Przejdź do zawartości

Antychryst (Łada, 1920)/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Łada
Tytuł Antychryst
Podtytuł Opowieść z ostatnich dni świata
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Sesja w najświętszej obecności miała pozór uroczysty, ale spokojny. Władca zasiadł na tronie pod złocistym baldachimem, dokoła stołu, okrytego purpurowym aksamitem, zajęli miejsca członkowie Rady. Referował Finkelbaum. W zwięzłym rzeczowym wywodzie nakreślił obraz stosunków panujących w różnych częściach światowego państwa. W Andaluzji proletarjat wymordował władze, zarzucając, że są kopją rządów burżuazyjnych. W Lyonie i Roubaix ustanowiono komunę. W Bilbao zniszczono posąg władcy, stawiając na jego miejsce statuę patrona kraju, św. Ignacego. W Stanach Zjednoczonych Ameryki i w Anglji proklamowano wolność religijną i surowe kary za pociąganie do odpowiedzialności z powodu spraw wiary: na mocy rozkazów, otrzymanych z Krakowa, władze poddały się milcząco przepisowi, podcinającemu zasadnicze prawa państwa. W Irlandji odbywają się bez przeszkody procesje pokutne, w których biorą udział stutysięczne tłumy. Ale najgorzej dzieje się we Włoszech.
Pomiędzy Mestre i Udine a Brescią stoi pół miljona wojsk pod godłem Konstantyna. Drugie tyle broni Alp od zachodu, Szwajcarja połączyła się z Włochami i obsadziła przejścia górskie i południowy brzeg Bodeńskiego jeziora. Zapał wojsk tych jest niesłychany. Podniecają go wciąż jacyś awanturnicy, głoszący wojnę świętą. Zwłaszcza opowiadają dziwy o dwóch starcach teatralnie przystrojonych jako pustelnicy z wieków ciemnoty i zabobonu. Ci podniecają egzaltację, zapowiadając koniec świata i przyjście swego boga, a boski majestat naszego pana ośmielają się zbezczeszczać mianem Antychrysta. Ciemne masy, zatrute jadem katolicyzmu, idą za tymi oszustami ślepo.
Ale najgorsze szkody wyrządza jakaś nowego rodzaju amazonka, próbująca kopjować Joannę d’Arc. Uwija się ona z obrzydłym ich sztandarem w przednich szeregach, rozpalając do białości i tak już roznamiętnione umysły i wprowadzając je w istny trans fanatyzmu. W tych dniach dopiero pojawiła się, a już o niczem nie słychać z tamtej strony gór jak o niej. W kąt poszli świątobliwi pustelnicy i złotouści kaznodzieje: młodzież na nią jedną patrzy i od niej czeka znaku, by iść na śmierć. Nie dziw! Panienka ma być piękna nad wyraz, choć latami zbliża się południa. Olśniewa wszystkich, którym dano jest ją ujrzeć. A dla naszej świętej sprawy tworzy niebezpieczeństwo groźne. Z tych Konstantynowych zastępów możemy mieć niedługo legję gotowych na wszystko, bo upojonych haszyszem niszczycieli, którzy rzucą się jeden przeciw stu na nasze niezwyciężone dotąd wojska. I taka garść fanatyków może szturmem zdobyć zwycięstwo... Zwłaszcza, jeśli władza centralna o tych rzeczach nie wie dotąd, czy nie chce wiedzieć, a powtarzane prośby o wskazówki, o pomoc i o pozwolenie na stosowanie praw represyjnych pomija konsekwentnem milczeniem!
Dostojny chciał dalej jeszcze rzecz swą prowadzić, umilkł jednak, spojrzawszy na pobladłe oblicze Gesnareha.
— Kto jest ta kobieta? — spytał „boski“ zdławionym głosem. — Mów prędko, kto ona?!
Finkelbaum miał relacje dokładne. Rada najwyższa gromadziła skrzętnie materjał dowodowy przeciw Straffordowi, a równocześnie i argumenty dla przezwyciężenia inercji Gesnareha. Na podstawie owych informacyj udało się referentowi skreślić dość dokładny obraz tej, którą nazywał złośliwie la seconde Pucelle d’Orléans. Gesnareh wysłuchał go do końca, wychylony przed siebie i zdając się pić mu z ust każdy wyraz. Potem rzucił szereg pytań. Nowa Joanna przebywała przestrzeń między jednym oddziałem wojska a drugim w aeroplanie, odróżniającym się od innych białobłękitną barwą i sztandarem z labarum. Statek krążył przeważnie na skrajnym froncie. Wiadomo było, gdy się ukazał, że na nim znajduje się Joanna.
