Życie Eskimosów/Polowanie w Kajaku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Roald Amundsen
Tytuł Życie Eskimosów
Podtytuł Opis podróży do bieguna północnego w latach 1903-1907
Wydawca Instytut Wydawniczy „Zdrój“
Data wyd. 1925
Druk „Grafja“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POLOWANIE W KAJAKU.

Polowanie w kajaku ma największy urok dla Eskimosa. Wszystkie jego myśli i wysiłki związane są z morzem, a treść jego życia stanowią twarde walki, które stacza na falach morskich.
Nikt nie dał nam tak plastycznego obrazu Eskimosa w jego kajaku, jak Fritjof Nansen, który w swej książce: „Życie Eskimosa“ opisuje jasno i wyraziście życie mieszkańców Grenlandji. Bądźmy przez jeden dzień towarzyszami Eskimosa podczas połowu. Już na parę godzin przed świtem wchodzi on na wzgórze, z którego może rozejrzeć się po horyzoncie i przekonać się jaka jest pogoda. Jeżeli jest zadowolony z wyniku swych obserwacji, wraca powoli do domu i wdziewa specjalny kajakowy kożuch. Śniadanie jego składa się z paru dobrych łyków wody.
Już przedtem kajak pozostawił na brzegu, narzędzia do połowu ułożył na swojem miejscu, a sam włazi w otwór kajaku, związuje z nim szczelnie kożuch, którym się odział, i wypływa na morze. Równocześnie z domów sąsiednich razem z nim wychodzą inni Eskimosi. Dziś mają polować na gatunek mniejszych fok, do których płynąć trzeba około dwóch mil na pełne morze.
Jest spokojnie i cicho. Wkrótce wypływają Eskimosi ze swych zatok i cieśnin. Po wielu godzinach dopływają do tych miejsc, gdzie mają polować. Widzą foki wyglądające z wody. Tu łowcy rozdzielają się i każdy płynie w inną stronę za zdobyczą. Boas, jeden z najzręczniejszych łowców swojej wsi, dojrzał dużą fokę i podąża za nią, ta jednak schowała się pod wodę, trzeba więc czekać, nim foka znowu się ukaże.
Tam! Troszkę dalej ciemna okrągła głowa wynurza się z wody. Mocno nachylony w kajaku, wiosłuje Boas powolnemi, cichemi uderzeniami i zbliża się do zwierzęcia, które leży w zupełnej beztrosce z głową podniesioną do góry i buja się spokojnie na falach. Ale nagle zaczyna się rozglądać uważnie. Dojrzało odblask wiosła i przygląda się nieprzyjacielowi swemi wielkiemi okrągłemi oczami. Ten zatrzymuje wiosła, unika najmniejszego poruszenia i daje się nieść spokojnie kajakowi. Foka nie zauważyła nic podejrzanego, oddaje się więc ponownie swej beztrosce. Odrzuca w tył głowę, wyciąga pysk w górę i kąpie się w rannem słońcu, które błyszczy na jej ciemnej, mokrej skórze. Tymczasem szybko zbliża się kajak. Ilekroć foka spojrzy na niego, Boas zatrzymuje ruch wioseł i siedzi bez ruchu, ale gdy zwierzę odwróci oczy w inną stronę, znowu szybko mknie naprzód. Zbliża się na odległość, z której może ją dosięgnąć, przygotowuje harpun, patrzy czy lina dobrze jest umocowana na kajaku, daje jeszcze jedno uderzenie wiosła i oto, gdy zbliża się ważna chwila, foka spokojnie chowa się pod wodę. Nie przestraszyła się jednak, więc wkrótce wypływa znowu. Trzeba czekać. To zajmuje bardzo wiele czasu, gdyż foki potrafią nieprawdopodobnie długo siedzieć pod wodą. Oczywiście czekającemu czas dłuży się w nieskończoność. Jednak Eskimos ma cierpliwość godną podziwu, porusza tylko głową, celem badania sytuacji, poza tem siedzi zupełnie nieruchomo. Wreszcie nieco dalej ponownie ukazuje się nad wodą głowa foki. Ostrożnie obraca Boas swój kajak i niezauważony przez przeciwnika, podpływa tak, iż jest teraz tuż obok niej. Wtedy nagle foka dostrzega go, patrzy nań przerażonemi oczami i znika pod wodą. Ale upływa zaledwie kilka sekund i zwierzę znowu ciekawie wygląda z wody. Teraz znajduje się już tak blisko, że można ją dosięgnąć. Boas trzyma harpun w pogotowiu — jeszcze jedno uderzenie wioseł — i rzuca go z rozmachem. Ta prymitywna broń, jakby strzała wyrzucona z łuku, przeszywa z sykiem powietrze, ciągnąc za sobą linę, która drga i kręci się wężowato. Trafiona foka rzuca się gwałtownie i zgina kark, aby zanurzyć się znowu, wtedy harpun wbija się w ciało aż po drzewce. Tylko jeszcze zadnia część jego ciała