Bankructwo małego Dżeka/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Nigdy jeszcze nie byłem w Ameryce, więc kiedy zacząłem pisać tę amerykańską powieść finansową, musiałem wiedzieć, jakie tam są na wszystko ceny. Ale mam w Ameryce znajomą dziewczynkę, więc prosiłem, żeby napisała, ile co kosztuje.
Bo kto chce pisać książkę, a nie zna się wcale, musi zapytać takich, którzy wiedzą. I to się nazywa — robić studja do powieści. Więc i ja robiłem studja.
A ta dziewczynka odpisała, że dolar ma 100 centów, i przed wojną pióro ze stalką kosztowało centa, a teraz trzy centy, kajet kosztował centa, a teraz pięć, ołówek centa, a teraz trzy, scyzoryk albo piórnik tak samo 5 centów kosztowały, a teraz dziesięć. Za centa można było dostać trzy ciasteczka albo karmelek, a teraz karmelki tak samo kosztują, tylko mniejsze, i jedno ciastko za centa. Kinematograf kosztował 5 centów, teraz 10, futball 15 centów, teraz 25. Zegarek dolara, teraz jeden dolar do trzech. Rower 10 dolarów, teraz 15 albo 18. I w Ameryce wszystko przedwojenne było lepsze i tańsze.
Więc proszę pamiętać, że Dżek rozpoczyna, mając dolara czyli sto centów. Ale finansowo mówi się trochę inaczej. Mówi się: Dżek rozpoczął z kapitałem stu centów. Wogóle w tej powieści będzie dużo słów, które są naukowe i handlowe. A im mądrzejsza nauka, tem trudniejsze słowa.
Naprzykład robotnik czy doktor, czy urzędnik — każdy za pracę dostaje pieniądze. Ale się to inaczej nazywa. Robotnik dostaje wypłatę, urzędnik — gażę, oficerowie otrzymują — żołd, a lekarze — honorarjum. Bo gaża — jest delikatniejsza, no a doktor — wszystko musi mieć z honorem, więc i pieniądze.
Dżek miał kapitał zakładowy: 96 centów, bo 4 centy przeznaczył odrazu dla Mary i tego nie cofnął. Bardzo chciał kupić ojcu szczeniaka, a mamie figurkę jakąś na komodę: widział takie figurki porcelanowe z miseczką do szpilek; to jest bardzo ładny i pożyteczny prezent. A szczeniak byłby potem pieskiem i byłoby przyjemnie. Dżek nie zrzekł się projektu, ale kupi później, bo czuje jakoś, że rodzice nie chcieliby mieć nic z tego dolara.
Tak ostatecznie postanowił Dżek i wybrał się do mister Tafta dla omówienia sprawy. A miał taki plan:
Jeżeli mister Taft będzie w złym humorze, Dżek zapyta się tylko o książkę: Bosko czarnoksiężnik — i nic więcej. Jeżeli mister Taft będzie w takim sobie humorze, Dżek przejrzy jeszcze sennik egipski i tyle książek, ile będzie można, żeby go nie rozgniewać. Jeżeli zaś mister Taft będzie w dobrym humorze, Dżek powie mu wszystko. W każdym z trzech przypadków Dżek dowie się dokładnie o cenę kotyljonowych orderów w dwóch gatunkach: tylko ze złotego papieru — i nic więcej, i droższych, z różnemi ozdobami.
No, dobrze. Wchodzi. Ostrożnie otwiera drzwi, bo nad drzwiami wisi dzwonek. Bo mister Taft niezawsze siedzi w sklepie, tylko w pokoju za sklepem. Ze sklepu do tego pokoju prowadzą dwa schodki. To bardzo mądrze urządzone: dzwonek tak wisi nad drzwiami, że jak się otwiera, drzwi uderzają w sprężynę, na której wisi. I złodziej nie może wejść niepostrzeżenie. Raz mister Taft był w złym humorze, a Dżek za mocno szarpnął i dostał burę.
— Spieszy ci się — mruczał niechętnie — nie możesz ostrożnie wejść. Kupi za centa, a hałasu narobi za dolara. Jeszcze może szybę wytłucze. No, czego chcesz: pewnie stalkę?
— Stalkę, — powiedział stropiony Dżek.
— No, to bierz prędko. Tylko nie wybieraj godzinę, jak to umiesz.
Ledwo wyłożył pudło z przegródkami, gdzie leżą stalki, już zaraz zabiera:
— Prędzej: grube — cienkie?
