Życie snem (Calderón, tłum. Szujski, 1882)/Dzień drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Życie snem
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1882
Druk Drukarnia Władysława Łozińskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Szujski
Tytuł orygin. La vida es sueño
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Dzień drugi.
(Pałac królewski.)
Bazyli, Klotald.
Klotald

Wypełnione twe rozkazy.

Bazyli

Opowiadaj, jak się stało.

Klotald

Nie powtarzać po dwa razy
Jakim cudem — medycyna;
Jak przyrody każde ciało,
Każdy kamień, zwierz, roślina
Utajone ma przymioty.
Jakie grozy ma i cnoty.
Jeźli ludzka złość dobyła
Tysiąc trucizn z ziemi łona,
Czemuż moc ich złagodzona
Narkotykiem by nie była,

Co miast śmierci — sen sprowadza?
Uczyniła to tajemna
Infiltracyi twojej władza,
Spadająca jak śmierć ciemna
Wszechpotężnych kropli szmerem,
Że kto ją językiem ruszy
Zda bez zmysłów się i duszy
Zda bez czucia kadawerem.
Zbrojny płynem opiowym
Idę szukać go w grobowym
Cieniu wieży, od rozmowy
Rozpoczynam moje dzieło.
Słowo moje rzeczy tknęło,
Coby mogły umysł zdrowy
Usposobić wzniosłem tchnieniem
K’temu, co mu przeznaczeniem:
O niebiosach i naturze,
O szczebiotach ptaków w górze,
O niebieskich gwiazd powadze,
Aż na orła rzecz prowadzę.
O królewskim mówim ptaku,
Co z wietrznego goniąc szlaku
Jak skrzydlata błyskawica
Bystrym lotem wzrok zachwyca.
„Orlą masz i ty naturę
Więc nad inne szybuj w górę“.
W to mu graj! O majestacie
Wspomnieć tylko: krew się burzy,

Jakiś duch w nim wzrasta duży
W dumy staje twarz szkarłacie.
„Tak, pociechą mi jedyną,
Rzecze rozżarzony cały,
Że i ptaki, które płyną
Przez przezrocze nieb kryształy,
Wolne, śmiałe, giąć się muszą
Przed dzielniejszą jakąś siłą:
Więc i z moją twardą duszą
Trzeba przemoc znieść niemiłą“.
Wtedym podał mu napoje,
Aby duszę mu uciszyć,
Widzieć przestał, przestał słyszeć,
Dreszcz nim wstrząsnął, że się boję,
Czy to śmierć, czy otrętwienie.
Wkrótce na moje skinienie
Wzięto go i wóz skrzydlaty
Porwał więźnia, gdzie go czeka
Majestat królów bogaty
Skoro letarg, co powleka
Mgłą ponurą blask żywota
Pierzchnie, ujrzy pałac z złota,
Sług, gotowych na skinienie,
Dumnych panów otoczenie.
Wypełniwszy twe żądanie,
Niech nagrody żądam panie!
A nagrodą niech to będzie,
Że się dowie sługa stary

Jakie były twe zamiary
Sadząc syna na urzędzie?

Bazyli

Wątpliwości twe rozumiem
I usunę je, jak umiem.
Wiesz, że grozi Zygmuntowi
Gwiazdy jego wpływ straszliwy,
Klęski wieszcząc, zbrodnie, dziwy.
Dano przecież człowiekowi
Gwiazdy nawet władzę skruszyć;
Więc to próba, czy się wzruszyć
Nie da jego przeznaczenie,
Jeźli rozum i sumienie,
W trudnej doli tej okaże.
Niech więc wie, że jest mym synem
Niech odważnym zwalczy czynem,
Gwiazd potęgi srogie, wraże:
A zatrzyma króla władzę;
Gdy nie — jutro w grób więzienia
Ja napowrót go wprowadzę.
Jeźli chcesz wytłómaczenia,
Czemu śpiąc odbywa drogę.
I to snadnie rzec ci mogę.
Gdyby jutro, nie daj Boże
Ujrzał znów więzienne łoże,
Znając się, kim jest: zaiste
Usposobienie ogniste

Które ma, w głębie rozpaczy
Pogrążyło by mu duszę.
Kiedy w wieży się zobaczy
Dowie się w bólu i skrusze,
Że to tylko sen zwodniczy....
I nie zmyli się tak wiele
Wszakże snem są ludzkie cele,
Snem ludzkiego serca bicie,
Snem człowieka ziemskie życie.

Klotald

Niejeden argument gruby
Znalazłbym, aby ci dowieść,
Jak mylne twoje rachuby
Lecz już późno, rzecz poczęta
Do swych skutków musi powieść
Już się zbudził.

Bazyli

Twoja święta
Powinność, gdy pomieszany
Losów swych nie pojmie zmiany,
Rzec mu prawdę. Ja odchodzę.

Klotald

Sobie tylko ja dogodzę
Gdy mu prawdę powiem całą.

Bazyli

Obyż go to hamowało!
(odch.)

Klaryn

Czterech rozdaniem kułaków
Otworzyłem sobie drogę.
Czterech w liberyi łajdaków
Wrzeszczało, że wejść nie mogę.
Z biletów wstępu najlepiej
Ten drzwi i okna rozszczepi.

