Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/D-r med. Walenty Gagatkiewicz i D-r med. Józef Filipecki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Peszke
Tytuł D-r med. Walenty Gagatkiewicz i D-r med. Józef Filipecki
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
D-r med. Walenty Gagatkiewicz i D-r med. Józef Filipecki
* 1750 † 1805.* 1757 † 1810.
separator poziomy
S

Sztuka i nauka lekarska, wykładana ongi w Krakowie z powodzeniem i pożytkiem, już za panowania Zygmunta III podupadać zaczęła u nas, a od drugiej połowy wieku XVII aż do końca rządów saskich znikczemniała niesłychanie. W owym smutnym okresie dziejowym nie posiadaliśmy prawie wcale lekarzów swojskich, zasługujących na to — miano; wyjątki nieliczne na palcach policzyćby można. Sztuka lekarska, o ile się nią nie zatrudniały osobistości, z nauką zgoła nic wspólnego niemające, znajdowała — się przeważnie, jeśli nie wyłącznie, w rękach cudzoziemców: włochów, francuzów i niemców, szczególniej tych ostatnich, zwłaszcza za dwu królów Sasów; czasem przybłąkiwał się też do nas jaki anglik albo szwajcar. O ile lekarze ci byli sprowadzeni do kraju przez dwór królewski, albo przez panów możnych, posiadali zwykle wykształcenie i uzdolnienie należyte, ale pomiędzy tymi, którzy przybywali sami, nieproszeni i niewołani, napotkać można było licznych nieuków, ba, nawet mataczów i szalbierzy, którym bezczelna pewność siebie stała za naukę i wiedzę. Wtedy to niejeden golibroda, albo posługacz szpitalny zagraniczny, umiejący zaledwo trochę pisać, uchodził u nas nieraz i to nie w oczach gminu tylko, za doktora i leczył z powodzeniem, rozumie się dla własnej kieszeni tylko. Naczytać się można o tem u Lafontaina rzeczy dziś trudnych do uwierzenia, a jednak prawdziwych, niestety[1]; ale inaczej dziać się nie mogło w kraju, nie troszczącym się o kształcenie lekarzy własnych.
Wydział lekarski krakowski, dorównywający w wiekach XV i XVI dobrym nawet zagranicznym i wielokrotnie wtedy przez cudzoziemców odwiedzany, nie posiadał wówczas już nawet cienia swej dawnej świetności; przez lata całe niejednokrotnie stanowił go tylko jeden, jedyny profesor, nie mogący oczywiście, chociażby nawet był posiadał zasób naukowy nadzwyczajny, zastąpić całego grona nauczającego[2].

W Zamościu wydział lekarski, nie kwitnący nigdy, już około r. 1700 przestał istnieć zupełnie[3]; w Wilnie wprawdzie w r. 1641 przez króla Władysława IV ustanowiony został wydział taki, ale jezuici, którym akademia tamtejsza powierzoną była, nie śpieszyli się z urządzeniem go do tego aż stopnia, że dopiero w lat kilka po zniesieniu ich zakonu, w r. 1781 w mieście tem zaczęto wykłady nauk lekarskich[4]. Wobec takiego stanu rzeczy kształcenie się w kraju na lekarza stawało się niemożliwem, a szukanie nauki zagranicą było kosztowne i dla niewielu dostępne. Zamożniejsza młodzież szlachecka, posiadająca środki na wyjazd, byłaby wtedy uważała za ujmę czci swej oddanie się zawodowi lekarskiemu; mieszczaństwo ówczesne zabawiało się albo rzemiosłem, albo handlem i synów swych na kosztowne uniwersytety nie zwykło było posyłać; zdarzały się wprawdzie wyjątki, ale bardzo nieliczne tylko; o włościanach nie masz nawet co i mówić, chociaż i pomiędzy nimi wyjątkowo zdarzali się ludzie nauce oddani[5]. Dopiero za panowania Stanisława Augusta stan rzeczy tych zaczął się mieć ku lepszemu. Nieśmiertelne zasługi Konarskiego już za poprzedniego króla podniosły w oczach narodu znaczenie nauki wogóle i zachęciły do ubiegania się o nią, a zamknięcie szkół jezuickich, jak zmora dławiących wszelki rozwój oświaty prawdziwej, stało się dla niej dobrodziejstwem nieocenionem, wydobywając ją z niewoli wiekowej. W tym to czasie, gdy zasiew Konarskiego już kłosić się zaczynał, gdy brzask jutrzenki przebijał i rozganiał pomału zatęchły mrok gnuśnej przeszłości, przyszedł na świat mąż, w którego żywocie teraz rozpatrzyć się mamy. Dojrzewał w pierwszych latach panowania Stanisława Augusta, a zmężniawszy, sam niemało przyczyniał się do niecenia światła, któremu służył przez życie całe.
