Życie Eskimosów/Budowa domów lodowych

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Roald Amundsen
Tytuł Życie Eskimosów
Podtytuł Opis podróży do bieguna północnego w latach 1903-1907
Wydawca Instytut Wydawniczy „Zdrój“
Data wyd. 1925
Druk „Grafja“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BUDOWA DOMÓW LODOWYCH.

Jeżeli lato jest ładne i pogodne, trwa bardzo krótko i wcześnie nadchodzi jesień. Ale o niej niema co mówić, bo właściwie po lecie prawie bezpośrednio przychodzi zima. Wody zamarzają i spada śnieg; w życiu Eskimosa jest to okres najprzykrzejszy. Lód nie jest dość gruby, aby mógł być zużyty jako materjał budowlany. Przesąd nie pozwala Eskimosowi rozpalać ognia w namiotach. Mieszkania ich w tym czasie przedstawiają się bardzo nędznie, gdyż pełne są wilgoci i chłodu. Wszyscy też bez wyjątku zapadają na ciężkie zaziębienia.
Polowania już się skończyły, choć od czasu do czasu spotyka się jeszcze renifery. Liczne gromady kamieni, które widać dokoła, świadczą o dobrych łowach. Każda taka kupa kamieni — to skład zawierający zapasy mięsa, częstokroć z kilku reniferów. Każda rodzina ma dosyć skór i nici dla sporządzenia ubrań, może więc zima nadejść. Większość Eskimosów siedzi w swych namiotach, czekając z budową domów lodowych, aż napada więcej śniegu. Jednak niektórzy z nich już w tej porze zabierają się do budowania „iglu“ z lodu. Jednym z takich budowniczych jest Uhu.
I dobrze uczynił, budując swoją „iglu“. Zebrały się bowiem groźne chmury i w okamgnieniu rozpętała się jedna z tych burz, dobrze znanych mieszkańcom podbiegunowych krain. Burze te sprowadzają takie zamieci śnieżne, że o dwa kroki nic nie widać. W namiotach jest zupełnie ciemno, wichura wdziera się do wewnątrz. Tylko Uhu siedzi w swoim domku i uśmiecha się z poczuciem wyższości, jemu burza nie może wyrządzić żadnej krzywdy. Burze w tych okolicach kończą się równie nagle i niespodziewanie, jak się zaczynają. Gdy Eskimos budzi się nazajutrz, wkoło panuje wielka cisza dnia zimowego. Morze pokryło się powłoką lodową i potworzyły się góry śniegowe, które w wielu miejscach dosięgają wysokości kilku metrów. Teraz niema już powodu, dla którego należałoby zwlekać z budowaniem domów — przeciwnie, należy śpieszyć się, gdyż Eskimosi strasznie wymarzli tej nocy. Wkrótce wszyscy wychodzą z namiotów i pilnie szukają miejsca ciepłego, zacisznego, osłoniętego od wiatru i niezbyt oddalonego od wody, aby mieszkańcy nie potrzebowali jej szukać daleko.
Chcąc mieć pojęcie, jak zbudowana powinna być wzorowa chata, musimy odwiedzić Atikleurę, który jest mistrzem w budowaniu „iglu“. Stoi on właśnie u stóp góry i daje znaki Nalungji, że znalazł odpowiednie miejsce i że trzeba mu przynieść łopatę. Z wyboru tego miejsca widać, że Atikleura jest człowiekiem praktycznym, a przytem niepozbawionym zmysłu piękna. Miejsce to jest dobrze osłonięte od północy, wschodu i zachodu, zwłaszcza zaś wzgórza, leżące styłu chronią je dobrze od wiatru północnego. Nic nie zasłania widoku od strony południowej, tak że Atikleura będzie miał dużo słońca w swojej chacie. W pobliżu jest małe jeziorko, które dostarczy rodzinie doskonałej wody. Nalungja przyniosła łopatę. Zrobiona jest z deski drewnianej, którą otrzymał Atikleura od mieszkańców południowych drogą wymiany. W Nedżili niema wcale drzewa, w okolicach tych nie można znaleźć na falach morskich szczątków tego cennego materjału. Łopata zrobiona jest bardzo praktycznie, aby była mocniejsza, obito ją pod spodem kośćmi renifera.
