Na stalowym łańcuszku do okiennej ramy
Przykutym, mała małpka biegała ochoczo.
Czako miała z papieru, czerwone majteczki,
Więc nieraz przechodzące koło okna damy,
Śmieją się z małej małpeczki
W admiralskim mundurze i paluszkiem droczą.
Za swoje szprynce, figliki
Małpka cukierki zbierała, pierniki,
I już nie zliczę,
Jakie przeróźne słodycze.
Przyszła jesień, z nią pluta, deszcz i zimna srogie,
Drżało zwierzę ubogie,
Gdy służka, o piszczącej nie pomnąc biedocie,
Zostawiała zwierzątko na słocie.
Aż raz jakieś pijaczysko,
Podszedłszy do małpeczki drżącej z zimna blisko.
Śmiać się zaczął i drażnić zabłoconą pałką
Z głupią przechwałką.
Skoczyła doń małpeczka, obrażona srodze,
Zapomniawszy łańcuszka, co dzwonił na nodze.
Roześmiał się ów brutal, zoczywszy ją w gniewie
I coraz więcej drażni. W złości, biedna, nie wie
Co począć! Skacze, piszczy i śmiesznie się miota,
Tem zawzięciej ją draźni swym kijem niecnota,
Pijane złością zwierzę skacze, łamie kości,
A ów się brutal pokłada z radości —
Darmo zwierzątko szarpie się i krwawi,
Brutala to tylko bawi —
Jeśli się obrazowi uważniej przyjrzycie,
W małpce siebie, w brutalu zobaczycie życie.