Walenty Gagatkiewicz urodził się d. 10 lutego r. 1750 w Warszawie, gdzie ojciec jego, mieszczanin warszawski, był chirurgiem, czyli, jak wówczas mówiono, cyrulikiem; odumarł syna w pierwszych latach dzieciństwa, a matka po krótkiem wdowieństwie wyszła powtórnie za mąż za Filipeckiego, kolegę pierwszego męża swego, człowieka zamożnego i widocznie pod względem naukowym wyżej stojącego od ogółu naszych cyrulików ówczesnych. Pasierb znalazł w ojczymie pełnego serca i rozumu opiekuna, który się wychowaniem jego zajmował z pieczołowitością prawdziwie ojcowską.
Odbywszy nauki początkowe w szkołach jezuickich, Gagatkiewicz oddany został następnie do konwiktu ks. pijarów, tak chlubne miejsce zajmujących w dziejach oświaty naszej. Chłopiec bardzo zdolny i pracowity, z najgorliwszą pilnością ćwiczył się tam we wszystkich naukach, mogących mieć związek z przyszłym stanem jego, zdradzał albowiem już w dzieciństwie wielki pociąg do zawodu lekarskiego, a zacny ojczym umacniał go w tem zamiłowaniu. Szkoły ukończył jako uczeń wzorowy w wieku tak młodym, że nie można było myśleć o wysłaniu go bezpośrednio na uniwersytet, żeby jednak nie tracić czasu, oddano go tymczasowo na dwa lata do apteki Wasilewskiego, słynącego wtedy w Warszawie ze swej uczoności zawodowej. Pod okiem tego światłego męża młody Gagatkiewicz wyuczył się początków chemii, zapoznał się z botaniką i nabył wiadomości z dziedziny farmacyi, co wszystko w czasie późniejszym bardzo mu się przydało. Ponieważ o dalszem kształceniu się w kraju nie było co myśleć, posłał go więc ojczym do Paryża, gdzie przez lat sześć przykładał się do nauk lekarskich, uczęszczając na wykłady i kliniki najsłynniejszych wówczas profesorów. Z zapałem i pilnością niezwykłą pracował szczególniej nad anatomią i fizyologią pod przewodnictwem Sabatiera, a w medycynie klinicznej był ulubionym uczniem Antoniego Petita, dla którego też do śmierci żywił zawsze uszanowanie najgłębsze i wdzięczność najczulszą.
Skończywszy naukę całkowicie, udał się Gagatkiewicz do Reims i tam po złożeniu egzaminów, oraz po obronieniu rozprawy p. n. «De fistula ani» otrzymał godność doktora medycyny. Dobiegłszy tak do upragnionego celu, nie śpieszył się wszelako z powrotem do ojczyzny, czuł bowiem, że wiadomości zdobyte na uniwersytecie aczkolwiek rozległe, nie są wystarczające dla lekarza, chcącego być czemś więcej niż rzemieślnikiem, zajmującym się tylko leczeniem podług jednostronnie wyuczonego wzoru. Nim wróci, postanowił sobie wprzód zwiedzić, o ile się da, jak najwięcej szpitali, odznaczających się urządzeniem dobrem, jako też zapoznać się z lekarzami słynnymi różnych narodów, obiecując sobie z tego słusznie korzyści wielkie. Wyruszywszy tedy z Reims, zboczył raz jeszcze do Paryża dla pożegnania się ostatecznego z profesorami i kolegami, a potem zwiedził Brest, L’Orient, La Rochelle, Bordeaux, Lyon, Montpellier, Marsylię i Tulon, zatrzymując się w każdem z miast wymienionych póty, póki dobrze nie obejrzał i nie poznał ich szpitalnictwa, oraz lekarzy niem zawiadujących. Objechawszy Francyę, udał się do Włoch. Zabawiwszy czas pewien w Turynie, zwiedził Bononię, Pawię, Rzym i dotarł do Neapolu. Podczas tej wędrówki nie zajmowała go wyłącznie nauka lekarska, ale i sztuki piękne: malarstwo, rzeźba i budownictwo, posiadał albowiem dużo smaku artystycznego i niemało zamiłowania do wszystkiego, co nadobnością swą pociąga ku sobie. W drodze powrotnej zatrzymał się dłużej w Wiedniu, w owe czasy szczycącym się najznakomitszym wydziałem lekarskim niemieckim, nie pominął też innych słynniejszych zakładów naukowych w Niemczech i nakoniec w r. 1776 stanął znów w mieście rodzinnem tak znakomicie przysposobiony do zawodu swego, że śmiało mógł się ubiegać o pierwsze miejsce w szeregu lekarzy krajowych; zajął je też niebawem rzeczywiście[6].
