Autobiografia Murzyna/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Booker T. Washington
Tytuł Autobiografia Murzyna
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1905
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz M. G.
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
EPOKA DŹWIGANIA SIĘ.


Czas pomiędzy 1867 a 1878 może być, mojem zdaniem, nazwany epoką „dźwigania się“. Jest to czas, który przepędziłem jako uczeń w Hamptonie i jako dyrektor szkoły w Zachodniej Wirginii. Dwie główne myśli zajmowały wtedy większość umysłów murzyńskich[1] jedną było niesłychane zamiłowanie w nauce greckiego i łaciny, a drugą pragnienie zdobycia urzędu.
Nie można było spodziewać się, że lud, który od kilku pokoleń żył w niewoli i w głębokich ciemnościach pogaństwa, zdoła odrazu zrozumieć, co to jest nauka. W tej samej epoce „dźwigania się“ wszędzie w Stanach Południa, szkoły dzienne i wieczorne przepełnione były uczniami różnego wieku i stanu. Niektórzy mieli po sześćdziesiąt i siedemdziesiąt lat. Żądza nauki była bez żadnej wątpliwości rzeczą chwalebną i zachęcającą. Ale na nieszczęście, główną myślą było u wszystkich to, że po zdobyciu pewnego wykształcenia można się będzie wyswobodzić od wszelkich trudności tego świata, a w każdym razie od trudu, jaki pociąga za sobą ręczna praca. Byli oni prócz tego przekonani, że znajomość — choćby niebardzo dokładna — języka greckiego lub łaciny, czyni z człowieka istotę niemal nadprzyrodzoną. Pamiętam dobrze, jaki podziw i zazdrość obudził we mnie pewien murzyn, który znał trochę obce języki.
Zpośród tych, którzy zdobywali wykształcenie, większość zostawała nauczycielami lub pastorami. Jeżeli pomiędzy nimi było wielu zdolnych, poważnych i pobożnych, było wielu i takich, którzy obrali sobie stan nauczycielski albo duchowny dlatego tylko, ażeby mieć życie łatwiejsze. Pomiędzy nauczycielami byli tacy, których cała umiejętność ograniczała się do podpisania nazwiska. Jeden z takich poszukiwał w naszej okolicy posady, więc zagadnięto go, czego będzie uczył dzieci, mówiąc o ziemi? Odrzekł na to, że gotów jest uczyć, że ziemia jest płaska lub okrągła — stosownie do życzenia większości.
Ale stan duchowny najwięcej ucierpiał na tem i cierpi dotąd — pomimo poprawy położenia: cierpi nietylko z powodu nieuctwa, ale i niemoralności tych, którzy, głosili, że są „powołani do nauczania“. Zauważono, że w pierwszych czasach po zniesieniu niewolnictwa każdy murzyn, umiejący czytać, odczuwał to „powołanie“ po zdobyciu kunsztu czytania. W Zachodniej Wirginii, gdzie mieszkałem, odbywało się to w sposób ciekawy. „Powołany“ osobnik otrzymywał zwykle „wezwanie“ do kościoła. Padał, jak gdyby ugodzony kulą, i leżał całemi godzinami rozciągnięty na ziemi, nieruchomy, niemy, a wtedy rozchodziła się wieść, że otrzymał „wezwanie“. Jeżeli go nie usłuchał, padał poraz drugi i trzeci — tak, że w końcu musiał być posłusznym. Pamiętam, że pomimo całego pragnienia nauki, dręczyła mnie za młodzieńczych lat obawa, iż gdy już nauczę się czytać i pisać, otrzymam takie „wezwanie“, ale nie wiem dlaczego, nie otrzymałem go nigdy.
Kiedy się obliczy liczbę ludzi wykształconych i nieuków, którzy pełnili obowiązki kaznodziejów, można się przekonać, że poziom umysłowy pastorów podniósł się teraz w wielu gminach Południowych Stanów, a za jakie lat trzydzieści liczba nieodpowiednich zmniejszy się jeszcze więcej. Trzeba i to dodać, że „wezwania“ zdarzają się rzadziej, a liczba tych, którzy poświęcają się rzemiosłom, wzrasta. Co się zaś tyczy składu ciała nauczycielskiego, postęp jest jeszcze widoczniejszy.
Jak dziecko polega na matce we wszystkiem, czego potrzebuje, tak samo i nasi ludzie, we wszystkich Stanach Południa, w epoce dźwigania się, liczyli na rząd Związkowy. Było to zupełnie naturalne. Rząd obdarzył ich wolnością i przez dwa przeszło stulecia cały naród bogacił się pracą murzynów. Nie mogłem nigdy przebaczyć rządowi Związkowemu tego, że nie zabezpieczył — zaraz po zniesieniu niewolnictwa, oprócz ofiar ponoszonych przez Stany, takich zasiłków, któreby dały murzynom możność lepszego przygotowania się do pełnienia obowiązków obywatelskich.
