Bankructwo małego Dżeka/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Jeśli Dżek miał chwilę wolną, wyruszał już nie na plac, nie na sąsiednie, a dalej — do śródmieścia, na pryncypalne ulice, gdzie są wyższe i ładniejsze domy, bogatsze sklepy i ciekawe wystawy. I za każdym razem coś nowego zobaczył.
Raz zatrzymał się przed wielkim domem, napisane było: »Bank«. Innym razem odczytał napis: »Urząd podatkowy«. To znów: »Notarjusz« taki a taki. Zapisywał to sobie na kartce, a potem wstępował do mister Tafta na pogawędkę i pytał się, co znaczy. Mister Taft chętnie objaśniał:
— Bank pożycza pieniądze. O, patrz.
Mister Taft otworzył książkę telefoniczną.
— Patrz. Jest bank handlowy. Jeżeli kupiec chce kupić towar, a brak mu pieniędzy, idzie tam i pożycza. W banku przemysłowym pożyczają fabrykanci. Fabrykant musi wypłacić robotnikom. A co ma robić, jeżeli akurat nie sprzedał i nie ma? Pożycza. Coby robił rolnik, jeżeli zabraknie mu na nasiona? Jeżeli nie zasieje w porę, już wszystko przepadło. Więc idzie do banku ziemian i pożycza. Albo zaczął ktoś budować dom i nagle mu zabrakło. Jeżeli tylko dach brakuje, nikt nie może już mieszkać. Ludzie nie mają gdzie mieszkać, a dom prawie wykończony się zmarnuje. Jeżeli rzemieślnik chce założyć warsztat, też może pożyczyć w banku.
No, dobrze:
— A co to notarjusz?
— Widzisz: są na świecie ludzie uczciwi i nieuczciwi. Naprzykład sprzedał dom, albo sklep, albo pożyczył pieniądze, a potem mówi, że nieprawda, albo że zapomniał.
— Bardzo często tak mówią, — potwierdził Dżek.
— No, widzisz. Więc są tak zwani rejenci, którzy każde kupno albo sprzedaż zapisują do książki. Podpisuje się ten, który sprzedał i ten, który kupił. I przepadło. Już nie może powiedzieć, że nie chce, albo że nieprawda.
— To jest bardzo mądre, — powiedział Dżek. — Gdyby u nas w szkole była taka książka notarjalna, nie byłoby całej awantury z Czarli. I wogóle strasznie dużo jest między uczniami szachrajstwa.
Od sprawy Czarli nowa pani też nie pozwala sprzedawać ani zamieniać. Ale to niemożliwe. Więc robią pokryjomu, i rozumie się, źle jest, bo kto się nie zna, traci.
Dżek postanowił urządzić na przyszły rok bank i książkę notarjalną. Kooperatywa nic wydawać nie będzie na kredyt, tylko kto nie ma, może pożyczyć w banku.
Mister Taft radzi nie nazywać bankiem, bo się będą wyśmiewać, tylko: kasa pożyczkowa.
Dżek już chciał nawet zacząć, ale inna ważna sprawa zajęła jego uwagę na cały czas świąt wielkanocnych. A szło nie mniej, nie więcej, tylko o rower, a może i dwa rowery.
Tak. Kiedy dawniej mówił Dżek kolegom o czemś, że trzeba, czy że można kupić, zawsze zaczynali się śmiać:
— Iidź, warjacie. A wiesz, ile to kosztuje? A skąd weźmiesz pieniądze?
Teraz klasa takie ma do Dżeka zaufanie, że nie ździwiliby się wcale, gdyby powiedział:
— Kupuję samochód.
Przeciwnie, już zawiele myśleli, że Dżek może zrobić, jak zechce.
Bo na posiedzeniu rodziców kierownik odczytał memorjał Dżeka, i dopiero zaczął mówić, że Dżek ma słuszność.