«Tu wyznać należy, że Gagatkiewicz był jednym z tych ludzi, których niestała szczęścia bogini, jeśli nie zawsze na swem pieści łonie, tedy przynajmniej bardzo rzadko z pod oka swojego wypuszcza»[7] W samej rzeczy zaprzeczyć trudno, że szczęście mu od kolebki do grobu wciąż prawie sprzyjało, ale przyznać też koniecznie trzeba, że zasługiwał na to zaletami swemi. Powierzchowność miał przyjemną, usposobienie wesołe i towarzyskie, wymowę łatwą i przekonywającą, dowcip wykwintny, zachowanie się ujmujące, w obcowaniu z ludźmi wszelkich stanów był gładkim i zręcznym, naukę i biegłość zawodową posiadał w rozmiarach niezwykłych, a łączył je z poczuciem obowiązku nigdy nie słabnącem, obywatelem był prawym, gorąco kraj miłującym, a dobrocią i zacnością serca trudno mu było dorównać. «Wszedłszy w świat lekarski, nieustannie coraz to nowych nabywał wiadomości i, przez, 30 lat trudniąc się praktycznie leczeniem, nigdy wstecz się nie cofnął, ale owszem coraz do wyższego stopnia doskonałości w swej nauce postępował»[8].
Mąż tyloma i takiemi zaletami zdobny musiał mieć powodzenie i znaleźć uznanie powszechne u całego społeczeństwa swego. Jako lekarz był nadzwyczaj ceniony w Warszawie i w kraju całym, a chociaż sławą swą przyćmiewał wszystkich kolegów współczesnych, umiał sobie jednak ich przyjaźń i uznanie zaskarbić. Król Stanisław August cenił go bardzo, w r. 1794 zamianował go swoim lekarzem poradniczym i konsyliarzem nadwornym, we dwa lata potem ozdobił medalem złotym «Bene merentibus,» w r. 1788 przez wzgląd na wielkie zasługi, za zgodą Stanów sejmujących szlachectwem go zaszczycił. Później nawet, gdy już tron postradał, nie zapomniał o nim i jeszcze na dwa lata przed śmiercią przysłał mu pierścień z portretem swym, zapewniając go o najwyższej swej łasce i przychylności.


Walenty Gagatkiewicz.
Podług obrazu Bacciarelego.Ze zbiorów Zygmunta Wolskiego.

Chociaż zajęcia zawodowe pochłaniały Gagatkiewiczowi prawie wszystek czas jego, zamożni bowiem i ubodzy, szukając pomocy, ustawicznie cisnęli się do niego, umiał zawsze znaleźć chwil kilka wolniejszych, ażeby je poświęcić usłudze publicznej, albo pracy naukowej. Znając aż nadto dobrze nizki poziom umysłowy i naukowy cyrulików ówczesnych, sam bowiem z ich stanu był wyszedł, »z niewypowiedzianym zapałem obstawał za utworzeniem szkoły chirurgicznej w Warszawie. Pierwsze lekcye, które tu w anatomii, chirurgii i fizyologii dawano, jego były dziełem, a oprócz starań, podejmowanych około wydoskonalenia młodych tutejszych chirurgów, sam z, własnego majątku potrzebny na to fundusz wyznaczył»[9]. Gdy w r. 1795 szkoła ta: istnieć przestała, bolał nad tem niewymownie, a pragnąc brak jej zastąpić choćby do pewnego stopnia, zabrał się do opracowania podręcznika, zawierającego wszystko to, co według pojęć ówczesnych niezbędnem wydawało się dla cyrulika należycie wykształconego. «Rękopis ten już był skończony; nie wiem, co jego wydrukowanie wstrzymało»[10]. Dziś prawdopodobnie zaginął już niepowrotnie; podobny los spotkał też inne prace Gagatkiewicza. Zwyczajem jego było opisywać dokładnie wszystkie ciekawsze przypadki z rozległej swej praktyki, oraz opatrywać je uwagami: w ten sposób powstał prawdziwy skarb rzadkich i ważnych spostrzeżeń. Lafontaine, który je znał dobrze, z największem o nich wyraża się uznaniem[11]. Po śmierci Gagatkiewicza papiery jego przeszły na własność d-ra J. Filipeckiego, brata jego przyrodniego, a gdy i ten w kilka lat potem umarł, nie wiadomo, co się z niemi stało dalej; przepadły prawdopodobnie na zawsze, jak tyle innych prac lekarzów ówczesnych, przez niedbalstwo i nierozum ich spadkobierców.
