Gdzieś przy wiejskim kościółku, na dachu plebanji
Tkwił komin i pomimo, że zwalany sadzą,
Chełpił się, iż mu tak kadzą;
Pyszny, dzwon kościelny gani,
Co na wieży nie dalekiej,
Pochylonej już przez wieki.
Rano, wieczór, huczne głosy
Śpiewając rzucał w niebiosy.
— Znana rzecz! — tak komin powie —
Komu tylko wróble w głowie,
Ten z słowami się nie liczy,
I gdy tylko może — krzyczy!
Że od lat wisi na wieży,
Inną siebie miarą mierzy,
Na bliźnich patrzy z ukosa
I dumnie zadziera nosa,
Choć Krasicki złotousty
Rzekł: „Dzwon głośny, bowiem pusty“.
— Proszę! — rzekł dzwon do komina —
Gdzież tu tylko moja wina?
Kto wysoko, patrzy z góry,
W chmurach orły, w dziurach szczury!
Choć poetę sobie ważę,
Mylą się bajko-pisarze,
Co dowiodę w tej rosterce:
Śpiewam głośno bo mam serce!