Ania z Wyspy/Rozdział XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Wyspy
Wydawca A. Francuz
Data wyd. ok. 1930
Druk Drukarnia „Grafia“
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIII.
„Przychodził stale i przychodził...“

W trzy dni później Ania powróciła ze szkoły do domu i zastała Janinę w łzach. Łzy i Janina tak sobie nie odpowiadały, że Ania zaniepokoiła się poważnie.
— O, co się stało? — zawołała.
— Kończę... kończę dzisiaj czterdzieści lat... — łkała Janina.
— Wczoraj miała pani przecież prawie tyleż, a nic to pani nie szkodziło, — pocieszyła ją Ania, wysilając się, aby się nie roześmiać.
— Ale... ale... — ciągnęła Janina, przełknąwszy łzy, — Jan Douglas ciągle jeszcze nie oświadczył mi się dotychczas...
— O, oświadczy się napewno, — rzekła Ania niepewnie. — Musi mu pani dać czas.
— Czas! — zawołała Janina z nieopisanem szyderstwem. — Miał go dwadzieścia lat! Ileż mu trzeba czasu?
— Czy pani chce przez to powiedzieć, że Jan Douglas odwiedza panią od dwudziestu lat?
— Tak, a nigdy nie wspomniał ani słowem o małżeństwie. Teraz nie wierzę już, aby to kiedykolwiek uczynił. Nigdy do nikogo nie powiedziałam ani słowa o tem, ale zdaje mi się, że ostatecznie muszę o tem komuś powiedzieć, bo inaczej oszaleję. Jan Douglas zaczął do mnie przychodzić przed dwudziestu laty, jeszcze przed śmiercią mojej matki. Przychodził stale i przychodził, a po pewnym czasie zaczęłam szyć i haftować rozmaite rzeczy. Ale on nigdy nie mówił o małżeństwie, tylko ciągle przychodził i przychodził. Nic nie mogłam zrobić. Matka umarła, gdyśmy chodzili ze sobą osiem lat. Myślałam, że teraz może przemówi, widząc, że zostałam sama na świecie. Był rzeczywiście taki poczciwy i współczujący i czynił wszystko, co mógł czynić, ale nigdy nie wspomniał o małżeństwie. I od tego czasu nic się już nie zmieniło. Ludzie ganią o to mnie. Powiadają, że nie chcę wyjść za niego, bo jego matka jest tak chora, i że nie chcę sobie zadawać trudu pielęgnowania jej. A jabym tak chętnie pielęgnowała matkę Jana! Ale nie wyprowadzam ich z błędu, wolę, żeby mię ganili, niż żeby mi współczuli. Takie to strasznie poniżające, że Jan nie chce mi się oświadczyć. A dlaczego nie chce? Wydaje mi się, że gdybym tylko znała właściwy powód, nie przejmowałabym się tem tak bardzo.
— Może matka jego nie chce, żeby się ożenił? — wtrąciła Ania.
— O, ona chce. Często mi mówiła, że chętnieby widziała, aby się Jan ożenił, zanim przyjdzie jej ostatnia godzina. Robi zawsze napomknienia — sama pani ostatnio słyszała. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię.
— To ponad moje siły! — oświadczyła Ania bezradnie. Pomyślała o Ludwiku Speedzie. Ale sprawy te nie były analogiczne. Jan Douglas nie był człowiekiem tego typu co Ludwik.
— Musi pani być odważniejsza, Janino, — ciągnęła rezolutnie. — Dlaczego nie zerwała z nim pani już dawno?
— Nie mogłam, — rzekła biedna Janina patetycznie. — Widzi pani, Aniu, zawsze go bardzo lubiłam. Mógł stale przychodzić albo nie przychodzić, gdyż nigdy nie było nikogo innego, kogobym chciała. Więc to nie grało roli.
— Ale zmusiłoby go to do wypowiedzenia się, jak przystoi mężczyźnie, — nalegała Ania.
Janina potrząsnęła głową.
— Nie, nie przypuszczam. Bałam się próbować, z lęku, iż pomyślałby, że traktuję to poważnie, i odszedłby. Jestem widocznie małodusznem stworzeniem, ale tak czuję. I nie potrafię tego zmienić.
— O, mogła to pani zmienić, Janino. I jeszcze nie jest zapóźno. Niech pani skupi siły. Niech mu pani da do zrozumienia, że nie ma pani zamiaru znosić dłużej jego kaprysów. Ja pani pomogę.
— Nie wiem, — rzekła Janina beznadziejnie. — Nie wiem... gdybym mogła się kiedyś zdobyć na odwagę... Sprawy tak się już długo przewlekły... Ale zastanowię się nad tem.
Ania czuła, że się rozczarowała co do Jana Douglasa. Tak jej się podobał i nie podejrzewała w nim człowieka, któryby potrafił przez dwadzieścia lat bawić się w kotka i myszkę z uczuciami kobiety. Trzeba mu było koniecznie dać nauczkę, a Ania była przekonana, że chętnie przyjrzałaby się temu procesowi. To też uradowała się bardzo, gdy Janina oznajmiła jej następnego popołudnia, gdy szły na zebranie religijne, że zdecydowała się zdobyć na odwagę.
— Dam Janowi Douglasowi do zrozumienia, że nie mam zamiaru być dłużej poniewieraną.
— Ma pani najzupełniejszą rację, — rzekła Ania z naciskiem.
Po skończonem zebraniu Jan Douglas zbliżył się ze swoją zwykłą propozycją. Janina wyglądała straszliwie, ale zdecydowanie.
— Nie, dziękuję panu, — odpowiedziała lodowato. — Sama trafię do domu. Nic w tem zresztą dziwnego, gdyż chodzę tą drogą od czterdziestu lat. Nie potrzebuje się pan więc fatygować, panie Douglas.
Ania przyglądała się Janowi Douglasowi. W jasnem świetle księżyca ujrzała znowu owo skrzywienie człowieka na ostatnim stopniu tortury. Bez słowa odwrócił się i odszedł.
— Stój, stój! — zawołała za nim Ania dziko, nie robiąc sobie nic z reszty obecnych, którzy oniemieli ze zdumienia. — Niech się pan zatrzyma, panie Douglas, niech pan wraca!
Jan Douglas zatrzymał się, ale nie wrócił. Ania podbiegła do niego, chwyciła go za rękę i wolno pociągnęła do Janiny.
— Musi pan wrócić, — rzekła błagalnie. — Wszystko to jest błędem, panie Douglas, to wszystko moja wina. Ja namówiłam Janinę, żeby tak postąpiła. Nie chciała tego, ale teraz już znowu wszystko dobrze, prawda, Janino?
Bez słowa ujęła go Janina pod ramię i odeszła. Ania szła za nimi osłabiona i wsunęła się do domu przez tylne drzwi.
— Pięknie się pani nadaje do pomagania komuś, — rzekła Janina ironicznie.
— Nie mogłam inaczej postąpić, Janino, — rzekła Ania ze skruchą. — Czułam się tak, jakbym się obojętnie przyglądała morderstwu. Musiałam pobiec za nim.
— O, taka jestem zadowolona, że pani to uczyniła! Kiedy ujrzałam, że Jan Douglas odchodzi, doznałam wrażenia, jakby owa reszta radości i szczęścia, która pozostała jeszcze w mojem życiu, odchodziła wraz z nim. Okropne to było uczucie.
— Czy pytał panią potem, dlaczego to pani uczyniła? — spytała Ania.
— Nie, nie powiedział o tem ani słowa, — rzekła Janina posępnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Marceli Tarnowski.