Przejdź do zawartości

„Do zgody”

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł „Do zgody”
Podtytuł Monolog
Pochodzenie „Kalendarz Lubelski Na Rok Przestępny 1904“
Wydawca M. Kossakowska
Data wyd. 1904
Druk M. Kossakowska
Miejsce wyd. Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


„DO ZGODY.”
Monolog.
przez Karolinę Szaniawską.

Służąca ubrana starannie, młoda i przystojna.

Gotować umiem — a jakże!.. i sprzątać... za młodszą byłam w kilku miejscach, do kuchni też byłam.
Do wszystkiego pani chce? spróbuję do wszystkiego.
Osiemnaście rubli na kwartał. Brałam już i dwadzieścia, ale to u pana. Panie lubią za psie pieniądze wszystko mieć, więc nawet nie żądam.
Agata Swędziszówna, proszę pani — Tak — Agata... Ale jeno na wsi. Tutaj Eugenja... Dlaczego?.. Bo panny warszawskie wstydzą się... Jakto nie może być?.. Słowo honoru!.. Chce pani? wytłomaczę, Kiedy prosto ze wsi, nic nie wiedzący, zgodziłam się za Agatę do służby, raz przy gościach pani powiedziała do panienki: „moja Maniu, Agacie przypomnij,“ panowie w głos się roześmieli choć nie było z czego, a panienka wypadła do kuchni, jak szalona i nuż się złościć: — Mama to zawsze zgodzi byle kogo! pierwszą lepszą z ulicy przyjmie, a później dla nas wstyd!
Nie byłam jeszcze wypraktykowana, o bożym świecie nie wiedziałam — jednak coś mnie tknęło... Chwyciłam jedną ręką miotłę, drugą wałek — i czekam, co też dalej będzie.
Panna Mania nie spojrzała wcale na mnie, tylko zawodziła: — Jak ja teraz nieszczęśliwa, do pokoju wrócę!.. Jakiemi oczyma na pana Stefana patrzeć będę!.. O mój Boże, co ja zrobię...
Lubiłam tę panienkę, więc mnie złość odbiegła, patrzący na jej ciężki żal. Miotłę upuściłam, wałek włożyłam do szaflika, jako niby brudny — i z duszy serca wypytuję: — Czego panienka płacze? co za nieszczęście się stało?.. wszak państwo zdrowi i, dziękować Bogu jest co jeść.
A ona do mnie w krzyk: — To twoje imię!.. to twoje głupie imię!.. Mama głośno je wymawia, niby nic... panowie się śmieją... nie wiem już gdzie oczy podziać!..
Stanęłam jak wryta.
Co komu zawiniło moje imię? Od urodzenia je noszę i — ani ojciec ani matka wstydu nie cierpieli!.. Pasya okrutna mnie wzięła na taką głupią mowę... Kiedy panna w kuchni wciąż piszczała, ja prosto do pani za służbę dziękować.
Goście, nie goście — co mi tam!.. pan wypchnął mnie politycznie za drzwi. Ja nic, tylko ciągle swoje — proszę mi pensyję wypłacić, to zaraz pójdę. Nie będzie wstydu ani z imienia mego, ani ze mnie!..
Panowie się śmieli jeden na mnie mrugał, aż mu świeczki ogniste migotały w oczach... Udałam, że nie widzę, bo to był ten sam, o którego panna Mania tak się darła w kuchni.
Pieniądze wypłacili co do grosza i odeszłam.
Uprosiłam też zaraz sklepikarkę... Dobre kobiecisko... napisała do gminy, żeby mi inne, uczciwsze jakie imię obrali, bo z tem w Warszawie rady sobie nie dam. „Jeszcze dziewuchę do kreminału wsadzą albo do prochowni,“ straszyła wójta, przez poczciwość to robiła, żeby mi wygodzić. I do proboszcza napisała, jako że on najlepiej i najłatwiej mógł mi w tem dopomódz, bo sam mnie przecie ochrzcił.
Z gminy nie odpisali słówka — markę zwędzili — niechaj ich tam — ksiądz przysłał list długi i mądry. Mało mi jednak z listu przyszło, bo i sama dobrze wiem, że święta Agata jest u nas w ołtarzu i chroni od ognia. Ale tu w Warszawie ludzie głupie, panny zaś wstydliwe zanadto, choć nie tam gdzie potrza.