uderza rozpaczliwie o wodę, która się pieni, poczem foka tonie, ciągnąc linę za sobą. Teraz Boas z błyskawiczną szybkością rzucił za siebie pęcherz, przywiązany do końca liny. Pęcherz tańczy na powierzchni wody, zdaje się, że zaraz się zanurzy. I rzeczywiście znika pod wodą, ale niedługo wypływa znowu. Ku niemu wiosłuje Boas z całą szybkością. Tymczasem chwyta drzewce, które foka zrzuciła z siebie, a które pływa po wodzie. Jest znowu gotowe do rzutu. Wkrótce wypływa i foka. Wściekła — gdyż o ucieczce niema już mowy — zwraca się do swego prześladowcy, rzuca się najpierw na pęcherz, rozrywa go i kieruje się w stronę kajaku. Boasowi grozi silny atak. Zwierzę pochyla grzbiet i z otwartą paszczęką po przez fale rzuca się naprzód z taką siłą, że aż woda syczy. Teraz może łowca chybiony rzut przypłacić życiem. Jednak Boas z całym spokojem podnosi dzidę i rzuca ją w otwartą paszczę zwierzęcia tak zręcznie, że ostrze wystaje z karku. Foka wstrząsa się gwałtownie, głowa jej opada, ale w tej chwili wyprostowuje się w wodzie. Z szeroko otwartej paszczy sączy się krew i foka wydaje dziki, wstrząsający ryk, podczas gdy błona nad pyskiem rozdyma się do niezwykłej wielkości. Potrząsa głową tak gwałtownie, że dzida drży i chwieje się na wszystkie strony, nie zdoła jednak ani jej złamać, ani wyrzucić z gardzieli. W tej chwili Boas rzuca dzidę ponownie, mierząc w płuca i serce. Foka zdycha, walka jest skończona. Boas podpływa do zwierzęcia i jeśli ono jeszcze żyje, dobija je długim, ostrym nożem.
Tymczasem Tobjasz, także znany łowca, nie miał takiego szczęścia jak Boas. Polował najpierw na jedno zwierzę, które ukryło się pod wodą i więcej się nie ukazało. Wreszcie dojrzał inne. Gdy zaczął wiosłować ku niemu, wypłynęła nagle przed nim jeszcze jedna foka i została odrazu harpunem przebita. Bardzo duża jest ta foka i rzuca się w wodzie jak szalona. Lina przytwierdzona do przedniej części kajaku obraca się z wielką szybkością i szarpie mocno kajakiem. Zanim Tobjasz się spostrzegł, woda podpływa mu już pod ramiona. Widać tylko jego głowę i dziób kajaku, wystający z wody. Sytuacja zdaje się być beznadziejna. Wszyscy, którzy znajdują się w bliskości, wiosłują z całych sił, choć mało mają nadziei, aby mogli w porę przyjść z ratunkiem. Jednak Tobjasz jest wioślarzem znakomitym i pomimo fatalnej sytuacji, utrzymuje równowagę, przeciwstawiając się usiłowaniom zwierzęcia pogrążenia go w głębiach morskich. Nakoniec zwierzę wypływa znowu i w tejże chwili Tobjasz chwyta za dzidę i zadaje mu śmiertelne uderzenie w głowę. Inni, gdy nadpłynęli, mogli już tylko pomóc Tobjaszowi w umocowaniu zdobyczy przy kajaku, poczem otrzymali po kawale słoniny. Zachwycali się przytomnością umysłu i zręcznością Tobjasza i długo o tem rozprawiali.
Dotąd pogoda była ładna, a morze mieniło się w promieniach słońca, ale w ostatnich godzinach ciężkie, wielkie chmury zaczęły się zbierać na południowej stronie horyzontu. Zaledwie Tobjasz przytroczył fokę do kajaku, usłyszał głuchy huk i dojrzał jakby dym, czołgający się po wodzie. To oznacza zbliżanie się burzy, a dym ten — są to rozbite chmury, które wiatr gna przed sobą. Ze wszystkich burz najbardziej obawia się grenlandczyk burzy południowej, ponieważ bywa ona bardzo gwałtowna i powoduje bardzo silne falowanie morza. Teraz corychlej dobić do brzegu! Ci, którzy nie potrzebują holować upolowanych fok, mogą posuwać się najszybciej, jednakże starają się być w jednej linji z innymi. Nie ujechali daleko, a już dopędziła ich burza. Morze całe pieni się i szumi. Wiosłujący czują nawałnicę na swoich plecach, jak olbrzyma, który unosi ich i gna naprzód. Sytuacja staje się poważna. Fale wznoszą się, jak wysokie wieże, poczem załamują się i przewalają jedne przez drugie. Żeglarze śpieszą ku lądowi, ale wiatr dmie z boku. Ziemia jest jeszcze daleko. Poprzez zasłonę wodną nie można nic dostrzec, nie widać też ludzi, każda nowa fala jakby ich grzebała w odmętach morskich, tak iż tylko tu i tam ponad spienionemi falami ukazuje się głowa, ramię lub wiosło.
