Oczywiście, że obu przyszło z złą czeladką
Potykać się nierzadko
I jak to zwykle bywa,
Kiedy horda złośliwa
Nie szczędzi swego wroga i środków nie szuka,
Aby go tylko posłać do Kaduka,
Tak i naszych przyjaciół obrzucano kałem.
Z godnych spraw lepszych zapałem.
Cóż było czynić? Widząc, że się nie obroni
Inaczej, pierwszy zaczął nie oszczędzać dłoni
I przy najbłahszej sprawie rznął w pape co siły.
Straszne się z tego brewerje zrobiły.
Widząc, że trudna rada, jął ów konsekwentnie
Grzmocić wcale umiejętnie
Tęgiej używając pięści;
Tak bił w papę coraz częściej.
No, i co z tego wynikło?
Otóż rzeczą było zwykłą,
Że od czasu do czasu jego łapa chłapie
Po cudzej papie.
Krzyk straszny podniesiono, że on brutal dziki
Ówże, słysząc te krzyki
Przestał bić, lecz ujrzawszy się w ostateczności
Znów komuś przetrzepał kości.
Ba, jakie? Bić ma ciągle? Ono i nie trudne, —
Ale koniec końców nudne.
Tedy po radę poszedł do drugiego
I tak mu mówi: Kolego,
Kochany przyjacielu mój, zacny i drogi,
Słyszycie, jak krzyczą wrogi?
Już im się nie obronię, chociaż biję mocno.
Dajcież mi radę pomocną.
A wówczas rzecze drugi: Miły przyjacielu
Doprawdy, stłukliście wielu,
Ja jednak biciu twojemu
Zarzucę tu brak systemu.
Tu bijesz, gdy ci nogę podstawi złośliwy,
A to mi żadne dziwy!
I żadna także sztuka zbyt wielka — albowiem
I to ci otwarcie powiem:
Bić trzeba naprzód, zanim wrogom chętka
Przyjdzie cię skrzywdzić; taka kara prędka
Powszechne budzi zawsze poważanie:
Jeśli się bowiem dostanie
Każdemu z twoich wrogów po kolei
Powiedzą, że ty bijesz głównie dla idei,
A idea — to grunt jest zawsze! I na stronę
Rozprawy osobiste miałbyś odłożone,
Chcesz tedy aby ci się powodziło lepiej:
Bij w papę zawsze mocno — lecz nim kto zaczepi.