„Allez!“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł „Allez!“
Pochodzenie Opętana przez djabła
Wydawca Towarzystwo Księgarzy Polskich na Kresach
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Społeczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. S.
Tytuł orygin. Allez!
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
A. KUPRIN.
„Allez!“

...Ten właśnie szorstki, rozkazujący okrzyk, stanowił najpierwsze wspomnienie Nory w jej posępnem, monotonnem i pełnem włóczęgi dzieciństwie.
Ten wyraz najwcześniej ze wszystkich słów wymówił jej słaby, niemowlęcy języczek i wraz z nim zawsze, nawet we śnie powstawały w pamięci Nory: chłód nieopalonej areny cyrkowej, odór stajni, ciężki bieg koni, suchy trzask długiego bata i żrący ból, nagle zagłuszający chwilowe lękliwe wahania się...
— Allez!
W pustym cyrku panuje zimno i mrok. Gdzieniegdzie, zaledwie przedarłszy się poprzez oszklone ramy, promienie zimowego słońca układają się słabemi plamami na pozłocie i purpurowym szkarłacie lóż, na tarczach ozdobionych łbami końskimi, i na chorągiewkach upiększających słupy areny; promienie te lśnią na matowych szkłach lamp elektrycznych i po stali trapezu, tam na tej strasznej wysokości, gdzie splątała się cała sieć maszynerji cyrkowej i sznurów. Oko zaledwie rozróżnia pierwsze rzędy krzeseł, gdy tymczasem wszystkie miejsca za lożami i galerją zupełnie toną w ciemności...
Wraz ze świtem zaczyna się praca. Pięciu, czy sześciu artystów w futrach i czapkach siedzi w krzesłach pierwszego rzędu przy wejściach do stajni i pali cygara. Pośrodku maneżu stoi gruby, krótkonogi mężczyzna w cylindrze, włożonym na tył głowy i z czarnymi wąsami, starannie podkręconemi do góry. Okręca on długi sznur naokoło pasa stojącej przed nim miniaturowej, pięcioletniej dziewczynki, drżącej ze strachu i zimna. Ogromna, biała klacz, oprowadzana przez stajennego wokoło barjery, głośno parska rzucając wygiętą szyją, a z nozdrzy jej co chwila wylatują kłęby pary.
Przechodząc koło mężczyzny w cylindrze, klacz każdy raz spogląda na szpicrutę, sterczącą u niego pod pachą, chrapie bojaźliwie i rzucając się, pociąga za sobą opierającego się stajennego...
Mała Nora słyszy za swemi plecami jej nerwowe rzucanie się i drży jeszcze bardziej. — Dwoje krzepkich rąk obejmuje ją zaraz za lejce i lekko wrzuca na grzbiet klaczy, na szeroki skórzany materac. I oto w jednej chwili cały amfiteatr i białe słupy i matowe kurtyny u wejść — wszystko to zlewa się w jeden pstry chaos, szybko obracający się wokoło konia. Daremnie ręce opadają, kurczowo wpijając się palcami w falistą grzywę, a oczy przymykają, przerażone wściekłem wirowaniem chaosu! Mężczyzna w cylindrze chodzi ciągle w środku maneżu, trzymając u głowy klaczy koniec długiego bata i trzaska nim ogłuszająco, wołając:
— Allez!
Oto znów w krótkiej, gazowej spódniczce, z obnażonemi, chudemi dziecięcemi rękami stoi w morzu ogni, u kopuły cyrku, na mocno rozhuśtanym trapezie. U tego samego trapezu, u nóg dziewczynki, wisi głową na dół, zaczepiony kolanami za drążek, inny gruby mężczyzna w różowym trykocie ze złotem bramowaniem, wypomadowany i okrutny... Oto podniósł ku górze opuszczone ręce, wyciągnął je, utkwiwszy w oczach Nory ostre, przenikliwe i hypnotyzujące spojrzenie akrobaty i... klasnął w dłonie. Nora robi szybki ruch naprzód, aby rzucić się w dół, wprost w te krzepkie, bezlitosne ręce, ale serce naraz ziębnie i przestaje uderzać ze strachu i dziewczynka tylko coraz mocniej ściska cienkie sznurki trapezu. Opuszczone, bezlitośnie ręce akrobaty podnoszą się znów, wzrok jego staje się jeszcze bardziej okrutny... Przestrzeń w dole, pod nogami wydaje się być otchłanią...
— Allez!
