Baśń o złotym kluczu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jaroslav Vrchlický
Tytuł Baśń o złotym kluczu
Pochodzenie Ballady, legendy i t. p.
Data wyd. 1904
Druk St. Niemira
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Konrad Zaleski
Źródło Skany na commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Baśń o złotym kluczu.

Czy znasz, luba, ową baśń przecudną
O studzience górskiej w głębi lasu;
W której podczas świętojańskiej nocy,
Na powierzchni w księżycowym blasku
Złoty kluczyk zwolna się kołysze?

Nieraz pielgrzym znużony podróżą,
Gdy w studzience pragnienie chciał gasić,
Spostrzegł klucz ten migający w wodzie
I za promyk słoneczny poczytał,
Który zbłądził tutaj o południu,
Gdy w zwierciadle wody tej ożywczej
Odbijało słońce lica jasne,
A gdy zaszło za te sine góry,
W tem ustroniu pozostał samotnem.
Smutny błądzi po wody lazurze
I westchnienia szle ku stromym skałom,
Za rodzicem tęskniąc — złotem słońcem.

Oj, nie słońca to promyk jest, luba!
Czarodziejski klucz to szczerozłoty,
Do studzienki wrzuciła go wila
Dobra wila, opiekunka ludzi.

Nikt z śmiertelnych złowić go nie w stanie,
Komu obce jest zaklęcia słowo,
Którem podczas świętojańskiej nocy
Skarby możesz otworzyć ukryte.
Darmo, darmo oko klucz ten śledzi,
Próżno ręka twa po niego sięga,
Wymknie ci się i jak rybka złota,
Lub jak gwiazdka, zanurzy się na dno.
Uderzając o kamień tak jęknie,
Jako wila, gdy ją luby żegna.

Kto wszak odgadł czarodziejskie słowo
I skłoniony nad zwierciadłem wody,
Trzykroć, z wiarą w sercu, go wymówi,
Niewidziane ponoć ujrzy dziwy:
Na te słowo rozstąpi się woda,
We dwa srebrne rozstąpi się wały,
Między niemi wielkie zoczysz wrota,
Ciężkie wrota, z kamienia wykute.
Klucz ów złoty wrota te otwiera
I wnet ujrzysz wielką, wielką salę —
Do niej wiodą schody marmurowe,
Ściany wszystkie są obite złotem,

А u stropu lampa wielka płonie;
Kędy spojrzysz kosztowności same.
Rozrzucone po ziemi dokoła
Błyszczą gwiazdy, perły, dyamenty,
Moc szafirów — jako błękit jasnych,
Ametystów — skromnych, jak fijołek,
I rubinów w zorzy swej szkarłacie.
Przesypano to wszystko kwiatami
Dziwnych kształtów i rozkosznej woni.
Jest tu lotos — Indyi czczone bóstwo,
Polna róża — kwiat bożka miłości;
Wkoło wielkich jezior szmaragdowych,
Białe lilie kłonią swe kielichy,
Hyacynty rosną, dumne astry
I fijołki z oczkami boginek,
Tych co w lesie wabią cię ku sobie
W środku sali, z gwiaździstego tronu
Rządzi rzeszą tą wszechwładna pani,
Zdobiąc głowę koroną z dyamentów.
U jej czoła białego, jak marmur,
Sierp księżyca jaśnieje srebrnego.
Kto tu wstąpi w ten rajski przybytek
I cześć odda potężnej władczyni,
Wszystkich skarbów tych może być panem,
Jeśli miłość czystą chowa w sercu.
Gdy to moje usłyszało dziewczę,
Przybieżało do mnie, jak sarenka,
I szepnęło słowiczym swym głosem:

— „Pójdź mój drogi i mnie weź tam z sobą,
„Czysta miłość wszak nam serca łączy,
„Dziś to właśnie jest noc świętojańska!“

— „A czy znasz ty, moje drogie dziecię,
„Czarodziejskich zaklęć owych słowo,
„Którem można klucz zatrzymać złoty?“

— „Nie znam, ale Pan Bóg nam pomoże,
„Pan Bóg, który zakochanym sprzyja“.

Więc ruszamy! Zachodzące słońce
Twarz swą kryło za błękitne góry,
Dając ziemi hasło do spoczynku.
Las olbrzymi, ciemny, zadumany,
Szumiąc zdala jakimś lubym szmerem
Witał, zda się, jak znajomych dobrych.
Długo szliśmy mchem usłaną drogą: —
Tu i owdzie, świętojańskie muszki
Rozpinały skrzydełka do lotu; —
Długo szliśmy po skalistej drodze,
Tu znów górska tarnina pod nogi
Śnieżno-białe sypała nam kwiaty,
Białe kwiaty — symbol łez miłości.
O czarowna nocy świętojańska!
Patrz, ze sklepień drzew tych niebotycznych
Spozierają ku nam wielkie gwiazdy
I złotemi śledzą nas oczyma,

Jakby szydzić lub dziwić się chciały,
Że tak śmiało kroczym w tę noc czarów.
Białe brzózki słaniają się w dali,
Wyciągając ku nam swe ramiona,
A mech siwy, co z sosny tej zwisa,
W księżycowem świetle nam się zdaje
Brodą starca — znać czarnoksiężnika,
W każdym krzaku dzwięczy śmiechu nuta,
W każdem drzewie ptak ukryty śpiewa,
W każdej trawce złota muszka brzęczy.