Myślałam już do domu, wracać — bo co zrobię? Nigdzie przez miesiąc miejsca nie zagrzeję, kiedy tak. Lepiej iść do dworu, na wieś. Dopiero mnie jedna „młodsza“ nauczyła:
— W paszporcie może twoje imię być, a wołać każ siebie jak ci się podoba i skutek.
Nie wiedziałam że to wolno.
— Ojoj! wszystko wolno. Ja Marcyną jestem — jedna pani z teatru Genią mnie przezwała — Eugenją — gdyby dziś kto zawołał po dawnemu anibym się obejrzała, tak przywykłam.
Zgodziłam się za Eugenję do kuchni, później do pokoju — ale teraz jeśli pani wszystko jedno, wolę być Ireną. Będzie pani wołała: Inka.
Czemu tak?.. Bo w złoto runie (choć nie wiem, co tam runęło, bo nic nie było słychać), jedna śliczna pani, co porzuciła męża, bo się zakochała w młodym panu za to, że jej pokazał białe pawie, tak mi się podobała okropnie, że chcę na jej pamiątkę Ireną zostać.
Często w teatrze bywam!.. A jakże!.. Narzeczonego mam — pięć lat w Warszawie! — jeszcze bym nie wiedziała gdzie pójść i na jakiem miejscu usiąść. Chodzimy we dwoje, a siadamy wysoko — nad wszystkimi. Można szczerze się naśmiać i ubawić, czasem to dla żartu łysiny liczę — co który pan — to łysy — niby młody, a goluteńki, jak dynia (śmieje się). Pocałować się tam można, choć narodu pełno — my widzimy każdego, nas nikt prawie. Doskonałe miejsce; mogę panią zaprowadzić.
Świadectwa? A ma pani w książce całą kopę. Jest się czem zabawić i naśmiać do sytości.
Zadatek wezmę — owszem. Pani zdaje się niezgorsza, a i to dobrze że froter przychodzi — i praczka. Że dziecisków tylko dwoje, bardzo państwu chwalę, bo z gromadą koszt i kram. Niedzielę mam mieć zawsze wolną — mówi pani?.. Naprawdę gdyby nie sprzątanie i gotowanie zaraz od poniedziałku, byłoby całkiem dobrze dla sługi u państwa. (po chwili) Co?.. Żem harda!..
Wiem już, wiem!.. To ten stary trup z Mokotowskiej. To opera — nie pani! czyste komedyje!.. Powiada, że nastaną kiedyś maszyny, co będą robiły wszystko w domu — zamiast sługi, każdy maszynę przyjmie i — koniec... Niech pani sama powie, co taka napisać mogła i kto — by na nią zważał. Klepki jej się pomieszały — waryatka!
Że bieliznę jej nosiłam i buciki, tamta znowu pisze. Kłamstwo! wierutne kłamstwo! — jakem dziewczyna uczciwa i ojciec mój nie pierwszy lepszy, a matka była za pannę w Żabim mostku i Kocich łebkach, u hrabiny. Zaskarżę o potwarz — świadka mam. Bieliznę to raz jeden wzięłam na pół godzinki do fotografji, bo pan Kacper powiedział, kiedy szliśmy we dwoje, że trzeba elegancko się ubrać i wszystko świeże mieć, a moja bielizna wisiała na strychu mokra, mokrzusieńka!.. Co zaś do bucików, przysiądz mogę nie raz, lecz sto razy. Pani sucha jak wiórek, nożyska płaskie, długie, — a moje — proszę patrzeć — co?.. Aha! i sędzia zaraz — by się poznał — na to nie koniecznie potrzeba być szewcem. Kacper prawdę mówił, żeby ją zaskarżyć — słuszną racyę miał.
Niechby posiedziała w kozie, to się nauczy po ludzku sługom świadectwa pisać, ropucha szkaradna!
Żeśmy się pobili w kuchni... o! to już nieprawda! Miałam sprzeczkę z Kacprem u tej na Nowolipiu raz jeden, jedyny. A o co?.. O spaloną pieczeń. I kto był winien? Nie ja tylko pani.