— Wybrać najlepsze siły z floty powietrznej, zgromadzić je pocichu na granicy i znienacka uderzyć na statek, na którym znajduje się ta kobieta — rozkazał krótkim swym, donośnym głosem, którego oddawna nie słyszano w jego otoczeniu. — Nie strzelać! Biada, jeśli komukolwiek z załogi spadnie włos z głowy! A zwłaszcza jej! Pochwycić ją żywcem i bez szwanku, zachować w zdrowiu i we czci i przywieźć bez zwłoki do Krakowa, jakbym to ja sam był lub ktoś mi bliski! Ma się stać błyskawicznie! Głowy panów Rady odpowiadają za niespełnienie rozkazu lub zwłokę.
Powstał i zstąpił ze stopni tronu. Panowie Rady padli na kolana, jak nakazywała etykieta. W oczach ich malowały się zdumienie i konsternacja.
— Czy zresztą nic nie rozkaże: Najświętszy? — ozwał się drżącym głosem Finkelbaum.
— Wolą twą wszechwładną było wczoraj... — zaczął Roztocki i urwał, spotkawszy się z groźnem spojrzeniem rozdrażnionego lwa.
— Żadnychże przeciw sekcie Nazarejczyka nie nakażesz środków? — nie mógł powstrzymać okrzyku nienawiści Kwaśniewski.
Prorok zwrócił się przeciw staremu wściekły.
— Żadnych przeciw sługom Nazarejczyka, ale zato tem sroższe przeciw własnym, próbującym zapanować nade mną i narzucić mi swą wolę!
Wyszedł z sali posiedzeń, zostawiając poza sobą wrażenie, że czasy bezwładu skończyły się, nie dopełniwszy jednak niczego z tych rzeczy, które wczoraj ułożono za jego zgodą. Drzwi wewnętrznych pokoi zamknęły się za nim, a dostojni pozostawali jeszcze na klęczkach, jakby przygłuszeni niewidzialnym ciosem. Jeden tylko Strafford nie przykląkł i stojąc przy swem złocistem krześle porządkował rozrzucone na stole papiery.
— Musimy co rychlej pojednać się z nim, inaczej zgubi nas, nim postarzejemy się o niewiele tygodni! — szepnął Finkelbaum Roztockiemu.
— Ale jak? Nakładłeś przecie na niego wobec Najświętszego więcej, niż uniesie juczny wielbłąd! — mruknął ojciec pięknej Kaliny.
— W każdym razie spróbować trzeba! — zdecydował Finkelbaum i zbliżył się do pierwszego ministra z czarującym uśmiechem na tłustych wargach.
— Mam nadzieję, że najdostojniejszy myśl moją zrozumiał. Byłem w smutnej konieczności samobiczowania i nie szczędziłem naszej skóry! Nie brak nam zawistnych, a denuncjacja najchętniej zwraca się przeciw tym, którzy stoją najwyżej. I cóżby stało się z nami, gdyby o tych wszystkich rzeczach, o których mówiłem, oświecono boskiego z innej strony poza Radą?
— Więc to było samobiczowanie? — spytał z uśmiechem Strafford. — Bo ja sądziłem, że bicze przeznaczone były dla mnie jednego!
Dostojny podniósł obie dłonie, protestując.
— Cóż znowu! Czyż można go posądzać! Jego, tak oddanego najdostojniejszemu Komisarzowi! Nie o podkopanie szło, ale o podtrzymanie! Oczywiście!
Inni dostojni wtórowali, przesadzając się w uprzejmościach i upewnieniach. Jeden Kwaśniewski stał na boku, posępny jak noc. Bełkotał niezrozumiale, jak to miał we zwyczaju. Strafforda doszedł urywek zdania.
— Kiedyś opuści cię przeklęte szczęście, a ja wtedy...
Tego samego dnia jeszcze Gesnareh zniknął z Wawelu. Szeptano, że udał się małym samolotem w niewiadomym kierunku. On zaś nakazał najbliższym ścisłe milczenie dla zabezpieczenia się od szpiegów własnych i cudzych, pośpieszając na granicę Tyrolu, by osobiście kierować wykonaniem swych rozkazów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Gnatowski.