Przedewszystkiem Atikleura odgarnia łopatą górną warstwę miękkiego śniegu, w miejscu, w którem ma stanąć jego chata. Potem wyjmuje nóż, umieszczony w pochwie, zawieszonej na haczyku przyszytym na plecach do kurty skórzanej anoraka. Jest to nóż olbrzymi i mocno przestraszyć się musi ten, kto go widzi po raz pierwszy w życiu. Ostrze jego jest tak wielkie jak u noży rzeźniczych i zrobione jest z żelaza, otrzymanego z południa. Rękojeść jest z drzewa i ma około 30 cm. długości. Atikleura chwyta za rękojeść oburącz i wykrawa kawały lodu jeden po drugim. Kawały te, równe jak bloki, mają dwie i pół stopy długości, dwie stopy szerokości i cztery cale grubości. Wobec tego, iż otrzymuje je się w tak prosty sposób, na samem miejscu budowania ma się materjału do budowy poddostatkiem. Z prawdziwą przyjemnością patrzy się na pracę dobrego budowcy. Wszystkie części dopasowane są do siebie bardzo dokładnie. Atikleura wykazuje na tem polu prawdziwe mistrzostwo. Ani jeden blok wycięty przez niego nie pęknie, pomimo, iż zdaje się, że czynność swą wykonywa jakby od niechcenia. Jedno uderzenie noża tu i tam, potem lekkie kopnięcie i cienki ładny płat oddziela się od masy śniegu. Wszystkie bloki wycięte ręką Atikleury są tak równe, iż zdaje się jakby były zrobione podług jednej miary.
Chatę buduje się w formie spiralnej, jak stóg siana, albo ul, bloki układa się szczelnie jeden przy drugim. Kładzie się je tak, iż dobrze przylegają do siebie, dzięki czemu ściany są bez szczelin i nie przepuszczają powietrza. Zręczność budowniczego ocenia się według grubości ścian jego chaty. Ale nawet przy takiej sprawności, jaką odznacza się Atikleura, szczeliny między blokami są nieuniknione. Zadaniem Nalungji jest wypełnienie tych szczelin. W tym celu


musi ona przedewszystkiem rozbić śnieg na pył, bo wtedy tylko jest on zdolny do zapełnienia szczelin. Tym śniegiem obsypuje się bloki śniegowe, gdy są już ułożone, tak więc nawet najdrobniejsze szczelinki są nim utkane. Ściany wznoszą się szybko. Atikleura wygląda tak, jakby wpadł w skrzynię z mąką, cały okryty jest śniegiem. Jego ubranie, włosy, broda białe są jak kreda. Długie rękawicę chronią go od tego, aby śnieg nie dostał się do rękawów anoraka.
Zrobienie dachu przedstawia ogromne trudności dla niewtajemniczonego w tę sztukę. Ile bloków lodowych spadło mi na głowę, gdy próbowałem tej pracy. Ściany muszą zbliżać się coraz bardziej ku sobie, im bliżej są dachu i patrzący z zewnątrz ma wrażenie, że ostatni blok poziomo wisi w powietrzu, nie mając żadnego oparcia. Ten ostatni blok, który leży na szczycie jest zwykle trójkątny. Musi być poprostu wyrzucony z otworu, który ma wypełnić, aby mógł z zewnątrz go pokryć. Zdaje się, że jest to zadanie niewykonalne, ale niema rzeczy niewykonalnych dla Eskimosa. Jedną ręka trzyma blok nad otworem, a drugą ręką wycina go w kształcie klina. Gdy go spuści, pasuje do otworu jak ulany.
Tymczasem Nalungja przy pomocy Errery obsypała chatę z zewnątrz drobnym śniegiem, tak iż cała chata wygląda z zewnątrz jak kupa śniegu. Ładne linje bloków zatarły się, przysypane śniegiem. Ale szczeliny chaty są już wypełnione, gdyż śnieg wciska się wszędzie, w najmniejszą nawet szczelinkę. Budowniczego jeszcze nie widać. Zamknięty jest wewnątrz chaty i dalej gorliwie pracuje. Wreszcie ukazuje się w ścianie śniegowej długi nóż, który szybkim obrotem wykrawa otwór dostatecznie duży, aby Atikleura mógł przezeń wyjść.