Wysłała mnie po piwo; (gdy cokolwiek w gębę weźmie, musi zaraz piwskiem popić)... Zapowiedziałam żeby stała przy kominie, bo pieczeń się spali... Wracam — kuchnia pełna swędu — dym aż dusi... Mój narzeczony takiego mięsa nie lubi, więc mi naurągał, że jestem damą od Maksyma, ja mu zato od Ahaszverusów i luminarzy. Trochę mnie poturbował, bo mu luminarz dopiekł, jako stary łajdak i rozpustnik, co w jego famielji z dziada pradziada nie było. Ledwieśmy się nie rozeszli — bo choć ja więcej Ahaszverusa bojąca, Kacper z tego się śmieje, a za luminarza gotów prać.
On swój honor ma, trzeba pani wiedzieć!.. Dużo się w tedy namartwiłam i zaraz odeszłam ze służby, bo w innym domu nie byłoby przyszło do takich awantur. A ta mi jeszcze nachlastała w książce!.. Gdzież sprawiedliwość i gdzie racya? To napisanie żadnej słuszności nie ma, więc nie powinno się liczyć. Postaram się w kontroli żeby je pan naczelnik wykreślił, a pani niech nie zważa, słowo honoru. Że na wieczorek suknię paniną wzięłam?.. To ta głupia z Włodzimierskiej! Insza wcale — by nie wspomniała. Wielka rzecz dopiero!.. Suknia starota, jeszcze po prababce — trochę tylko przerobiona na jakiś bal „kostyumowy“ dla panienki. Za króla ćwieczka była modna — cała błyszcząca i ciężka. Postawić ją to stoi jak drewno — ktoby dziś taką suknię nosił!.. I cóż jej się stało? trochę przybrudziłam, ponieważ srodze ogoniasta, a w suterynach salonów nie mają i przed zabawą froter kurzu nie wydmucha, jeno się pomieścić trochę i — już. Odrobinę przepociłam — i to nie ja — słowo honoru!.. Cóżem winna, że kawalerowie mają ręce brudne?.. Jak który w pół mnie do tańca objął, na staniku ślad zostawił. (Z dumą).
Ale podobałam się w jej sukni — podobałam!., aż zęby leciały... A jeden to Kacpra nożem dźgnął i potem wszystkich zabrali do cyrkułu. Żeby tak u państwa, zaraz w Kuryerach — by pisało i w teatrze — by pokazywało za drogie pieniądze — a ta mi jeszcze świadectwo popsuła!.. Najoczywiściej kobieta nie mądra, chociaż matka dzieciom.
Żem romansowała?.. Ha! ha! to sekutnica z Czystej!.. Nie sługi romansowe są, jeno panowie. Zamiast żony pilnować, taki do dziewuch się garnie, a im starszy, tem goni za młodszą. Miałabym też rozum, na takiego grzyba patrzeć!.. A że on ciągle: „kwiatuszku!.. gołąbku!..“ śmiałam się, choć brała mnie ochota głupstwo palnąć, (grozi) sprawiłabym Kacprowi, gdyby mu tak kiedy!..
Że mam przyjaciółkę, co swoich państwa okradła? Potrzeba pani tyle czytać? kiedyż koniec będzie chyba dość!.. Piszą, co im do głowy strzeli, a potem z byle głupstwa tłomacz się, wykręcaj, jak gdyby na sądach.
Za przyjaciółkę odpowiadać!.. Jeszcze czego? słychane to rzeczy!..
Na jednę noc ukryła w mojem łóżku świecidła i pieniądze... może dostała od kogo, a może znalazła czy ja wiem!.. Rano co tchu ją wypędziłam — nie obejrzałam nawet ile tego wszystkiego było — nie wiem nic. Tylko pierścioneczek w łóżku został, cieniutki — ale pięknie oczkiem błyszczy...
Boi się pani? Dopiero mi kłopot!. Niewielka frajda u państwa służyć! W jedną niedzielę wypoczynek, a fanaberyi pełno!..
Znajdę sobie takich, co i w poniedziałek i we wtorek nie każą harować, a pani niech poszuka głupiej, co pracować zechce dzień i noc za liche pieniądze!
Nie jestem frajerka! znają mnie najpierwsze domy — cała rystokracya i jęteligiencya wie kto jestem. I Kacper — narzeczony za mną się upomni — i starszy pomocnik młodszego pomocnika od felczera — i młodszy stangret — i kuchciki...
Takiego „pietrka“ państwu napędzą, że mnie popamiętacie ruski miesiąc!..

(wybiega rozgniewana).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.