Klotald

Otóż i giermek mej małej,
Która czci mego nazwiska
Takie sprawiła opały.
Co słychać?

Klaryn

Co? Dziwowiska!
Zaufana w twej szablicy
Pani ma dzisiaj — w spodnicy.

Klotald

Co więcej?

Klaryn

Więcej? — Niemało:
Pokrewieństwa twego chwałą
Odziana, jak się ośmieli
Została — damą Estrelli.

Klotald

Wcale niezgorzej. Jej sprawa
Wymaga czasu.

Klaryn

Hm! sława,

Honor, wygody, estyma
Poszły za takiem krewniactwem —
A dla Klaryna — nic nie ma:
Żyj tu powietrzem wraz z ptactwem
Delektuj naturą samą,
Giermku, coś przybył z tą damą!
A proszę, z pięknym kurbetem
Powiem i dowiodę czynem,
Żem nietyle jest Klarynem,
Ile raczej klarynetem,
Że gdy gęba moja pusta,
Dziwnie mi biegają usta,
W klar, jak klarnet gęba miele
Co wiem tylko, a wiem — wiele.

Klotald

Słuszne twoje wymaganie,
W służbę moją cię przyjmuję
I zapewnię utrzymanie.
(odchodzą w różne strony.)



(Zmiana dekoracyi. Sypialna komnata Zygmunta. Słychać muzykę. Służba ubiera królewicza.)
Zygmunt

Nieba! co widzę? co czuję?
Patrzę, a oczom nie wierzę,
Strach mnie na poły przejmuje,
Na poły wątpliwość bierze.

Jaż to w pałaców przybytku,
Ja w aksamitnych szat zbytku,
Ja, służbą, co na skinienie
Podaje moje odzienie
Otoczon, z łoża powstaję,
Co miękkie, spać mi nie daje?
Snem się ułudnym nie bawię:
Wszak widzę, czuję na jawie!
Jestem Zygmuntem! to ciało
Moje! a przecież się stało
Coś ze mną, gdym był uśpiony!
Lecz niech się dzieje, co zechce,
Wiem, że dziś, uszczęśliwiony
Czem byłem wczoraj, być nie chcę.

1szy Sługa (n. s.)

Dziki humor się odzywa.

2gi Sługa

Zbudzić się na takie dziwa,
Zgłupieć można.

1szy Sługa

Przemów słowo?

2gi Sługa

Ma’ż muzyka grać na nowo?

Zygmunt

Niech zamilknie. Dosyć treli.

2gi Sługa

Mniemała, że rozweseli.

Zygmunt

Nienawidzę miękkich tonów,
Pisk ich wstrętnie w duszę wnika,
Szczęk oręży, dźwięk puzonów
To rozumiem, to muzyka!

Klotald (wchodzi)

Najpierwszemu z twej drużyny
Pozwól Panie mój jedyny,
Za swój hołd odnieść podziękę,
Pocałować pańską rękę.

Zygmunt

Co ja widzę, co się dzieje?
Nawet Klotald mój mięknieje,
Zapomina pięści twardej
I w pokorze gnie kark hardy?!

Klotald

Zadziwieniu się nie dziwię:
Otumanić cię prawdziwie
Mogła wielka taka zmiana.
Objaśnić cię, moc mi dana.

Więc z wyższego pocznę tonu:
Witaj mi — następco tronu!
Jeźliś dotąd, wstrętnie, skrycie,
Dziko prawie pędził życie:
Losy winne, co zesłały
Proroctw tyle, że dojrzały
I koroną ozdobiony
Straszny będziesz, uprzykrzony
Twym poddanym i krajowi.
Lecz w nadziei, że duchowi
Twemu uda się zwyciężyć,
Czem cię gwiazdy chcą ciemiężyć,
W śnie cię z wieży przeniesiono
Na królewskich zbytków łono.
Za chwilę król sam przybywa
By w oczy spojrzeć synowi,
On tobie reszty dopowie.

Zygmunt

Ha zdrajco! To mi wystarczy,
Co mi twój język odkrywa,
Aby pokazać w mej tarczy
Siłę mą, zemstę i gniewy!
Tyś mnie ukrywał, ty w żywej
Grzebać mnie śmiałeś mogile,
Tyś mi zabierał w straszliwy
Sposób, co było mem prawem!

Klotald

Biada mi!

Zygmunt

Chcesz, bym łaskawem
Okiem, łagodnie i mile
Patrzył na tyle bezprawi?
Nie spocznę, póki krwią twoją
Za królewską wolą moją
Sądu miecz się nie zaprawi!
(chce Klotalda napaść.)

2gi Sługa

Panie!

Zygmunt

Wara! mnie hamować!
Chcecie oknem wywędrować?

2gi Sługa (do Klotalda)

A więc — uciekajcie panie!

Klotald (wychodząc)

Biada ci, że się tak gniewasz,
Że snu lepiej nie używasz. (odch.)

2gi Sługa

Książę! Toć umiarkowanie!

Zygmunt

Milcz!

2gi Sługa

Wszak króla miał rozkazy.

Zygmunt

Choćby sto król kazał razy
A niesłusznie, trzeba było,
Całą się opierać siłą.