Kierownik mówił tak:
— Memorjał Dżeka Fultona i mnie nauczył wiele. W piątym oddziele zadałem uczniom wypracowanie: »Co mi jest bardzo potrzebne, a nie mogę kupić, bo nie mam pieniędzy«. Na czterdzieści odpowiedzi tylko sześcioro pisze, że im nic nie potrzeba, bo kupują rodzice. A inni napisali, że im są różne rzeczy potrzebne. Może na wsi, gdzie niema sklepów, dzieci mniej widzą i mniej chcą mieć. Ale w mieście każdy coś zobaczy, co mu się bardzo podoba. Futball potrzebny jest chłopcom, a jest wielu, którzy nawet piłek nie mają. Scyzoryki potrzebne są w szkole. W klasie Dżeka prawie połowa ma scyzoryki i prawie wszystkie dzieci mają kredki i karton. I nauczycielka robót i rysunków jest bardzo zadowolona. Szkoła powszechna jest bezpłatna, ale rodzice tem większy mają obowiązek dawać pieniądze na to, czego w szkole niema. Chcę na zimę kupić latarnię, żeby można było pokazywać przeźrocza. W maju często urządzać będziemy wycieczki. A kooperatywa chce kupić futball i rower.
Kierownik wspomniał o sprawie Czarli i powiedział, że co innego jest oszukaństwo, a co innego kooperatywa.
Dżek dokładnie nie wiedział, co mówiono, bo tylko trochę powiedział mu ojciec, który był na posiedzeniu rodziców, pani też mówiła, i trochę pan woźny powiedział. Zresztą najważniejsze, że futballe już są i zostało jeszcze 5 dolarów 20 centów na rower.
W gazecie były ogłoszenia, że ktoś chce sprzedać używany rower. Dik zaprowadził Dżeka do welodromu, gdzie jeden pan wynajmuje do nauki rowery. Tu Dżek się dowiedział, że inne są rowery do nauki, a inne z ostrem kołem do jazdy. Fil, Iim i Harry poszli z Dżekiem na targ, gdzie też sprzedawano rowery. Tylko że Dżek pamiętał historję wiecznych piór i teraz się bał, żeby go nie oszukali. Bo czasem wezmą stary, wylakierują go i sprzedają za nowy, a potem łańcuch pęka, szprychy się łamią, pedał się psuje i reparacje więcej kosztują, niż wart jest cały rower.
Szczególniej do nauki rower musi być mocny.
Dżek się boi, strasznie się boi. Już był w dwóch sklepach, raz ze starszym bratem Dika, raz z wujem Stanleya. Tak, koniecznie potrzebny ktoś starszy. I może nie tyle starszy, ile ktoś, co się zna.
Mister Taft mówi, że i dorośli sami nie kupują, jeżeli coś jest ważne, a niebardzo się znają.
— Naprzykład jeżeli kupuje dom, bierze architekta, żeby obejrzał i powiedział, czy warto kupić i czy nie za drogi. Takiego doradcę dorośli nazywają: rzeczoznawca, to znaczy, że on się zna.
Bo niema dorosłego, żeby się znał na wszystkiem i żeby wszystko wiedział.
No i poszedł Dżek do sklepu, gdzie można kupić rower na raty. Dżek zapłaci, ile ma, a potem będzie spłacał.
Chłopcy grają sobie w futball, a Dżek musi głowę łamać. Jeszcze go tylko drażnią, bo każdy co innego radzi i jużby chcieli jeździć. Dżek chciał nawet odłożyć do przyszłego roku, bo z futballem ma i tak dość kłopotu. Oni niszczą, a on nosi do reparacji.
Dopiero Iim powiedział, że co za dużo, to niezdrowo, że jeśli chcą mieć rower, niech Dżekowi głowy nie zawracają futballem. I teraz Iim, który jest najlepszym bramkarzem, wydaje futball, odbiera i zapisuje pieniądze, daje do reparacji, albo brat jego zeszywa. Dżek tylko finansuje i niech robią, co chcą. Iima wybrali, bo jest sprawiedliwy, sam dobrze gra, a co najważniejsze, ma zegarek.
Ma Iim swoje zalety, ma i wadę: zanadto dużo gada i lubi się kłócić. Ma i zegarek Iima wadę: zegarek idzie, kiedy Iim stoi, i zaraz staje, jak Iim zacznie chodzić. Iim mówi, że to kłamstwo, że Czarli naplotkował, bo zły, że ktoś jeszcze prócz niego ma zegar. W każdym razie dobrze, że wiedzą, kiedy zaczyna się partja i kiedy kończy. Bo teraz jeden drugiego pilnuje, żeby za wszystko płacili, bo inaczej nie będzie roweru.
