Było to późną nocą. Bogacz podchmielony
Przypadkiem gdzieś w przedmiejskie zabłąkał się strony.
Czy-to, że się zasiedział przy kartach, zdrętwiałe
Chciał wyprostować nogi, czy-to, że mu „białe“
Zbytnio szumiało w głowie i pragnął przechadzki
Szedł tam, gdzie nań rozliczne czyhały zasadzki.
Gdy się spostrzegł, ze zgrozą spojrzał na ulice
Długie, ciemne, ponure... Wielkie kamienice
Zniknęły, na ich miejsce malutkie, koszlawe
Wyrosły domki, krzywe — Budziły obawę
Przecznice mroczne, cieniów podejrzanych pełne.
I co tu długo obwijać w bawełnę!
Bogacza strach zdjął niezmierny!
Oto tajemne i brudne tawerny —
Lampki przed niemi płoną czerwone
A chociaż wrota zamknione
Przez okiennice słychać wrzawę, kłótnie...
W tych pieleszach występek głowę wznosi butnie;
Półnagi błądzi w zmroku
Z wściekłości żółtym blaskiem w oku,
Z nożem w zaciśniętej dłoni,
Nie lękając się pogoni
Bezwstydnie rozkłada się w błocie
I marząc o cudzem złocie,
Cyniczną piosnką skraca długie chwile
Oczekiwania. Jak nocne motyle
Wokół latarni, gdzie mglisto trzepoce
Żółtawy płomyk, w długie, ciemne noce
Drepcą dziewki, przechodniom w twarz na powitanie
Szepcąc ohydnych pokus haniebne litanje
Istny sabbat czarownic, gdy dmie zawierucha.
Lecz jeszcze gorsza senna, ciężka cisza głucha,
Martwa, pusta i czarna...
Bogacz zdrętwiał. — „Ach, chętnie dałbym jaki dar na
Biednych, czy-tam na kościół, byle stąd wyjść cało.
Broni nie mam, a złota, pieniędzy — niemało!“
Zawrócił więc czemprędzej i dalejże w nogi.
Pędził co tchu. Już ubiegł spory kawał drogi —
W tem widzi, że go jakiś cień wciąż prześladuje.
— „Oho! Już im nie umknę! Dostrzegli mnie, zbóje!
Nie umknę im, to darmo! Zapłacę sowicie!
Lecz bojąc się donosu wezmą mi i życie!
Wszystko im dam i przyślę, co zechcą, pieniędzy!
Niż wcale nie żyć, lepiej żyć chociażby w nędzy“.
Wtem upadł! — Prześladowca z błota go podnosi
I pokornie z łzą w oku o grosz na chleb prosi;
Szarpnął się bogacz dziko nakształt raka w saku:
— Prosisz? — rzecze szczęśliwy — Prosisz? A łajdaku“!
Odetchnął z ulgą, sapnął, pot starł i z wdzięczności
Kazał go aresztować za napaść w ciemności.
Jaki stąd morał? — Wszyscy domyślić się możem:
Łatwiej niż dobrem słowem trafić w serce nożem!