Rozumie się, Dżek wziął pierwszą z brzegu i potem cały tydzień musiał nią pisać. Już nawet drugą chciał gdzieindziej kupić, ale tam też niezawsze byli grzeczni. Wogóle dzieci, nawet jak kupują, są często lekceważone.
Dżek nie wiedział, że mister Taft cierpi na reumatyzm. Obrzydliwa choroba: raz bolą nogi, raz ręce i nogi, raz krzyż, nogi i plecy. Bóle chodzą po kościach, a dostaje się tej choroby przez kamienną podłogę w sklepie, i jeżeli drzwi nie zamykają, i zimno leci. Kupcy wiedzą o tem i w miejscu, gdzie stoją cały dzień, kładą deski, żeby było cieplej. A ludzie dobrze wychowani starają się drzwi w zimie zamykać. Nawet w niektórych dużych sklepach wisi napis: »Proszę drzwi zamykać«; ale małe sklepy się boją, żeby się nie obrazili i gdzieindziej nie kupowali.
Teraz już każdy rozumie, dlaczego mister Taft raz był wesół, a raz zły, albo tak sobie. Kiedy się już z Dżekiem zaprzyjaźnili, wytłumaczył mu: czasem reumatyzm wejdzie w nogi, wtedy dwa schodki — to jak dwa piętra, aż syka z bólu. A najgorzej, jak ma być deszcz. Najwięcej wszystko boli przed deszczem.
Od tej pory Dżek postanowił robić ważniejsze zakupy tylko w dnie zupełnie pogodne. Choć i ten sposób ma swoje złe strony, bo w dnie pogodne więcej jest kupujących, więc się spieszą. I niewiadomo, czy lepiej kupować, jak sprzedający nie ma czasu, czy jak go kości bolą.
Więc Dżek otworzył drzwi tak, że nie zadzwoniło za głośno — i wchodzi. Taft jest wesoły, jak rzadko:
— Aaa, mister Dżek, jak się masz? Nie zgubiłeś jeszcze scyzoryka? Nie poszczerbiłeś go, nie ułamałeś końca? Bo wy nie umiecie się z niczem obchodzić, i dlatego wszystko psujecie, i dlatego musicie ciągle kupować, a nigdy nic nie macie. Każda rzecz musi być używana do tego, do czego jest przeznaczona. Scyzoryk jest do drzewa i tylko do drzewa: i tylko do strugania. A wy chcecie, żeby scyzoryk był i dłutkiem i siekierą, i lewarem i korkociągiem i wszystkiem. Żelazo nie żelazo, śruba nie śruba, blacha, kłoda drzewa — do wszystkiego u was scyzoryk. Jabłko przekroi, nie wytrze — a potem ma pretensję, że zardzewiał. Piórnik mu się zaciął, bo napchał za dużo, zaraz scyzoryk. Dawaj, to ci pokażę. Ooo, tu są delikatne zawiaski: jeżeli coś podważasz, albo korek z butelki wyjmujesz, to zaraz obluzujesz, przekrzywi się i nie chce się zamykać. Och, gapy, gapy.
Widzi Dżek, że dobrze. Byle tylko ktoś nie przeszkodził.
— Mister Taft — z miejsca zaczyna Dżek, nie chcąc tracić czasu. — Przychodzę do pana poradzić się w ważnej sprawie. Mam 96 centów i chcę za to kupić książki, obrazki, ordery kotyljonowe, cztery pióra, trzy gumy i dziesięć stalek.
Teraz Dżek jest pewien, że Taft wysłucha go uważnie, jeżeli nawet nie dziś, to innym razem. Bo nieczęsto się zdarza, że chłopak sam przychodzi po takie zakupy. I ani do głowy nie przyszło Dżekowi, że Taft może go podejrzewać.
— A skąd tyś wziął tyle pieniędzy? — ździwił się mister Taft.
— Od dziadka, — trochę niepewnie powiedział Dżek, bo jakoś nieprzyjemne było mu to wspomnienie.
— Hm, a gdzie jest twój dziadek?
— Daleko.
— Powiadasz, daleko. No, i jakże ci dał?
— Przysłał pocztą.
— Bardzo pięknie. No, a ojciec wie o tem?
— Wie.
Dżek odpowiada niechętnie. Zaczęło się dobrze, można było odrazu przystąpić do rzeczy. A tymczasem ktoś wejdzie i zepsuje.
— No, a jakie książki chcesz kupić?
— Różne. Naprzykład ma pan — Bosko czarnoksiężnika?
— Mam. Ale poco ci ta książka?
— Więc niech pan pokaże.
— Poczekaj no, mój kawalerze. Za dużo chcesz odrazu kupować.