Zdziwiłem się, że otwór ten wyciął tak wysoko, gdyż we wszystkich chatach, które widziałem, otwór ten znajdował się nisko, tuż nad ziemią. Teraz przez ten otwór wchodzi do chaty Nalungja i ja za nią, aby zobaczyć, jak jest wewnątrz. Zrozumiałem odrazu dlaczego otwór znajduje się tak wysoko. Atikleura wyciął go nad łożem, aby ułatwić wejście. To łoże zrobione jest ze świeżego śniegu, który znajdował się wewnątrz chaty. W przeciwległym kącie chaty znajduje się wzniesienie, składające się z dwóch bloków śniegu. Są oparte kantami na ziemi, a trzeci leży na nich i służy za stół. Gdy wyjście jest zrobione, gospodarz zaczyna znosić i wrzucać do chaty całe masy skór jedne na drugie. Potem przychodzi kolej na naczynia domowe: rusel do suszenia, kubeł do wody (zrobiony ze skóry foki), garnki do gotowania, lampę olejną. Następnie wrzuca się żywność: słoninę, mięso, ryby, wreszcie osobiste rzeczy kobiety. Zdaje się, że wszystko jest już gotowe i pani Nalungja patrzy na mnie pytająco, czy chcę wyjść, a raczej wypełznąć. Nie mam pojęcia co będzie, ale chcę zostać z ciekawości. Niech się dzieje co chce! Ale jestem przerażony, gdy widzę, że otwór nagle ktoś zamyka i ja z Nalungją jestem zamurowany w tej chacie śniegowej. Ona jednak nie troszczy się o mnie zupełnie i zaraz zabiera się do pracy. Przedewszystkiem podnosi ciężką lampę olejną i stawia ją w poprzek na małym stole śniegowym, przed łożem. Lampa zrobiona jest z jakiegoś kamienia, który Eskimosi otrzymali od swoich przyjaciół z południa. Ma kształt półksiężyca, jest ciężka i nieładna, opiera się na trzech kościach położonych na płycie śniegowej w ten sposób, że wewnętrzna część księżyca obrócona jest do środka chaty, a zewnętrzny brzeg do jej ścian. Teraz Nalungja przynosi worek z tłuszczem, wyjmuje z niego kawałek zmarzniętej słoniny, który tłucze, dopóki nie zmięknie pałką specjalnie do tego użytku wyrobioną z kości piżmowca. Później wyjmuje z jednej skrzyneczki małą kępkę mchu, macza ją w tranie i robi rodzaj świeczki. Potem przy pomocy drewien, które opisaliśmy powyżej, roznieca ogień. Wkrótce zaimprowizowane świeczki dają jasny wesoły blask. Słoninę zbitą kładzie na lampie, a knot z mchu układa się wzdłuż jej prostego wewnętrznego brzegu. Knot oblewa się tranem i zapala się płonącemi kępkami mchu. Wkrótce pali się knot i wspaniały ogień rozjaśnia całe wnętrze dużej dostatniej chaty. Dziwię się ogromnie na co jej taki duży ogień, gdy nie urządziła jeszcze chaty, gotów jestem nawet zarzucić jej rozrzutność w użyciu cennego tranu — zatrzymuje mnie jednak w tym sądzie myśl, że Eskimos nigdy nic nie czyni bez wyraźnego celu. Myśl ta wkrótce okazuje się słuszna. Powoli w chacie daje się odczuwać duże gorąco, a jest ono potrzebne do ostatecznego spojenia poszczególnych części ścian. Widzę, jak płyty śniegowe tają w cieple po wierzchu i zlewają się z sobą tak, iż tworzą jednolitą, ściśle spojoną ścianę śniegową.
Nalungja tymczasem nie próżnowała i doprowadziła do porządku łoże. U spodu na śniegu leży nieprzemakalne pokrycie kajaka, które na jesieni zdejmuje się z czółna, a które zabezpiecza od wilgoci skóry reniferowe, leżące na niem. Skóry te ułożone są bardzo ładnie i posłanie prawdziwie ponętnie wygląda. Teraz Nalungja napełnia garnek śniegiem i zawiesza go nad ogniem na dwóch sznurach, przymocowanych kośćmi do ścian. Rodzina musi się pożywić po pracy całodziennej. Po pół godzinie Nalungja daje znak mężowi, że może wejść do chaty. Ten tylko na to czekał. Szybko robi otwór w ścianie, tuż przy ziemi, ale tak niewielki, że zaledwie można przezeń wejść. Za chwilę Atikleura jest już w chacie. Ściąga swe mokre rękawice i rzuca je Nalungji, która je podnosi, wyżyma i kładzie na ruszcie od suszenia. Ten zrobiony jest z kości renifera, pokryty siatką z żył reniferowych i ustawiony nad garnkiem, niezbyt blisko ognia. Później przychodzi kolej na ubranie, które najpierw zostaje dobrze wytrząśnięte, a później wytrzepane małym kijem drewnianym, który nazywa się anauta. Ubranie jest w ten sposób tak dobrze oczyszczone ze śniegu, że nawet najmniejsza