Nadpływa znowu olbrzymia góra wodna, zdaleka już mieni się czarno i biało. Wznosi się tak wysoko, że prawie zakrywa niebo. Eskimosi szybko przymocowują rzemieniami wiosła do kajaka i pochylają się tak, iż spiętrzone fale przewalają się przez nich. Przez chwilę zdaje się, iż wszystko zniknęło. Inni czekają z natężeniem, aż kolej przyjdzie na nich. Woda przewala się nad nimi i teraz znowu wszyscy wiosłują dalej. Zwykle jednak takie fale olbrzymie przychodzą jedne za drugiemi i bywają coraz silniejsze i potężniejsze, Eskimosi układają wiosła płasko na kajaku, pochylają się naprzód i gdy biały wodospad z hukiem pioruna przewala się przez nich, rzucają się sami w czeluść morską i w ten sposób przełamują jego siłę. Znowu zniknęli na chwilę — nagle wynurza się jeden kajak na prawym boku, a drugi do góry dnem.
Najbliższy sąsiad dąży z pomocą, ale znowu napływa nowa góra wodna i każdy musi myśleć o sobie. Dwóch się wywróciło, ale z tych jeden natychmiast wypływa i pierwszą jego myślą jest nieść pomoc swojemu towarzyszowi. Zbliża kajak swój ku tonącemu, kładzie wiosła na oba kajaki, chwyta pod wodą ramię swego przyjaciela, z całą siłą ciągnie go ku sobie, tak, iż tamten może chwycić wiosło i w jednej chwili wyprostowuje się. Skóra tymczasem w jednem miejscu obluźniła się przy siedzeniu i nalało się do niego wody, ale na szczęście nie tyle, aby nie mógł posuwać się naprzód. Tymczasem zbliżyli się i inni, chwytają pogubione wiosła i znowu mogą płynąć dalej.
Tym, którzy holują foki, jest znacznie ciężej, są zwykle ostatni, gdyż wielkie cielska uderzają mocno o kajaki. Myślą już o tem, aby porzucić swą zdobycz, ale czarne fale odpływają, więc chcą jeszcze próbować, czy uda im się płynąć dalej. Chwile, w której Eskimos holuje swą zdobycz w zatoce, a z brzegu witają go rozjaśnione szczęściem twarze jego domowników, należą do najwspanialszych momentów w jego życiu. Już zdaleka, będąc jeszcze na morzu, widzi ich w duchu i cieszy się jak dziecko, nic też dziwnego, że zdobycz swą porzuca w wypadku ostatecznym.
Przetrwawszy złą nawałnicę, zbliżają się wreszcie do lądu. Po drodze znajdują odpoczynek na kilku małych wysepkach, które leżą dalej na południu. Morze się uspakaja. Im bardziej zbliżają się do lądu, tem lepiej i szybciej wiosłują.
Tymczasem w domu kobiety są w wielkim strachu. Gdy burza się rozpoczęła, pobiegły na wzgórze, które jest ich punktem obserwacyjnym, albo na przylądki, wysunięte w morze. Zbierają się w gromadki, wyglądając ojców, mężów, synów i braci. Stoją tak, przytulone do siebie, drżąc z zimna. Strach i lęk wyostrza ich wzrok tak bardzo, iż mogą dostrzec zbliżające się czarne punkciki na horyzoncie. Całe wybrzeże rozbrzmiewa radosnym okrzykiem: „Jadą!“ Zaczyna się liczenie ile jest tych punktów: „Brakuje dwóch”. „Nie, tam jeszcze jeden“ — „Nie, wszyscy są, wszyscy!“
Po sposobie wiosłowania, albo po kształcie kajaku — chociaż wszystkie kajaki podobne są do czarnych punkcików — zaczynają rozpoznawać kto jedzie. Nagle rozlega się dziki krzyk radości: „Boase kaligpok“, (Boas holuje) poznają go łatwo po wielkości. Ta radosna nowina idzie od domu do domu, dzieci biegną i niosą ją od okna do okna, a na wzgórzu gromadka rozpoczyna skoczny taniec. Potem znowu rozlega się wesoły okrzyk: Ama Tobiase kaligpok (Także Tobjasz holuje) i znowu ta wiadomość idzie od domu do domu. I jeszcze rozbrzmiewa: „Amo Simo kaligpok“, „Amo Daniel kaligpok“. I znowu wybiegają kobiety na wzgórze, aby patrzeć na spienione i falujące morze. Można już wyraźnie dostrzec jedenaście czarnych punktów, zbliżających się powoli. Wreszcie wpływają do zatoki pierwsze kajaki. Są to te, które nie holują zdobyczy. Ruchami lekkiemi i pewnemi jeden po drugim dobijają do brzegu, tańcząc na grzbiecie fal. Witani są przez kobiety, które wciągają łodzie na brzeg.
