Na pewien kraj nadeszły okropne dni głodu.
Nie trzeba wcale dowodu,
Że to możliwem było w owym czasie,
Bowiem i u nas łatwo dostrzec da się,
Że gdy ta chwila nadejdzie nań licha
I najbujniejszy człek też z głodu zdycha.
Więc naród tego kraju ogłupiały z nędzy,
Szukał sposobów, jakby tu coprędzej
Zginąć, bo samobójstwo nietylko człowieka
Jednego przywilejem. Prawda to od wieka,
Że ludy, niczem stada bawołów bezradne,
Na łeb w otchłanie zguby same skaczą zdradne,
Gdy oszalałe z frasunku
Znikąd nie widzą ratunku.
Tak ów naród, przekląwszy zbawienia nadzieję,
Marnieć począł. Prym wiedli bandyci, złodzieje,
Kryminaliści do sądów usiedli,
A zaś kretyni sąd publiczny wiedli,
Gdy kobiety uczciwe domowej samoty
Nie opuszczały, śmiało i wszędzie kokoty
Wdzierały się, zgorszenie tu budząc, tam zamęt -
Na opisanie klęsk tych nie starczy atrament.
Dość powiedzieć, że każdy, poniekąd uczciwszy,
Dawno w kąt wszelkie staranie rzuciwszy,
By jakoś spłoszyć pełen troski humor,
Rozpijał się na umor,
I wówczas to powstało zdanie nie wiem czyje:
— Szuja, kto dzisiaj nie pije.
Wraz ktoś z pomocą famy stugębnej obwieszcza,
Że jego idea wieszcza
Znalazła środek cudowny, zbawienny,
Prawie bezcenny,
I że, jak wszystko przypuszczać pozwoli,
Koniec już nieszczęsnej doli.
Każdy bieży co płuca mu starczą i nogi,
Bogaty, młody, stary i ubogi,
Aż gdy się wreszcie zgromadziły rzesze,
Wystąpi zbawca: Wnet was tu pocieszę:
Oto trud twórczy i dar ducha święty
Wskazał mi drogę, jakby dyjamenty
Wytwarzać sztuczne, dyjamenty duże,
Ot, wprost, niczem jaja kurze —
Nikt tego nie wynalazł, myśmy jedni górą
Fałszywemi brylanty i naszą kulturą...
Tłum milczy. Tu wieszcz w tłumie wzrok utkwiwszy bystry:
Myślałem, żeście ludzie — rzecze — wy, filistry!
Ani krztyny w was niema proroczego żaru!
Twórczego ducha jeszcze nie godniście żaru.
Wtem ktoś rzecze: Zapewne, żeśmy go niegodni!
Wszak chodzimy bez spodni!
Chcesz żaru? Nam żar głodu głośno w brzuchu burczy!
Jak chleb wyrabiać sztucznie, powiedz, duchu twórczy!