Gagatkiewicz był człowiekiem na wskroś szlachetnym i dobrym, a obywatelem prawym, nic cofającym się nigdy przed ofiarą dla dobra publicznego; z dostatków, pracą własną zdobytych, czynił użytek najchwalebniejszy. Chorzy biedacy znajdowali w nim dobrodzieja niezwykłego; «dla nich on nietylko poradniczym lekarzem, ale też nader uprzejmym okazywał się dobroczyńcą. Wiedział dobrze, że zapisana recepta nie ma czarodziejskiej mocy do uleczenia tych wszystkich dolegliwości, których ubogi człowiek w swej chatce doznawał. Jedną ręką podawał przepis, a drugą to dobroczynne wsparcie, które częstokroć więcej, niż sama recepta, zwykło ulgi przynosić. Prócz tego, płacił corocznie znaczną sumę za lekarstwa, których dwojako nieszczęśliwi kupić sami sobie nie mogli»[12]. O hojności jego dla szkoły chirurgicznej wspomniano już wyżej; w r. 1794, oprócz gotówki wszystkie swoje srebra znacznej wartości oddał na potrzeby kraju. «Życzenia, które temu towarzyszyły darowi, przewyższały ofiarowany kruszec»[13].
Gdy w r. 1800 zawiązało się w Warszawie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Gagatkiewicz był pierwszym z lekarzów, do tego uczonego grona powołanych, i gorliwie przyczyniał się do jego rozwoju naukowego, zagrzewając wspólników do pracy i krzewienia wiedzy. Dnia 2 stycznia r. 1805 znajdował się poraz ostatni na posiedzeniu Towarzystwa, pozornie zdrów i pełen zapału, a dnia następnego, po krótkich cierpieniach zgasł przedwcześnie, pogrążając w żalu rodzinę, przyjaciół i licznych biedaków, którym tyle świadczył dobrodziejstw. «I to także jest dowodem wielkiej jego w nauce lekarskiej biegłości, iż przewidział nagłą swą słabość i śmierć, która wkrótce po niej nastąpiła. Umarł tak. jak żył, wesoły i spokojny. Blizkie rozstanie się swoje ze światem wyobrażał sobie jako cel właściwego objaśnienia zebranych przez siebie wiadomości. Śmierć poczytywał za wezwanie do tej świątnicy, gdzie duch jego uwolniony od więzów ciała najwyższy cel miał ujrzeć. Wyobrażenia jego religijne, na zdrowej zasadzone filozofii, nie dopuszczały nigdy, aby niewolnicza bojaźń spokojnością duszy jego zachwiała. Wiedział, iż za zasłoną, przedzielającą wieczność od doczesności, dobroczynny Stwórca z otwartemi na niego oczekiwał rękoma»[14].
Gagatkiewicz był dwukrotnie żonaty; w bardzo młodym wieku poślubił Elżbietę z Mainonich; miał z nią ośmioro dzieci, z których sześcioro zmarło w dzieciństwie, z dwojga pozostałych syn poświęcił się nauce prawa, córka zaś, zamężna Dulfusowa, zmarła w kwiecie wieku, gdy poraz pierwszy matką zostać miała. Po dłuższem wdowieństwie ożenił się powtórnie w r. 1803 z wdową z Grabskich Łuszczewską, niewiastą, odznaczającą się zarówno wdziękami ciała jak i duszy; żył z nią bardzo szczęśliwie, ale, niestety, bardzo krótko.



