By wielkiego udać zucha,
Byk, urwawszy się z łańcucha,
Po dziedzińcu uganiał co siły.
Zwierzęta, jakie gdzie były,
Rozumie się, wszystkie w nogi —
Byk był nadzwyczajnie srogi!
Z podwórza — już po ogrodzie
Ugania, to drzewka bodzie,
To znów depce kwiaty, grzędy,
Pędzi tędy, to tamtędy
Nadzwyczaj zadowolony,
Że zwierzęta na wsze strony
Rozpierzchły się z przerażeniem.
W dumę wzbity tem wrażeniem,
Zadarł ogon, zniżył rogi
I nie wybierając drogi
Poprzez klomby i trawniki
Popędził buhaj jak dziki.
Rozgdakały się przerażone kury,
Kaczki powłaziły w dziury
Gęsi, jak gęgający obłok podwórzem
Przeleciały w przerażeniu dużem,
Źrebięta grudy sypiąc z pod kopyt w tabunie
Pomknęły, tętent czyniąc, jako kiedy runie
Wielkie drzewo na ziemię. Jednem słowem hałas
Stał się taki, że wreszcie kot spłoszony, Białas,
Jednym susem się znalazł na słomianej strzesze
I stamtąd ku swej wielkiej uciesze.
Siedząc sobie spokojnie na stodole
Przyglądał się tej byczej brewerji na dole.
Zaś nasz buhaj ogromnie szczęśliwy,
Że takie sprawił dziwy,
Okropny spuścił ryk:
— Ja jestem buhaj, byyyk!
Tuż pod domem charcica pokojowa spała;
Jakoś się byka nie bała,
Lecz patrząc nań spokojnie, nawet ironicznie.
Tak rzecze: Byczku! To ślicznie!
Ale poco taki krzyk?
Wszak wiadomo, żeś ty byk,
Byczek piękny, rosły, duży,
Na pochwałę byk zasłuży.
Nawet te okropne wrzaski
Zjednają mu wiele łaski
Lecz niech pamięta — u krów!
Nie jest to taki wielki zaszczyt znów!