... tylo!
— A jak tobie na imię?
— Ludzie wołali na mnie Bartek Łopata.
Nadzorcy coś ta sprawa nie była jasną, poszedł więc do kancelaryi sprawdzić, czy Bartek mówił prawdę.
— Panie pisarzu, proszę no zobaczyć, kiedy się kończy kara Bartkowi Łopacie.
Pisarz przerzucił kilka ksiąg, nareszcie zaczął czytać:
„Bartek Łopata, niewiadomych lat i niewiadomego miejsca urodzenia, skazany za kradzież jabłek w ogrodzie na dwa tygodnie aresztu roku zeszłego we wrześniu“.
Starszy dozorca poczerwieniał ze złości, — a wybiegając na podwórze, chwycił Bartka za kołnierz, krzycząc:
— To ty łajdaku za darmo będziesz jadł chleb cesarski!... Zamiast dwa tygodnie, on sobie siedzi już drugi rok! A to chytry złodziej!...
I wyrzucił go za bramę więzienną.
A Bartek stojąc, dumał!
— Juści muszę być złodziej, kiedym zjodł chleb cesarzowi!...
I bił głową o mury więzienia z rozpaczy!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Hałaciński.