Mając skreślić życiorys męża, o którego wartości i zasługach jest się przekonanym, ubolewać nieraz przychodzi, widząc, że nie jest się w możności zgromadzenia materyałów, wystarczających zupełnie do należytego uwydatnienia dobrego o nim mniemania. Czytelnik, spotykając w długim szeregu życiorysów obszernych taką krótką stosunkowo wzmiankę, łatwo wpaść może na domysł, iż człowiek, o którym nie umiano wiele napisać, niewiele też prawdopodobnie zrobił, a zatem, że może o nim nie warto było i pisać; przypuszczenie takie jednakże częstokroć byłoby mylnem stanowczo. Nie zapominajmy o tem, że o szczegółach życiowych bardzo wielu ludzi zasłużonych wiemy nadzwyczaj mało, nie zmniejsza to wszelako bynajmniej doniosłości i użyteczności ich czynów. Nie trudno wprawdzie dodać żywotowi rozciągłości, zastępując brak treści właściwej wtrącaniem ustępów postronnych, albo nadmiernem rozwodzeniem się nad szczegółami wiadomemi i pewnemi; ale postępując tak, nie oddajemy przysługi ani czytelnikowi, ani mężowi, o którym się pisze; więc lepiej nie silić się na sztuczki podobne, jeno poprzestać na zużytkowaniu chociażby szczupłego tylko materyału biograficznego, nie rozwadniając go niepotrzebnie. Tak też i uczynię. Filipecki był na końcu wieku minionego i na początku bieżącego jednym z przedniejszych lekarzy warszawskich, cieszył się uznaniem i szacunkiem ogólnym, niewiele jednak o życiu jego będzie można powiedzieć, ponieważ jedyne źródło, z którego wiadomości o nim zaczerpnąć można, więcej zajmuje się chwalbą i uwagami ogólnikowemi, niżeli kolejami życia pełnego cichych, ale rzetelnych zasług[15].
Józef Filipecki, syn zamożnego cyrulika warszawskiego, brat przyrodni znakomitego lekarza W. Gagatkiewicza, od którego był młodszym o lat siedm, urodził się w r. 1757. Oddany do szkół publicznych miasta rodzinnego, ukończył je chlubnie w r. 1774, a idąc za przykładem brata starszego, poświęcił się także zawodowi lekarskiemu. Prawdopodobnie stosując się do wskazówek Gagatkiewicza, który przed niedawnem właśnie czasem miał sposobność poznać osobiście znakomity wówczas skład wydziału lekarskiego w Wiedniu, udał się Filipecki do tego miasta i tam po ukończeniu nauk, w dniu 31 maja roku 1781 obroniwszy rozprawę p. n. «Observationes circa naturam plantarum», dyplom doktorski otrzymał. Chcąc zapas wiedzy swej powiększyć, oraz wydoskonalić się lepiej jeszcze w sztuce lekarskiej, podróżował następnie przez dwa lata; zwiedził Niemcy, Francyę i Włochy, gdzie zabawił najdłużej w Bononii, posiadającej wtedy bardzo dobry wydział lekarski. Gdy do Warszawy powrócił, brat jego Gagatkiewicz zajmował już stanowisko pierwszego lekarza stolicy, mógł mu zatem ułatwić stawianie pierwszych kroków na ciernistej nieraz drodze praktyki lekarskiej. Stosunek między braćmi przyrodnimi był nadzwyczaj serdeczny przez całe ich życie; kochali się czule i szli zawsze ręka w rękę, łączyła ich bowiem silniejsza może niźli związki krwi tożsamość przekonań i dążenie do tych samych celów szlachetnych; potężna jednak osobistość Gagatkiewicza przyćmiewała nieraz Filipeckiego, który pomimo zalet swych rozlicznych nie zdołał mu dorównać, aczkolwiek starał się wciąż o to, aby stać się podobnym do niego pod każdym względem. Jeżeli pomiędzy nimi istniało współzawodnictwo jakie, to chyba tylko pod względem szlachetności uczuć i czynów, innego z pewnością nie było. W szkole chirurgicznej warszawskiej, do której założenia podczas sejmu Czteroletniego staraniem i pieniędzmi Gagatkiewicz przyczynił się głównie, Filipecki wykładał przez cały, niestety, zbyt krótki czas jej istnienia fizyologię i zjednał sobie sławę wybornego a przez uczniów uwielbianego profesora. Obowiązki te pełnił bezpłatnie, jak również przez lat 16 bez żadnego wynagrodzenia pieniężnego ordynował w szpitalu Dzieciątka Jezus, oraz leczył darmo mnichów i zakonnice w licznych wtedy klasztorach warszawskich; znano go też powszechnie z dobroci serca dla ubogich chorych, otrzymujących od niego często hojne wsparcia.