2gi Sługa

Posłuszeństwo nie rozbiera:
Na posłuchu służba szczera.

Zygmunt

Precz odemnie z perswazyami!

Klaryn

Kapitalnie mówi z wami!

2gi Sługa

Jakiem się tu mięszasz prawem?

Klaryn

Sam to prawo sobie dałem.

Zygmunt

Czem to Waszmość?

Klaryn

Sowizrzałem,
Totumfackim, co z łaskawem
Waszem spotkać chce się okiem.

Zygmunt

Lubię takich.

Klaryn

Ja wzajemnie
Pod mądrości twej urokiem.

Astolf (wchodzi)

Jak jutrzenka jaśniejąca
Opuszczając gór twych ciemnie,
Wieścisz Polsce powrót słońca.
Które niech świeci tem dłużej,
Im dłużej się opóźniało
Szybą swą jaśnieć wspaniałą.
Witaj!

Zygmunt

Z Bogiem!

Astolf

Coś nie znacie
Mnie, jak widzę, drogi bracie:
Astolf jestem, Moskwy książę
Węzeł krwi mnie z wami wiąże.

Zygmunt

Skoro: Z Bogiem! nie do smaku,
Przychylność moja osłabła:
Na przyszłość ciebie, biedaku
Powitam: Precz idź do dyabła.

2gi Sługa

Leśne nazbyt obyczaje,
Astolfowi cześć się daje.

Zygmunt

Mniej niech miewa animusza
I wchodzi — bez kapelusza.

2gi Sługa

Grandem jest.

Zygmunt

Ja — nad grandami!

2gi Sługa

Ubliżacie sobie sami.

Zygmunt

Zmilknij języku zuchwały!

Estrella (wchodzi)

Witaj potomku wspaniały
Królów, długo pożądany,
A więc tem szczerzej witany.

Nie na lata, ku stóleci
Kresom, wbrew niemej zazdrości,
Niech żywot Waszej Miłości
Rządów Waszych wątek leci!

Zygmunt (do Klaryna)

Powiedz mi, co to za jedna,
Ta piękność, piękność cudowna,
Ziemia podziwia ją biedna,
Ona niebiosom się równa,
Bo ziemi światła udziela.

Klaryn

Ciotka to Wasza, Estrella.

Zygmunt

Wspaniałe raczej to słońce!
Pani, twe oczy jarzące
Życzą mi szczęścia, co wschodzi
Samo, gdy w ciebie wzrok godzi,
Tak, że się szczęścia życzenie
Od razu w szczęście zamienia!
Cóż robi słońce, gdy ziemi
Twego użyczysz promienia?
Z twej twarzy bierze natchnienie,
Całując usty wrzącemi.
O tak mi pozwól w podzięce
Pocałować chociaż ręce.

Estrella

Grzecznej wam nie brak wymowy.

Astolf

Jeżeli mu rękę poda,
Zginąć ja z żalu gotowy.

2gi Sługa

(n. s.)  Do ognia oliwy doda.
(g.)  Panie! hamować należy
Zapał! Astolfo...

Zygmunt

Znów szczerzy
Waść język.

2gi Sługa

Uwagę zwrócę.

Zygmunt

A ja rozbiję, odrzucę
Wszystko, co sobie pozwoli
Stawać na opak mej woli.

2gi Sługa

Wszak rzekliście, wielkie nieba:
W słusznem tylko słuchać trzeba.

Zygmunt

Tak! Lecz rzekłem w tejże chwili,
Że kto opak iść się sili
Woli mojej, łbem przemierzy
Ile z okna na dół wieży.

2gi Sługa

Nie — w pokojowca purpurze.

Zygmunt

Doświadczysz na twojej skórze.
(wyrzuca go oknem)

Astolf

Co ja widzę?

Estrella

Na ratunek!

Zygmunt

Morski poszedł żłopać trunek.
Z okna w słone poszedł fale.

Astolf

Książę, scen takich nie chwalę.
Przestrzedz nas wszystkich należy:
Prawie-ć do leśnych obieży.

Zygmunt

A ja — słów takich nie znoszę
Na przyszłość i bardzo proszę

Powściągać pęd animusza:
Inaczej — bywam surowy —
Mogłoby braknąć wam głowy
Do wsadzenia kapelusza.
(Wchodzi Bazyli)

Bazyli

Co się tu dzieje?

Zygmunt

Nic zgoła:
Oknem wyleciał człeczyna,
Co stawiać ważył się czoła.

Klaryn

Król! niech Waść nie zapomina.

Bazyli

Ledwie z więzów uwolniony
Już zabójstwem obarczony?!

Zygmunt

W zakład poszedłem z cymbałem
Wyleciał. Zakład wygrałem.

Bazyli

Szedłem tu w błogiej nadziei,
Że z strasznych gwiazd twych kolei
Dobędziesz się duszą męża,
Która fatalność zwycięża.

