Ania z Wyspy/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Wyspy
Wydawca A. Francuz
Data wyd. ok. 1930
Druk Drukarnia „Grafia“
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
Gilbert mówi.

— Był to długi i prozaiczny dzień, — ziewnęła Fila, przeciągając się leniwie na kanapie, pozbywszy się dwóch natarczywych kotów.
Ania podniosła wzrok z nad „Klubu Pickwicka“. Teraz, po egzaminach wiosennych, raczyła się Dickensem.
— Dzień był prozaiczny dla nas, — rzekła w zadumie. — Ale dla niektórych ludzi był to dzień cudowny. Niektórzy byli dziś szczęśliwi. Może gdzieś dokonano dzisiaj jakiego wielkiego czynu lub napisano wielki poemat lub urodził się wielki człowiek. A niejedno serce zostało złamane, Filo.
— Poco psujesz swoją piękną myśl, dodając to ostatnie zdanie, — mruknęła Fila. — Nie lubię myśleć o złamanych sercach i innych niemiłych rzeczach.
— Czy sądzisz, że zdołasz przez całe życie unikać niemiłych rzeczy, Filo?
— Boże wielki, nie. Czyż i teraz nie jestem na nie narażona? Nie uważasz chyba Olesia i Alfonsa za rzeczy miłe, gdy mnie poprostu dręczą przez całe życie?
— Nigdy niczego nie traktujesz poważnie, Filo.
— A dlaczego mam to robić? Dość jest ludzi, którzy tak postępują. Światu potrzebni są tacy ludzie jak ja, Aniu. Okropny stałby się, gdyby wszyscy byli tak straszliwie poważni. Mojem zadaniem jest czarować i wabić. A teraz wyznaj, czy życie w „Ustroniu Patty“ nie było rzeczywiście o wiele jaśniejsze i milsze ostatniej zimy, gdy ja tu byłam, aby was psuć?
— Owszem, — przyznała Ania.
— I wszystkie mnie lubicie, nawet ciotka Jakóbina, która jest zdania, że jestem zupełnie zwarjowana. Więc dlaczego mam się starać być inną? O, moja kochana, tak mi się chce spać! Nie spałam wczoraj do pierwszej, gdyż czytałam okropną historję o duchach. Czytałam ją w łóżku, a gdy skończyłam, czy sądzisz, że mogłam wyjść z łóżka, żeby zgasić światło? Nie! I gdyby Stella nie przyszła na szczęście późno, lampa paliłaby się do rana. Kiedy usłyszałam kroki Stelli, zawołałam ją, wyjaśniłam jej swoje straszliwe położenie i poprosiłam, żeby zgasiła światło. Gdybym wstała sama, żeby to zrobić, napewno cośby mnie złapało za nogę w powrotnej drodze do łóżka. Ale Aniu, czy ciotka Jakóbina postanowiła wreszcie, co zrobi tego lata?
— Tak, chce pozostać tutaj. Wiem, że czyni to przez te przeklęte koty, chociaż powiada, że miałaby za wiele kłopotu z zakładaniem własnego gospodarstwa, a nienawidzi wizyt.
— Co czytasz?
— „Klub Pickwicka“.
— Przy tej książce jestem zawsze głodna, — rzekła Fila. — Tyle tam jest dobrego jedzenia! Wszystkie osoby stale się raczą szynką, jajkami i ponczem. Gdy czytam „Klub Pickwicka“, idę zawsze potem do kredensu posilić się. Na samą myśl o tem, przypomina mi się, że konam z głodu. Czy jest coś do zjedzenia w śpiżarni, Królowo Anno?
— Zrobiłam dzisiaj rano cytrynowy pasztet. Możesz dostać kawałek.
Fila wybiegła do śpiżarni, a Ania w towarzystwie Moruska udała się do ogrodu owocowego. Był wilgotny wieczór wczesnej wiosny. Choć śnieg nie stajał jeszcze, Gilbert znalazł w jakimś zakątku kilka bladych kwiatków. Nadszedł z parku, trzymając je w ręku.
Ania siedziała na wysokim szarym murze w ogrodzie i spoglądała na nagi krzak przed sobą. Marzyła. Ściągnęła brwi, gdy Gilbert nadszedł przez ogród. Ostatnio urządzała się stale tak, aby nigdy nie zostać sama z Gilbertem. Teraz jednak zaskoczył ją niespodzianie i nawet Morusek opuścił ją.
Gilbert usiadł obok niej na murze i podał jej konwalje.
— Czy ci to nie przypomina naszego domu i dawnych zabaw z czasów szkolnych, Aniu?
Ania ujęła kwiaty i ukryła w nich twarz.
— W tej chwili znajduję się myślą na ugorach pana Silasa Slona, — odpowiedziała z zachwytem.
— Sądzę, że za kilka dni będziesz tam w rzeczywistości.
— Nie, dopiero za dwa tygodnie. Jadę z Filą do Bolingbroke. Przed powrotem do domu złożę jej tam wizytę. Będziesz w Avonlea przed moim przyjazdem.
— Nie, przez całe lato nie będę w Avonlea, Aniu. Zaproponowano mi pracę w redakcji „Nowin Codziennych“ i mam zamiar ją przyjąć.
— O, — rzekła Ania. Zastanawiała się, jak minie całe lato w Avonlea bez Gilberta. Myśl o tem sprawiała jej jednak jakąś przykrość. — Doskonale, — zakończyła, — to dla ciebie oczywiście bardzo dobrze.
