Aryanie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Aryanie
Pochodzenie Życie tygodnik
Rok II (wybór)
Wydawca Ludwik Szczepański
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały wybór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ARYANIE

Uciekający z ojcowskiego domu,
Idziemy oto pić trucizny czaszę
Pod sinym znakiem okropnego gromu
Co na popioły spalił serca nasze
I łzy przerobił w ogniste krwawniki —
My, psy kacerskie! — psy! — i nieszczęśniki!

Od zwalonego lecący komina
Dzióbiasty bocian indziej skleci gniazdo,
I lichy wróblik — i jaskółka sina
Ćwierkała będzie pod tą samą gwiazdą,
A nam — i synom — i dzieciom ich dzieci
Ojczysta niwa już się nie zakwieci!

Jak mściwa furya z taborem kacerzy
Braterska klątwa czołga się i wlecze
I serc się czepia! — i za końmi bieży,
I szalejących biczem hańby siecze!
I, zda się, nawet szmer wiosennych liści
Banitów ściga głosem nienawiści!

I nieraz — nocą — niemowlęta śpiące
Mdłem konwulsyjnie wzdrygają się ciałkiem,
Czując na sobie ślepie jej płonące
I przeraźliwie okrwawionem białkiem,
I drżą niewiasty i męże ocknięte
Na wrzask echowy: „Przeklęte! przeklęte!“


Przeklęte plemię! Za Judaszów paru,
Ociekających bratniej wzgardy śliną,
Za te bękarty zbrodni i pożaru,
Co krew narodu żłopały jak wino,
Za owych kilku, ziejących trucizną,
Wyklęci wszyscy: kupczyli ojczyzną!

O, królu! królu! Tacyż my zaprzańce?!
Tak serce w serce trędowaci zdradą?...
Żaliż nie bieglim na stracone szańce,
Kędy się trupy sinym wałem kładą
I, jako żóraw z wyciągniętą szyją,
Kul nie czekali, wołając: „Niech biją?!“

Niechaj mogiły pękną wskróś! niech one
Strasznym umarłych protestują krzykiem!
Niechaj się prochy zatrzęsą hańbione
I spopielałym przemówią językiem!
I niech ze krwawej dźwigną się pościeli
Z jękiem: „Narodzie! za co my ginęli?!“

Ty nas, ojczyzno, widziałaś na łanie,
Kędy rycerskie śmierć kosiła głowy,
Na ciał drgających okropnym kurhanie
W złotych płomieniach i krwi purpurowej,
I bohaterską chlubiących się blizną,
I konających widziałaś — ojczyzno!

A dziś — o matko — nad tułacza skronią
Urągająco szydzi kniej gęstwina!
I nie zwycięskie karabele dzwonią,
Jedno ta klątwa, co syny wyklina,
A bezecnikiem dzika trwoga miota
Nie mąk i śmierci! ale ślin i błota!


Było nas wymieść, jak zarazę świata
I nasze córy wlec za długie włosy
Pod miecz kojący czerwonego kata!
Na szubienice i dymiące stosy!
Było obryzgać jadowitą pianą!
I truć! — i dusić! — ale nie! wygnano!

Od tego nieba i tej ziemi wielkiej,
Od złotych łanów znajomego grania,
Od rozwalonej chaty­‑rodzicielki,
Od trumien matek! od snów! od kochania!
Jak słup ruchomy, okropny a niemy,
Idziemy sędzie! idziemy! idziemy!..

Ale ty ludu! przecz ty dziś tak niski,
Że się wyparłeś i brata i syna!
I niemowlęta­‑ś wytrącał z kołyski,
Bo to niemowlę dzieckiem arjanina!...
Ty, coś mógł dumnie zawołać przed światem:
Nie byłem nigdy tyranem i katem!

Grzechem nas karmić i napoić grzechem!
Skalany dom ten, co wyklęte chowa!
W żadnem się sercu nie odbiły echem
Wielkiego króla zapomniane słowa...
Narodzie! słuchaj i sromem się rumień:
Ludu­‑m król tylko, a Bóg królem sumień![1]

Or-ot.






  1. Słowa Zygmunta Augusta.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.