Szedłem! Cóż widzę o nieba?
Że gwiazdom wierzyć potrzeba,
Skoro twój pierwszy krok w świecie
O ziemię człowiekiem miecie.
Jakże uczuciom ja skłamię,
Jakże się oprę o ramię,
Któreś zabójstwem zaprawił?
Sztylet, który się zakrwawił
Wstręt i odrazę w nas budzi,
Miejsce, gdzie człeka zgładzono
Pustkowiem staje dla ludzi:
Jakże się oprzeć o łono,
Jak ramion szukać objęcia
Krwawego zbrodnią dziecięcia?
Miłość ku tobie mnie woła,
Czyn mnie twój krwawy odtrąca,
Dusza przerażeniem drżąca
Przytulić ciebie — nie zdoła.

Zygmunt

Nie znałem ojca miłości
Znać nie chcę i uściśnienia
Ojca, co serce z kamienia
Miał dla mej biednej młodości.
Co mnie traktował jak zwierzę,
Jak stworę trzymał z daleka:
Niechaj mnie w uścisk nie bierze
Kto zgubił we mnie człowieka.

Bazyli

Żeś człowiek, żeś żyw, niestety!
Karę odbieram sowitą:
Skoro mi serce przeszyto
Szyderstw srogiemi sztylety.

Zygmunt

Gdybyś mi nie dał żywota,
Skarg nie byłoby przyczyny,
Że dałeś, a z twojej winy
Nić jego przeciętą złota:
To skarg mych stanowi wątek,
Na które słów mi nie stawa,
Że dałeś: piękny początek,
Że wziąłeś: brzydka to sprawa.

Bazyli

Taka twa wdzięczność, że z oków
Księciem wyszedłeś?

Zygmunt

Wdzięczności
Nie czuję. Nic nie dostaję
Jak to, co z prawa wyroków
Moje, co kolej mi daje
Życia, gdy ciebie nie stanie.
Rachunku, twardy tyranie

Mógłbym od ciebie się raczej
Domagać za czas zmarniony,
Gdziem jęczał w szacie żebraczej,
Wdzięczności, gdy pokrzywdzony
Srodze winnemu przebaczy.

Bazyli

Dziki jesteś, niepoprawny,
Wyrok niebios sprawdzasz sławny,
Więc też nieba wzywam w górze,
By świadczyło twej naturze.
Pierwszym mienisz się w twej dumie,
Bacz, byś chodził po rozumie,
Byś pokornej nabrał duszy.
Serca nabrał, co przebacza,
Bo się marnym snem rozpruszy
Wielkość ta, co cię otacza.
(odch.)

Zygmunt

Snem być ma, co teraz widzę,
Snem, w czem ruszam się i stoję?
Nie! ułudy się nie boję,
Wiem, kim jestem, czem się brzydzę.
Ha! on szarpie się i pieni,
Chciałby zwrócić czas miniony:
Jestem — los się nie odmieni —
Spadkobiercą tej korony.

W więzach mych, pod sklepień wiekiem,
Co sterczały tam nademną,
Mogłem wątpić, czy’m człowiekiem,
Czy potworną tylko ciemną.
Dziś blask słońca w duszę wcieka
Pół ja zwierza, pół człowieka.

Rozaura (wchodzi n. s.)

Za Estrellą idę w ślady
Pełna trwogi, by gdzieś z boku
Nie spotkać Astolfa wzroku.
Trzeba mi Klotalda rady,
Pełne zrobię mu wyznanie...

Klaryn (do Zygmunta)

Nowym świat ci cały, panie.
Cóż ci też tak — w oko wpadło?

Zygmunt

Nic nie dziwi mnie zbyt wiele.
Wyobraźnia drogę ściele
Temu, co człowiek zobaczy,
A przy niej — wszystko pobladło.
Jedna rzecz tylko mnie trzyma:
Nad piękność niewiast — nic nie ma.
Mówią, że w szacie prostaczej
Mężczyzny świat się odbija,
Lecz czyjaż postać, o! czyja

Zwierciedli niebios błękity
Jeźli nie postać kobiety?
Jeżeli tamta jest ziemi
Ta niebios bywa odbiciem,
Wyższa więc, bo ziemskiem tamta,
Niebieskiem ta żyje życiem.
O ta naprzykład!

Rozaura

Bystremi
Ujrzał mnie oczy: odchodzę.

Zygmunt

A ja ci drogę zagrodzę:
Nie łącz zachodu ze wschodem
Słońca, gdyś słońcem na niebie.
Zaćmienie będzie bez ciebie.
Jakaż odmiana powodem?

Rozaura

I ja spostrzegam odmianę.

Zygmunt

Rysy’m te widział cudowne.

Rozaura

A ja te ręce — skowane.

Zygmunt

Kobieta! Ona kobietą!
O jakąż słodką podnietą
Dźwięczy to słowo czarowne!
Serce nadzieją weseli.
O piękna, jakże cię zowią?

Rozaura

Jak zową, mniejsza: Estrelli
Jestem damą honorową.

Zygmunt

Co mówisz? O powiedz raczej,
Żeć słońce, co gdy zobaczy
Estrellę, z pełni swej łaski
W własne odziewa ją blaski.
Widziałem, w kwiatów krainie
Cesarzowa, róża słynie,
W krainie drogich kamieni
Brylant cesarzem promieni,
Przed gwiazd błyszczącym narodem
Królowa — jutrznia mknie przodem,
Tam, w sfer dalekich bezmiarze
Słońce nad inne mocarze
Światło rozdzielając włada,
Czemuż, gdy kwiatom, kamieniom,
Gwiazdom i niebios przestrzeniom
Piękność rządzących nakłada,

Gdy pięknym mniej piękne służą:
Służysz mniej pięknej od siebie,
Coś jest brylantem i różą
Jutrzenką i słońcem na niebie?