— Tak, starałem się dostać tę pracę. Pozwoli mi się ona utrzymać w przyszłym roku.
— Nie powinieneś pracować zbyt wiele, — rzekła Ania, nie zdając sobie jasno sprawy z tego, co właściwie mówiła. Pragnęła, aby Fila wyszła do ogrodu. — Tej zimy bardzo usilnie studjowałeś. Czy to nie czarujący wieczór? Wiesz, znalazłam dzisiaj rano pod tamtem drzewem pęczuszek białych fiołków. Miałam wrażenie, jakbym odkryła kopalnię złota.
— Stale odkrywasz kopalnie złota, — rzekł Gilbert, także nieprzytomny.
— Chodźmy i zobaczymy, czy nie znajdziemy jeszcze więcej, — zaproponowała Ania z zapałem. — Zawołam Filę i...
— Dajże teraz pokój Fili i fiołkom, Aniu! — przerwał Gilbert spokojnie, ujmując dłoń jej w uścisk, z którego się nie mogła wyzwolić. — Muszę ci coś powiedzieć.
— O, nie mów tego! — zawołała Ania błagalnie. — Nie mów, proszę cię, Gilbercie.
— Muszę! Tak sprawy dalej trwać nie mogą. Aniu, kocham cię! Wiesz o tem. Ja... ja... ci nie mogę powiedzieć, jak bardzo. Czy przyrzekniesz mi, że kiedyś zostaniesz moją żoną?
— Ja... ja... nie mogę... — rzekła Ania. — O, Gilbercie... Ty... ty sam wszystko zepsułeś.
— Czy ci wogóle na mnie nie zależy? — zapytał Gilbert po bardzo przykrej pauzie, podczas której Ania nie ważyła się podnieść wzroku.
— Nie... nie w ten sposób... Bardzo mi na tem zależy, żeby mieć w tobie przyjaciela, ale nie kocham cię, Gilbercie.
— Ale czy nie możesz mi dać jakiejś nadziei, że kiedyś się to zmieni?
— Nie, nie mogę! — zawołała Ania z rozpaczą. — Nigdy... nigdy nie mogę cię kochać... w ten sposób, Gilbercie! Nigdy już nie mów ze mną o tem.
Powstała nowa pauza, tak długa i tak przykra, że Ania zmuszona była wreszcie podnieść wzrok. Twarz Gilberta była zupełnie biała, a oczy jego... — ale Ania zadrżała i odwróciła się. Nie było w tem nic romantycznego. Czy oświadczyny muszą być albo groteskowe albo... straszne? Czy mogłaby zapomnieć kiedyś twarz Gilberta?
— Może kto inny...? — zapytał wreszcie Gilbert cicho.
— Nie, nie, — rzekła Ania szybko. — Na nikim mi w ten sposób nie zależy... lubię cię więcej, niż kogokolwiek innego na świecie, Gilbercie, i musimy... musimy pozostać nadal przyjaciółmi.
Gilbert roześmiał się gorzko.
— Przyjaciółmi! Twoja przyjaźń nie może mi wystarczyć, Aniu! Mnie trzeba twej miłości! A ty mi mówisz, że tego nigdy mieć nie będę!
— Przykro mi, wybacz mi, Gilbercie.
To było wszystko, co Ania zdołała powiedzieć. Gdzie, o, gdzie były te wszystkie wspaniałe przemowy, jakiemi w duchu przywykła odmawiać swoim odtrąconym adoratorom?
Gilbert łagodnie wypuścił jej rękę.
— Nie mam ci czego przebaczać. Były czasy, gdy myślałem, że zależy ci na mnie. Sam się oszukałem, to wszystko. Dowidzenia, Aniu.
Ania udała się do swego pokoju, usiadła na fotelu przy oknie i zapłakała gorzko. Czuła się tak, jakby coś nieobliczalnie drogiego znikło z jej życia. Była to oczywiście przyjaźń Gilberta. O, dlaczego musiała ją stracić w ten sposób?
— Co się stało, kochanie? — zapytała Fila, wchodząc w mroku do pokoju.
Ania nie odpowiedziała. W tej chwili pragnęła, aby Fila była o tysiące mil od niej.
— Zdaje mi się, że posunęłaś się tak daleko, iż dałaś kosza Gilbertowi Blythowi. Jesteś głupia, Anno Shirley!
— Czy nazywasz głupiem odmówić ręki człowiekowi, którego się nie kocha? — zapytała Ania chłodno.
— Nie znasz miłości. Wymyśliłaś sobie coś, co tak nazwałaś, i myślisz, że w rzeczywistości miłość jest właśnie tem. Jest to pierwsze rozumne zdanie, jakie wypowiedziałam w swojem życiu. Dziwię się, że się na to zdobyłam.
— Filo, — błagała Ania, — proszę cię, odejdź i zostaw mnie na chwilę samą. Cały mój świat rozpadł się w gruzy. Muszę go odbudować na nowo.
— Bez Gilberta? — zapytała Fila, odchodząc.
Świat bez Gilberta! powtórzyła Ania smutno w myśli. Czy nie byłby to świat ponury i samotny? Ale to wszystko było winą Gilberta. To on zniszczył ich piękne koleżeństwo. Teraz musiała się nauczyć żyć bez niego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Marceli Tarnowski.