Nora balansuje, zaledwie mogąc oddychać, na samym szczycie „żywej piramidy“ z sześciu ludzi. Przemyka się, wywijając giętkiem ciałem pomiędzy szczeblami długiej drabiny, którą w dole ktoś trzyma na głowie, Wywraca kozła w powietrzu, wyrzucona w górę mocnemi i strasznemi, niby stalowe sprężyny nogami żonglera „specjalisty od sztuk ikaryjskich“, Stąpa wysoko nad ziemią po cienkim, drżącym drucie, nieznośnie wpijającym się w stopy... A zewsząd otaczają ją teżsame co zawsze idjotycznie wymazane gęby, wyperfumowane koczkodony, rozwichrzone fryzury, dziwacznie powywijane wąsiska, zapach cygar i spoconego ciała ludzkiego, zewsząd ten sam lęk i ten sam nieunikniony, fatalny okrzyk, ten sam dla ludzi, koni i psów tresowanych:
— Allez!
Właśnie tedy Nora ukończyła lat szesnaście, stając się coraz bardziej urodziwą, gdy zaszedł ten nieszczęśliwy wypadek, że raz podczas przedstawienia urwał się wraz z nią górny trapez i Nora przeleciawszy koło siatki, spadła na piasek areny. Podniesiono ją natychmiast zemdlałą i przeniesiono za kulisy, a tam podług tradycyjnego zwyczaju cyrkowego, poczęto ze wszystkich sił trząść nią za ramiona, by ją ocucić... Gdy przyszła do siebie i poczęła jęczeć z bólu, spowodowanego zwichniętą ręką — „publiczność niepokoi się i zaczyna wychodzić z cyrku“ — ryknięto jej nad głową „idź i pokaż się publiczności!... Nora z pokorą wywołała na swych ustach zwykły cyrkowy uśmiech, uśmieszek „pełnej wdzięku woltyżerki“, ale przeszedłszy dwa kroki, zachwiała się i upadła wskutek strasznego bólu. Wtedy dziesiątki rąk porwały ją i przemocą wypchnęły poza kurtynę, zagłuszając jęki okrzykiem:
— Allez!
„Pracował“ w tym samym sezonie w cyrku clown Menotti. Nie był to pospolity i niekosztowny clown-nędzarz — tarzający się w piasku, bijący się bezustannie po twarzy i zdolny pomimo całkowitego głodu rozśmieszać publiczność przez cały wieczór swym błazeńskim komizmem, — ale clown-znakomitość, pierwszy solo-clown i prestitigator, posiadacz licznych medali itd. Na piersiach nosił cały szereg tych medali, pobierał za występ po dwieście rubli i więcej i dumny był z tego, że oto już piąty rok jak nie nosi innych kostjumów, prócz atłasowych; zawsze po występach czuł się „rozbitym“, a podczas napływu goryczy mawiał do siebie! „o, tak! my klowni musimy bawić sytą publiczność! Na arenie fałszywie i z pretensjami śpiewał stare kuplety lub deklamował wiersze swego układu, w których wyśmiewał, jak umiał oświetlenie miejskie, tramwaje i kanalizacje, co wywierało na publiczności, ściągniętej do cyrku, niebywale szumną reklamą, wrażenie nudnego i niewłaściwego małpowania. W życiu codziennem miał wyraz protekcjonalny i znudzony, lubił z tajemniczem lekceważeniem wspominać o sweni pokrewieństwie czy znajomościach z niezwykle pięknemi i bogatemi hrabinami, „które już mu obrzydły“.
Kiedy po wyleczeniu swego wywichnięcia ręki, Nora poraz pierwszy ukazała się w cyrku na porannej repetycji, Menotti zatrzymał dłużej niż wypadało przy powitaniu jej rękę w swojej, przybrał zmęczony wyraz twarzy i jakimś nienaturalnym głosem zapytał ją o zdrowie... Ta zawstydziła się, sponsowiała i wydarła swą rękę. Moment ten zadecydował o jej losie.
W tydzień potem, odprowadzając Norę po wielkiem wieczornem przedstawieniu, Menotti poprosił ją pójść z nim na kolację do restauracji w tym wspaniałym hotelu, w którym ten wszechświatowo znany, pierwszy solo-clown zawsze zwykł był zatrzymywać się.
Osobne gabinety znajdowały się na pierwszem piętrze. Wszedłszy na górę. Nora przez chwilę zatrzymała się — częściowo wskutek zmęczenia, trochę w niepewności, czy też wprost przez dziewiczą obawę. Ale w tejże chwili Menotti mocno ścisnął jej łokcie. W głosie jego przebijała zwierzęca namiętność i okrutny rozkaz byłego akrobaty, gdy wyrzekł:
— Allez!