Klotald

Mnie hamować go wypada
Skorom go chował. O biada!

Rozaura

Łaskawych słów twych strumienie
Niedziw że bez odpowiedzi,
Gdy próżno rozum się biedzi,
Środek najlepszy milczenie.

Zygmunt

Milcz, lecz nie odchodź.

Rozaura

Ja proszę,
Bym odejść mogła.

Zygmunt

Nie znoszę
Prośby, co prośbę precz miecie.

Rozaura

Pójdę, gdy puścić nie chcecie.

Zygmunt

Opór — cierpliwość mą kruszy,
Uprzejmość — gwałtem się stanie.

Rozaura

Lecz cześć dla kobiet zostanie
W niecierpliwej nawet duszy.

Zygmunt

Z niemożliwością wojować,
Na to musiano mnie chować.
Ktoś, co zaręczał zuchwale,
Że tem oknem nie wyleci,
Wyleciał w słone mórz fale.
Tak i twój honor, co świeci
Pewnością zbyt niewzruszoną
Może naruszyć się pono.

Klotald

Zaciął się! O wielkie nieba!
Cześć córki ratować trzeba.

Rozaura

Nie próżne widać obawy,
Obudzał umysł twój krwawy,
Dziki, nieludzki, okrutny;
W postaci człowieka smutnej
Kryjący drapieżność zwierza.

Zygmunt

Używałem, jak puklerza

Słów słodkich, aby w pół drogi
Wstrzymać twój wyrok zbyt srogi.
Teraz mi sprawdzić wypada
Co przerażona i blada
Rzucasz mi na dumną głowę.
Odejdźcie, drugą połowę
Złorzeczeń, człeku-zwierzowi
Niechaj nieszczęsna wypowie.

Rozaura

Ginę! Litości!

Zygmunt

Tyrana
Nie wstrzymasz!

Klotald

Wyjdę z ukrycia
Bronić honoru, jak życia,
Chociażby śmiercią.... Kolana
Oplotę twoje!

Zygmunt

Ha! z drogi!
Starcze! Zbytniej chcesz pobłogi!
Drugi raz stajesz oporem.

Klotald

O jeźli ojców twych wzorem

Chcesz władać, najprzód zapanuj
Nad żądzami, cześć uszanuj,
Okrucieństwa pozbądź, panie,
Bo czem jesteś, snem się stanie!

Zygmunt

Znowu snem! wściekłości burzę
W piersiach budzi mi to słowo:
Gdy ci w piersiach miecz zanurzę
Prawda tryśnie purpurowo.

Klotald (chwytając go za rękę)

Może ją wstrzymam!

Zygmunt

Puść!

Klotald

Wzruszę
Wprzód zamek krzykiem!

Zygmunt

Ja zduszę
Ciebie tymczasem potworze,
Wrogu, zbrodniarzu!

Rozaura

O Boże!
Na pomoc! Gwałtu! Pomocy!

Astolf (wpada)

Książę, ma—ż uledz przemocy

Waszej, sługa domu dawny?
Starzec! Schowajcie miecz sławny!

Zygmunt

Niepierwej, aż w krwi go zbroczę.

Astolf

A ja opiekę roztoczę
Nad starym! Dam mu schronienie
U stóp mych!

Zygmunt

Chce przeznaczenie,
Abym za zuchwalstwa twoje,
Ciebie przepłoszył potroszę.

Astolf (dobywa miecza)

Więc nie na księcia miecz wznoszę,
Lecz, by życie bronić moje.
(wchodzi Bazyli i Estrella)

Klotald

Nie draźń go panie!

Bazyli

Tu szpady?

Estrella

Astolf tu? Przyszło do zawady...

Bazyli

Co się tu dzieje?

Astolf

Nic zgoła:
Na widok twojego czoła....

Zygmunt

Działo się, że sercem całem
Starca tego zabić chciałem.

Bazyli

Gdzież dla siwych włosów względy?

Klotald

Oszczędź królu reprymendy.

Zygmunt

Względy mieć dla siwej głowy?
Przypomina mi to inną,
Co nie była dobroczynną
Dla mnie. Rachunek gotowy
Mam z nią i nie spocznę wprzódy,
Aż u stóp mych, moje ludy
Ukorzoną ją zobaczą.
(odch.)

Bazyli

Nim się to stanie, należy
Spiącego oddać siepaczom
I do starej rzucić wieży:
Snu piękność, który przeminie,
Zbudzenia bólem niech zmierzy.

(Odchodzą wszyscy, prócz Astolfa, Estrelli i Rozaury n. s.)
Astolf

Rzadko wróżba wtedy kłamie
Gdy nieszczęścia zapowiada:

Pewną tak niedolą blada,
Jak niepewnem szczęście bywa
A prorok, którego ramię
Złe tylko zawsze wskazywa
Nieomylności jest bliski.
Los mój i los Zygmuntowy
Dowieść nam tego gotowy:
Jemu wróżył od kołyski
Pychę, zabójstwa i gwałty:
Wszystko to w widome kształty
Przeszło, sprawdzone do końca.
Mnie wieścił uśmiechy słońca,
Szczęścia czarowną pogodę,
Tymczasem marzenia młode
Słowa przyjaznej zachęty
Gniewy twe rozwiały i wstręty.