Więc kiedy już rowery były przez rzeczoznawców dokładnie obejrzane i ocenione, Dżek wziął tekę z papierami kooperatywy i poszedł do sklepu, gdzie sprzedają na raty.
— Rower kupuję nie ja, a kooperatywa. Mogę zapłacić 6 dolarów 80 centów, a resztę oddam, jak wpłyną pieniądze za naukę i za futball. Nasza kooperatywa jest solidna, a nie spekulacyjna. Proszę, niech pan łaskawie przejrzy rachunki: to są kwity firm, z któremi jesteśmy w stosunkach, to są protokuły komisji rewizyjnej.
Bo zapomniałem napisać, że komisja rewizyjna znów sprawdziła rachunki i znalazła wszystko w porządku.
Właściciel sklepu, bardzo gruby mister Fay, uważnie przejrzał papiery, ani jednego papierka nie przepuścił.
— Kto ci prowadzi książki? — zapytał się. — Czy ty sam pisałeś?
— Nie, książki handlowe prowadzi Nelly.
— A dlaczego ten kwit nie ma daty? Kwit bez daty jest nieważny. A dlaczego tu przekreślono cztery centy? W książkach handlowych nic nie wolno mazać. A dlaczego tu nie wpisane trzy stalki? Dlaczego nie wpisana jedna laurka? Dlaczego nie skończony rachunek sprzedaży świątecznej? Czy masz te dwa scyzoryki, które tu figurują? Dlaczego trzy wiersze napisane innym charakterem pisma?
Dżek tak jakby odpowiadał w szkole, albo zdawał egzamin:
— Tu ja zapomniałem. Tu Nelly się pewnie omyliła. Tu Klaryssa. Nie wiedziałem, że tak trzeba. Jedna laurka się podarła.
Ale najciekawsze, że mister Fay tak jakby cały czas był z Dżekiem w szkole. Niby nic, przegląda same rachunki, a wszystko wie.
Wie, że na wiecznych piórach i kałamarzach stracił, że mu się nie powiodło, wie, że łyżwy się dwa razy zepsuły, wie, że nie chcieli kupować czarnego glansowanego papieru, wie, że bąki drewniane dołączył do torebek świątecznych już w ostatniej chwili, wie nawet, że w końcu stycznia ktoś zbuntował klasę przeciwko Dżekowi, ale to trwało niedługo.
Strasznie mądre są książki handlowe: niby nic, a odrazu widać.
— Słuchaj, mister Fulton, — mówił pan Fay — dasz mi 6 dolarów i 80 centów, zostaniesz winien 3 dolary 20 centów. Co sobotę masz wpłacać dolara. Kiedy czwartego tygodnia oddasz ostatnie 20 centów, dam ci drugi rower dla tych, którzy już będą umieli. Pozwalam ci jedną ratę wpłacić z dwudniowem opóźnieniem: zamiast w sobotę — w poniedziałek. Obowiązuję się trzy razy bezpłatnie reperować drobne uszkodzenia. I radzę wziąć nie ten rower, który oglądałeś, tylko ot ten. To nic, że się mniej świeci. Zresztą, jak chcesz. A tu masz umowę naszą, którą kierownik szkoły powinien podpisać. Niech tylko napisze: »czytałem«.
Dżek powiedział:
— Serdecznie dziękuję.
Włożył umowę do teki z papierami i wyszedł zamyślony: co robić, który wziąć rower? Czy ten, który radził wuj Stanleya, czy ten? I czy wypada jeszcze raz przyjść z bratem Dika obejrzeć?
Idzie tak Dżek i myśli, aż spotyka chłopców. Wracają z meczu. Tacy rozbawieni. »Iskra« wlepiła »Pochodni« trzy gole.
— Szkoda Dżek, że ciebie nie było, — mówi Iim.
— Jak człowiek ma obowiązki, na wiele rzeczy nie może sobie pozwolić, — odpowiedział Dżek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.