— To przecież dla pana lepiej, — mówi Dżek, już zły nawet.
— Lepiej, albo nie lepiej. Różni są widzisz, kupcy. A ja widzisz, jestem taki, że wolę mniej sprzedać, ale wiedzieć, że wszystko w porządku. Znam ciebie, mój chłopcze, od lat. Wiem, że jesteś porządny. I ojciec twój porządny robotnik. Znam i twoją siostrzyczkę. Jak ona się nazywa?
— Mary.
— Pamiętasz, kupowałeś raz dla niej obrazek. Poczekaj: niechno sobie przypomnę. Jakiegoś aniołka kupiłeś.
— Nie, świętego Mikołaja, — poprawił Dżek.
— Dobrze. Więc wtedy rozmawialiśmy, pamiętasz? I pomyślałem, że to porządny chłopak, który nie kupuje dla siebie cukierka, tylko dla małej siostrzyczki świętego Mikołaja.
Dżek słucha, ale nic nie rozumie.
— No, a teraz powiedz mi. Wiesz, że 96 centów to prawie cały dolar?
— Wiem, mówi Dżek.
— A czy ojciec wie, że chcesz kupić Bosko czarnoksiężnika?
— Nie, nie wie.
— A czy ojciec wie, że ty masz dolara?
— Wie, — powiedział Dżek, marszcząc brwi.
— A ja ci mówię chłopcze, że nie wie. I ty lepiej nie kupuj tego wszystkiego, tylko pieniądze ojcu oddaj, a różnych głupstw nie kupuj. Tak mój synu, przyznaj się ojcu, może ci przebaczy; a jak cię nawet ukarze, to nic. Mówi się: trudno. Bo najgorzej zacząć. Zaczyna się zawsze od tego, że kolega namówi.
Tego było zawiele. Mister Taft wyraźnie przecież mówi, że ukradł. Dżekowi łzy napłynęły do oczu. Nie wiedział, co powiedzieć, co robić.
— Więc pan mówi, że jestem złodziej?
— Tego nie mówię. Ale czy chcesz przyjść tu z ojcem i powtórzyć przy ojcu, że dostałeś pocztą od dziadka dolara i ojciec pozwala ci kupić, co chcesz?
— Nie chcę przyjść tu z ojcem, — zbuntował się Dżek.
— A widzisz.
— Co widzę?
— Nic. Płaczesz.
— Jeżeli tak, to dobrze, — prawie krzyknął Dżek, — przyjdę tu jutro. Powiem ojcu, że pan mnie nazwał złodziejem. To trudno: niech ojciec sam powie. Nawet i mama może przyjść. A tego dolara odeślę dziadkowi: niech sobie trzyma. I bibljotekę niech pani sama prowadzi. A u pana, mister Taft, już nigdy w życiu, ale to nigdy nic kupować nie będę. Ja wiem: panu się zdaje, że jak jestem dziecko, to już wolno wszystko. Dorosłemuby pan tak nie powiedział.
Teraz Taft nie wiedział znów, co robić.
— Więc mówisz dalej, że dostałeś od dziadka?
— A co mam mówić, kiedy dostałem? Jak tylko ojciec wróci z roboty... Nawet zaraz przyjdę tu z mamą.
Ledwo udało się Taftowi zatrzymać Dżeka:
— Słuchaj, Dżek, — powiedział, trzymając go za rękę. — Stary jestem. Zdawało mi się, że naprawdę, ale teraz już sam nie wiem. Ale jeżeli się pomyliłem i wyrządziłem ci krzywdę, przebacz staremu. Każdy się może mylić. Chcę być twoim przyjacielem, bo jesteś porządny chłopiec. Nie zrozumiałeś mnie. Właśnie dlatego sprawiłem ci przykrość, że cię uważam za uczciwego chłopca...
— Który ojcu kradnie pieniądze, — łkając, dodał Dżek. — Zaraz się pan przekona.
I w dziesięć minut później matka najzupełniej potwierdziła to, co powiedział Dżek:
— Tak, wszystko prawda. Dostał pocztą od dziadka, i ojciec pozwolił kupić, co tylko zechce.
Jednego tylko nie mógł Dżek zrozumieć: zamiast się gniewać, mama serdecznie uścisnęła rękę Tafta i podziękowała mu.
Za co?
A wróciwszy do domu, przytuliła spłakanego Dżeka i mówi:
— Patrz, synku: pieniądze nie zawsze przynoszą człowiekowi szczęście.
To zdanie też zapamiętał Dżek i często sobie później powtarzał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.