Estrella

Nie wątpię, że słów tych wątek
Snuje się z uczuć w twem łonie,
Lecz — dla damy w medalionie,
Najdroższym z twoich pamiątek.
Ona niech wdzięcznie ich słucha,
Nie skąpi serca i ucha.
Tego jeszcze nie bywało,
Ażeby serce się dało
Czuciem dla innych zdobywać.

Rozaura (n. s.)

Cóż to? związek ich rozrywać
Się zaczyna, wielki Boże!

Astolf

Obraz ten — u nóg twych złożę.
Z serca go mego wypłasza
Twój obraz! Tak zawsze bywa:
Cień lada gwiazda rozprasza
Lecz słońce — gwiazdę zaćmiewa!
Idę poń. (n. s.) Rozauro miła
Trzeba, żebyś przebaczyła:
W ludzkich to losów zamieci
Zmian tych raptownych przyczyna:
Co obecnością nie świeci,
To się łatwo zapomina. (odch.)

Rozaura

Co mówił, z trwogi nie słyszę.

Estrella

Tyś tu?

Rozaura

Księżniczko!

Estrella

Od wczora

Znana mi tylko, tak miłą
Jesteś mi, że ciebie piszę
Między te, z któremi żyło
Się długo. Ztąd zaufanie
Do zwierzeń serca mnie wiedzie.

Rozaura

Pani!

Estrella

Krótkie me wyznanie.
Astolf mężem moim będzie
Jeźli los na nas zażarty
Tej jednej szczęśliwej karty
W życiu nam nie pozazdrości.
Jedno mi bolesnem było,
Gdy o rękę moją prosił:
Na piersiach medalion nosił
Nieznanej damy. Draźniło
To moją miłość niemało.
By zyskać oko łaskawsze
Poszedł więc, galant, jak zawsze
Przynieść medalion. Lecz całą
Przyjemność zwycięztwa psuje
Wstyd, żem żądała. Pojmuje
Go może uczuć twych tkliwość.
Ty jesteś sama poczciwość:
Odbierz go za mnie. Królewnę
Wyręcz, piękna, jak królowa,

Masz zręczność gładkiego słowa
A czem miłość, wiesz zapewne. (odch.)

Rozaura

Obym była nie wiedziała.
Nieba! spieszcie mi z pomocą,
Wskażcie ścieżkę, by umiała
Poprowadzić mnie tą nocą
Mojej doli opłakanej;
Drużkę wskażcie, co podobna
Do mnie, dolą tak żałobna
Idzie, widząc koło siebie
Nieprzebyte przeszkód ściany.
Wskażcie położenie trudne,
W którem rozum takie złudne
Daje rady, że w nich nie ma
Ni ratunku, ni pociechy,
W którem zaledwie oczyma
Dojrzysz nieszczęścia, już echy
Strasznemi drugie odpowie,
Już się z jednego popiołów
Drugie, jak Feniks odradza,
Stare cudownie odmładza,
W żywych się zmarłe odnowi.
Mówiono, że tych Aniołów
Nieszczęścia czarna gromada
Jest bojaźliwą, że rada
Dlatego kupić się w tłumie:
Ja to bojaźnią nie umię

Nazwać, o! powiem inaczej,
Że idą, syny rozpaczy
Zwartą falangą, z szpadami
Naprzód i naprzód bez końca.
A kogo wiodą bez słońca
Czarnemi nocy cieniami
Jedną pociechę mieć będzie:
Druhami będą mu wszędzie!
O! jam doznała tej drużby
Wiernej i pewna’m ich służby
Aż do śmiertelnej pościeli!

Ale co czynić? Jeżeli
Powiem, kim jestem, obrażę
Klotalda, co się kryć każe
Póki nie odzyskam cześci.
Jeźli, kim jestem zaprzeczę,
Oczy i czoło ułożę:
Czy nadmiar mojej boleści,
Czy żal, co łono me piecze
Pozwoli, by na obrożę
Gorącą moją wziąć duszę!

Lecz poco ja głowę suszę,
Choćbym przewalczyć się chciała
Wybuchnie zawsze, co cierpię,
Wybuchnie to, com cierpiała.
Więc niech siłę moją czerpię

Tam, gdzie życia mego siła,
W niedoli, co mnie wodziła... (spostrzega Astolfa)
Ale otoż jej potrzeba....
O wspomóżcie, wielkie nieba.!.

Astolf

Oto portret. Ha!

Rozaura

Jasności
Waszej, co się nagle stało?

Astolf

Rozaura!

Rozaura

Choćby schlebiało
Niewieściej mojej próżności
Takie wywołać wrażenie,
Wyznać muszę uniżenie,
Że jestem Astreą tylko.
Damą dworską, co przed chwilką
Po raz pierwszy was ujrzała.

Astolf

Próżną ta komedya cała.
Serce pozna, choć w Astrei
Przedmiot westchnień i nadziei,
Rozaurę, przedmiot miłości.