Król Stanisław August, oceniając słusznie zasługi Filipeckiego, zaszczycił go wielkim medalem złotym «Bene merentibus.» Za czasów księstwa Warszawskiego Filipecki był naczelnikiem wydziału policyi lekarskiej. Jako członek czynny Towarzystwa warszawskiego królewskiego Przyjaciół Nauk, pracował w niem z gorliwością stateczną; wiele pism jego pozostało w archiwum tego uczonego ciała, a na jednem z posiedzeń publicznych czytał rozprawę p. t. «Rada dla starych względem utrzymania ich zdrowia.» Należał też do tłómaczenia na język ojczysty nagrodzonej przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk rozprawy Lerneta o zarazie morowej[16]. Żyć przestał ze szkodą wielką dla społeczeństwa i nauki w r. 1810. Ksiądz Szaniawski, kończąc życiorys jego, odzywa się w te słowa: «Nie będę tu wchodził w wykazywanie wszystkich przymiotów i cnót domowych i publicznych Filipeckiego, powiem tylko powszechne zdanie o nim, że przywiązanie najwyższe do nauk, do ojczyzny, do ludzkości, dla których liczne osobiste i majątkowe najchętniej czynił ofiary, kierowało bezprzestannie całą jego istotą.» Kto schodząc ze świata, taki sąd ogółu zostawia po sobie, musiał być z pewnością mężem zacnym i zasłużonym.

D-r med. Józef Peszke.








  1. F. L. de la Fontaine. «Chirurgisch medicinische Abhandlungen verschiedenen Inhalts Polen betreffend.», (Wrocław, 1792, str. 179-196). W podobny sposób wyraża się też M. Brodowicz w «Roczniku wydz. lek. w uniw, Jagielońskim» (t. II, str. 102 i 103). — Wspomniawszy tu Lafontaine’a, cudzoziemca wprawdzie, — ale dla kraju i społeczeństwa naszego męża bardzo zasłużonego, uważam za konieczne wtrącić słów kilka o życia jego kolejach. Leopold de la Fontaine urodził się r. 1756 w miasteczku Biber w Szwabii początkowo do stanu duchownego przeznaczony, następnie do nauk lekarskich przykładał się w Strasburgu i Wiedniu; w r. 1773 wstąpiwszy jako lekarz do wojska austryackiego, dostał się z pułkiem swym do Tarnowa. Porzuciwszy po latach kilku służbę, osiadł w Krakowie i prędko doszedł do wziętości i sławy, zajmował się też wtedy urządzeniem zdrojowisk w Krzeszowicach. Od r. 1787 do 1795 był konsyliarzem i chirurgiem nadwornym króla Stanisława Augusta, który zawsze był bardzo łaskaw dla niego. W r. 1807 mianowany był protochirurgiem generalnym wojsk Ks. Warszawskiego i w tej roli brał udział w wyprawie wojennej r. 1812; wyczerpany pracą nadmierną, a nadto wycieńczony niewygodą życia obozowego i strasznemi przejściami pamiętnego odwrotu z pod Moskwy, dostawszy się do niewoli, umarł d. 12 grudnia w Mohilowie. Cieszył się sławą bardzo biegłego i zręcznego okulisty, był członkiem Towarzystwa literackiego getyngeńskiego (od r. 1802), warszawskiego Przyjaciół Nauk (od r. 1804), Szkoły lekarskiej paryskiej (od r. 1806), Ces. towarzystwa lek. wileńskiego, oraz członkiem honorowym uniwersytetu krakowskiego. Obszerniejszy życiorys jego znaleźć można w Rocznikach Tow. warszawskiego Przyjaciół Nauk, t. X, str. 173—193, wykaz zaś prac naukowych w Słowniku lekarzów polskich S. Kośmińskiego (str. 261 i 262).