odrobina śniegu nie pozostanie w niem i w ten sposób nie może zmoczyć ubrania. Ubranie się zwija i rzuca na posłanie. Zewnętrzne ubranie Atikleury tak samo się oczyszcza i kładzie się obok tamtego ubrania na tapczanie. Atikleura jest w ubraniu spodniem. Rzuca się na łoże i siada tak daleko przy ścianie, że całe nogi leżą wyciągnięte na posłaniu. Teraz trzeba zdjąć buty, a to nie jest rzeczą łatwą, gdyż obuwie Eskimosa składa się z pięciu różnych części. Zewnętrzną część stanowią małe niskie buciki ze skóry renifera z sierścią do wewnątrz. Na dolnej stronie podeszwy widać kilka dziwacznych linji wężowatych, a przy bliższej obserwacji okazuje się, że są to szwy, zrobione w tym celu, aby podeszwy były mniej śliskiemi. Potem idą kamiki ze skóry renifera. Tych Eskimos nosi dwie pary jedna na drugiej. Pierwsze są zrobione z części skóry przy kościach. Skóra ta ma sierść krótką i twardą. Obuwie to ma sierść zwróconą do środka i dosięga kolan, gdzie związane jest rzemieniem. Pod temi kamikami nosi Eskimos drugą parę tej samej długości, tylko że w tej parze włos jest na zewnątrz. Ta para zrobiona jest ze skóry jednorocznego renifera, jest bardzo cienka i miękka. Między temi parami nosi Eskimos parę skarpetek ze skóry renifera z włosem na zewnątrz i drugą taką parę nosi na gołych nogach, a z włosem do środka. Jest więc pięć warstw jedna na drugiej. Gdy to widziałem po raz pierwszy, pomyślałem z dumą, że jesteśmy daleko lepiej zahartowani, niż Eskimosi, gdyż okrycie naszych nóg jest najwyżej potrójne.
Ale na pierwszej wyprawie saniami, zrozumiałem, że Eskimosi okrywają swoje nogi nietylko dla ciepła, ale także z powodu twardości lodu i śniegu, po którym ciągle chodzą. Mając tylko potrójne okrycie nóg, doznawałem takiego bólu w nogach, że poprostu poruszać się nie mogłem. Nareszcie zdjął Atikleura wszystkie części swego mokrego ubrania, włożył suche ubranie spodnie i zupełnie małe buciki ze skóry foki, które odpowiadają naszym pantoflom. Gdy skończył już z zewnętrzną stroną swego ciała, może pomyśleć o wewnętrznych jego potrzebach. A te potrzeby nie są małe, po tak ciężkiej, całodziennej pracy. Przynoszą teraz wspaniałego łososia i cała rodzina raczy się nim do syta. Jest zamarznięty i zdaje się, że jest bardzo smaczny, w krótkim czasie z pięknej ryby pozostaje tylko szkielet. Garnek zawiera wspaniałą czystą wodę, gdyż sierść renifera, której w wodzie pełno nie jest podług Eskimosów zanieczyszczeniem wody. Niebawem garnek jest opróżniony, poczem znowu napełniony śniegiem i postawiony nad ogniem. Woda jest jedynem napojem, znanym przez Eskimosów Nedżili, niema mowy o mieszaniu go z jakimkolwiek innym trunkiem.
Całe towarzystwo głośno o tem opowiada, że niema już miejsca w ich żołądkach ani na łososia, ani na wodę i uczta jest skończona. Nadchodzi pora spania. Z wspaniałych skór przygotowuje Nalungja posłanie. Atikleura zamyka starannie wejście płytą śniegową. Potem wpełza pod wielką kołdrę rodzinną i pod kołdrą ściąga ubranie, W przeciwstawieniu do grenlandzkich Eskimosów ludzie ci — mężczyźni czy kobiety — nigdy nie rozbierają się do naga wobec obcych, chyba w ostateczności. Gościowi ofiarowuje się miejsce na skraju łoża. Mały Ani i Errera dawno już śpią, a miejsce, najbliższe ognia przeznaczone jest dla Nalungji, która rozbiera się po ciemku.
Następnego dnia jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia w chacie. Nie może wszystko być bez zarzutu, zważywszy szybkość, z jaką praca ta była dokonana, dlatego niejedno trzeba poprawić lub ulepszyć. Pierwszą myślą Nalungji jest okno. Domek śniegowy jest wprawdzie bez okna tak jasny, że w dzień doskonale w niem można pracować, ale gdy ma okno, mieszkanie jest o wiele jaśniejsze i milsze. Można też wtedy z wewnątrz obserwować burze i wichury. Atikleura nie sprzeciwia się życzeniu żony. Schodzi na dół, gdzie lód leży i wyrąbuje wielką taflę w kształcie podłużnego okna, którą wstawia w ścianę nad drzwiami. Szyba naprawdę była bardzo ładna.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Roald Amundsen i tłumacza: anonimowy.