Rozaura

W nieznane jakieś ciemności
Wiedzie wasza mowa, książę,
Ja wiem, że tutaj mnie wiąże
Powinność, w imię Estrelli
Odebrać portret, jeżeli
Chęć wasza z jej chęcią w zgodzie.
Chociażby ku własnej szkodzie
Czynić, co pani poleci
Oto cel, który mi świeci.

Astolf

Próżno zadajesz gwałt sobie.
Ustom wesołym — w żałobie
Oczy nie do wtóru wtórzą!
To jak muzyka, gdzie burzą
Się instrumenta w rozsterce,
Kiedy pragnienie harmonii
Daremnie w uszach nam dzwoni
Zmysły obraża i serce.

Rozaura

Proszę o portret.

Astolf

Trwasz w roli.
Jeśli Rozaura pozwoli
I ja z mojej recytuję:
Zanadto Estrellę szanuję,

By dawać portret jedynie,
Gdy się sam przedmiot nawinie.
Ciebie więc posyłam do niej,
Nosisz twój portret na sobie,
Niechże dostojnej osobie
Sam oryginał się skłoni.

Rozaura

Kto otrzymał polecenia
Niech ich dowolnie nie zmienia.
Oryginału wysłanie
Hańbą dlań będzie, jak wiecie,
Hańbą, zrządzoną kobiecie
Czybyście chcieli jej, panie?
Oddajcie portret

Astolf

Nie!

Rozaura

Biorę
Go mocą, zdrajco!

Astolf

Nie w porę
Groźba, przy sile — niewieściej

Rozaura

Jakto? Ona, o boleści,
Ma dostać portret, ma wiedzieć,
Że to ja?

Astolf

Bądź spokojniejszą.

Rozaura

Zdrajcą nie bądź!

Astolf

Najmilejszą
Moją proszę, cicho siedzieć
Racz do czasu.

Rozaura

Twoja? miła?
Nie jest nią i znać nie była.

Estrella (wchodząc)

Cóż to? Wy w sporach oboje?

Astolf

Ona!

Rozaura (n. s.)

Niechaj czucia moje
Obrażone mi pomogą
Wyrwać tę pamiątkę drogą.
(gł.)  Wszystko ci powiem dokładnie.

Astolf

Co ty chcesz mówić? (n.s.) Szkaradnie
Rzecz się splątała.

Rozaura

Przed chwilą,
Gdym wedle twego rozkazu
Księcia z portretem czekała,
Myśl moja się zaplątała,
Jak niejednego się razu
Dzieje, z portretu — w portrety.
Wspomnę przez dziwny trafunek,
Że własny mam wizerunek
Przy sobie. Próżność, niestety,
Ciągnie mnie, by go wydostać.
Wtem księcia zjawia się postać —
Spłoszona, wypuszczam z ręki
Medaljon — on go podnosi.
Gotuję naprzód podzięki
By go odebrać, on prosi
By go zatrzymać mógł sobie.
Korna, przedstawienia robię,
Pocom tu przyszła. Daremnie!
Widocznie żartuje ze mnie.
Oba chowając portrety...
Ztąd w końcu nie brak podniety
Do słów niecierpliwych wcale.
Zbyt zaiste poufale
Książę za pierwszem spotkaniem
Zabawia się żartowaniem.
Proszę popatrzeć łaskawie
Wszak mój portret?!

Estrella (biorąc od Astolfa portret)

W dziwnej sprawie
Widzę księcia!

Rozaura

Mój?

Estrella

Zaiste!
Podobieństwo oczywiste.

Rozaura

Żądaj więc drugiego pani.

Estrella (oddaje Roz. portret)

Idź!

Rozaura (n. s.)

Mam wreszcie! Któż mi zgani
Środek, kiedy cel dopięty. (odch).

Estrella

Choć nie myślę, by się miały
Ostać nasze sentymenty,
Po rzeczach, co się podziały:
Proszę was o portret drugi
Z ciekawości, z konsekwencyi,
Żem prosiła raz.

Astolf

Posługi
Żadnej, pełen obedyencyi
Odmówić nie jestem w stanie,
Lecz w tej sprawie....

Estrella

Ha! mój panie
Tak? Bezwstydny i niegrzeczny
Bądźże na przyszłość bezpieczny
Od wszelkiego nagabania,
Zapomnij mego żądania. (odch.)

Astolf

Słuchaj! Wstrzymaj się! Nie słucha...
Jakaż losów zawierucha
Rozauro, do Polski nas goni
Abyśmy zginęli w tej toni!
(odch.)


(Zmiana dekoracyi. Wnętrze wieży. Zygmunt przykuty, odziany skórą zwierzęcą — spi. Klotald, Klaryn, stróże)
Klotald

Niech jego pycha znachodzi
Koniec, zkąd wzięła początek.

Stróż

Łańcuch przytwierdzon.

Klaryn

Niech słodzi
Sen, pełen miłych pamiątek,
Już naprzód chwilę zbudzenia,
Która cieniowi żywota
Użyczy śmierci promienia.

Klotald

Człowiek tak świetnej wymowy
Wart umieszczenia, gdzie słowy
Będzie dowolnie szermierzyć:
Weźcie go, w wieży zostanie.

Klaryn

A za co, wielmożny panie?