Łatwo to wprawdzie krytykować i mówić, co należało uczynić, i może być, że ci co stali na czele rządu, uczynili wszystko, co było możliwe w danych okolicznościach. Mimo to, rozpatrując się w tej najwcześniejszej epoce naszej wolności, nie mogę się powstrzymać od wyrażenia żalu, że nie dało się znaleźć sposobu na uczynienie prawa głosowania zależnem od pewnego stopnia wykształcenia lub zamożności — albo obu razem — warunku, który należało uczciwie i bezstronnie postawić zarówno obu rasom — białej i czarnej.
Pomimo, że byłem młody w owym czasie, czułem, że popełniają się błędy i że taki stan rzeczy nie będzie mógł trwać długo. Widziałem także, że polityka z czasów dźwigania się — o ile dotyczyła murzynów — opiera się na fałszywych zasadach, że była sztuczna i chybiona. Posługiwano się ciemnotą murzynów, żeby białych ludzi wynieść na wysokie stanowiska polityczne. Prócz tego, w Północnych Stanach było stronnictwo, które chcąc się zemścić na białych z Południa, zmuszało murzynów do przyjmowania posad, stawiających ich wyżej od białych. Któż miał na tem ucierpieć ostatecznie, jeżeli nie murzyni? Z drugiej strony, ta cała agitacya odwracała murzynów od tego, co było dla nich najważniejsze: od uczenia się rzemiosł dostępnych dla nich i nabywania własności.
Miałem przez chwilę silną pokusę rzucenia się w wir życia politycznego, ale poczucie, że mogę dokonać dzieła pożyteczniejszego, przygotowując silną podstawę dla murzynów za pomocą gruntownego ich wykształcenia umysłowego, moralnego i zawodowego, wpłynęło na wyrzeczenie się tego zamiaru. Widziałem murzynów, członków izby deputowanych, którzy nie umieli czytać, ani pisać, i pozostawiali dużo do życzenia pod względem moralnym i umysłowym.
Niedawno temu idąc ulicą w jednem z miast Południa, usłyszałem jak dekarze pokrywający dach tytułowali jednego z towarzyszów „gubernatorem“, nawołując go do pośpiechu. Słyszałem kilka razy wymówione:
— Spiesz się, gubernatorze!
Zaciekawiony, zapytałem o osobę „gubernatora“ i dowiedziałem się, że to murzyn, który przez jakiś czas pełnił rzeczywiście urząd gubernatora w swoim stanie.
Ale nie wszyscy murzyni, mianowani wysokimi urzędnikami w owym czasie, byli tego niegodni. Niektórzy — jak np. zmarły już senator B. K. Bruce, gubernator Pinchback i wielu innych byli ludźmi prawymi, rozumnymi i pożytecznymi. Nawet ci, którym dano nazwę carpet baggers[2], nie wszyscy zasługiwali na zarzut nieuczciwości. Trafiali się i wśród nich ludzie z charakterem i pożyteczni.
Naturalnie murzyni, którym brakowało zupełnie wykształcenia i doświadczenia, popełniali olbrzymie błędy, ale to trafiłoby się każdej innej narodowości w podobnych warunkach. Biali ludzie z Południa są przekonani, że gdyby dziś przywrócono murzynom prawa polityczne, popadliby w dawne błędy. Ale według mnie, jest to przesada, bo dziś murzyn jest nierównie więcej wykształcony i doświadczony, niż był przed trzydziestu pięciu laty, i nauczył się już własnem doświadczeniem, że nie może obejść się bez pomocy swoich białych sąsiadów z Południa. Jestem jak najmocniej przekonany, że kwestya przyszłości politycznej mojej rasy rozwiąże się wtedy dopiero, gdy Stany odmienią obecne prawodawstwo i ustanowią nowe prawa uczciwe i bezstronne, jednakowe dla obu ras, bez żadnej różnicy.
Moje codzienne obserwacye Południowych Stanów doprowadziły mnie do przeświadczenia, że każdy inny sposób byłby niesprawiedliwością względem murzynów, względem białych i względem reszty Stanów, i tak samo jak niewolnictwo, byłby niegodziwością, za którą musielibyśmy ponieść kiedyś karę.