  2. Rocznik wydz. lek. w uniw. Jagiel. t. II str. 58 i 109.
  3. L. Gąsiorowskiego: «Zbiór wiadomości do historyi sztuki lekarskiej w Polsce» t. II, str: 36.
  4. Tamże, str. 43 i 67.
  5. Tamże, str. 2.
  6. Lafontaine w «Mowie na pochwałę Gagatkiewicza» (Rocz. warsz. Tow. Przyj. Nauk, t. VII, str. 46) podaje rok 1770, zgodnie z nim czynią toż samo: L. Gąsiorowski (l. c., t. III, str. 214), K. Wł. Wójcicki (Cmentarz powązkowski, t. I, str. 139) i S. Kośmiński (l. c., str. 129), trudno jednak uwierzyć, żeby data owa była prawdziwą, raczej przypuścić należy, iż do mowy pochwalnej Lafontaine’a wkradła się omyłka druku, i że zamiast 1770 powinno stać tam 1776. Gagatkiewicz urodził się w r. 1750, ta data jest pewną zupełnie, więc w r. 1770 skończył lat 20; jeżeli zatem po ukończeniu szkół spędził dwa lata w aptece, sześć lat na naukach uniwersyteckich i przynajmniej także ze dwa lata na podróżach naukowych (ponieważ wtedy podróżowano bardzo powolnie, a dokładne zwiedzenie tylu szpitali i zakładów uniwersyteckich w różnych krajach też czasu niemało pochłonąć musiało), więc wypadłoby, że miał lat dziesięć, kończąc szkoły w Warszawie, a dwanaście wstępując na uniwersytet paryski, czemu przecie uwierzyć nie można; dla tego też w tekście podałem powyżej jako rok powrotu do kraju 1776, pomimo, że mam przeciwko sobie wszystkich znanych mi żywociarzy Gagatkiewicza, odpisujących widocznie bez krytyki wszelkiej od Lafontaine’a, którego pomyłka jest aż nazbyt widoczna, żeby jej przy odrobinie uwagi nie dojrzeć.
  7. Słowa Lafontaine’a l. c., str. 47.
  8. Lafontaine l. c., str, 51.
  9. Tamże, str. 52. O szkole tej i jej założeniu ob. L. Gąsiorowski. l. c. t., III, str. 45.
  10. Lafontaine l. c., str. 53.
  11. Tamże.
  12. Lafontaine, l. c. str. 53 i 54.
  13. Tamże, str. 58
  14. Tamże, str. 57.
  15. Ks. Ksawerego Szaniawskiego, kanon. katedr. warszawskiego, «Rys życia Józefa Filipeckiego» w Rocznikach Tow. król. warszaws. przyjaciół Nauk. t. X. 1817, str. 352—360. U L. Gąsiorowskiego i S. Kośmińskiego także tylko wiadomości od Szaniawskiego zapożyczone spotykamy.
  16. Praca ta, posiadająca wartość naukową wcale niepoślednią, drukiem ogłoszoną została p. t. Rozprawa o morze w Rocznikach Tow. król. warsz. Przyjaciół Nauk, T. XI, 1817, str, 1—272; głównym tłómaczem był d-r Karol Soczyński. Oryginał napisany po łacinie wyszedł w Krzemieńcu r. 1814 p. t. Ad propositiones de peste a regia Socictate Scientiarum varsoviensi prolatas respondens dissertatio. Tłómaczenie jest bogatsze w treść od oryginału, ponieważ autor opatrzył je dopełnieniami i przypiskami. Jan Nepomucen Lernet, chociaż cudzoziemiec, oddał nam wiele przysług — podczas długoletniego swego w kraju pobytu. Był doktorem filozofii i medycyny, konsyliarzem nadwornym króla Stanisława Augusta, członkiem honorowym uniwersytetu wileńskiego; członkiem przybranym Tow. Przyj. Nauk i Cesarskiego Tow. lekarskiego wileńskiego; nadto od r. 1806 sprawował urząd dyrektora szkół gubernii Wołyńskiej. Umarł w Krzemieńcu d. 22 maja r. 1820. Liceum krzemienieckiemu zapisał swą bogatą bibliotekę, nadto przeznaczył 250,000 złp. na stypendya dla czterech uczniów przy gimnazyum wołyńskiem z tem zastrzeżeniem, aby na przypadek śmierci jedynego syna jego, małoletniego wówczas, i pozostała reszta majątku jego obróconą była na ustanowienie dwu jeszcze stypendyów. Por. S. Kośmińskiego: «Słownik lekarzów polskich», str. 273.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Peszke.