Klotald

Za to, że Klaryn uderzyć
Mógłby w klarynet niebacznie,
Gdy sekret świerzbieć go zacznie.

Klaryn

Anim ja groził sztyletem
Ojcu, ni możnym, jam z góry
Nie zrzucał dworzan!

Klotald

Klarnetem
Jesteś tych wszystkich bezprawi.

Klaryn

Chcę już być fletem bez dziury
Niech tylko milczenie zbawi.
(wyprowadzają go)

Bazyli

Klotald!

Klotald

Najjaśniejszy panie
Przyszedłeś tutaj?

Bazyli

Ciekawość
Co z królewiczem się stanie,
Aż tutaj ojca przywiodła.

Klotald

Widoku nędzy jaskrawość
Źle może wpłynąć na ciebie.

Bazyli

Niestety! Żywota źródła
Zmąciła straszna fatalność,
Zbudź go. Niech przyjdzie do siebie.

Klotald

Mówi coś, jakaś nawalność
Piersią spiącego porusza.

Bazyli

Przez sen odzywa się dusza.

Zygmunt (przez sen)

Ten książę tronu jest godny
Co więzy tyranom zakłada:
Umieraj Klotaldzie wyrodny,
Mój ojciec — przedemną niech pada.

Klotald

Sniąc jeszcze grozi mi zgonem.

Bazyli

Mnie z czołem chce mieć schylonem.

Zygmunt (przez sen)

Niechaj wielki teatr świata
Patrzy się, dziwi, otwiera
Oczy, jak Klotald umiera,
Jak Zygmunt ojca ugniata!
(Budzi się) Biada mi! Gdzie-żem?

Bazyli

Wychodzę. (odch. lecz w głębi
sali zostaje.)

Zygmunt

Jaż to? ja zmienion tak srodze,
Ja w kajdanach! ja w więzieniu!
O w jakiemż byłem marzeniu...

Klotald

Trzeba mu pomódz! Czas wstawać!

Zygmunt

Wstawać czas!

Klotald

Dzień zacznie zdawać
Wam się nocą, gdy będziecie
Spać tak długo. Odkąd przecię
O tym orle wczoraj oba
Mówiliśmy, spicie, spicie
Bez przestanku. Cała doba...

Zygmunt

I niezbudzon, choć budzicie,
Jestem dotąd: wszystko we śnie
Tak mi zdało się być jawem
Tak wybitnem, tak jaskrawem,
Że snem zda mi się, że nie śnię.

Klotald

Cóż wam się takiego śniło?

Zygmunt

Co? Ach! dobrze mi tak było!
Wstałem z łoża, co strojone
W wszystkie wonnej wiosny kwiaty,
Sługi z pokorą schylone
Drogie mi podały szaty,
Ty sam przyniósł wieść wesołą
Z schylonem kornie obliczem,
Żem nie więzień już, że czoło

Dumnie w górę podnieść mogę,
Bo przed sobą tronu drogę
Ma, kto Polski królewiczem.

Klotald

Za wieść tyle pożądaną
Jakąż nagrodę mi dano?

Zygmunt

Nagrodę, za co nagrodę?
Tyś tyrał me lata młode,
Więc za zbrodniarza cię miałem,
Dwa razy zabić cię chciałem.

Klotald

Tak byłeś srogim?

Zygmunt

Ha! panem
Będąc, jak zemsty taranem
Nie bić w przyczyny niewoli!
Bolało mnie, ich niech boli!
Lecz miałem przedmiot miłości
Kobietę! I gdy się kruszy
Wszystko, com śnił na wolności,
Została pamięć piękności
Została miłość w mej duszy.
Bazyli wych.

Klotald

(n. s.)  Król odszedł mocno wzruszony.
(g.)  Przyczyną sennej mamony
Była o orłach rozmowa.
Lecz muszę was pomiarkować:
Wychowawcy siwa głowa
Godna, aby ją szanować.
A i w śnie, dopuście nieba
Dobrze, nie źle czynić trzeba.
(odch.)

Zygmunt

Ma słuszność. Więc na przypadek,
Gdybyśmy znowu śnić mieli,
Wstrzymajmy duszy upadek
Furję i zemstę, jeżeli
Przyjemny ma sen nam wrócić.
Snu niczem nie trzeba kłócić,
Bo sen istotne to życie
Póki z zbudzeniem rozbicie
Nie przyjdzie. Śni król, że włada,
A słów pochlebców kaskada
Każdą kropelką strumienia
Oznacza bliskość zbudzenia.
Śni bogacz skarbów nadmiary,
Nędzę, ubóstwo śni stary,
Śni, kto możnieje i rośnie,
Śni, kto się trapi żałośnie.

Śni, kto się gniewa obrażon.
Śnią wszyscy, choć się nie ważą,
Że śnią, otwarcie powiedzieć,
Śnię ja, że muszę tu siedzieć
W wieży, jak śniłem, że wolny
Zemście bieg dałem swawolny.
Czem życie? Złudzenia chwilką,
Czem życie? Marzeniem tylko,
Cieniem, majakiem, rojeniem,
Największe szczęście — pół niczem:
Sennem jest życie marzeniem,
Sen zaś snem tylko zwodniczym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Józef Szujski.