Patrz, na skale tamtej, na wysokiej,
Dziwnym ogniem płonie paproć złota,
Wokół tańczą wile, cale w bieli,
Lekką stopą ziemi dotykając;
W mchu opodal stoją ich rydwany:
Wielkie misy złotych ananasów,
Do nich, w uprząż pajęczą przybrane,
Lśniące łątki wodne zaprzężono.
Po urwiskach gór leżą chochliki,
Karzełkowie, w swych czerwonych płaszczach,
U kapturka każdego robaczek
Świętojański, jak kaganek płonie.
Idziem długo, długo idziem lasem,
A ma luba główkę złotowłosą
Do mej piersi z bojaźnią przytula.

Ty studzienko górska, w głębi lasu,
Bądź nareszcie trzykroć pozdrowiona!
Czy znasz, luba, czarodziejskie słowo,
Którem można klucz zatrzymać złoty?

— „Nie znam, ale Pan Bóg nam pomoże,
„Pan Bóg, który zakochanym sprzyja.“

Więc klękamy przy studzience społu
I paprocie rozchylamy ręką,
W głębi wody wzrok swój zapuszczając,
Z wiarą w duszy, a z miłością w sercu.
Długo, długo patrzym tak zawzięcie
W punkt świetlany, co w wodzie połyska.
Po raz trzeci pytam niecierpliwie:
Czy znasz, luba, czarodziejskie słowo,
Którem można klucz zatrzymać złoty?
Dziewczę drogie skłoniło się ku mnie
I zarzuca na szyję ramiona,
Usta swoje do moich przyciska
I wśród błogiej ciszy letniej nocy,
Czarodziejskie wypowiada słowo,
Czarodziejskie słowo: — „Kocham ciebie“.

Ach, gdybyście widzieli te cuda!
— „Kocham ciebie“ — paproć szumi wszystka,
— „Kocham ciebie“ — powtarzają sosny,
— „Kocham ciebie“ — dzwięczy każda skała.

Tłum wesołych chochlików, wil, gnomów,
W wir szalony puszcza się dokoła.
Słodkie usta, ja wam błogosławię,
Wyście zgadły tajemnicze słowo!
Pocałunek miłosny dziewczęcia
Odtąd dla mnie już stał się tym kluczem,
Którym miłość drzwi raju otwiera.
Gdy całuję w te usta płomienne,
Coraz większy rozkoszy żar czuję.
Czem są teraz te perły i kwiaty,
Gdyś ty dla mnie sama wonnym kwiatem,
Gdyś ty dla mnie sama perłą drogą!
O tak! daj mi tu twą rączkę białą,
Złotowłosą główkę oprzyj tutaj,
Niech przez głębie tych błękitnych oczu,
Dno twej duszy, jak łza, ujrzę czyste!
Nad szafiry droższe oczy twoje,
Nad rubiny — malinowe usta,
I nad złoto — bujne, miękkie włosy,
Nad kielichy białych lilii wodnych,
Droższe mi jest łono twoje śnieżne,
I nad różę zrumienione lica
I nad lotus — białe twoje czoło!
Tyś królową podczas czarów nocy,
Tej uroczej nocy świętojańskiej!
Dla cię gwiazdy świecą na lazurze,
Dla cię paproć w noc tą złotem płonie,
Dla cię drzewa święte hymny grają.

Jakżeś cudna w pełnej życia krasie!
Patrz! tu wile w tańcu lekką stopą,
Hołd twej krasie oddając, pierzchają,
Patrz, chochliki tu znów srebrno-brode,
Na kolanach przed tobą się korzą,
Tam z za krzaka róży tej kwitnącej
Wyszedł bożek miłości zbudzony
I dosiada wielkiego motyla,
By obwieścić radosną nowinę.
Na głos jego wszystko się ożywia:
Skały dźwięczą, drzewa szemrzą czule,
Pachną kwiaty, gwiazdy jaśniej świecą,
W każdym krzaku dźwięczy śmiechu nuta,
W każdem drzewie ptak ukryty śpiewa,
W każdej trawce złota muszka brzęczy.

Bliżej, bliżej, przytul się tu do mnie,
Szyję moją owiń rączką białą!
Patrz-no! woda w tej studzience srebrna
Już się na dwa rozstąpiła wały,
Z fal srebrzystych występuje wila,
Ku nam zmierza z czołem pochylonem,
I tą wonią, którą kwiaty zrasza.
Nas oboje kropi lekko zdala,
W znak miłości — czy też zapomnienia.

Przeszły lata, jako sen miłości,
Przeszły lata, jak jesienne burze,

Powiedz, luba, powiedz, ty nie moja,
Czy pamiętasz tę noc świętojańską
I tę błogość, cośmy społu czuli?
Czy pamiętasz baśń o złotym kluczu?


Jarosław Vrchlicky.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jaroslav Vrchlický i tłumacza: Konrad Zaleski.