I Nora weszła...
Odtąd widziała w nim coś niezwykłego, nie ziemskiego. pół-boga prawie... Odtąd poszłaby w ogień, gdyby zażądał...
Przez rok cały jeździła wraz z nim od miasta do miasta. Strzegła jak oka w głowie jego „brylantów“ i medali; podczas gdy występował czuwała nad jego garderobą, pomagała mu tresować szczury i świnie, rozmazywała po jego twarzy gold creme i — co najważniejsze — wierzyła z fanatyzmem bałwochwalcy w jego „wszechświatowe“ znaczenie. Gdy byli sami, Menotti nie wiedział, o czem z nią mówić i przyjmował jej zmysłowe pieszczoty z wymuszeniem znudzonym wyrazem człowieka „przesyconego“, lecz pomimo to pozwalającego jeszcze ubóstwiać się.
Po roku już mu obrzydła. Wtedy jego „znudzone spojrzenie padło na jedną z sióstr Wilson, wykonywujących „wzloty napowietrzne“. Teraz już zupełnie nic sobie z Nory nie robił, nie krępował się jej obecnością i nieraz w ubieralni, w oczach artystów i stajennych, bił ją po twarzy za jakiś guzik nieprzyszyty. — Nora znosiła to z tą samą pokorą, z jaką przyjmuje kije od swego pana stary, rozumny i całkowicie oddany mu pies.
Wreszcie razu pewnego po „benefisie“, na którym ten pierwszy w świecie clown został wygwizdany za to, że nazbyt mocno uderzył szpicrutą psa, Menotti wprost powiedział Norze, aby bezzwłocznie wyniosła się od niego do wszystkich djabłów“... Ta usłuchała, lecz przy samych już drzwiach numeru zatrzymała się i obejrzała z błagalnem spojrzeniem. Wtedy Menotti prędko podbiegł do drzwi, otworzył je szalonem pchnięciem nogi i wrzasnął:
— Allez!
Jedakże już po dwóch dniach, niby skopaną i wygnaną sukę, znów ją coś przypędziło do drzwi gospodarza. Zamroczyło się jej w oczach, gdy lokaj hotelowy z szyderczym uśmiechem zakomunikował na wstępie: „teraz nie można, bo z jakąś panną zajęty“...
Nora. chwiejąc się, poszła na górę, i snadź instynktem wiedziona, zatrzymała się przed drzwiami tego samego gabinetu, gdzie rok temu była poraz pierwszy z Monettim. Tak, on był tu: poznała odrazu ten głos „przesyconej znakomitości, niekiedy przerywany wyuzdanym śmiechem rudej angielki. Szybko weszła za drzwi...
Ujrzała ponsowe obicia, jaskrawe światło dwóch kandelabrów, blask kryształów, na stole góra owoców i butelki w srebrnej wazie. Menotti leżał bez surduta na kanapie, a panna Wilson z rozpiętym gorsetem... Poczuła zapach perfum, wina, cygar, i pudru. Wszystko to oszołomiło ją naraz: potem rzuciła się na Wilson i kilka razy uderzyła ją pięścią w twarz. Ta zapiszczała rzuciła się — i zaczęła się obustronna walka...
Gdy Menottiemu z trudem udało się rozłączyć obie kobiety, Nora padła przed nim na kolana i całując mu buty, z obłędną namiętnością błagała go, by wrócił do niej. Wtedy Menotti, z siłą odepchnął ją od siebie i mocno zdławiwszy za szyje palcami, rzekł:
— Jeżeli mi natychmiast nie wyjdziesz, to cię każę lokajom stąd za drzwi wyrzucić!
Nora wstała i chwiejąc się, szepnęła:
— A — a! W takim razie... w takim razie...
Spojrzenie jej padło w otwarte okno. Szybko i lekko, jako długoletnia woltyżerka, wskoczyła na parapat i nachyliła się w dół, trzymają rękami za ramę.
W dole głęboko huczały po bruku powozy, wyględające z okna niby jakieś dziwnie małe zwierzątka; lśniły się po deszczu chodniki, a w kałużach chwiały się odbicia latarń ulicznych.
Palce Nory skostniały i serce przestało uderzać pod wpływem chwilowej bojaźni... Wtedy, — przymknąwszy oczy i wstrzymując oddech w piersiach, podniosła ręce nad głową, wychylając się przez okno i ostatnim woli wysiłkiem zwalczając chwilową niemoc, krzyknęła niby w cyrku:
— Allez!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: anonimowy.