W jesieni 1878 r. po dwóch latach, spędzonych w Maldenie na nauczaniu młodzieży, po przygotowaniu do szkoły w Hamptonie znacznej liczby chłopców i dziewcząt, oraz moich dwóch braci, postanowiłem pojechać do Waszyngtonu na dalsze studya. Przebyłem tam osiem miesięcy. Skorzystałem dużo — i jednocześnie zaznajomiłem się z kilku ludźmi niezwykłe silnego charakteru. W kolegium, do którego uczęszczałem, nie uczono żadnych rzemiosł i nie mogłem skutkiem tego porównać go ze szkołą w Hamptonie. W Waszyngtonie uczniowie byli zamożniejsi, ubrani modnie, więcej rozwinięci pod względem umysłowym. W Hamptonie urządzenie szkoły pozwalało uczniom uczyć się kosztem kilku osób, które wyszukiwał zarząd szkoły; ale przy tem uczący się obowiązani byli opłacać koszta swego utrzymania, materyałów piśmiennych, ubrania i mieszkania albo samą pracą, albo częścią pieniędzmi, a częścią pracą. W Waszyngtonie większość uczniów płaciła pieniędzmi za wszystko — w Hamptonie uczniowie musieli zarabiać ręczną pracą, co było bardzo ważne dla wyrobienia charakteru. Uczniowie w Waszyngtonie byli też mniej niezależni, zważali więcej na pozory, jednem słowem, zrobili na mnie wrażenie mniej gruntownych niż tamci; jeżeli po ukończeniu kursów byli bieglejsi w łacinie i greckim, mniej zato byli obeznani z warunkami życiowemi, które ich czekały w dalszym ciągu. Przeżywszy całe lata w wygodach, nie mieli ochoty osiedlać się w wiejskich okręgach Południa, gdzie zbywało im na dobrobycie, i dlatego woleli przyjmować miejsca kelnerów w hotelach lub konduktorów w wagonach pulmanowskich.
W czasie mego pobytu w Waszyngtonie, w mieście pełno było murzynów, których mnóstwo ściągało z Południa. Wpływało to na przekonanie, że życie tam jest łatwiejsze. Niektórzy murzyni otrzymali pomniejsze posady w administracyi; inni — a tych liczba była znaczniejsza — oczekiwali nominacyi od rządu. Kilku murzynów — ludzi wybitnych — zasiadało w izbie poselskiej, a jeden z nich, B. K. Brun, w senacie. Wszystko to dodawało Waszyngtonowi uroku w oczach murzynów. Wiedzieli też, że w tym okręgu mogą się odwołać o opiekę do prawa. Szkoły publiczne w Waszyngtonie lepsze były niż gdzieindziej. Miałem tam sposobność studyować zwyczaje mego ludu, co mnie żywo zajmowało. Jeżeli pośród murzynów był zastęp ludzi szanownych, wysokiej wartości i dobrych obywateli — była z drugiej strony cała, zbyt liczna warstwa takich, których lekkomyślność budziła we mnie obawy. Widywałem tam młodych murzynów, mających dochodu cztery dolary tygodniowo, a wydających połowę tego w niedzielę na najem powozu, w którym jeździli po Pensylwańskiej alei, żeby przed światem udawać bogaczów; inni, którzy otrzymywali rządowej pensyi siedemdziesiąt pięć do stu dolarów miesięcznie, pod koniec miesiąca siedzieli już w długach po uszy. Jeszcze inni, którzy przed kilku miesiącami zasiadali w kongresie, byli teraz bez posad i w nędzy. Byli tacy, co we wszystkiem liczyli na rząd i ci pozbawieni byli wszelkiej ambicyi: żądali, żeby dla nich umyślnie stwarzano posady. Ileż razy od tej pory pragnąłem mieć czarodziejską władzę, by przenieść cały ten tłum na wieś i przywiązać go do ziemi, do tej niewzruszonej podstawy, która nie zawodzi nigdy — z której łona wyszły wszystkie narody i wszystkie rasy, jakie osiągnęły pewien stopień cywilizacyi, choć postęp ich był powolny i ciężki, ale jednak doprowadził je daleko.
W Waszyngtonie widziałem, jak młode dziewczęta córki praczek, uczyły się rzemiosła matek, a doszedłszy do odpowiedniego wieku, wstępowały do szkół publicznych na sześć lub osiem lat. Pod koniec nauki zaczynały ubierać się z pretensyami, nie licującemi z ich położeniem; potrzeby ich wzrastały nierównomiernie ze środkami do ich zaspokojenia, a lata, przepędzone w szkole, zniechęcały je do rzemiosła matek. I bardzo często dziewczęta te wchodziły na złą drogę. O ileż byłoby rozsądniej jednocześnie z wykształceniem umysłowem, nauką języków i matematyki, dać im jakieś rzemiosło, którego mogłyby się nauczyć według najnowszych i najlepszych systemów.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaku interpunkcyjnego - przecinka, średnika lub dwukropka.
  2. Dosłownie „noszący walizki“, co oznaczało ludzi z Północnych Stanów, przybywających z walizką w ręku bez pieniędzy, bez celu, i osiedlających się na Południu po skończonej wojnie, ażeby łowić ryby w mętnej wodzie.   (p. tł.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Booker T. Washington i tłumacza: Maria Gąsiorowska.