Później ukazują się ci, co holują foki. Ci muszą wjeżdżać ostrożniej. Najpierw odczepiają od kajaku upolowane zwierzęta i starają się przedewszystkiem o to, aby żony wciągnęły je na brzeg. Później lądują sami. Podobnie jak ci, co poprzednio przybyli, myślą tylko o sobie i o swych narzędziach, które muszą być złożone na właściwe miejsce. Na swą zdobycz nie rzucą już nawet spojrzenia, pozostawiając całą dalszą pracę wyłącznie kobietom.
Często bardzo polowanie na foki przedstawia dużo większe niebezpieczeństwo niż to, które tu opisałem. Można sobie wyobrazić, że będąc tak zamkniętym w kajaku, nie ma się swobody ruchów, to też niepodobna rzucić się szybko naprzód, albo w bok. Jeśli np. foka napadnie nagle z boku, wtedy trzeba mieć ogromnie dużo zręczności i przytomności umysłu, aby uniknąć jej uderzenia, albo tak szybko się obrócić, aby udaremnić cios śmiertelny, nim wściekłe zwierzę rozbije kajak na kawałki. Niemniej groźna bywa sytuacja, gdy zwierzę atakuje od dołu, albo nagle ukaże się tuż przy kajaku, gdyż porusza się ono błyskawicznie szybko, jest bardzo odważne i silne. Gdy rzuci się na kajak, ten zacznie tonąć, pozostaje już mała nadzieja ratunku. Często chwyta wtedy człowieka, zanurzonego w wodzie, albo rzuca się na tonący kajak i wygryza dziury w jego dnie. Wówczas konieczne jest niesłychane panowanie nad sobą i zachowanie zimnej krwi, aby z niesłychaną szybkością móc się wyprostować i walkę ze zwierzęciem podjąć na nowo. Pomimo to zdarza się, iż foka staje się zdobyczą nawet takiego łowcy, którego kajak wywrócił się podczas walki.


Jeszcze gorszym przeciwnikiem jest mors. Gdy Eskimosi mają na niego polować, to zwykle wybierają się w kilku razem, aby jeden drugiemu pomógł w potrzebie. Jednak dość często jeden człowiek ma dość odwagi, aby sam stawić czoło temu potworowi. Mors jest jak wiadomo dużem zwierzęciem, mającem do 5-ciu metrów długości, skórę ma grubą, twardą, dużą warstwę tłuszczu, nadzwyczaj twardą czaszkę i ciało ociężałe. Trzeba mieć bardzo silne, pewne ramię, aby móc je pokonać. Jak tylko zwierzę zostaje zaatakowane, naciera na przeciwnika i swemi ohydnemi kłami, może go w straszny sposób poszarpać. Jeśli w pobliżu są inne morsy, otaczają natychmiast kajak i rzucają się wszystkie razem na łowcę. Nawet szwedcy łowcy ze swemi długiemi strzelbami, dzidami i siekierami obawiają się bardzo morsów.
Zaatakowanie takiego zwierzęcia, gdy się ma tylko broń Eskimosa jest czynem niezwykłej odwagi. Jednak dla niego czyn taki jest rzeczą zwykłą. Walczy z niebezpiecznym przeciwnikiem, trzymając przygotowaną dzidę w ręku i oczekuje spokojnie ataku zwierzęcia. W odpowiednim momencie rzuca weń dzidę, z zimną krwią obliczając wszystkie szanse. Przy polowaniu na morsa najważniejszą rzeczą jest zimna krew, gdyż często powstają trudności, których przewidzieć nie można. Tem tłumaczy się duża liczba nieszczęśliwych wypadków. Opowiadano mi, iż przed kilku laty zaatakowany mors schwycił kajak od dołu, przytem długi kieł zwierzęcia przebił spód kajaku, biodro Eskimosa i zrobił nawet dziurę w górnej części kajaku. Towarzysze pośpieszyli łowcy z pomocą, ten oswobodził się od zwierzęcia i udało mu się pomimo rany i dziury w kajaku, powrócić do domu przy pomocy przyjaciół.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Roald Amundsen i tłumacza: anonimowy.